Chociaż zdecydowana większość Amerykanów świętowała koniec wojny na Pacyfiku i zmuszenie Japończyków do kapitulacji dzięki nowej superbroni, byli też tacy, którzy od razu bili na alarm. Dzień po ataku na Hiroszimę „New York Times” zamieścił na pierwszej stronie sześć triumfalnych tekstów, ale w artykule wstępnym przedstawiono zupełnie inny punkt widzenia. „Wczoraj człowiek uwolnił potęgę atomu, aby zniszczyć bliźniego, otwierając w ten sposób nowy rozdział w historii ludzkości […]. Odnieśliśmy zwycięstwo na Pacyfiku, ale zasialiśmy wiatr”.
[W tekście wykorzystano fragmenty książki Chrisa Wallace i Mitcha Weissa pt. „Hiroszima 1945”]
Powyższy fragment książki „Hiroszima 1945” dobrze oddaje atmosferę sierpnia 1945 roku. Ściśle tajny program opatrzony kryptonimem „Manhattan” zakończył się powodzeniem. Stany Zjednoczone były w stanie zrzucić bombę atomową na japońskie miasto i przeprowadzić jedną z największych demonstracji potęgi wojskowej w historii. Społeczeństwo spodziewało się końca wojny, społeczeństwo wspierało rządzących. Trzy dni później druga z bomb spadła na Nagasaki. Japonia nie miała wyjścia – mimo desperackiego oporu żołnierzy, gotowych prędzej na śmierć niż na kapitulację, cesarz Hirohito postanowił się poddać. USA odniosły zwycięstwo.
Przyczyny zrzucenia bomb atomowych na Japonię
W połowie 1945 roku II wojna światowa została teoretycznie rozstrzygnięta na korzyść aliantów. W maju upadł Berlin i skapitulowała III Rzesza, Amerykanie kontynuowali marsz ku wyspom macierzystym Cesarstwa Japonii, konsekwentnie likwidując kolejne punkty oporu na Pacyfiku, Sowieci przygotowywali się do ofensywy na Dalekim Wschodzie, by zadać ostateczny cios Armii Kwantuńskiej. Tyle że świat stał już u progu nowego konfliktu. Starcie dwóch systemów – Wschodu i Zachodu, totalitarnego komunizmu i demokracji, ZSRR i USA – było jedynie kwestią czasu. Zanim na dobre rozpoczęła się Zimna Wojna niedawni alianci zasiedli do stołu rozmów, tworząc ramy powojennego świata. Obie strony zdawały sobie sprawę z nadchodzącej konfrontacji i starały się wykorzystać pozostałe im atuty. Radziecka armia stała w Berlinie, w centrum Europy, a Józef Stalin instalował posłuszne sobie władze w kolejnych krajach Europy Wschodniej i Środkowej. Amerykanie od kilku lat wzmacniali swoją potęgę militarną, pompując ogromne środki w inwestycje w nowe technologie wojskowe.
Jedną z nich był projekt „Manhattan”, którego głównym celem było zbudowanie bomby atomowej. Przełom nastąpił w lipcu 1945 roku, gdy na poligonie wojskowym w Nowym Meksyku zdetonowano plutonową bombę o sile 20 kiloton. Przebywający wówczas na konferencji Wielkiej Trójki w Poczdamie prezydent USA Harry Truman otrzymał szyfrogram informujący o udanym teście. Tydzień później, 24 lipca 1945 roku, podzielił się wieściami z Józefem Stalinem. Jaki cel chciał osiągnąć, informując o detonacji radzieckiego dyktatora? Truman liczył na zaskoczenie Stalina, wywarcie presji i zademonstrowanie amerykańskiej potęgi militarnej. Chciał wykorzystać bombę atomową do zbudowania strategicznej przewagi przed spodziewaną konfrontacją z ZSRR.
Stalin przyjął wiadomości z zaciekawieniem i zadowoleniem, nadzwyczaj spokojnie. Prezydent USA nie mógł sobie zdawać sprawy, iż radzieccy szpiedzy byli w stanie wykraść szczegółowe plany projektu „Manhattan”, a Sowieci wkrótce mieli nadrobić dystans dzielący ich do Amerykanów. W tym kontekście jednak odnotować należy pierwszą z istotnych przyczyn zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki – USA zależało na widocznej demonstracji siły, by ugruntować ich pozycję światowego supermocarstwa dysponującego bronią zdolną zniszczyć każdego przeciwnika.
Ostatecznie dwie bomby atomowe spadły na japońskie miasta 6 i 9 sierpnia 1945 roku. Dzień przed zrzuceniem ładunku na Nagasaki ofensywę rozpoczęła Armia Czerwona, nacierając na Japończyków w Mandżurii. Aspekt militarny odgrywał kluczową rolę w procesie decyzyjnym po stronie USA. Czy prezydent Harry Truman mógł podjąć inną decyzję i zrezygnować z zrzucenia bomb atomowych na japońskie miasta? W sierpniu 1945 roku wydawało się to mało prawdopodobne. On sam bronił swojego rozstrzygnięcia do końca i nerwowo reagował na głosy krytyki. Przed podjęciem ostatecznej decyzji zasięgnął zresztą opinii licznych doradców, w tym naukowców i doświadczonych wojskowych. Szacunki były dla USA wybitnie niekorzystne. Według różnych danych kontynuacja konwencjonalnej wojny z Japonią, przy założeniu konieczności przeprowadzenia desantu morskiego i lotniczego na wyspy macierzyste, skutkowałaby kolosalnymi stratami. Optymiści zakładali, iż śmierć mogłoby ponieść ok. 250 tys. żołnierzy. Pesymiści podnosili tę liczbę do ponad miliona zabitych i rannych. Nie wiadomo też, ile realnie mógłby potrwać jeszcze konflikt. Amerykanie, nauczeni doświadczeniem z walk na Iwo-Jimie i Okinawie, doskonale zdawali sobie sprawę z nastrojów panujących wśród Japończyków. Walka do końca, samobójcze ataki w obliczu pewnej przegranej, naloty kamikaze – wszystko to pokazywało, z jak zdeterminowanym przeciwnikiem armia USA miała do czynienia. W całej II wojnie światowej śmierć poniosło 298 tys. amerykańskich żołnierzy – to pokazuje skalę potencjalnych strat w przypadku desantu. Prof. C. Maier odwołał się także do skutków ataków samobójczych przeprowadzanych przez japońskich pilotów: Ataki samobójcze są dziś dość powszechne, [ale] w tamtym czasie zastosowanie przez Japończyków samobójczych ataków kamikaze wywarło silny psychologiczny wpływ na decydentów wojskowych USA, którzy uważali, że cały kraj zostanie zmobilizowany do obrony ojczyzny. Gdy weźmiemy pod uwagę taką argumentację, możemy skonstatować, iż Japończycy pośrednio padli ofiarą własnej strategii obliczonej na zadanie jak największych strat przeciwnikowi…
Trzeba podkreślić, iż alianci próbowali rozwiązać problem Japonii na drodze dyplomatycznej. W Deklaracji Poczdamskiej wezwano Cesarstwo do kapitulacji, tyle że dokument został przez Japończyków odrzucony 29 lipca 1945 roku. Japonia chciała walczyć do końca. F. G. Gosling zwrócił uwagę na jeszcze jeden aspekt w zakresie ograniczania strat. Nie chodziło jedynie o życie amerykańskich żołnierzy. Ewentualny desant zakończyłby się masakrą Japończyków, choć rozłożoną w czasie i z wykorzystaniem broni konwencjonalnej, w tym nalotów dywanowych na kolejne miasta: Wielu historyków twierdzi, że koniec wojny był konieczny i że tak naprawdę [bomba atomowa] uratowała życie, zarówno Japończykom, jak i Amerykanom, udaremniając inwazję lądową na Japonię, która mogła kosztować setki tysięcy istnień ludzkich. Inni historycy twierdzą, że Japonia poddałaby się nawet bez użycia bomby atomowej i że w rzeczywistości Truman i jego doradcy użyli bomby tylko w celu zastraszenia Związku Radzieckiego. Stany Zjednoczone wiedziały z przechwyconych wiadomości między Tokio a Moskwą, że Japończycy dążą do warunkowej kapitulacji. Jednak amerykańscy decydenci polityczni nie byli skłonni zaakceptować japońskiej „kapitulacji”, która pozostawiłaby nienaruszoną dyktaturę wojskową, a nawet pozwoliła jej zachować niektóre z jej wojennych zdobyczy.
Wallace i Weiss z kolei odnotowują: Niektórzy historycy twierdzą, że w 1945 roku Japonia poddałaby się bez zrzucenia bomby czy amerykańskiej inwazji. 8 sierpnia wojnę wypowiedział jej Związek Radziecki, wysyłając milion żołnierzy do okupowanej przez Japończyków Mandżurii. Pozostaje również pytanie, czy Truman mógł wyraźniej dać do zrozumienia przywódcom w Tokio, że w ramach „bezwarunkowej kapitulacji” zaakceptuje pewną rolę cesarza. Na wszystko to patrzymy jednak z perspektywy czasu – dziesiątki lat po tym, gdy podejmowano decyzje. Wystarczy przypomnieć opinie szefa sztabu Trumana admirała Leahy’ego, który wielokrotnie powtarzał, że bomba nie zadziała. W swoim pamiętniku po wojnie napisał on: „Japończycy byli już pokonani i gotowi skapitulować. […] Miałem odczucie, że jako pierwszy naród, który użył bomby, przyjęliśmy standardy etyczne barbarzyńców z wieków ciemnych”. Brakuje jednak wzmianek o tym, aby Leahy kiedykolwiek podzielił się tą opinią z Trumanem przed Hiroszimą.
Zwróćmy także uwagę na militarne aspekty przyspieszonego podboju Japonii przez USA. Planowana ofensywa radzieckiej Armii Czerwonej, wobec kurczących się zdolności bojowych Japonii, mogła doprowadzić do zajęcia znacznej część Azji Wschodniej przez Sowietów, a w odległym i zapewne mało prawdopodobnym scenariuszu, do wkroczenia Armii Czerwonej na wyspy macierzyste. Czy można sobie było wówczas wyobrazić sowiecką okupację Japonii? Przypadek Wysp Kurylskich każe twierdzić, że tak, zwłaszcza w obliczu przeciągających się walk – wojskowi planiści po stronie USA szacowali, iż zajęcie wysp macierzystych zajęłoby nawet rok. Decyzja Trumana wyprzedzała działania ZSRR i zmuszała Cesarstwo do reakcji.
Wreszcie nie można i odrzucić tezy o swego rodzaju zemście na Japończykach. Amerykanie mieli w pamięci liczne zbrodnie wojenne popełnione przez żołnierzy Cesarstwa w trakcie walk na Pacyfiku. Możliwość odpłaty – nawet jeśli była nieuświadomiona – mogła odgrywać rolę w procesach decyzyjnych. Historycy wypominali prezydentowi Trumanowi, iż uzasadniał atak odwołaniami do masowych mordów jeńców wojennych, a kilka dni po uderzeniu stwierdził wprost: Kiedy masz do czynienia z bestią, musisz traktować ją jak bestię.
Konsekwencje militarne i polityczne
Na skutek amerykańskiego ataku Hiroszima i Nagasaki zostały zrównane z ziemią. W pierwszym z miast bezpośrednio po ataku zginęło 70 tys. osób, w drugim 40 tys. Liczba ofiar stopniowo rosła – wynikało to nie tylko z wysokiej śmiertelności wśród rannych, ale i późniejszych chorób występujących na skutek promieniowania. Całkowita liczba ofiar jest dziś trudna do ustalenia i od początku – wobec ogromu zniszczeń – opierała się na szacunkach. Według historyków śmiertelność w promieniu do 600 metrów od epicentrum eksplozji wynosiła ponad 90%. Była to przerażająca demonstracja siły, którą obserwował cały świat. W tym kontekście mówić możemy o omówionych wcześniej skutkach politycznych i militarnych.
Wybór Hiroszimy jako celu ataku nie był przypadkowy. Miasto nie było wcześniej celem zmasowanych nalotów, w okresie II wojny światowej pozostawało – przynajmniej w porównaniu do innych wielkich japońskich metropolii – niezniszczone. To pozwalało Amerykanom zadać cios w miejsce, które mogło Japończyków zaboleć szczególnie (a przez to znacząco obniżyć morale), ale i zmierzyć siłę ataku. Jednocześnie w Hiroszimie znajdował się ważny port wojskowy oraz kwatera dowództwa, co nadawało miastu znaczenia strategicznego, szczególnie w przypadku braku kapitulacji. Wyeliminowanie Hiroszimy zaburzało część obrony japońskich wysp macierzystych.
Konsekwencją zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki była niewątpliwie decyzja cesarza Hirohito o kapitulacji. Wahający się wcześniej władca przekonał się o niszczycielskiej sile amerykańskiego lotnictwa dysponującego nieznaną dotąd bronią masowego rażenia. 15 sierpnia 1945 roku, w przemówieniu radiowym skierowanym do japońskiego narodu, ogłosił decyzję o kapitulacji. Nie zakończyło to wszystkich walk, te trwały jeszcze kilka tygodni, gdyż rozkazy dochodziły z opóźnieniem, a wielu fanatycznych dowódców nie chciało złożyć broni. Ostatecznie akt kapitulacji podpisano 2 września 1945 roku, co oficjalnie zakończyło II wojnę światową.
W Japonii miasta otoczono swego rodzaju kultem. Stały się ważnymi symbolami okropieństw wojny. Ocaleli z pożogi otrzymali tytuł „Niju hibakusha” – tych, którzy przeżyli, a ich historie przez lata prezentowano opinii publicznej. Tysiące ludzi zapadły na chorobę popromienną, co niosło ze sobą długofalowe skutki dla lokalnej populacji. W raporcie USA „The Effects of Atomic Bombs on Hiroshima and Nagasaki” zapisano typowe objawy: Według Japończyków osoby znajdujące się bardzo blisko centrum wybuchu, ale nie dotknięte oparzeniami błyskawicznymi lub wtórnymi obrażeniami, zachorowały w ciągu 2-3 dni. Nastąpiła krwawa biegunka, a ofiary zmarły, niektóre w ciągu 2-3 dni po wystąpieniu symptomów, a większość w ciągu tygodnia. Sekcja zwłok wykazała znaczące zmiany w obrazie krwi – prawie całkowity brak białych krwinek i pogorszenie stanu szpiku kostnego. Błony śluzowe gardła, płuc, żołądka i jelit wykazywały ostre stany zapalne. […] Inne często obserwowane objawy to niedobór białych krwinek, wypadanie włosów, zapalenie i zgorzel dziąseł, zapalenie jamy ustnej i gardła, całkowita częstość poronień i przedwczesnych porodów wyniosła 27 procent w porównaniu z normalnym wskaźnikiem 6 procent. To ledwie wybrane konsekwencje zdrowotne.
Amerykanie otworzyli „puszkę Pandory”. Zrzucenie bomb atomowych sprawiło, iż broń masowego rażenia po raz pierwszy wykorzystano w trakcie walk. Do dzisiaj żadne z mocarstw dysponujących arsenałem nuklearnym nie zdecydowało się na ponowne użycie bomby atomowej w trakcie jakiejkolwiek wojny. Decyzja USA zapoczątkowała ogólnoświatowy pęd ku zbrojeniom nuklearnym. Kolejne kraje, w poczuciu zagrożenia, uświadamiały sobie, iż jedynie posiadanie broni nuklearnej zagwarantuje im bezpieczeństwo i status potęgi militarnej. Doprowadziło to do stworzenia swego rodzaju balansu sił.
Jedną z konsekwencji natury polityczno-militarnej było stworzenie nowej doktryny prowadzenia działań i zimnowojennej konkurencji między USA a ZSRR. Obie strony, zdając sobie sprawę z niszczycielskiej siły bomby atomowej, konsekwentnie trzymały się w szachu, korzystając z atomowego parasola do powstrzymywania przeciwnika przed atakiem. Utrzymywanie względnej równowagi sił było zatem gwarantem pokoju. Pokoju opartego na silnej podstawie – strachu przed anihilacją. Można spekulować, czy gdyby któraś ze stron nie dysponowała wówczas ładunkami nuklearnymi, Zimna Wojna nie przerodziłaby się w otwarty konflikt. Zamiast tego prowadzono wojny zastępcze, które wprawdzie angażowały obie strony militarnie i kosztowały życie setek tysięcy ludzi, ale nigdy nie doprowadziły do otwartej konfrontacji między dwoma potęgami, o wybuchu III wojny światowej nie wspominając. Doktryna MAD (Mutual Assured Destruction), oznaczająca w najprostszym ujęciu zagwarantowanie wzajemnego zniszczenia w przypadku konfliktu nuklearnego, skutecznie powstrzymywała USA i ZSRR przed bardziej agresywnymi działaniami. Zasadzała się na słusznym założeniu, biorącym źródła w teorii gier, iż żadnej ze stron nie opłaca się zaatakować przeciwnika, gdyż to prowadziłoby niechybnie do eskalacji, globalnego konfliktu nuklearnego, a w konsekwencji do potencjalnej zagłady.
Jednocześnie jednak pamiętać należy o długofalowych skutkach w postaci nieustannego zagrożenia konfliktem nuklearnym, który może doprowadzić do zagłady ludzkości, a nawet zniszczenia planety. Rosnąca siła ładunków nuklearnych, ogromne arsenały poszczególnych państw. Jedna bomba może obrócić w proch niemal całe miasto. Ludzkość sama stworzyła środek do własnego unicestwienia.
Reakcje opinii publicznej
Wallace słusznie zauważył: Wojna dobiegła końca, a po blisko czterech latach zaciekłych zmagań i rozlewu krwi naród amerykański był za to wdzięczny. Przeprowadzony w USA kilka dni po zniszczeniu Hiroszimy i Nagasaki sondaż Gallupa wykazał, że 85 procent respondentów popierało decyzję o zrzuceniu bomby atomowej. Po ataku na Pearl Harbor, a potem całych latach doniesień o okrucieństwach, jakich dopuszczało się japońskie wojsko, Amerykanie nie żywili dla wroga większego współczucia. Sam George Gallup napisał we wrześniu 1945 roku: „Nawet jeżeli broń o tak niszczycielskiej mocy stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa rodzaju ludzkiego, w oczach opinii publicznej bomba atomowa przyspieszyła koniec wojny i wskazała drogę użytecznego wykorzystania energii jądrowej w przyszłości. Odmienne nastroje panowały w Japonii. Tam zwolennicy zakończenia wojny przy wykorzystaniu bomby atomowej byli i są w zdecydowanej mniejszości. W 2015 r. sondaż Gallupa wskazał, iż jedynie 14% ankietowanych popierało decyzję podjętą przez Trumana.
Po zrzuceniu bomb atomowych rząd USA prowadził kampanię informacyjną, pokazując, jak wielką siłą dysponuje armia i jak niezwykłym przedsięwzięciem był program atomowy. Pomijano w niej szczegóły, które nie wpisywały się w złotą legendę, jak choćby przerażające konsekwencje ataku dla mieszkańców zbombardowanych miast. W 1945 roku zapewne nie zdawano sobie sprawy, jak długofalowe będą skutki promieniowania, choć naukowcy mieli już pewne wyobrażenie zagrożeń. Co więcej, o skali zniszczeń informowano zdawkowo, a nieliczni reporterzy starali się przebijać przez cenzurę, by uzmysłowić opinii publicznej, z jak ogromną katastrofą ludzkość miała do czynienia w Hiroszimie i Nagasaki. Wallace i Weiss za jeden z przełomów uznali tekst Johna Herseya, który najpierw ukazał się na łamach „New York Times”, a później w wersji książkowej. Reportaż ilustrował nie tylko skalę zniszczeń materialnych, ale i losy ludności cywilnej. Plastyczne opisy przerażających okaleczeń przemawiały do świadomości odbiorców, zwracając uwagę na pozamilitarny, humanitarny aspekt ataków.
Czy słusznie?
Odpowiedź na to fundamentalne pytanie nie jest łatwa, bo taka być nie może. Gdy weźmiemy pod uwagę czynniki stricte militarne, decyzja prezydenta Trumana nie mogła być inna. Koszty alternatywne byłyby zbyt duże, a USA nie były gotowe na tak wielkie poświęcenie. Wojna została rozstrzygnięta niemal natychmiast – choć koszty po stronie ludności cywilnej były ogromne, nikt nie musiał testować, na ile słuszne były przewidywania strategów mówiących o milionie ofiar.
Pozostaje natomiast moralność. Ta nie jest łatwa do uchwycenia i ubrania w sztywne ramy. Czy Amerykanie mieli prawo do decydowania o losie dwóch japońskich miast? Czy mogli przeprowadzić eksperyment z nową technologią na Hiroszimie i Nagasaki? Z drugiej strony, czy uprawnione byłoby zbombardowanie ich przy użyciu tysiąca B-17 w zmasowanym nalocie dywanowym na wzór Drezna czy Tokio? Na te pytania nie ma odpowiedzi i ponownie wrócić musimy do rachunku zysków i strat, nawet jeśli te drugie w 1945 roku były wówczas czysto teoretyczne i pozostawały na papierze operacji „Downfall” i „Olympic” (desantu na wyspy macierzyste), które szczęśliwie nigdy nie doszły do skutku.
USA ugruntowały swoją pozycję czołowego mocarstwa na dziesięciolecia i także w tym kontekście trudno odmówić słuszności decyzji o zrzuceniu bomb atomowych. Oczywiście w sierpniu 1945 roku nie można było przewidywać, do jakiego stopnia rozrosną się programy nuklearne poszczególnych państw, choć już wtedy nie brakowało sygnalistów obawiających się o losy ludzkości.
Euforia związana z zadaniem druzgocącego ciosu Japonii – naturalna w obliczu końca długotrwałej, wyniszczającej wojny – była mącona przez licznych dziennikarzy, którzy w zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki słusznie upatrywali nowej epoki w historii wojskowości. Ludzkość weszła w posiadanie broni, która mogła doprowadzić do zagłady całych miast. Oto jeden samolot był w stanie zadać przeciwnikowi straty, które wcześniej były efektem nalotów dywanowych prowadzonych z użyciem setek maszyn. Wallace wynotował kilka znamiennych reakcji reporterów: Swoje obawy wyraził redaktor wojskowy „Timesa” Hanson Baldwin: „Amerykanie stali się synonimem destrukcji. Jako pierwsi użyliśmy nowej broni o niemożliwych do przewidzenia skutkach, która może przyspieszyć nasze zwycięstwo, ale zasieje ziarno nienawiści jak nigdy dotąd”. Ostrzeżenia płynęły z całego kraju i ze wszystkich stron sceny politycznej. W konserwatywnej „Chicago Tribune” pisano: „Nie jest wykluczone, że całe miasta i wszyscy znajdujący się w nich ludzie zostaną unicestwieni w ułamku sekundy przez jedną bombę”.
Swoje obiekcje wyraził także Bruce Bliven, który na łamach „New Republic” pisał: Nie ma wątpliwości, że [bomba atomowa] jest, jeżeli chodzi o jej potencjał, najbardziej znaczącym od wielu pokoleń wydarzeniem w dziejach rodzaju ludzkiego. Wydaje się, że dewiza, iż ludzkość jako całość albo nauczy się żyć w pokoju, albo stanie w obliczu zniszczenia na nieprawdopodobną skalę, musi teraz być rozumiana dosłownie. Lobbing kontynuowali także naukowcy, którzy już wcześniej sprzeciwiali się badaniom, a teraz – wobec namacalnych dowodów sił wybuchu – byli przekonani, iż wojsko nie powinno mieć dostępu do takiej broni: W listopadzie 1945 roku prawie tysiąc pracowników obiektów w Los Alamos, Oak Ridge, Hanfordzie i Chicago utworzyło Federację Uczonych Atomistów (Federation of Atomic Scientists). […] lobbowali oni w Kongresie, sprzeciwiając się sprawowanej przez wojsko kontroli nad technologią jądrową. W 1946 roku utworzono Komisję do spraw Energii Atomowej, na której czele stanęli cywile. W tym samym roku Leó Szilárd, który przewodził zbieraniu głosów pod petycją przed zniszczeniem Hiroszimy, dołączył do Alberta Einsteina i innych, tworząc Komitet Nadzwyczajny Uczonych Atomistów (Emergency Committee of Atomic Scientists). Misją komitetu było działanie na rzecz pokojowego wykorzystania energii atomowej. Jednak w obliczu nasilenia zimnej wojny między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim grupa ta wkrótce się rozwiązała. Szilárd podjął kolejną próbę w latach 60. XX wieku, zakładając Radę na Rzecz Świata Nadającego się do Życia (Council for a Livable World). Cały czas ostrzegał przed niebezpieczeństwem wyścigu zbrojeń, ale rywalizacja jądrowa między Wschodem a Zachodem trwała. Również Einstein żałował swojego udziału w stworzeniu bomby atomowej.
Einstein nie był wyjątkiem. Wielu współtwórców bomby atomowej żałowało, iż weszło w skład zespołu. Wallace i Weiss przytaczają taką oto wymianę między fizykiem Robertem Oppenheimerem i Harrym Trumanem:
– Panie prezydencie – powiedział Oppenheimer – czuję, że mam krew na rękach.
„Powiedziałem mu, że ta krew jest na moich rękach i żeby pozostawił te zmartwienia mnie” – relacjonował swoją odpowiedź zdenerwowany Truman. „Nigdy więcej nie chcę widzieć tego sukinsyna w moim biurze” – oświadczył później prezydent swojemu ostatniemu sekretarzowi stanu Deanowi Achesonowi.
W 1948 roku Truman w końcu spotkał się z Paulem Tibbetsem – człowiekiem, który siedział za sterami w chwili zrzucenia bomby.
– Co pan o tym sądzi? – zapytał prezydent.
– Panie prezydencie, zrobiłem, co mi kazano – odpowiedział Tibbets.
Truman uderzył dłonią w biurko.
– Oczywiście, do diabła, że tak. A ja byłem tym, który pana wysłał. Trumana pytano o tę decyzję do końca życia, a on nieodmiennie jej bronił.
W liście z 1948 roku do swojej siostry Mary pisał: „To był straszny wybór. Zrobiłem to jednak, aby uratować 250 tysięcy amerykańskich chłopców i w podobnych okolicznościach zrobiłbym to ponownie. Zakończyło to wojnę z Japonią”. Na początku lat 60. XX wieku pewien producent telewizyjny wpadł na pomysł, aby Truman pojechał do Hiroszimy na spotkanie z ocalałymi po wybuchu bomby. „Cóż, pojadę do Japonii, jeżeli tego pan chce – odpowiedział były prezydent. – Ale nie będę całować ich w dupę”. Programu nigdy nie zrealizowano. Podczas wykładu w 1965 roku Truman ponownie mówił o ratowaniu życia Amerykanów. „Nie mogłem się zastanawiać nad tym, co historia powie o mojej moralności jako człowieka – oznajmił. – Podjąłem jedyną decyzję, co do której miałem w życiu pewność. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne”. Ostatnie słowo padło w wywiadzie, który z Trumanem przeprowadził w 1966 roku słynny autor nekrologów z „New York Timesa” Alden Whitman do celów artykułu opublikowanego po śmierci prezydenta w grudniu 1972 roku: „Nie podobała mi się ta broń, ale nie miałem skrupułów, jeżeli na dłuższą metę oznaczało to możliwość uratowania milionów istnień ludzkich”.
Słuszne, czy nie, takie podsumowanie musi nam wystarczyć.
W tekście wykorzystano fragmenty książki „Hiroszima 1945 autorstwa Chrisa Wallace’a i Mitcha Weissa. Publikacja ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Znak.
Zdjęcie tytułowe: Leslie Groves z Projektu Manhattan. Źródło zdjęcia: domena publiczna.