Z perspektywy kilkudziesięciu lat patrzymy na losy i historię naszej Ojczyzny. Imponujące, jakie problemy przeżywał nasz naród i potrafił się z nimi uporać. Często stwarzaliśmy je sobie sami, ot dziwna cecha narodowa Polaków. Jednak wobec zagrożenia potrafiliśmy się zmobilizować i podejmowaliśmy rękawicę, którą rzucił na ziemię nieprzyjaciel. A tych było niemało. Odkąd tylko powstało państwo, które możemy nazwać polskim, jego historia była ściśle związana z wojnami, jakie toczyło z rozmaitych przyczyn. Sąsiedzi nie mieli zamiaru zostawić w spokoju naszego kraju, lecz to właśnie oni umiejętnie kształtowali polską historię – historię bólu i cierpienia, historię niepodległości za wszelką cenę.
Po kilku latach od przejęcia władzy w Niemczech przez Adolfa Hitlera, rozpoczął się okres konfliktów międzynarodowych. Agresywna polityka nazistów nie pozwalała ze spokojem patrzeć w przyszłość. Jednak siła armii niemieckiej nie była wielka. Sam dźwięk nazwy Reichswer nie wywoływał jeszcze strachu. Dopiero w połowie lat 30′ Niemcy zaczęli rozbudowywać swe wojska, tym samym przemianowując je i nazywając Wehrmachtem. To właśnie wtedy rozpoczął się okres zbrojeń, wyścigu do jak największej potęgi militarnej, która miała dać przewagę w nadciągającym konflikcie. Z czasem Hitler stawał się coraz bardziej zaborczy, żądał nowych terytoriów. Nie pomogła polityka „appeasementu”, polityka ustępstw, którą stosowali premierzy mocarstw, mogących oprzeć się III Rzeszy – Francji (Eduard Daladier) i Wielkiej Brytanii (Neville Chamberlain). Brytyjczycy mieli budzące szacunek siły morskie i powietrzne (choć Luftwaffe już wtedy zaczynało wygrywać z RAF-em pod względem ilości maszyn), Francuzi z kolei górowali na lądzie. Co skłoniło zatem mocarzy tamtych czasów do tak łatwego poddania się woli krzykacza z Monachium? Obaj wiedzieli, że ich państwa nie są przygotowane do wojny. Zdawali sobie sprawę, iż polityka, jaką prowadzili dotychczas, nie przyniesie wymiernych korzyści podczas konfliktu zbrojnego (Kriegsmarine było coraz potężniejsze, Wehrmacht rósł w siłę). Hitler doskonale o tym wiedział i dlatego osobiście spotkał się z premierami, a potem, wyczuwając ich strach, zażądał Austrii, którą przyłączył do Rzeszy. Przejmował kolejne ziemie, co nie spotkało się z oporem zachodnich polityków. Przyszedł czas na dalsze posunięcia.
W dniach 29-30 września 1938 roku odbyła się konferencja monachijska, która była szczytem uległości francuskich i brytyjskich polityków. Aby uchronić świat od wojny, według ich mniemania oczywiście, poświęcili kolejny kraj. Tym razem była to Czechosłowacja, wobec której hitlerowskie Niemcy wystosowały żądania przekazania im Sudetenlandu. Chamberlain i Daladier cieszyli się z faktu trzymania Niemców na dystans, co miało oznaczać – „odwleczenia wybuchu wojny” (w efekcie udało im się zyskać blisko rok). Szefowie mocarstw zachodnich wybierali tym samym mniejsze zło, jakim był dla nich faszyzm. Droga, którą obrali, wydawała im się słuszna, choć nie do końca zgodna z moralnością. Nie mieli jednak wyboru. Bali się zalania Europy bolszewikami, a silne Niemcy mogły się oprzeć Armii Czerwonej i rewolucji, Czesi – nie. Bali się także wojny. Dopiero czas miał pokazać, kto jest prawdziwym wrogiem. Niemcy zajęli Czechosłowację, co nastąpiło po podpisaniu przez prezydenta Czech, Emila Hachę dekretu o złożeniu państwa w ręce Hitlera. Hacha zemdlał podczas posiedzenia, podobno przeżył nawet zawał serca, lecz dokument podpisał. W momencie, gdy niemieckie jednostki wkraczały na terytorium czechosłowackie, agresji dokonała także Polska, która bezpardonowo zajęła Zaolzie w pierwszych dniach października. To postawiło Polaków, przynajmniej w oczach świata, na równi z niemieckim zaborcą. 15 marca 1939 roku wojska hitlerowskie wkroczyły do Pragi. Jednocześnie Niemcy próbowali przeciągnąć na swoją stronę Polaków. Próbowali, ale w tym samym czasie starali się zastraszyć wschodniego sąsiada, dyktując mu wygórowane warunki porozumienia, jak m.in. oddanie Gdańska i zbudowanie eksterytorialnej linii kolejowej do Prus Wschodnich, w zamian za co ofiarowali sojusz wojskowy. Minister Józef Beck kilkakrotnie rozmawiał z Hitlerem bądź Joachimem von Ribbentropem, zręcznie wymigując się od dania im jednoznacznej odpowiedzi. 5 maja odpowiedział Hitlerowi, który przygotował przemówienie, traktujące o zdradzie Niemiec przez Polskę (28 kwietnia przemawiał w Reichstagu), słowami: „Polska od Bałtyku odepchnąć się nie da… Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor.” To było jednoznaczne odrzucenie niemieckich warunków, których Polacy przyjąć po prostu nie mogli! Uległość w tej sytuacji prowadziłaby do zwiększenia niemieckich zachcianek. Wszak apetyt rośnie w miarę jedzenia. Hitler nic sobie z tego nie robił. Nie przejmował się nawet gwarancjami, jakie od Brytyjczyków otrzymała strona polska 31 marca, podczas przemowy Chamberlaina do Izby Gmin. 11 kwietnia wydał rozkaz postawienia wojsk w stan gotowości, wojsk, które wkrótce miały uderzyć na Polskę…
1 września o godzinie 4:45 miał rozpocząć się atak Niemiec na Polskę, tymczasem niektóre niemieckie oddziały nie wytrzymały i już kilkanaście minut po czwartej rozpoczęły się bombardowania i walki. 3 września Francja i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę Niemcom. Wypełniły tym samym umowę wojskową, którą niegdyś sygnowali przedstawicieli dyplomacji mocarstwa zachodnich oraz Polacy. Przewidywała ona współdziałanie sił zbrojnych sygnatariuszy paktu w chwili wspólnego zagrożenia przez Niemcy. Co ciekawe, jej moc obowiązującą uzależniono od podpisania politycznego porozumienia między państwami. Deklaracja te nie została sygnowana przed wybuchem II wojny światowej. Dopiero 4 września min. Raczyński podpisał w Paryżu porozumienie. Teoretycznie zatem strona francuska nie była zobowiązana do wypowiadania wojny Niemcom oraz działań zbrojnych przeciw ich jednostkom. Tymczasem na linii Maginota stacjonowało kilkadziesiąt francuskich jednostek przygotowanych głównie do obrony. Niestety, wyposażenie żołnierzy francuskich (szczególnie jednostek pancernych) było gorsze od niemieckiego. Co więcej, taktyka, jaką obrało dowództwo oparta była na doświadczeniach I wojny światowej. A więc już na samym początku założenia Francuzów były błędne, choć nie brakowało wśród nich i takich, którzy dostrzegli zagrożenie. Posunięcia francuskiego dowództwa głośno krytykował Charles de Gaulle, późniejszy przywódca Francji. W 1939 roku nie słuchano jednak jego rad. Dodatkowo gotowość bojową Francuzów opóźniała wolno przebiegająca mobilizacja oraz problemy logistyczne związane z transportem wojsk oraz zaopatrzenia z południowej i centralnej części kraju ku Linii Maginota. Hitler nie mógł wystawić tak licznej armii, lecz miał do dyspozycji jednostki gotowe do walki oraz wspierane przez potężne umocnienia Linii Zygfryda. Choć umowa polsko-francuska przewidywała pomoc dopiero na 18 września, Francuzi już w pierwszym tygodniu działań przekroczyli umocnienia i wyszli na kilka kilometrów poza linię Maginota, docierając do Linii Zygfryda. Było to działanie zbyt słabe, aby pokonać Niemców, choć w pewien sposób zmusiło ich do zaangażowania części sił na zachodnim froncie. Straty jednostek francuskich zaczęły szybko rosnąć, co wynikało z nieprzygotowania do boju oraz skutecznej obrony niemieckiej. Szybko okazało sie, iż walka o przełamanie umocnień Wehrmachtu może trwać miesiące, dlatego ofensywa francuskich sił lądowych została ograniczona. Brytyjczycy również nie byli w stanie wydatnie wspomóc Polaków, gdyż ich Korpus Ekspedycyjny dopiero przybył do Francji, a premier Chamberlain nie zdecydował się go skierować do walki. Łudził się jeszcze, że führer zaniecha dalszych działań, a żołnierze brytyjscy wciąż nie uzyskali gotowości bojowej. Hitler natomiast mógł zatrzeć ręce. Wszystko szło zgodnie z jego planem. Gdyby zaatakował Francję, na pomoc sojusznikom ruszyłaby przygotowana do wojny Polska, wywiązując się tym samym z ustaleń sojuszu. Gdy wysłał swoje żelazne dywizje przeciwko sąsiadowi ze wschodu, miał niemalże pewność, że Francuzi nie zdołają zagrozić jego zachodniej granicy. „Fall Weiß” miał tylko wtedy szansę powodzenia, gdyby Niemcy uniknęli krwawej wojny na dwa fronty w 1939 roku. Daladier i Chamberlain nie mogli obronić swoich „braci” ze wschodu. Dramat pogłębił się jeszcze bardziej, gdy na terytorium Polski wkroczyły armie Związku Radzieckiego. 17 września był dniem zdrady. Józef Stalin pogwałcił wszystkie pakty i umowy o nieagresji, realizując tym samym założenia paktu Ribbentrop – Mołotow. Nad Polską zawisły czarne chmury. Nasze władze musiały uchodzić z kraju, co skończyło się internowaniem w Rumunii. Polscy żołnierze walczyli niezwykle bohatersko. Atakowali nad Bzurą (armia „Poznań” gen. Tadeusza Kutrzeby i podporządkowana mu Armia „Pomorze” gen. Bortnowskiego), mężnie bronili Westerplatte, w końcu chronili swoją ukochaną stolicę, która upadła dopiero po trzech tygodniach walk (8-28 września). I choć umieli przeciwstawić się pod Kockiem, gdzie stoczyli ostatnią bitwę w kampanii wrześniowej – Niemcy zatriumfowali. W dniu, w którym upadła Warszawa, Sowieci i Niemcy wspólnie wystrzelili w powietrze na cześć zwycięzców, na własną cześć. Stalin i Hitler rozpoczęli dramat, jakim II wojna światowa. Zapoczątkowali okres, który jeszcze przez kilka pokoleń będzie wspominany ze zgrozą. Polacy dowiedzieli się, że muszą teraz starać się walczyć o niepodległość, często w obcych krajach. Wielu żołnierzy Wojska Polskiego uciekło z kraju i udało się na emigrację. Nasze państwo stanęło przed kolejnym problemem, w którym główną stawką była suwerenność. Od października rozpoczęła się Sitzkrieg, tak zwana „Wojna Siedząca”, bądź „Dziwna Wojna” – Polska ginęła, a jej sojusznicy, potężni sojusznicy, wciąż stali w bezpiecznych umocnieniach, nie mając pomysłu, sił i środków na podjęcie szeroko zakrojonej ofensywy. Wydawało im się, że przetrwali pierwszą burzę i są bezpieczni. Jakże się mylili…
Naszym rodakom nie pozostało nic innego, jak walka o niepodległość w granicach okupowanej Polski, która została podzielona w wyniku spotkania przedstawicieli niemieckich i radzieckich – 28 września 1939 roku. Z zachodnich ziem polskich (prócz wcielonych bezpośrednio do Rzeszy) utworzono Generalne Gubernatorstwo (gubernatorem został Hans Frank, a na siedzibę wybrał Wawel). Ziemie wschodnie natomiast wcielone zostały do Związku Radzieckiego. Tym samym dokonano IV rozbioru Polski, który szczególnie ugodził w zamieszkującą te tereny inteligencję. Polityka najeźdźców wobec okupowanych terytoriów była oparta na gwałtach, terrorze i zagładzie na niewyobrażalną skalę. Mordowali oni Polaków, szczególnie wykształconych bądź zasłużonych dla kraju. Przytoczyć tu należy chociażby masowy mord 107 osób w Wawrze pod Warszawą, co wydarzyło się 26 grudnia 1939 roku. W Lasku Kampinoskim natomiast zostało zamordowanych wielu działaczy polskich, w tym m.in. Janusz Kusociński oraz Maciej Rataj. Ta i inne egzekucje przyniosły jedynie nienawiść do „zaborcy” i słuszne pragnienie zemsty. Obok rozstrzeliwań prowadzone były masowe wywózki w głąb terytoriów krajów agresorów. Przemysł zbrojeniowy wymagał olbrzymiej siły roboczej, szczególnie takiej, która pracowała za darmo. Polacy zmuszani byli do niewolniczej pracy na rzecz przemysłu niemieckiego, a w Związku Radzieckim zsyłano ich daleko na północ bądź osadzano w łagrach rozmieszczonych na całej „nieludzkiej ziemi”.
A teraz sojusznicy nie mogli już nam pomóc. Teraz los obrócił się przeciwko nim, gdy Hitler zaatakował najpierw Danię i Norwegię, by w miesiąc później wysłać swoją armię do Francji. Mit niepokonanego Wehrmachtu skutecznie zastraszał francuskich wojskowych, którzy do tej pory korzystali z doświadczeń I wojny światowej. Popełniali błąd, gdyż siła piechoty nie mogła równać się sile dywizji pancernych, skutecznie kierowanych przez Erwina Rommla i Heinza Guderiana. Francja szybko znalazła się w pancernych kleszczach, a część żołnierzy alianckich w otoczeniu na plażach Dunkierki. W dniach 27 maja-4 czerwca 1940 roku przeprowadzono naprędce zorganizowaną operację „Dynamo” i był to pierwszy sukces nowo wybranego premiera Wielkiej Brytanii, Winstona Churchilla. Ponad 300 000 żołnierzy ewakuowano na wybrzeże Wielkiej Brytanii, w rejonie Dover. Polacy starali się wspomóc zaatakowane państwa. Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich atakowała Narvik, gdzie wykazała się niezwykłym męstwem i odwagą. Polacy pokazali, że umieją walczyć, ale wobec ewakuacji Norwegii, na początku czerwca, polskie oddziały musiały ulec. Żołnierze gen. Stanisława Maczka bronili się w centralnej części Francji, lecz tu, widząc brak woli walki u francuskich żołnierzy, generał i jego podopieczni musieli przedostać się na południe. 10 Brygada Pancerno-Motorowa radziła sobie wspaniale na obcej ziemi. W walkach brały udział także polskie okręty, z których niestety ORP „Grom” poszedł na dno, zmagając się z wrogiem na wodach norweskich. Polscy żołnierze, tworzący oddziały powstałe na podstawie porozumienia Sikorski-Gamelin, zostali wykorzystani w krwawych walkach i częściowo poświęceni. Ratowali obcy kraj. Mimo wydatnego udziału polskich żołnierzy, mimo waleczności tych małych oddziałów, nie udało się zatrzymać Niemców. Kolejna odsłona tej wojny została zamknięta, kolejny raz zwyciężał Adolf Hitler.
Również Stalin nie próżnował. Najpierw udało mu się zająć część Finlandii, choć okupił to wielkimi stratami, potem zaanektował Litwę, Estonię i Łotwę, tworząc z nich Socjalistyczne Republiki Radzieckie. Jego chęć ekspansji skierowała się również w stronę Rumunii, której odebrał Besarabię i część Bukowiny. Związek Radziecki zdobywał kolejne terytoria.
Po podbiciu Francji, Hitler skierował swe siły na Wyspy Brytyjskie. W ciągu trzech miesięcy (8 sierpnia-31 października 1940 roku) rozegrała się powietrzna bitwa, która zaważyła na losach „wyspy”. Oczywiście rozegrała się ona przy czynnym udziale Polaków, którzy zestrzelili około 250 samolotów niemieckich, co stanowiło dużą część całości zniszczonych maszyn (w sumie Niemcy stracili ponad 1700 samolotów). 15 września nasze dywizjony (o dywizjonie 303 słyszeli chyba wszyscy) zostały przyjęte na audiencji u króla brytyjskiego, Jerzego VI. Wydatna pomoc Polaków została na szczęście dostatecznie doceniona przez sojuszników, a gazety rozpisywały się o waleczności polskich dywizjonów. A ich walka niemożliwa byłaby, gdyby nie działalność Polskiego Rządu na Emigracji. Po ucieczce polskich władz do Rumunii we Francji zebrała się grupa ambitnych polityków i wojskowych, którzy uznali, iż w tym wypadku mogą kontynuować walkę poza granicami Polski. W grupie tej szczególną rolę odgrywał gen. Władysław Sikorski, mianowany w nowym rządzie premierem i Naczelnym Wodzem. To właśnie on stanął na czele polskiej emigracji i dyplomacji. Władza Polskiego Rządu na Uchodźstwie szybko została uznana przez sojusznicze kraje, a Polacy najpierw gościli w Paryżu, a później przenieśli się do Angers. Dopiero po kapitulacji Francuzów rząd ewakuowano do Londynu. Na mocy porozumień z sojusznikami udało się odtworzyć Polskie Siły Zbrojne, które rozpoczęły walkę u boku aliantów. Walkę rozpoczął też Sikorski. Od jej wyniku miał zależeć los Polski.
Polityka okupanta niemieckiego w latach 1939-45 opierała się na agresji i terrorze. Samozwańczy aryjski naród, który Słowian uważał za ludzi gorszych rasowo, dla Polaków miał tylko nienawiść i pogardę. Zręcznie kierowana propaganda mocarstwa Hitlera, duża siła wojsk i nazistowskie podejście do faktu przynależności klasowej, zaowocowało masowymi mordami, przede wszystkim inteligencji. Fakt ten nie pozwalał Polakom dokonać zrywu i wyprzeć agresora z naszego kraju. Niemcy przygotowali tzw. Volkslisty, na których znalazły się nazwiska ludzi, którzy postanowili współpracować z hitlerowcami lub zostali zmuszeni do złożenia podpisu, zdobywając tym samym niechęć polskiego społeczeństwa. Polacy dzieleni byli na cztery grupy i często zdarzało się im przynależeć do Volksdeutschen, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Zawiązał się ruch oporu, jeden z największych w Europie. Polscy patrioci, często z narażeniem życia, przeprowadzali akcje, które choć w małym stopniu mogły zaszkodzić Niemcom. W odwecie za akty przemocy wobec „zaborców” żołnierze niemieccy zabijali wielu Polaków. Szczególnie złą sławą cieszyły się więzienia, w których gestapo przesłuchiwało z ogromną brutalnością podejrzanych. Na terenie Polski istniało kilka obozów koncentracyjnych, w których najczęściej przebywali ludzie zmuszani do morderczej pracy na rzecz zaborcy, aby później zginąć. Ich los był z góry przesądzony. Hitlerowski aparat terroru rozwinął się niezwykle w przeciągu tych kilku lat. Stwarzał urządzenia, które pozwalały na masowe mordy (od rozstrzeliwań po zastosowanie Cyklonu-B). Skuteczność komór gazowych mogła zadowolić szefa SS Heinricha Himmlera, który zlecił opracowanie systemu, służącego sprawniejszemu likwidowaniu ludzi, przede wszystkim zaś pochodzenia żydowskiego. W obozach zagłady zginęło w sumie około 11 milionów ludzi, z 18 milionów, jakie tam więziono. Proces ludobójstwa na wielką skalę dotknął najsilniej Żydów, likwidowanych w największym stopniu po konferencji w Wannsee. Postanowiono tam raz na zawsze rozwiązać problem żydowski, realizując tzw. Endlösung. Konferencja ta odbyła się 20 stycznia 1942 roku. Dla Żydów przygotowano również specjalnie wyizolowane od reszty miasta miejsca – getta, w których żyli oni pod stałą kontrolą niemiecką i nie mogli ich opuszczać. Szczególnie złą sławą cieszyło się getto warszawskie, w którym 19 kwietnia 1943 roku wybuchło powstanie, zakończone niestety klęską.
Polacy, naród waleczny i odważny, nie mogli bezczynnie przyglądać się zniszczeniu, jakie sieją zaborcy. Zawiązało się wiele organizacji, które miały na celu utworzenie zbrojnego podziemia i walkę z Niemcami. Najpierw działał Związek Walki Zbrojnej (ZWZ), zastępujący Służbę Zwycięstwu Polski (SZP). Został on przemianowany rozkazem Naczelnego Wodza (14 II 1942) Władysława Sikorskiego na Armię Krajową (AK). 22 stycznia 1943 roku generał Stefan „Grot” Rowecki wydał rozkaz o połączeniu Związku Odwetu i „Wachlarza”, a na ich miejsce ustanowił Kierownictwo Dywersji (Kedyw). Zorganizowane polskie podziemie mogło nawiązać walkę z gestapo. Oczywiście nie były to otwarte bitwy, lecz akcje dywersyjno-sabotażowe, które w małym stopniu, ale jednak, utrudniały życie zaborcom.
Polityka Związku Radzieckiego wobec okupowanych terenów była podobna. Polaków wysyłano w głąb terytorium Związku, bądź umieszczano ich w obozach, a NKWD stworzyło aparat terroru podobny temu, jaki przygotowali dla Polaków Niemcy. Milicja i NKWD dopuszczały się niezwykłych okrucieństw. Pamiętajmy o Katyniu. To tam życie straciło prawie 4,5 tysiąca ludzi. Likwidacja obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku była niczym innym, jak jednym z największych aktów terroru na obywatelach polskich w historii II wojny światowej. We wschodniej stronie naszego kraju również zawiązały się organizacje podziemne. Obszar działania ZWZ został podzielony na dwie części. Zgodnie z „Instrukcją numer 2” Komendanta Głównego dowodzenie na terytorium okupowanym przez sowietów objął generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz (później złapany i zastąpiony przez pułkownika Emila Macielińskiego, który okazał się… radzieckim konfidentem).
Dotychczasowi sojusznicy – Hitler i Stalin, odwrócili się od siebie. 22 czerwca 1941 roku ruszyła kolejna wielka ofensywa niemiecka, przewidziana jako operacja „Barbarossa”. Mimo iż Stalin planował atak, nie spodziewał się, że jego były sojusznik zrobi to pierwszy. Hitler znowu był górą – jeszcze nigdy wojska nie przemieszczały się z taką szybkością na terytorium przeciwnika, jak podczas kampanii radzieckiej. Stalinowi nie pozostało nic innego, jak zgodzić się z inicjatywą Churchilla odnośnie zawiązania sojuszu przeciwko wspólnemu wrogowi. Tym samym Polacy i Rosjanie stanęli po jednej stronie barykady, co jeszcze do niedawna wydawało się być niemożliwe. Jak bardzo ironiczna była historia tej wojny Polacy mieli przekonać się jeszcze kilkukrotnie w czasie jej trwania.
Szybko nawiązano stosunki dyplomatyczne między oboma państwami, co zaowocowało układem Sikorski – Majski, podpisanym 30 lipca 1941 roku. Co dał on Polakom? Uwolnienie więźniów, rzekomo wszystkich, którzy zostali uwięzieni przez sowietów podczas okupacji Polski. Niestety tylko rzekomo, gdyż w poszczególnych grupach brakowało ludzi, uwięzionych dwa lata wcześniej. Zdziwił również brak więźniów obozów w Ostaszkowie, Starobielsku i Kozielsku. Zapytany o to Stalin, odpowiedział wymijająco coś na temat ucieczki do Mandżurii. Sowieci gubili się w wyjaśnieniach. Na terenach Związku Radzieckiego została sformowana polska armia, złożona ze zwolnionych więźniów, której powstanie określał układ polsko-radziecki. Jednak niektórzy dygnitarze wojskowi przeciwni byli nawiązaniu stosunków dyplomatycznych z ZSRR, gdyż sowieci odmówili zgody na zwrócenie Polsce ziem zagarniętych we wrześniu 1939 roku. Prezydent Władysław Raczkiewicz zagroził nawet podaniem się do dymisji, ale z zamiaru tego zrezygnował. Do dymisji podali się natomiast trzej ministrowie, a gen. Kazimierz Sosnkowski, przeciwnik podpisania porozumienia z Moskwą, został zwolniony przez Naczelnego Wodza ze stanowiska Komendanta Głównego ZWZ. Zapewne udział w tym miał premier brytyjski Winston Churchill, który nie lubił antybrytyjsko nastawionego generała. Polska armia powstała jednak na terenie Związku Radzieckiego, a dowódcą jej został gen. Władysław Anders, dobrze znający język i obyczaje ZSRR. Sformował on 70-tysięczną armię, jednak dostawał przydział żywności i ekwipunku na 40 tysięcy ludzi, co jeszcze wyraźniej podkreślało złą wolę naszego nowego sprzymierzeńca. 18 marca 1942 roku Stalin pozwolił na ewakuację polskich żołnierzy, dla których nie starczyło już prowiantu. Pod koniec kwietnia cała operacja została zakończona i około 33 tysiące żołnierzy zostało przeniesionych, a od lipca reszta wojska miała znaleźć się na Bliskim Wschodzie. 31 sierpnia wyruszył ostatni transport i, co dziwne, ewakuacją objęte były również polskie rodziny. Podczas całej operacji zdezerterował z wojska podpułkownik Zygmunt Berling, który wcześniej przetrzymywany był w specjalnym obozie NKWD. O Berlingu usłyszymy jeszcze niejednokrotnie podczas tej wojny.
Polacy znowu znaleźli się na froncie. Tym razem nie mogli przyczynić się do wyzwolenia Ojczyzny bezpośrednio, lecz mogli zadać cios wojskom Hitlera na innym froncie. Walczyli dla innego kraju, choć pod polskim sztandarem. Niestety złe warunki, do jakich nieprzyzwyczajeni byli uchodźcy, zdziesiątkowały ich. Fakt ten mógł napawać Stalina optymizmem, gdyż zmniejszała się siła polskiego wojska. Radziecki dyktator miał już jednak wizję nowej polskiej armii, która walczyłaby u boku Armii Czerwonej i razem z żołnierzami radzieckimi wkroczyłaby do Polski. Tymczasem na Bliskim Wschodzie żołnierze Andersa i ich rodziny toczyły morderczą walkę z żywiołem, jakim była przyroda. Fakt ten może trochę dziwić, gdyż to na prośbę Winstona Churchilla Polacy zostali odesłani właśnie w to miejsce. Tym samym uciekli Stalinowi, choć przeszli w tereny, w których śmiertelność wśród uchodźców była jeszcze większa. Wcześniej, gdyż w grudniu 1941 roku, Stalin zapowiedział Anglikom, że ma zamiar wcielić w życie projekt (po wojnie oczywiście) oparcia zachodniej granicy Polski na Odrze oraz wcielenia do niej Prus Wschodnich. Szczodra zapowiedź miała i drugi punkt. Rosjanie chcieli, aby wschodnia granica Polski przebiegała zgodnie z Linią Curzona. Kolejny raz wyszły na jaw plany Stalina włączenia suwerennej Polski do strefy wpływów Związku Radzieckiego.
W listopadzie 1942 roku nowym ambasadorem w ZSRR został Tadeusz Romer. Władze Kremla stawiały kolejne przeszkody przed politykiem. Polacy nalegali na tworzenie polskich oddziałów, na co Rosjanie odpowiedzieli notą z dnia 31 października 1942 roku. Kategorycznie odmówili utworzenia kolejnej polskiej armii, gdyż, jak stwierdzili, Polacy nie chcą walczyć przeciw Niemcom. Było to jawne kłamstwo, którego Kreml użył z premedytacją, podkreślając jeszcze raz swoją złą wolę. 16 stycznia 1943 roku Stalin zadał kolejny cios Polakom, wydając notę dotyczącą obywatelstwa radzieckiego. W związku z dokumentem osoby zamieszkujące zachodnią Ukrainę i Białoruś nie były już obywatelami polskimi. Brytyjczycy tymczasem wykorzystali Polaków w walkach o własne cele. Między 19 a 27 sierpnia polskie jednostki przybyły do oblężonej afrykańskiej twierdzy – Tobruku. I tym razem Polacy musieli wykazać się odwagą i męstwem, aby ratować zagrożonych sojuszników. Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich z powodzeniem odpierała niemiecko-włoskie ataki aż do 10 grudnia tego samego roku, kiedy to przybyła odsiecz brytyjska i nastąpiło zluzowanie. Nie można jednak zapomnieć o wkładzie innych nacji w całą akcję, w tym Australijczyków, którzy walczyli nie mniej bohatersko od Polaków.
Rok 1943 jest najdziwniejszym rokiem tej wojny. Polacy nie mogą podejmować decyzji o własnym losie, Sowieci obrażali się, oskarżeni o dokonanie masowego mordu, a Brytyjczycy i Amerykanie udawali przyjaciół państwa polskiego, dbając przede wszystkim o własne interesy. Adam Mickiewicz z pewnością zdziwiłby się, widząc, że jego słowa z ks. XI „Pana Tadeusza” pasują doskonale do tej sytuacji: „O roku ów! Kto ciebie widział w naszym kraju!”. Nasz wieszcz narodowy pisał o roku 1812 jako roku chwały, roku nadziei, jednak początkowe słowa XI księgi mogą doskonale określić rok 1943 na terytoriach Rzeczpospolitej. Rozpoczął się jak każdy rok okupacji – przemocą i terrorem ze strony okupanta. Przełom w tej „normalności” nastąpił dopiero w kwietniu. To właśnie wtedy niemieckie radio podało wiadomość o znalezieniu masowego grobu w rejonie Gniezdowa. 13 kwietnia Polacy dowiedzieli się o zbrodni, jaką miały popełnić wojska radzieckie. Oczywiście Niemcy, chcąc oczyścić się z zarzutów, złożyły wniosek o zbadanie grobów przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Na nasze nieszczęście, takie samo podanie złożyła strona polska. Fakt ten posłużył Stalinowi do zarzucenia Polakom rzekomej współpracy z Hitlerem, za plecami Związku Radzieckiego. Stalin, zapytany o groby, po wcześniejszej opinii fachowców z Czerwonego Krzyża, odpowiedział wypowiedzeniem stosunków polsko-radzieckich (25 kwietnia). Był to szczyt bezczelności! Dodatkowo w nocie, jaką otrzymał polski ambasador w Moskwie Romer od Wiaczesława Mołotowa sytuacja i zachowanie Polaków zostało nazwane: „nienormalnym i gwałcącym wszelkie przepisy czy zwyczaje w stosunkach pomiędzy dwoma państwami sprzymierzonymi… W związku z tym Rząd sowiecki postanowił zerwać stosunki z Rządem polskim.” Takie zachowanie dowiodło kolejny raz złej woli Sowietów. Ambasador Romer musiał opuścić Moskwę. Stosunki między oboma państwami zostały zerwane z powodu oczywistej zbrodni radzieckiej, którą potwierdził dodatkowo Międzynarodowy Czerwony Krzyż z Genewy. Kreml demonstracyjnie uznał Polaków za zdrajców, pogrążonych w konszachtach z niemieckim rządem. Tymczasem planował już kolejną antypolską akcję, organizując na podbitych ziemiach polskich zalążek komunistycznej władzy. Co ciekawe, zarówno Brytyjczycy, jak i Amerykanie naciskali w kwietniu na Polaków, aby ci zaniechali dochodzenia w sprawie grobów katyńskich. Z ich perspektywy sytuacja wydawała się beznadziejna, a tarcia na linii Londyn-Moskwa mogły doprowadzić do zaostrzenia napiętych relacji polsko-radzieckich. Tak też się stało, gdyż strona polska, co nie dziwi, nieubłaganie starała się dowiedzieć prawdy o masowych grobach. Co więcej, część polityków brytyjskich podejrzewała, iż zbrodnia faktycznie może być sprawką Sowietów, jednakże nalegano na wyciszenie sprawy. Jak się miało okazać, prawda pozostawała ukryta przez blisko pięćdziesiąt lat.
Jak się wkrótce miało okazać, to nie Polacy decydowali o własnym losie, to nasi tzw. „sprzymierzeńcy” rządzili polskim państwem i zapisywali kolejne karty historii Rzeczpospolitej. Nastawiony całkowicie antypolsko Stalin, umiarkowany, choć porywczy Churchill oraz często uległy Stalinowi prezydent Roosevelt. Każdy z nich miał własne plany: Churchill chciał wygrać wojnę rękami Rosjan (miał zamiar oddać trochę terytoriów wschodnich Stalinowi – Brytyjczycy chętnie rozdawali ziemie innych narodów), Gruzin chciał podporządkować Rosji kolejne państwo, a Roosevelta niewiele interesowały losy państwa polskiego. Każdy z nich miał własny, odrębny od innych plan, który zamierzał wprowadzić w życie. Radziecki dyktator dodatkowo nie miał zamiaru prosić nikogo o pozwolenie na jego wykonanie. O uległości zachodnich przedstawicieli wobec Stalina niech świadczy następująca anegdota: prawie zawsze na spotkania Wielkiej Trójki radziecki dyktator się spóźniał, dlatego Roosevelt i Churchill postanowili, że chociaż raz to oni nie przybędą na czas i przytrą nosa Gruzinowi. Przyszli o piętnaście minut za późno, a Stalina… jeszcze nie było. Postanowili wobec tego zaczekać, ale nie wstać, gdy ten przyjdzie na obrady. Niedługo po tym wszedł Stalin, popatrzył surowo na obydwóch, a wtedy Churchill nie wytrzymał – wstał jak posłuszny uczeń. Najbardziej oddany Polakom albo może najbardziej im sprzyjający był właśnie brytyjski premier, który nie widział przyszłości powojennego ładu w hegemonii Związku Radzieckiego na wschodzie Europy. Roosevelt był umiarkowany, targany sprzecznymi uczuciami. Natomiast postawa Stalina od zawsze była negatywna wobec Polaków, więc nie trzeba przypominać jego zachowań. Stalina ochrzciłem mianem „złego”. W zasadzie z całą odpowiedzialnością możemy go tak nazwać, gdy weźmiemy pod uwagę wierzenia ludowe. W Persji panowało dawniej przekonanie, że dzieci urodzone 21 grudnia należy zabijać, gdyż są naznaczone piętnem zła. Stalin urodził się 21 grudnia 1879 roku. Jego kariera i polityka, gdy dotarł na najwyższe szczeble w hierarchii państwowej, pokazały, że i przesądy mogą mieć coś wspólnego z rzeczywistością. Niestety, miał on niesamowitą zdolność manipulowania otaczającymi go ludźmi. Nie tylko najbliżsi współpracownicy byli oczarowani dyktatorem, podobnie rzecz się miała z zachodnią prasą, która nie szczędziła pochwał Gruzinowi, nazywając go pieszczotliwie „wujaszkiem Joe”. Dziennikarze nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, co tak naprawdę dzieje się wewnątrz Związku Radzieckiego, gdzie śmierć w obozach pracy następowała szybciej niż na niejednym krwawym froncie.
Rok 1943 przyniósł także ze sobą kilka tragicznych wydarzeń politycznych dla Polaków. Jednak najdotkliwszymi okazały się straty tych, których Polska potrzebowała najbardziej. Był lipiec, 4 lipca. Generał Sikorski miał lecieć samolotem nad cieśniną, dzielącą Afrykę i Europę, nad Gibraltarem. Niestety, nigdy nie osiągnął celu swej podróży, jego samolot spadł do morza, a z całej załogi żywy wyszedł jedynie pilot. Być może nigdy nie dowiemy się, co było przyczyną katastrofy. Amerykanie i Brytyjczycy przeprowadzili śledztwo, którego wyniki utajniono. Czy w śmierć Sikorskiego zamieszany był Churchill? Takie hipotezy wysuwali łowcy taniej sensacji. Co więcej, część dowodów wskazywała na przeprowadzony sabotaż, co nieuchronnie wiązało się z domniemaniem spisku i zamachu. I tym razem Polacy zmuszeni byli do domniemań. Nie zmieniało to faktu, iż utracili najprężniej działającego reprezentanta emigracyjnej dyplomacji, który w swych rękach trzymał ster rządów władz polskich. Całkowitej prawdy nie poznamy już nigdy, jednak jedno jest pewne: i w tej historii zauważamy niechęć sojuszników do Polaków, którzy najpierw przeprowadzają śledztwo „po łebkach”, potem nikogo nie informują o jego wyniku, a do tego sprawiają wrażenie zamieszanych w całą aferę. Śmierć Naczelnego Wodza nie była w tym okresie jedynym ciosem dla polskiego państwa. Cztery dni wcześniej, 30 czerwca, został złapany przez gestapo Stefan „Grot” Rowecki, głównodowodzący polskimi siłami w kraju. Jego miejsce zajął gen. Tadeusz „Bór” Komorowski, a losy „Grota” potoczyły się tragicznie. Został zamordowany w sierpniu 1944 roku w Sachsenhausen. Pech Polaków był wręcz zadziwiający- kolejny raz los rzucał nam kłody pod nogi, natomiast sojusznicy nie mieli zamiaru nam pomóc ich przeskoczyć, o czym świadczą wydarzenia tego samego roku.
Sukcesy radzieckich wojsk na froncie wschodnim dawały ogromną przewagę Stalinowi podczas zbliżającej się konferencji w Teheranie. Najpierw grunt mieli wstępnie przygotować ministrowie mocarstw, obradując w Moskwie, potem szefowie ich państw spotkali się na wspólnych obradach. Od początku sytuacja przedstawiała się nieciekawie. Churchill i Stalin mieli odmienne zdania, natomiast Roosevelt musiał przychylić się do głosu któregoś z nich. Gdy amerykańska delegacja dotarła na miejsce spotkania, okazało się, że Stalin przygotował podstęp, który miał mu ułatwić przeciągnięcie prezydenta Stanów Zjednoczonych na swoją stronę. Oznajmił Rooseveltowi, że w górach ukrył się oddział Otto Skorzenego, mający przeprowadzić zamach na prezydenta. Zaproponował jednocześnie przeniesienie się delegacji amerykańskiej do ambasady radzieckiej, która była bliżej centrum miasta. Stawała się więc miejscem bezpieczniejszym od ambasady amerykańskiej położonej kilka kilometrów od centrum Teheranu. Brytyjczycy zaprotestowali i zaprosili Amerykanów do równie bezpiecznej ambasady brytyjskiej. Niestety, Roosevelt, obawiając się reakcji Stalina, wybrał propozycję radziecką, powoli dryfując w jego objęcia, co tym samym pośrednio przyczyniło się do podpisania wyroku na Polskę. Stalin przekonał Roosevelta co do słuszności swoich racji, a podczas obrad Wielkiej Trójki prezydent nie poparł Churchilla, lecz radzieckiego dyktatora. Wszyscy trzej stwierdzili, że polska granica wschodnia powinna opierać się na tzw. Linii Curzona, z nieznacznymi ustępstwami na korzyść Polski. Polacy mieli w zamian otrzymać część Prus Wschodnich, a nasza granica zachodnia miała być oparta na linii Odry i Nysy Łużyckiej. Politycy trzech mocarstw alianckich zadecydowali o losie Polaków bez ich wiedzy i zgody. Aby było ciekawiej, Polskę włączono również w radziecką strefę wpływów, łamiąc tym samym całkowicie postanowienia Karty Atlantyckiej. Wyniki obrad miały pozostać tajemnicą na wniosek Roosevelta, który zdawał sobie sprawę z krzywdy, jaką wyrządzili Polakom. Chciał tym samym zdobyć głosy polskich emigrantów podczas zbliżających się wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. Postawa naszych sojuszników była całkowicie sprzeczna z tym, co głosili od początku konfliktu. Naruszała wszelkie postanowienia, podpisywane podczas wojny i przed nią. W końcu niszczyła przyszłe państwo polskie, zostawiając je na łaskę i niełaskę Stalina. Jedynie Gruzin mógł być zadowolony z konferencji. 1 grudnia wyjechał całkowicie spokojny o losy powojennego Związku Radzieckiego, który później zdominował państwa nadbałtyckie. Po obradach dowództwo aliantów zachodnich udało się na obrady do Kairu. Okazało się dobitnie, iż zarówno Churchill, jak i Roosevelt nie mają siły przebicia, nie zależy im także na hołdowaniu wartościom, które rzekomo cenili, przystępując do wojny. Franklin Delano Roosevelt kilkukrotnie spotykał się z polskimi politykami, w tym Sikorskim, którego cynicznie zapewniał o swojej przychylności. Wodzenie za nos strony polskiej nie było odosobnionym przypadkiem w prowadzonej przez wielkie mocarstwa polityce zagranicznej. Podobna sytuacja spotkała Francuzów, także mocno niedocenianych przez alianckich sojuszników. Tyle tylko, że Francja znajdowała się u wybrzeży Kanału La Manche, który już wkrótce mieli przekroczyć sprzymierzeni. Do Polski pozostawały im tysiące kilometrów i nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł zakładać, iż uda im się ją wyswobodzić przed Stalinem, ratując tym samym niepodległość państwa polskiego.
Na początku roku, który zapamiętany zostanie jako rok „Overlordu”, nie działo się nic szczególnego na zachodzie. Jednak jego początek zapowiadał tragiczne losy Polski. W nocy z 31 grudnia 1943 na 1 stycznia 1944 roku została utworzona Krajowa Rada Narodowa (KRN), która ogłosiła się polskim parlamentem i nie uznawała Rządu Emigracyjnego. Fakt utworzenia KRN pozwala mi przypomnieć komunistyczne zapędy niektórych Polaków. W 1941 roku, a dokładniej 28 grudnia tego roku do Polski przybyło sześciu ludzi. Ich celem było utworzenie partii komunistycznej, oczywiście zależnej od Kremla. Wśród grupy byli m.in. Marceli Nowotko, Paweł Finder i Bogusław Mołojec. Losy Polskiej Partii Robotniczej (PPR) pokazują tylko, jak wiele człowiek potrafi zrobić dla władzy. Walki wewnątrzpartyjne dały szansę Pawłowi Finderowi. Jego konkurenci zginęli, zamordowani przez innych członków partii. Jednak i Finderowi szczęście nie sprzyjało, gdyż został złapany przez Niemców. Do głosu doszedł Władysław Gomułka. W Moskwie natomiast utworzony został Związek Patriotów Polskich (ZPP) pod przewodnictwem Wandy Wasilewskiej. Dla Stalina z miejsca stał się on narzędziem propagandowym, gdyż ukazywał „fantastyczną współpracę” polskich i radzieckich władz. Radziecki dyktator przygotowywał się do przejęcia władzy w przyszłym państwie polskim. Dopiero w tym momencie Polacy mieli szansę dowiedzieć się prawdy, a mianowicie tego, czym dla dyktatora była Polska. Kroplą, przepełniającą czarę goryczy było utworzenie 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki (w maju 1943 roku, na prośbę ZPP) i wysłanie jej do walk w dniach 12-13 października. Nie dość, że praktycznie 3/4 dowódców stanowili Rosjanie, to podczas wspomnianych walk (pod Lenino), Polacy wysłani zostali na najtrudniejszy odcinek frontu. Sowieci bez wahania poświęcali Polaków. Pod Lenino zginęło około 1200 żołnierzy, prawie 1800 zostało rannych. Wkrótce wojska te, wzbogacone liczebnie, miały wraz z Armią Czerwoną wkroczyć do Polski i wyzwolić ją spod okupacji niemieckiej. Brunatna okupacja została jednak zastąpiona nową, czerwoną.
Tymczasem na Zachodzie legalne władze RP starały się zdyskredytować samozwańczy rząd na terenie okupowanego kraju. Mimo iż Polskie Podziemie wykształciło ogólnokrajową sieć podległą londyńskiej władzy, komuniści próbowali się z sieci tej uwolnić, tworząc własne struktury podległe Moskwie. Wszystko to było na rękę Stalinowi. Jego wojska już wkrótce wkroczyć miały na ziemie polskie, wspomagając komunistów w drodze na szczyt, chociaż to stało w sprzeczności z wolą narodu. W totalitarnym państwie Stalina naród nie był jednak głównym suwerenem. Wszystko to dostrzegała polska emigracja, zarówno polityczna, jak i wojskowa. Niepokojące wieści z kraju mobilizowały Polaków poza jego granicami do wzmożonego wysiłku w szeregach alianckich wojsk, aby zwrócić uwagę sojuszników na sprawę Polski i jej obywateli.
W maju 1944 roku alianci wciąż tkwili pod Monte Cassino, wzgórzem otwierającym drogę do Rzymu, stolicy Włoch. Nieustanne ataki nie przynosiły efektów, jednak od 11 maja ofensywę rozpoczął 2 Korpus Polski, wspomagający czwarty atak na Monte Cassino. Oddziały generała Andersa liczyły na sukces, który stanie się głośny w świecie i pomoże sprawie polskiej. 18 maja obrona niemiecka została przełamana, Polacy triumfowali. Choć tak daleko od Ojczyzny, walczyli za jej wolność. Sukces ten docenili sprzymierzeni, honorując polskich żołnierzy najwyższymi odznaczeniami, Andersowi przyznając pod dowództwo międzynarodowe zawiązki taktyczne. Co więcej, na Monte Cassino utworzono też cmentarz, który do dziś upamiętnia wysiłek wielonarodowej dywizji szturmującej szczyt. Wiele z grobów należy do Polaków.
6 czerwca alianci lądowali na plażach Normandii, a Polacy mieli i w tym swój udział. Na Kanale La Manche dzielnie walczyły: polski niszczyciel „Piorun”, lekki krążownik „Dragon”, niszczyciel „Błyskawica” oraz dwa mniejsze niszczyciele: „Krakowiak” i „Ślązak”. Po pierwszych tygodniach od desantu alianci wdali się w krwawe walki we Francji i w Belgii. 3 Brygada Strzelców zajęła między innymi Chamboise (17-18 sierpnia), natomiast 1 Dywizja Pancerna walczyła pod Falaise od 8 do 22 sierpnia. W tym czasie 1 Dywizja straciła 325 ludzi, rannych było 1002 żołnierzy. Według opinii jednego z oficerów 2 D.Panc. SS „Das Reich”: „Żadna inna z jednostek, z którymi się zetknęliśmy od lądowania aliantów nie walczyła tak dobrze, jak ta polska jednostka” (G. Mattson, Das Reich, s.146). We wrześniu gen. Bernard Law Montgomery wpadł na pomysł przeprowadzenia akcji powietrzno-desantowej o kryptonimie „Market Garden”. Działania miały na celu lądowanie na tyłach wroga w Holandii i opanowanie mostów na Renie i innych rzekach. Plan wyjątkowo ambitny, praktycznie niewykonalny. W nocy z 25-26 września Polacy osłaniali odwrót 1 Dywizji Powietrzno-Desantowej. Straty Brytyjczyków były ogromne. Nieudolność dowódców, którzy mieli przyjść z odsieczą spowodowała, iż zaczęto szukać kozła ofiarnego. Dowódca 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej, która nie mogła sama pokonać Niemców, został zdegradowany. Generał Stanisław Sosabowski, bo o nim mowa, został odznaczony Krzyżem Walecznych i mianowany inspektorem Jednostek Etapowych i Wartowniczych. Brytyjczycy, którzy nie lubili Sosabowskiego, obarczyli go całą winą za niepowodzenie akcji, za którą odpowiedzialny był Montgomery. To jego nieudolność, upór i wręcz głupota doprowadziły do śmierci wielu żołnierzy. Oczywiście konsekwencje rozkazu bożyszcza Brytyjczyków spadły na kogoś, z kim alianci się liczyli w mniejszym stopniu, na Polaka. Niestety, wypadek ten pokazał, że dobre imię Brytyjczyków przedkładane będzie przed lojalność względem sojusznika. Choć Polaków nadal szanowano za sukcesy militarne, nagle zaczęto się od nich odwracać. To zwiastowało kolejną dyplomatyczną burzę.
„Otrzymanie rozkazu natychmiast kwitować”. Takimi oto słowami swój rozkaz zakończył „Monter”- pułkownik Antoni Chruściel. Rozkazu, który podpisał wyrok na Warszawę. 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17:00 rozpoczęło się Powstanie Warszawskie. Gdy Polacy rozpoczynali walkę, nie mogli wiedzieć, jaki los ich spotka. Rosjanie, którzy podeszli pod miasto, stanęli i nie kwapili się z pomocą dla walczących powstańców. Co więcej, wysłane oddziały Berlinga, które miały utrzymać dwa przyczółki, nie otrzymały wsparcia ze strony Rosjan. Zamilkła artyleria radziecka, której głos spodziewali się usłyszeć Polacy. Stalin nie spieszył z pomocą ginącemu miastu. Alianci zachodni, mimo dobrych chęci, musieli odwołać transporty, które rzadko docierały do polskich powstańców. Samoloty albo zestrzelono nad terytorium Niemiec, albo zrzuty wpadały w ręce żołnierzy Wehrmachtu. Był to przykład bezprecedensowego poświęcenia lotników wielu nacji, którzy ponieśli w tej operacji ogromne straty. Wykonano 186 lotów z baz we Włoszech dla ratowania powstania. 92 zakończyły się sukcesem. 31 maszyn zostało zestrzelonych, co daje procentowo 16,8% strat. Żadna inna operacja lotnicza aliantów nie zakończyła się takimi stratami. 32 samoloty zostały uszkodzone przez pociski niemieckiej artylerii. Co więcej, jeszcze 23 września marsz. Slessor odbierał z Londynu sygnały, iż brytyjski rząd czuje się zobowiązany do wysyłania kolejnych załóg dla ratowania walczącej Warszawy. Niestety, takowych nie było wiele, a uzupełnienia dla latających 178. Dywizjonu RAF, dwóch dywizjonów SAAF i 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych wynosiły 20 Liberatorów na miesiąc, co nawet nie równoważyło ponoszonych strat. Lepszym rozwiązaniem byłyby lądowania na lotniskach radzieckich, tyle tylko, że Stalin… nie pozwolił na to. Na jego wytłumaczenie możemy podać tylko jeden fakt – nieuzgodnienie warunków współpracy polsko-radzieckiej w powstaniu. Marne to wytłumaczenie. Łatwiej nam uwierzyć w to, iż Gruzin chciał, aby Polacy i Niemcy wykończyli się nawzajem, co znacznie ułatwiłoby Armii Czerwonej pokonanie wroga i podporządkowanie sobie Polski. Pierwszym krokiem było utworzenie Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (PKWN z przewodniczącym Edwardem Osóbką-Morawskim), który poprzez Manifest Lipcowy ogłosił się jedyną i najważniejszą władzą w Polsce, z demokracją mając niewiele wspólnego. Państwo polskie powoli dogorywało w okowach niewoli niemieckiej i złej woli radzieckiej. Stalin wyraził zgodę na lądowanie aliantów na lotniskach radzieckich dopiero wtedy, gdy był pewny, że powstańcy już przegrali.
2 października zostało podpisane zawieszenie broni w kwaterze generała von dem Bacha Zelewskiego. Powstańcy otrzymali status żołnierzy, mieli być traktowani zgodnie z Konwencją Genewską. Tym razem zawdzięczać to mogli naciskowi polskich władz na Brytyjczyków, którzy zgodzili się uznać AK jako Polskie Siły Zbrojne. Ciekawostką jest wypowiedź Stalina i Bolesława Bieruta, którzy próbowali wmówić aliantom, że powstanie tak naprawdę nie wybuchło. Bierut ręczył za to słowem honoru, Stalin natomiast uważał powstańców za zbrodniarzy, usiłujących przejąć władzę.
Gdy 4 lutego 1945 roku alianci spotkali się na kolejnej już konferencji Wielkiej Trójki w Jałcie, jasnym było, że to Stalin ma najwięcej atutów, przemawiających na jego korzyść. Wielka ofensywa radziecka, którą rozpoczęto od wyzwolenia zgliszcz Warszawy ruszyła na początku stycznia. Sukcesy armii radzieckiej, w której skład wchodziła 1 Armia Wojska Polskiego (walczyła ona o przełamanie Wału Pomorskiego i udało się jej to, mimo poniesionych strat) były naprawdę duże. Roosevelt i Churchill ponosili tymczasem porażkę za porażkę na froncie zachodnim, gdzie Niemcy ruszyli do ofensywy w grudniu 1944 roku (operacja „Wacht am Rhein”). Alianci nie mogli sforsować skutecznej obrony dywizji niemieckich na początku 1945 roku i ponosili spore straty. Stalin doskonale wiedział, że wobec sytuacji na froncie Roosevelt i Churchill muszą mu ulec. Nie mylił się, a odbiło się to na Polsce. Panowie uzgodnili wspólne stanowisko wobec naszego kraju, który miał być odbudowany po wojnie. „Nastała nowa sytuacja na wskutek jej pełnego wyzwolenia przez Armię Czerwoną”. Ta nowa sytuacja pozwoliła ingerować Sowietom w sprawy Polaków, z czego rad był Stalin. Zamiast działającego Rządu Tymczasowego miał zostać utworzony Polski Rząd Tymczasowy Jedności Narodowej. Churchill pocieszał się faktem, iż Stalin złożył obietnicę przeprowadzenia demokratycznych wyborów w przyszłym państwie polskim. Wschodnia granica Polski miała przebiegać wzdłuż Linii Curzona z małymi odchyleniami (5-8 km) na korzyść Polski. Tym samym alianci dokonali zamachu stanu za plecami Polaków, nie pozwalając im ingerować we własne sprawy. Nic dziwnego, że postanowienia konferencji jałtańskiej nie zostały zaakceptowane przez Rząd Emigracyjny w Londynie. Wydał on oświadczenie 13 lutego, w którym napisano: „Rząd Polski oświadcza, że decyzje Konferencji Trzech dotyczące Polski nie mogą być uznane przez Rząd Polski i nie mogą obowiązywać Narodu Polskiego…” W tym samym czasie na ziemiach polskich Rosjanie rozpoczęli nowe akty terroru, aresztując żołnierzy AK, a 27 marca 1945 roku porywając 16 przywódców polskiego podziemia, w tym generała Leopolda Okulickiego, ówczesnego Komendanta Głównego rozwiązanej AK. Było to wydarzenie bez precedensu, gdy przywódcy jednego państwa osądzeni zostali przez wymiar sprawiedliwości innego kraju na podstawie kodeksu karnego sądzących. Kuriozum na skalę światową, jednak usankcjonowane pozycją siły, z jakiej przemawiał Stalin. Sprzymierzeni byli w tym czasie za daleko, aby cokolwiek zrobić. Nie chcieli ryzykować nowej wojny z Sowietami, nie czując się na siłach do podjęcia tego wysiłku. Protesty dyplomatyczne na niewiele się zdały – Związek Sowiecki był bezkarny.
Wreszcie nadeszły upragnione dni chwały. Cała Europa cieszyła się z zakończenia wojny. 8 maja dobiegł końca najkrwawszy konflikt w dziejach Europy. Na Pacyfiku wciąż trwały mordercze zmagania Amerykanów i Japończyków, lecz i tam los wojny był już przesądzony. Ludzie świętowali. Polacy nie wiedzieli jeszcze, jaki los ich będzie czekał. Rozpoczął się okres rozgrzeszeń. Zbrodniarze wojenni mieli być sądzeni w mieście, gdzie wszystko się zaczęło – w Norymberdze. Nasi sojusznicy nie potrafili zachować bezstronności, sądząc za zbrodnie wojenne i przeciw pokojowi jedynie Niemców. Zapominali tym samym o oczywistych winach innych nacji. W końcu Wiaczesław Mołotow ponosił taką samą winę za spowodowanie wojny, jak Joachim von Ribbentrop, skazany w Norymberdze na śmierć. W sumie podczas procesów Międzynarodowego Trybunału Wojskowego na śmierć zostało skazanych dwunastu oskarżonych, w tym Martin Bormann, sądzony zaocznie. Trybunał nie rozpatrywał innych sytuacji oprócz tych przedstawionych w akcie oskarżenia. Tym samym żaden z Rosjan nie poniósł kary za Katyń, nikt nie został ukarany za masowe deportacje ludności w głąb Rosji czy też terror, jaki panował w obozach jenieckich na terytorium Związku Radzieckiego. O ironio, na wniosek sowieckiej komisji podniesiono sprawę Katynia. Sowieci o ludobójstwo oskarżyli Niemców, jednak tym razem nie mieli wystarczających dowodów, aby obarczyć ich winą za własną zbrodnię. Wobec nacisków aliantów zachodnich szybko wycofali się z oskarżeń, tłumacząc się mętnie, iż chodziło im o niejaki Chatyń. Mimo iż zbrodniarze hitlerowscy zostali wreszcie ukarani, polska delegacja mogła czuć niedosyt – sprawiedliwości nie stało się bowiem zadość.
Stalin od początku dążył do podporządkowania sobie państw nadbałtyckich, nie mógł tylko podejrzewać, że przyjdzie mu to tak łatwo. Wielki udział w dokonaniu rygorystycznych zmian w państwach na wschodzie Europy mieli Roosevelt i Churchill, którzy nie potrafili się przeciwstawić Stalinowi. Sprytny Gruzin wykorzystał sojuszników, z ich pomocą pokonał Niemców i za ich przyzwoleniem zajął Polskę. Losy Polaków – żołnierzy nie były tak tragiczne, jak tych, którzy pozostali w kraju. Brytyjczycy bowiem zapewnili im możliwość zamieszkania na ich terytorium, dając także wspomożenie finansowe na pierwsze lata rozłąki z Polską. Niestety, w ojczyźnie nie byli już bohaterami, lecz wrogami narodu. Historia dopiero przywróciła im honor, gdyż rodacy nie potrafili tego zrobić. Mimo iż na emigracji, także tam zapisane zostały smutne karty polskiej historii. Wystarczy przypomnieć tragiczne losy kilku polskich dowódców. Generał Sosnkowski został odesłany do Kanady, gdzie pracował na farmie. Jeszcze trochę i straciłby wszystko, jednak przed bankructwem uratowali go towarzysze broni, znajdując mu etat wykładowcy na akademii w Rio de Janeiro. Inni generałowie – Czuma, czy Langner żyli z tego, co wyhodowali. Generał Ząbkowski oraz Łakiński wynajmowali mieszkania i tylko dzięki temu zajęciu znaleźli pieniądze na utrzymanie. Generał Stanisław Maczek dostał posadę barmana w Edynburgu, dzięki wpływom jego byłego żołnierza. Dowódca Samodzielnej Brygady Strzelców Podhalańskich – generał Szyszko-Bohusz zaczął naprawiać porcelanę w Wielkiej Brytanii. Generał Tadeusz „Bór” Komorowski produkował z żoną abażury. Najgorzej miał generał Sosabowski, walczący niegdyś pod Arnhem. Najpierw założył z kolegą warsztat stolarski i tapicerski, potem został magazynierem w fabryce urządzeń elektrycznych. Generał Emil Fieldorf czy Stanisław Skalski byli sądzeni w Polsce. Fieldorfa zabito, Skalski wyszedł na wolność po ośmiu latach. Władze zapomniały, jednak ludzie pamiętali. Gdy ciężko zachorowała córka generała Maczka, mieszkańcy Bredy błyskawicznie zebrali potrzebne finanse na leczenie. Dla Polaków przebywających poza granicami kraju ta wojna jeszcze się nie skończyła – teraz musieli walczyć o własną godność i lepszy byt. Tylko dzięki własnym umiejętnościom Polacy potrafili przeżyć w obcym im świecie.
Wielcy tamtych czasów spotkali się na kolejnej, trzeciej już konferencji. Tym razem obradowali w Poczdamie. W dniach 17 lipca-2 sierpnia 1945 roku przedstawiciele mocarstw konferowali w nieco zmienionym gronie. Nie było wśród nich zmarłego Roosevelta (zastąpił go Harry Truman), 28 lipca zamiast Churchilla na obradach znalazł się nowy premier Clement Attlee. Polacy zostali skrzywdzeni – powojenne ustalenia potwierdziły jedynie to, co zatwierdzono w Jałcie. Niestety, Wielka Trójka wcale wielka nie była, a jej decyzjom daleko było do „salomonowych”. I dziś możemy jedynie gdybać, czy przyniosło Polakom korzyść utracenie terytoriów na wschodzie, na rzecz terytoriów na zachodzie (uniknęliśmy chociażby starć z mniejszościami narodowymi na rzecz świetnie rozwiniętych i uprzemysłowionych rejonów poniemieckich). Jedno jest pewne: sojusznicy nie potrafili traktować Polaków w sposób, na jaki zasługiwali. Słowa uznania kierowane pod adresem polskich żołnierzy nie zostały przełożone na politykę względem ich państwa, naszej Ojczyzny, względem Polski…
II wojna światowa była konfliktem, który pozostawił po sobie trwały ślad, niezaleczoną ranę, o której Europa i świat nigdy nie zapomną. Jego mottem powinny zostać słowa utworu Dire Straits z lat 80-tych: „We’re fools to make wars/ On our brothers in arms” („Jesteśmy głupcami, tocząc wojny/ Z naszymi towarzyszami broni”).
Fotografia tytułowa: wizyta gen. Władysława Sikorskiego w ośrodku szkoleniowym Polskich Sił Powietrznych w Bron – przygotowanie do defilady. Od prawej: gen. Józef Zając, gen, Władysław Sikorski, gen. Victor Denain. Widoczne także samoloty myśliwskie Morane Saulnier MS 406. Źródło: NAC/Archiwum Fotograficzne Czesława Datki.