Okrążyć Niemców w Normandii – plan gen. Pattona

Załączony tytułowy plakat – autorstwa Josepha Christiana Leyendeckera – przedstawia gen. Pattona w 1944 roku. Wikimedia/US Army, domena publiczna.

W dniach 25-26 lipca 1944 roku alianci przełamali w Normandii niemiecką linię obronną – zwłaszcza na kierunku bronionym przez Dywizję Pancerną „Lehr” gen. Fritza Bayerleina – i wydostali się z trudnego obszaru tzw. bocage (wałów porośniętych żywopłotem), które znacznie spowalniały postępy ofensywy. Został wówczas zrealizowany pierwszy etap operacji „Cobra”, rozpoczętej na rozkaz dowódcy 1. Armii amerykańskiej, gen. Omara Bradleya. Jednocześnie wyprowadzono uderzenie na Bretanię, gdzie przedostały się liczne oddziały amerykańskie. Wówczas rozpoczęła się faza druga „Cobry”, w której kluczową rolę miała odegrać 3. Armia amerykańska gen. George’a S. Pattona. Co ciekawe, sam Patton miał wówczas plan na szybkie wygranie wojny z Niemcami. Jego koncepcje nie znalazły jednak uznania u innych dowódców aliantów zachodnich.

Wykorzystać błąd Hitlera

Sytuacja na froncie zachodnim przedstawiała się wówczas bardzo korzystnie dla aliantów. Adolf Hitler nie chciał oddawać przeciwnikowi panowania nad zachodnią Francją, dlatego też nakazał swoim dywizjom odbicie miasta Avranches. Docelowo miało to odizolować wszystkie siły amerykańskie znajdujące się w Bretanii (na południe od Avranches) i w konsekwencji doprowadzić do ich zagłady w wielkim kotle. Sytuacja na froncie czyniła jednak taką koncepcję bardzo ryzykowną, ponieważ siły alianckie znajdowały się na południe od uderzających wojsk niemieckich (w Bretanii) oraz na północ od nich (w Normandii). Dysponowały także istotną przewagą w powietrzu.

Gen. Patton dokonuje inspekcji oddziałów amerykańskich po swoim powrocie do dowodzenia – mającym miejsce ok. półtorej miesiąca od rozpoczęcia inwazji w Normandii. Fotografia z 25 sierpnia 1944 roku. Źródło: Wikimedia/IWM, domena publiczna.

Dostrzegając atak niemiecki w kierunku Avranches, amerykańscy generałowie zgodnie uznali, że siły te uda się stosunkowo łatwo zatrzymać. Znaczną część sił rzucono po prostu przed front niemiecki, co umożliwiło powstrzymanie kontrofensywy Wehrmachtu. Dla niektórych był to dopiero początek. Gen. George S. Patton dostrzegł w niemieckim uderzeniu istotną okazję. Skoro Niemcy znaleźli się w okrążeniu, to można było podjąć próbę odcięcia im drogi odwrotu. W tym celu Patton zalecał przeprowadzenie amerykańskimi siłami z Bretanii potężnego uderzenia na wschód w słabo bronioną pozycję obronną wroga pomiędzy Orleanem a Paryżem. Taki atak powinien szybko przełamać wrogie szyki i umożliwić zajęcie Paryża. Następnie, wojska amerykańskie mogłyby ruszyć dalej wzdłuż północnego brzegu Sekwany i dojść aż do wybrzeży kanału La Manche, zamykając niemieckie siły w Normandii w „szczelnym” kotle. Tego typu sytuacja – zdaniem Pattona – wymusiłaby kapitulację okrążonych dywizji Wehrmachtu i Waffen SS. W konsekwencji oddziały alianckie mogłyby szybko uderzyć na słabo wówczas obsadzoną niemiecką linię obrony na Renie. Po jej przełamaniu możliwie byłoby uderzenie na Berlin i zakończenie wojny wcześniej, aniżeli miało to miejsce w rzeczywistości. Patton zakładał ponadto szybki marsz wojsk amerykańskich na wschód, co mogło doprowadzić – w najbardziej optymistycznej wersji – do wyzwolenia Warszawy nie przez Sowietów, lecz Amerykanów.

Decyzja należy do Bradleya

Plan gen. Pattona nie znalazł jednak uznania u kluczowych dowódców aliantów zachodnich – gen. Bradleya, gen. Dwighta Eisenhowera oraz marszałka Bernarda Montgomery’ego. Gen. Bradley wysłał ostatecznie trzon sił amerykańskich do zajęcia całej Bretanii, a nie do okrążenia Niemców od południa. Patton z kolei nie zgłosił sprzeciwu – jego pozycja w armii była wciąż niepewna po incydencie, w którym na Sycylii publicznie spoliczkował załamanego psychicznie żołnierza, który jego zdaniem celowo uchylał się od udziału w walkach.

Rozpoczęła się zatem kampania w Bretanii, której teren stanowił de facto jedynie tło dla głównego frontu. Walki trwały miesiące i kosztowały aliantów ok. 10 tysięcy ofiar. Dwa niemieckie punkty oporu – Lorient i Saint-Nazaire – walczyły aż do końca II wojny światowej. Patrząc z perspektywy, cała ta kampania – choć zwycięska – była niekorzystna dla aliantów. Stracili wielu żołnierzy i wiele środków na walki, które nie miały większego wpływu na ostateczny rezultat wojny. Przede wszystkim zaś stracili czas i efekt zaskoczenia, dając Niemcom możliwość lepszego przygotowania obrony, a Sowietom zrobienie postępów na wschodzie. Gen. John Shirley Woods, dowódca amerykańskiej 4. Dywizji Pancernej podsumował to stwierdzeniem, że dowódcy alianccy „wygrali wojnę nie tak jak trzeba”.

Gen. Bradley (po lewej) i gen. Patton w Bastonge 5 kwietnia 1945 roku. Podczas walk na froncie zachodnim w latach 1944-45 kluczowe decyzje należały do Bradleya. Choć szanował on Pattona i podziwiał jego umiejętności dowódcze, to preferował ostrożniejszy i bardziej konwencjonalny sposób prowadzenia wojny. Dlatego też nie zgodził się na realizację śmiałego planu okrążenia Niemców w Normandii. Źródło: Wikimedia/US Army, domena publiczna.

Częściowa realizacja

Mimo tego gen. Bradley nie odrzucił całkowicie koncepcji Pattona. Postanowił zrealizować ją w mniejszym zakresie. Kiedy niemieckie dywizje zgodnie z przewidywaniami „utknęły” pod Avranches, znalazły się w ewidentnym okrążeniu. Na północ od nich znajdowały się dwie armie Montgomery’ego – 2. Armia brytyjska i 1. Armia kanadyjska (w której składzie była także polska 1. Dywizja Pancerna gen. Maczka). Na południe z kolei operował należący do 3. Armii gen. Pattona XV Korpus Wade’a Haislipa. Bradley polecił zatem skoncentrowane uderzenie na tyły wojsk niemieckich. XV Korpus miał ruszyć w kierunku Alencon, a potem uderzyć na Argentan i połączyć się z siłami Kanadyjczyków i Polaków (1. Dywizja Pancerna), które nacierały na południe od Caen z zadaniem zajęcia Falaise.

Operacja Bradleya została zrealizowana, jednak nie zakończyła się sukcesem. Zaangażowane w nie siły były zbyt słabe i poruszały się zbyt wolno – za to drugie amerykańscy historycy winią akurat marszałka Montgomery’ego – wobec czego nie udało się skutecznie odciąć Niemcom drogi odwrotu. Zostali oni co prawda otoczeni, ale powstały „kocioł” nie został początkowo domknięty, a później nie był zbyt szczelny. Większości oddziałów z niemieckich dywizji pancernych udało się zatem wycofać i w przyszłości mogły wziąć udział w kolejnych bitwach z aliantami zachodnimi.

Gen. Patton wymienia się odznaczeniami z gen. Władysławem Andersem. Z polskiego punktu widzenia największą zaletą planu Pattona byłoby przyśpieszenie walk na froncie zachodnim, co dawało pewne nadzieje na wyzwolenie Polski nie przez Sowietów, lecz Amerykanów. Źródło: Wikimedia/US Army, domena publiczna.

Plan Pattona – czy mógł zmienić losy wojny?

W ramach zakończenia warto zadać kluczowe pytanie – czy plan Pattona rzeczywiście mógł się powieść? Trudno odpowiedzieć jednoznacznie, ponieważ cała koncepcja była czysto teoretyczna. Wydaje się jednak, że pierwszy etap planu amerykańskiego generała – okrążenie niemieckich dywizji w Normandii – był możliwy do zrealizowania. Co jednak stałoby się później, trudno wyrokować. Niemcy mogli chociażby powstrzymać Amerykanów na Renie poprzez przerzucenie tam niektórych dywizji z frontu wschodniego. Nie wiadomo ponadto, jak zareagowaliby Sowieci na przyspieszenie ofensywy na Zachodzie – czy Józef Stalin także nakazałby Armii Czerwonej większe tempo? Wreszcie swoją rolę odgrywały także wstępne ustalenia „wielkiej trójki zmierzające do wyznaczenia stref wpływów. Czy Amerykanie, mając taką możliwość, zdecydowaliby się na szerokie wkroczenie do strefy operacyjnej Armii Czerwonej? Czy Polska zostałaby wówczas wyzwolona przez aliantów zachodnich? Niewiadomych jest bardzo wiele. Dlatego pozostańmy przy tezie, że plan Pattona mógł doprowadzić do rozbicia dywizji niemieckich w Normandii. A co byłoby dalej, pozostawiamy Czytelnikom do rozważenia.

Bibliografia: Bevin Alexander, „Sun Tzu pod Gettysburgiem”.

Załączony tytułowy plakat – autorstwa Josepha Christiana Leyendeckera – przedstawia gen. Pattona w 1944 roku. Wikimedia/US Army, domena publiczna.

Marek Korczyk