Zwiadowcy Armii Czerwonej i ich grupa przechwytująca

Wśród zwiadowców Armii Czerwonej, podczas II wojny światowej, funkcjonował podział na grupy – z których każda realizowała określone zadania. Za najbardziej elitarną z nich uchodziła tzw. grupa przechwytująca, która nocą przedostawała się do niemieckich okopów w celu zdobycia jeńca. Miała ona największe przywileje, choć z drugiej strony jej zadanie należało do najbardziej niebezpiecznych.

Grupa przechwytująca – elita wśród radzieckich zwiadowców

O specyfice grupy przechwytującej, w kontekście działań jakie toczyli Zwiadowcy Armii Czerwonej w czerwcu 1943 r., dokładnie pisał jeden z dowódców zwiadu, Aleksander Iljicz Szumilin (za: „Wańka Trep Tom 3”):

„Na nocny wypad zwiadowcy wyruszają niewielkimi grupami. W każdej jest nie więcej niż trzech, pięciu żołnierzy. Grupy kompletuje się na zasadach dobrowolności. Każdy ma prawo wyboru swych towarzyszy. Ludzie łączą się na zasadzie zaufania i przyjaźni. Grupy przechwytujące składają się z największych zakapiorów. Dowódca takiej grupy to najważniejsza osoba. Nie ma znaczenia, czy jest plutonowym, czy szeregowym. Podczas nocnego wypadu wszyscy mu podlegają. Nawet ja, jeśli idę razem z nimi po języka.

Nowicjuszowi ciężko jest trafić od razu do grupy przechwytującej. Trzeba się sprawdzić w robocie. Trzeba się wykazać nieprzeciętną bystrością, opanowaniem, wytrwałością i zdecydowaniem, ale bez żadnej brawury. W plutonie są trzy takie grupy. Wszystko zależy od stopnia ukompletowania zwiadu. Podczas walk grupy te są uzupełniane ochotnikami. Pozostali żołnierze plutonu są podzieleni na grupy osłony i zabezpieczenia. Nie chodzi o zabezpieczenie żarciem, a zabezpieczanie bojowe. To swego rodzaju drabina, na której każdy się zna i zajmuje swoje miejsce. W rozpoznaniu nie ma, jak to bywa w codziennym życiu, karierowiczostwa i przepychanki o stołek. Chcesz być z przodu i wyżej niż inni – idź do grupy przechwytującej. A to oznacza, że ryzykujesz bardziej niż inni. Najniebezpieczniejsze jest chodzenie i chwytanie Niemca własnymi rękami. W porównaniu z tą czystą robotą, reszta to drobiazg.

Ochotnicy z uzupełnień przechodzą ćwiczebny sprawdzian. Powinni pochodzić i popełzać, dopóki pot nie zaleje im oczu, sprawdzić się pod kątem wzroku, słuchu i orientacji. Doświadczeni biorą ich ze sobą i ci chodzą za nimi jak szczenięta.

Wśród zwiadowców grupa przechwytująca ma uprzywilejowany status. Nie czołgają się co noc pod niemieckim drutem kolczastym. Nie szukają, gdzie by można wziąć języka. Nie wykorzystuje się ich na przebieżki w roli gońców i łączników. Nie stoją na wartach koło ziemianek. Wszystkim tym zajmują się żołnierze z grup osłony i zabezpieczenia. Ludzie z grupy przechwytującej odpoczywają do czasu. Im, jako profesjonalistom, będzie powierzona najbardziej ryzykowna i odpowiedzialna część operacji. Nie zajmują się czarną robotą w ramach przygotowań. Na nocne wypady pod niemieckie zasieki chodzą inni. To oni słuchają, węszą i przygotowują dane o przeciwniku. Wymacają słabe miejsce, znajdą odpowiedni obiekt i dopiero wtedy grupa przechwytująca wychodzi na miejsce celem dokonania oceny i uściślenia szczegółów.

Zwiadowca LWP, uzbrojony i umundurowany tak jak zwiadowcy Armii Czerwonej z okresu II wojny, podczas ćwiczeń w latach 1948-1950 (NAC, Wojskowa Agencja Fotograficzna).

Grupa nie idzie sama. Na ziemi niczyjej przykrywa ją grupa osłonowa – jej osobista ochrona, jeśli wolicie. Po sprawdzeniu, jeśli grupa przechwytująca wyrobi sobie pozytywną opinię, zaczyna się dopracowanie i doszlifowanie zadania pochwycenia jeńca.

Przy stabilnej obronie wzięcie języka z czołowej transzei nie jest sprawą prostą. Każdy błąd, niedokładność, przypadek czy opóźnienie kończy się śmiercią chłopaków. Z dwóch czy trzech opracowanych obiektów wybiera się jeden. W najdrobniejszych szczegółach studiuje się przejścia w zasiekach z drutu kolczastego. Unieszkodliwia się miny na polach minowych. Na mapach kreśli się i nanosi wszystkie martwe strefy, a rekonesansem kieruje dowódca grupy przechwytującej. Podczas przygotowania i przeprowadzania operacji podlegają mu wszyscy zwiadowcy, uczestniczący w wypadzie. Jest panem i władcą ludzkiego życia. To on wybiera dzień i godzinę wyjścia na zadanie. ‘Zadanie’ to pochwycenie jeńca – tak to wtedy określaliśmy.”

Zwiadowcy Armii Czerwonej idą po jeńca

Działanie grup radzieckich zwiadowców w praktyce dokładnie opisał Szumilin na przykładzie udanej wyprawy po jeńca z 1943 r., którą zwiadowcy Armii Czerwonej przeprowadzili pod osłoną deszczu  (za: „Wańka Trep Tom 3”):

„Nad ziemią zawisła mglista zasłona deszczu. Pod nogami, gdzie nie stąpnąć, błoto i grzęzawisko nie do przebycia. Deszcz leje już chyba trzecią dobę. Żołnierskie okopy zatopiła woda. Idziemy na pierwszą linię i obchodzimy bokiem rozmiękłe okopy. Trzecią dobę leżymy w deszczu. Chodzimy na ziemię niczyją i tam leżymy pod drutem kolczastym. Odcinek niemieckiej obrony, gdzie mamy wziąć jeńca, jest gliniasty. Ziemia nie wchłania wody. Deszczówka zalewa zagłębienia terenu, okopy i rowy łącznikowe.

Przewlekłe i nieprzerwane opady deszczu zagoniły żołnierzy w ukrycia. Po naszej stronie nieliczni wartownicy sterczeli w zalanych wodą rowach łącznikowych. Żołnierzom rozmokły i napęczniały peleryny. Spojrzysz z boku na wartownika i przypomina on ci sterczący pień albo kłodę wrośniętą w ziemię. W żadnym razie nie przypomina żywego żołnierza. Stoi nieruchomo w mętnej wodzie. Może gdzieś patrzy, a może śpi na stojąco? W taką pogodę wszystko co żyje, zwinęło się, skuliło i zamarło. Ponad przedpiersie wyglądały dwie, trzy nieruchome postacie. A w okopie powinna siedzieć przynajmniej cała kompania. Wartownicy zerkają w stronę Niemców, ale co oni tam widzą? Dziesięć kroków od nich wisi nieprzenikniona ściana deszczu.

Przewody telefoniczne leżą w wodzie. Słyszalność szlag trafił. Łączność nie działa. Telefoniści nawrzeszczeli się, nakrzyczeli w słuchawkę, ochrypli i zamknęli usta. Po co wrzeszczeć na próżno? Przewody są powiązane z kawałków, w wielu miejscach bez izolacji. Z rzadka na pierwszą linię przybiegnie łącznik. Biegnie taki chłopaczek po mokrej glinie i nogi mu się rozjeżdżają. W potoku wody nie widać, gdzie stąpnąć nogą. Oto dobiegł do wysuniętej transzei. Szynel zbrunatniał od deszczu, nasiąkł wodą, zrobił się ciężki. Goniec pokręcił się koło okopu i nie zszedł do niego – wszędzie po kolana wody. Pobiegł wzdłuż rowu łącznikowego do kompanijnej ziemianki.

O świcie mamy brać jeńca. Taka pogoda to dla nas czysta rozkosz! Do Niemców nawet za dnia można podejść na dwadzieścia metrów – i nie zauważą. Zanim się niemiecki wartownik obejrzy, zatkają mu usta i nie zdąży nawet pisnąć. Do przodu poruszamy się powoli, aby się nie potknąć, nie upaść, nie zrobić gwałtownego ruchu. Odzież ciężka. A z góry ciągle leje. Przy takim chodzeniu traci się dużo sił. Podchodzi się do niemieckich zasieków i nie można złapać oddechu. Do nóg przylepia się po pudzie gliny. A najważniejsze dopiero się zaczyna.

Pogoda i słota pracują dla nas. Kogo, jak kogo, ale Niemców mokra kura dziobnęła w tyłki! Z nieba sączy się wstrętny drobny deszcz. Przemoczy Niemiaszków do kości.

Sterczą w okopach, choć stoją na drewnianych kratownicach. Nic u nich nie jest, jak u ludzi. Nasi człapią po wodzie i nie grodzą sobie poszycia z żerdzi. U Niemców podczas deszczu wartownicy stoją na drewnianych pomostach niczym pomniki na piedestałach. Na dole, na dnie okopu, płynie mętna woda, a on ma pod nogami sucho, gdyż drewniana kratownica ze struganych desek jest podniesiona wyżej. Spod hełmu wyziera nikczemna fizjonomia. Wargi posiniałe, nieposłuszna szczęka drży jak osika. Na plecach skrawek mokrej tkaniny. Szynel poniżej pasa zamókł i obwisł, poły nabrały wagi. Siedzenie nasiąkło wodą, chłodzi i przylepia się do tyłka. Gdyby tak parasol! I laseczkę zamiast karabinu!

Pas nośny karabinu wisi Niemcowi na szyi, karabin dynda w poprzek piersi. Kołnierz szynela uniesiony i wetknięty pod pasek hełmu. Dłonie wciągnięte w rękawy. Niemiec stoi i zdmuchuje krople deszczu z czubka nosa. Z zimna i wilgoci jego myśli odpływają. Zwija się w kulkę i otaczający go świat przestaje dla niego istnieć. Stoi na drewnianej podstawce i patrzy w przestrzeń. A gdzie tu patrzeć, jeśli nic nie widać? Cholewy niemieckich butów są krótkie. Jeśli się potknie, musi uważać, żeby nie zaczerpnąć mętnej wody. Niemiec niechętnie lekko się porusza.

Żołnierze niemieccy w okopie na froncie wschodnim (NAC).

Brać taką zmokłą kurę to dla nas sama przyjemność. To nie to samo, co leźć do suchego okopu, gdy Niemca pogoda nie przeszywa do szpiku kości.

– Z pogodą, braciszkowie, to nam się udało! – mówię szeptem do swoich zwiadowców. – Zanim Niemiec przetrze oczy, zdążycie go capnąć i dać pod zad kolanem. Przytrzymajcie go za ręce, żeby nie sięgnął do karabinu. Tylko nie zapomnijcie zatkać mu gęby i miejcie oczy szeroko otwarte!

Ja i Riazancew zostaliśmy, leżąc w zagłębieniu terenu. Grupa przechwytująca i grupa osłonowa poszły do przodu. Trzech będzie łapać Niemca. Pięciu ich osłoni. W taką pogodę nie trzeba robić bazaru przy drucie kolczastym.

I tak to poszło. Ledwie trzech zdążyło władować się do okopu, chwycić Niemca za mokre poły szynela. Dwóch zwiadowców już go pochwyciło. Zawisnął on w powietrzu nad okopem w pozycji poziomej. Trzeci zatkał mu usta i ściągnął przez głowę pas nośny od karabinu. Dwóch wsunęło mu ręce pod pas, a Niemiec, ledwie dotykając nogami ziemi, poleciał do przodu niczym ptaszek na lekkich skrzydłach. Przed oczami Niemca mignęła rozmyta deszczem ziemia. Dwóch zwiadowców, podtrzymując go w powietrzu, biegiem umykało na ziemię niczyją.

Po jakimś czasie Niemca uderzyły w twarz mokre liście i gałęzie krzewów. W twarz plusnął mu chłodny prysznic kropli deszczu. Dopiero teraz do Niemca dotarło, że chwycili go i wloką Rosjanie. Pod wpływem świadomości, że dostał się do niewoli, że zawaliły się wszystkie jego nadzieje na Wielkie Niemcy, zadrżał i zajęczał. Niewola! Daleka Syberia, którą go wcześniej straszono! Po całym ciele przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Nagle zrobiło mu się niemożliwie gorąco i zachciało mu się pić. Zaczął oblizywać górną wargę, po której ściekały chłodne strużki deszczu. Oczy zaszły mu mgłą. Po minucie doszedł do siebie. W sercu zapanował spokój i kompletna obojętność.”

Bibliografia: Aleksander Iljicz Szumilin, „Wańka Trep Tom 3”

Fotografia tytułowa: zwiadowcy LWP, wzorowani na zwiadowcach Armii Czerwonej z okresu II wojny, podczas ćwiczeń w latach 1948-1950. Źródło: NAC, Wojskowa Agencja Fotograficzna.

Marek Korczyk