7 września 1940 roku niemieckie Luftwaffe – pod bezpośrednim dowództwem marszałka Hermanna Göringa – przypuściło zmasowany atak na Londyn. W nalocie wzięło udział łącznie 348 bombowców z 1., 2., 3., 26. i 76 KG, a ich eskortę stanowiło ponad 600 myśliwców z 2., 3., 51., 52. i 77 JG oraz LG2 i ZG2. Całe to olbrzymie zgrupowanie samolotów osiągnęło pułap 8000 metrów i – zajmując wycinek nieba o powierzchni około 2 tysięcy km2 – przeleciało nad ujściem Tamizy.
Cios Göringa w brytyjską stolicę
Celem tego wielkiego nalotu było uderzenie w samo „serce” Wielkiej Brytanii, czyli stołeczny Londyn. Nie tego jednak spodziewali się dowódcy brytyjscy, których strategia obronna była oparta na wcześniejszych doświadczeniach zmasowanych nalotów niemieckich bombowców.
W odpowiedzi na nagły i potężny nalot, wicemarszałek Keith Park – dowódca 11. Grupy RAF – poderwał do walki jedenaście dywizjonów myśliwskich, a wkrótce po tym ogłosił pogotowie alarmowe w kolejnych dziesięciu dywizjonach – ogółem w całej rezerwie 11. Grupy. Po godzinie 16.00, przy wyjątkowo słonecznej pogodzie, rozpoczęła się wielka bitwa lotnictwa niemieckiego z alianckim. Park wspominał efekt bombardowania tymi słowami:
„Płonęło wszystko w dole. To był okropny widok. Ale spojrzałem w dół i powiedziałem »Dzięki Bogu za to«, ponieważ wiedziałem, że naziści właśnie przerzucili swoje ataki ze stacji bojowych, myśląc, że zostały one wyeliminowane z walki”.
Sztabowcy z Fighter Command – kierujący lotami jednostek RAF – spodziewali się ataku na lotniska, wytwórnie samolotów oraz porty na brytyjskim wybrzeżu. Wniosek taki był logiczny, gdyż wcześniej Luftwaffe atakowało właśnie takie cele i nic nie wskazywało radykalnej zmiany taktyki prowadzonych działań. Dlatego też poderwane do boju myśliwce – Hurricane’y i Spitfire’y – skierowano pierwotnie właśnie do obrony tych obiektów. Tymczasem niemiecka armada leciała, by zbombardować Londyn. Takie uderzenie – w cel de facto cywilny i prestiżowy – miało według Göringa skłonić Brytyjczyków do zaniechania oporu przeciwko triumfującej na kontynencie III Rzeszy. I choć, na szczęście, celu tego Niemcom nie udało się osiągnąć, to nalot z 7 września był bardzo dotkliwy i wywarł spore wrażenie na brytyjskiej opinii publicznej. Pierwszego dnia bombardowań w Londynie mogło zginąć ponad 430 osób, ponad 1500 zostało rannych (według innych źródeł straty wyniosło nieco ponad 300 zabitych i ponad 1300 ciężko rannych). Spalonych zostało sporo budynków. Był to pierwszy zmasowany nalot na stolicę Wielkiej Brytanii, który stanowi istotną cezurę w przebiegu bitwy o Anglię. Zapoczątkował bowiem tzw. Blitz. Jego kulminacją był nalot przeprowadzony w nocy z 29 na 30 grudnia 1940 roku, który doprowadził do wielkiego pożaru Londynu.
Walki miały niezwykle zacięty charakter, a w niektórych wypadkach były dość chaotyczne. „Sandy” Johnstone z 602. Dywizjonu Myśliwskiego wspominał to tak:
„Wszystko, co widzieliśmy, to rzędy niemieckich najeźdźców zmierzających do Londynu. Nigdy nie widziałem tylu samolotów naraz w powietrzu… Eskortujące myśliwce zobaczyły nas od razu i spadły jak cegły, gdy eskadra się rozdzieliła, a niebo stało się wrzącym kotłem pełnym samolotów pikujących i skręcających w dół w smugach oparów i dymu. Przede mną płonący Hurricane wyrwał się spod kontroli, podczas gdy po mojej prawej stronie przemknął 110 i zniknął we mgle bitwy, zanim zdążyłem wypuścić zanim serię. Wszyscy krzyczeli jednocześnie, a słuchawki wypełniła bezsensowna kakofonia pogmatwanych dźwięków. Wszystko stało się wirem pomieszanych impresji”.
Samoloty Luftwaffe były atakowane tylko przez pojedyncze dywizjony, które natknęły się na wielkie zgrupowanie niemieckie. Nie można im było odmówić waleczności, niemniej jednak bardzo liczna eskorta myśliwców Luftwaffe – Messerschmittów Bf 109 i Bf 110 – uniemożliwiała zadanie większych strat bombowcom atakującym Londyn. Zachowane niemieckie dokumenty informowały o stracie – w ciągu całego 7 września, w tym także w atakach nocnych – 34 samolotów zniszczonych i 13 uszkodzonych. Nie były to liczby świadczące o klęsce Luftwaffe. Przeciwnie. Niemieccy lotnicy wracali znad zbombardowanego Londynu z poczuciem zwycięstwa, a meldunki składane dowództwu informowały o wysokim morale załóg bombowców Luftwaffe.
Radość Niemców nie była jednak pełna – okazało się, że ogień przeciwlotniczy wokół Londynu był silniejszy niż przypuszczano, a londyńczycy – mimo druzgocących efektów bombardowania – wcale nie zamierzali się poddać. Wśród atakujących Niemców dywizjonów znajdował się także polski Dywizjon 303, który – zgodnie z tradycją – zadał spore straty przeciwnikowi.
Pomyślne łowy Dywizjonu 303
11 Hurricane’ów Dywizjonu 303 znalazło się wśród jednostek pierwszego rzutu – należały one także do tych, którym udało się natrafić na wyprawę przeciwnika. Doszło wówczas do zaciętej walki, w której piloci dywizjonu zgłosili aż 14 zestrzeleń: 11 Do-215 oraz 3 Me-109. W związku z tym – w ramach symbolicznego świętowania sukcesu – piloci dywizjonu nazywali 7 września „dniem Dornierów”.
W rzeczywistości dane te były zawyżone i zawierały błąd w identyfikacji samolotów. Porównując raport Dywizjonu 303 do pozostałych raportów brytyjskich i niemieckich, należy stwierdzić że Dywizjon 303 zestrzelił najwyżej 10 maszyn wroga, z których większość stanowiły nie Dorniery, lecz eskortowe Messerschmitty Bf-110 z ZG2. Na tego typu pomyłki w raporcie wpłynęły trzy czynniki:
a) w walkach powietrznych z 7 września – w rejonie wyspy Sheppey, gdzie do akcji wkroczyli polscy lotnicy – brało udział około 1100 samolotów. W związku z tym piloci alianccy dublowali wyniki zestrzeleń, ponieważ dwóch lub trzech pilotów zgłaszało trafienie tego samego samolotu przeciwnika;
b) ze względu na liczną eskortę myśliwską Luftwaffe, piloci alianccy nie mieli czasu, by sprawdzać, czy trafiony wrogi samolot rozbił się czy też nie, co samo w sobie wpływało na „szacunkowość” zgłoszeń;
c) z powodu podobnego wyglądu myśliwiec Messerschmitt Bf-110 był często mylony z bombowcem Dornier Do-215.
Nawet jednak po tej korekcie osiągnięcia pilotów Dywizjonu 303 wyróżniały się na tle innych alianckich jednostek myśliwskich. Szczególnie, że mimo silnej eskorty odniesiono je przy stosunkowo niskich stratach. Nie zginął żaden z pilotów, jedynie Jan Daszewski został hospitalizowany i już nie wziął udziału w bitwie o Anglię. Utracono bezpowrotnie dwa myśliwce Hurricane, jeden został ciężko uszkodzony, a dwa lekko.
Sukces Dywizjonu 303 wpłynął także pozytywnie na morale polskich lotników. Wcześniejszy dzień – 6 września – nie był udany. Dlatego też pomyślne boje powietrzne przeprowadzone podczas wielkiego nalotu Luftwaffe na Londyn okazały się bardzo istotne. Lotnicy z Dywizjonu 303 mogli – z pełnym poczuciem triumfu – świętować w swoim ulubionym pubie „The Orchard”.
Bibliografia:
Richard King, „Dywizjon 303”
„Battle of Britain Historical Society”
Fotografia tytułowa: niemieckie bombowce Heinkel He 111 w czasie bitwy o Anglię (Wikipedia/IWM, domena publiczna).
Marek Korczyk – historyk, absolwent Uniwersytetu Śląskiego. Do jego zainteresowań należą przede wszystkim historia wojskowości oraz dzieje XX wieku. Kolekcjoner różnego rodzaju antyków, zwłaszcza numizmatycznych i filatelistycznych, oraz militariów. Za swój cel uważa obiektywne przedstawianie dziejów minionego stulecia oraz popularyzację mniej znanych źródeł i materiałów historycznych.