Bitwa o Anglię

Po rozbiciu Francji i całkowitym panowaniu na kontynencie siły Osi rozpoczęły przygotowania do nowej ofensywy. Celem miała być Wielka Brytania, ostatnie państwo, którego istnienie zagrażało III Rzeszy od strony zachodniej. Już 4 czerwca, a więc w przeddzień upadku Francuzów, premier brytyjski Winston Churchill, zapowiadał walkę do końca: „Będziemy bronili naszej wyspy za każdą cenę. Będziemy walczyli na wybrzeżach, na lądowiskach, na polach, na ulicach miast, na wzgórzach, a jeśli nawet – w co ani na chwilę nie wierzę – wyspa ta, lub jej duża część, mogłaby być opanowana i gnębiona, to wtedy imperium nasze za morzami, uzbrojone i strzeżone przez naszą flotę, prowadzić będzie dalej walkę do chwili, gdy Bóg pozwoli, że nowy świat, w całej swojej sile i potędze, wystąpi na ratunek starego świata”. Tym nowym światem miały być Stany Zjednoczone, w których pomoc wierzyli Brytyjczycy. Tymczasem Amerykanie nie mieli zamiaru mieszać się w konflikty europejskie, pozostawiając aliantów samych sobie. Stany Zjednoczone wspomogły jednak koalicję antyhitlerowską, sprzedając aliantom część zapasów broni, pozostałości po I wojnie światowej. Stan armii brytyjskiej był zastraszający – ewakuacja spod Dunkierki kosztowała aliantów pozostawienie większości ciężkiego sprzętu na plażach Francji. Przemysł brytyjski nie był w stanie odtworzyć siły armii lądowej w krótkim czasie, dlatego atutem aliantów stać się miała marynarka wojenna i lotnictwo. Biorąc pod uwagę zatrważający poziom uzbrojenia sił sprzymierzonych, nietrudno wywnioskować, iż Adolf Hitler miał zamiar przeprowadzić atak swoich wojsk na wybrzeża Wysp Brytyjskich, aby rozprawić się z ostatnim przeciwnikiem w możliwie najkrótszym czasie. Początkowo Niemcy mieli nadzieję na pokojowe rozwiązanie konfliktu z Brytyjczykami, nie decydując się na zaangażowanie w kolejną trudną ze względów strategicznych operację. Jednak stanowcze zapewnienia Churchilla o kontynuowaniu walki doprowadziły do zmiany planów III Rzeszy. Hitler oczekiwał uznania hegemonii Niemiec w Europie oraz podziału kolonii z Wielką Brytanią w zamian za zawarcie pokoju. Kompromisu jednak nie osiągnięto, czego przyczyną były odważne i energiczne działania Winstona Churchilla, liczącego na pomoc Stanów Zjednoczonych oraz rychły konflikt niemiecko-radziecki. Już 2 lipca Hitler postanowił rozpocząć przygotowania do opracowywania planu ataku przez Kanał La Manche. Sztabowcy przestawili najkorzystniejsze rozwiązania, zakładając walkę sił powietrznych i desant sił lądowych przy wykorzystaniu marynarki niemieckiej Kriegsmarine. 16 lipca wódz III Rzeszy zadecydował, aby plan „przygotować i, jeśli będzie niezbędne, wdrożyć w życie”. Najprawdopodobniej uważał wtedy za możliwe porozumienie z Churchillem, choć szanse na to malały. Równocześnie dyktator III Rzeszy wysłuchiwał zapewnień Hermanna Göringa, który twierdził, iż Luftwaffe ma siłę zdolną do zmiażdżenia Wysp Brytyjskich i ich obrońców, nawet bez pomocy innych rodzajów sił wojskowych. Sądził, iż RAF nie podniesie się po klęskach we Francji, pamiętając również o łatwych zwycięstwach niemieckiego lotnictwa w Polsce podczas kampanii wrześniowej. Miał również nadzieję na załamanie morale lotników brytyjskich oraz wspomagających ich pilotów innych narodowości. Po 16 lipca dowództwo niemieckie z pełnym zaangazowaniem przygotowywało operację „Lew Morski” („Seelöwe”), której głównym celem było przeprowadzenie desantu u wybrzeży Wysp Brytyjskich. W tym celu adm. Erich Raeder rozpoczął grupowanie okrętów w portach w Rotterdamie i Cherbourgu. Udało mu się ściągnąć około trzech tysięcy barek. Flota miała pozostać w portach do momentu uzyskania panowania Kriegsmarine nad Royal Navy. Jednocześnie Niemcy przystąpili do bombardowania angielskich miast, aby nieco zmniejszyć morale cywilnych obrońców. Działania te miały mocno okrojony charakter, ponieważ Göring szykował się do bitwy, która miała przejść do historii pod nazwą bitwy o Wielką Brytanię.

Dysproporcja sił brytyjskich i niemieckich była wyraźnie widoczna. Przyczyniły się do tego wcześniejsze porażki alianckiej armii, której stan osobowy został mocno nadszarpnięty. Na lądzie Brytyjczycy dysponowali zaledwie dziewięcioma dywizjami piechoty o niepełnym stanie osobowym i wyposażonymi w przestarzałe uzbrojenie. Z kolei w powietrzu RAF prezentował się nieco lepiej. Chociaż siły te były znacznie lepsze od polskich w 1939 roku, przy niemieckich wciąż wyglądały mizernie. RAF miał do dyspozycji od 700 do 900 Hurricane’ów i Spitfire’ów, których piloci gotowali się do walki. Problemem była niewielka liczba wyszkolonych lotników, których ilość była zaledwie dwukrotnie wyższa od liczby posiadanych maszyn. Göring miał uzasadniony powód do dumy, gdyż do boju mógł posłać 1400 bombowców i 1000 myśliwców, deklasując Brytyjczyków ilościowo. Za początek bitwy o Wielką Brytanię uznaje się 8 sierpnia 1940 roku, choć działania sił powietrznych rozpoczęły się ponad pół miesiąca wcześniej. Pierwszym celem Luftwaffe stały się leżące na południu i wschodzie umocnienia nadbrzeżne, fabryki, lotniska i punkty strategiczne, które utrudnić mogły ewentualną inwazję. We Francji, Holandii i Belgii czekali już żołnierze niemieccy zgrupowani w trzynaście dywizji, aby wkrótce wyruszyć przez Kanał La Manche. Najpierw jednak pokonany musiał być RAF, ponieważ lotnictwo brytyjskie zdziesiątkowałoby flotę desantową w przypadku przeprawy. Równocześnie z rozpoczęciem aktywnych działań obie strony przystąpiły do zakrojonej na szeroką skalę akcji propagandowej, w której prym wiódł Josef Goebbels. Mimo ogromnych strat na brytyjskim niebie obie strony prześcigały się w zapowiedziach szybkiego zwycięstwa. Niemiecki marszałek, dowódca lotnictwa, Hermann Göring, obiecał zniszczenie przeciwnika jeszcze przed jesienią. Jego buńczuczne zapowiedzi wynikały z przekonania o wyraźnej przewadze liczebnej i jakościowej wojsk obu stron. Musiał się jednak spieszyć, ponieważ miał na ten cel zaledwie 1,5 miesiąca. Jego plan był prosty, a realizowało go czterech dowódców kierujących poszczególnymi grupami lotniczymi. 2 sierpnia Göring podpisał plany operacji „Adler” („Orzeł”), w której zakładano rozbicie RAF-u. Był to ostateczny sygnał do rozpoczęcia zmasowanej ofensywy powietrznej. Pierwszym z wymienionych wcześniej czterech dowódców był oczywiście sam Hermann Göring, głównodowodzący ogółem operacji przeciw Wielkiej Brytanii. 2. flotą powietrzną znajdującą się w bazach Francji, Belgii i Holandii dowodził gen. Albert Kesselring. Dowództwo nad 3. flotą objął gen. Huggon Sperle. Podległe mu siły stacjonowały w północno-zachodniej Francji. I wreszcie 5. flota powietrzna gen. Hansa Stumpffa rozmieszczona była w Danii i Norwegii. Jej siły były najsłabsze, gdyż Stumpff dysponował tylko 190 samolotami. 1. i 4. flota strzegły wschodnich i południowych Niemiec. 13 lipca odbyła się specjalna narada w Berghofie, w której udział wzięli najwyżsi dygnitarze III Rzeszy. Po trzech dniach Hitler podpisał Dyrektywę nr 16, akceptując tym samym plan „Seelöwe”. Termin inwazji określono na 15 września. Do tego czasu Luftwaffe miało osiągnąć całkowitą przewagę w powietrzu, aby umożliwić marynarce sforsowanie Kanału La Manche w jego najwęższym miejscu. W planowanym desancie miało wziąć udział aż 25 dywizji składających się na 9. i 16. armię pod feldmarszałka Gerda von Rundstedta. Nazajutrz nowomianowany feldmarszałkiem von Brauchitsch rozpoczął grupowanie wojsk w Calais. Już pierwszego dnia w Anglii znaleźć się miało około 90 tys. niemieckich żołnierzy, po trzech dniach liczba ta wynieść powinna 250 tys. ludzi. Ogółem do Wielkiej Brytanii popłynąć miało 40 dywizji. Wkrótce plany nieco zweryfikowano, choć nadal kluczową rolę odgrywała Luftwaffe. Göring zapowiedział, iż „wybombarduje Wielką Brytanię z wojny”. Pod koniec lipca Niemcy podjęli decyzję o rozpoczęciu wojny przeciwko ZSRS. Wstępny plan ataku określano na wiosnę 1941 roku. Efektem tak ambitnych planów było przyspieszenie wojny na zachodzie, aby prący na wschód Niemcy mieli zagwarantowane bezpieczne tyły. 1 sierpnia führer podpisał Dyrektywę nr 17, określając wytyczne operacji „Seelöwe”. Następnego dnia Göring zatwierdził całość operacji „Adler”. Warto przy tym wspomnieć, iż jednocześnie z agresywnymi krokami, Niemcy podejmowali się mediacji i przekonywania opinii publicznej w Europie, iż… dążą do pokoju. Za pośrednictwem Szwecji, Szwajcarii i Watykanu wysyłali informacje do Wielkiej Brytanii, co w ich mniemaniu miało nakłonić Brytyjczyków do zaniechania oporu. Kompromis nie wchodził jednak w grę. 19 lipca Hitler zwrócił się do przeciwników słowami: „W tej chwili uważam za swój obowiązek, wobec własnego sumienia, zwrócić się jeszcze raz o wykazanie logiki i zdrowego rozsądku zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i gdzie indziej. Uważam, iż mam prawo o to się zwracać, jako że nie jestem pokonanym wrogiem błagającym o litość, ale zwycięzcą, przez którego przemawia duch rozsądku. Nie widzę żadnego powodu, dla którego ta wojna miałaby trwać nadal. Z żalem myślę o poświęceniach, jakich będzie wymagać. […] Możliwe, że pan Churchill zlekceważy moje oświadczenie twierdząc, iż wynika ono ze strachu i wątpliwości co do ostatecznego zwycięstwa. W takim razie mam czyste sumienie, gdy chodzi o dalszy przebieg wypadków.” Włoski minister spraw zagranicznych Galeazzo Ciano, słysząc te słowa, dał się unieść chwili sytuacji i został po prostu nabrany udawaną szczerością i otwartością Hitlera. Z kolei Benito Mussolini, widząc nadarzającą się okazję, proponował włączenie się Włoch do wojny. W konsekwencji Włosi w niedługi czas po tym rozpoczęli kolejną kampanię i podjęli się walki z Brytyjczykami w Afryce Północnej. Strona brytyjska nie dała się zwieść zapewnieniom Hitlera, a Churchill zachęcał do mobilizacji. 3 sierpnia w wypowiedzi prasowej notowano: „Premier pragnie poinformować, iż prawdopodobieństwo niemieckiej inwazji bynajmniej nie minęło. Fakt, że Niemcy teraz rozpowszechniają pogłoski, jako nie zamierzali dokonać inwazji, powinien być traktowany z podwójną dozą podejrzliwości, co zresztą dotyczy wszystkich ich wypowiedzi. Nasze poczucie rosnącej siły i gotowości nie może powodować jakiegokolwiek rozluźnienia czujności ani osłabienia morale.”

Strażacy gaszą pożar w Londynie (Wikipedia, domena publiczna).

 Brytyjczycy przygotowywali się do odparcia szaleńczego ataku Luftwaffe. Na dowódcę całości sił brytyjskich wyznaczono gen. Francisa Alanbrooka. Dowodził on tzw. Home Forces. 26 lipca podjęto decyzję o akceptacji planu obrony. Dyrektywa słusznie wykluczała możliwość desantu niemieckiego, jeśli wcześniej nie zostanie pokonany RAF. Dlatego też w nadchodzącej wojnie główną rolę odegrać miało lotnictwo myśliwskie (Fighter Command), nad którym zwierzchnictwo objął główny marszałek lotnictwa Hugh Dowding. Mimo iż nie cieszył się popularnością podwładnych, miał spore doświadczenie oraz biegłą znajomość realiów brytyjskiego myślistwa. W lipcu 1940 roku Dowding rozpaczliwie poszukiwał wsparcia, werbując do walki ochotników ze Stanów Zjednoczonych, Nowej Zelandii czy Kanady. W składzie RAF-u walczyć mieli również polscy i czescy piloci, na których wspomnienie przyjdzie jeszcze czas. Latem 1940 roku Dowding nie mógł narzekać na jakość swoich maszyn, ponieważ Hurricane’y i Spitfire’y jedynie nieznacznie ustępowały niemieckim samolotom. Problemem spędzającym sen z powiek air marschala była ilość maszyn. Lotnictwo myśliwskie miało do dyspozycji niewiele ponad 700 samolotów (w toku bitwy ich liczba zwiększyła się do 960 jednostek). 20 dywizjonów stanowiły Spitfire’y Mk I, 22 dywizjony Hurricane’y Mk I, 8 dywizjonów Blenheimy I oraz Beaufightery Mk I i 2 dywizjony Defianty Mk I. Niestety, tylko dwa pierwsze typy maszyn nadawały się do walki w dzień, dlatego o sile RAF-u stanowiły Hurricane’y oraz Spitfire’y. Dodatkowo formowano jeszcze 8 dalszych dywizjonów. Drugim twardym orzechem do zgryzienia była mała ilość pilotów. Na początku bitwy było ich zaledwie 1434. Dzięki sprawnej pracy przemysłu brytyjskiego niedobór maszyn udało się zrekompensować, gorzej było z brakiem lotników. Hugh Dowding posłał do walki młodych i niedoświadczonych pilotów, chcąc uzupełnić braki w kadrach. Zmuszony był również sięgnąć po pomoc innych nacji, do których odnosił się dość sceptycznie, pamiętając klęski Polaków i Czechów. Obok sił powietrznych w walce miała wziąć udział artyleria przeciwlotnicza, specjalne balony zaporowe oraz urządzenia radiolokacyjne. Brytyjczycy dysponowali 2000 dział różnego kalibru, rozmieścili też 1500 balonów, jednak nic nie było w stanie zastąpić im radaru. Urządzenie to umożliwiało sprawne przemieszczanie wypraw lotniczych i szybkie przegrupowania dywizjonów. W momencie zauważenia wyprawy niemieckiej pilotów informowano o zagrożeniu. Stacje radiolokacyjne rozmieszczono niezwykle gęsto, przetykając nimi Wyspy Brytyjskie. Ich zasięg wynosił do 140 kilometrów i był niezależny od pogody. System ten umożliwiał Brytyjczykom rozpoznanie ilości zbliżających się maszyn i w miarę wczesne ostrzeganie o nadciągającej wyprawie wroga. Ponadto na wybrzeżu służbę pełnili członkowie Królewskiego Korpusu Obserwacyjnego, którzy wypatrywali samolotów przeciwnika. W sumie korpus liczył ok. 50 tys. ludzi. Najważniejszą część obrony stanowili jednak lotnicy, ścierający się w powietrzu z napotkanym nieprzyjacielem. Zasadniczą jednostkę RAF stanowił dywizjon, w którego skład wchodziło 12 samolotów walczących i 6-8 rezerwy. 25 pilotów i 150 ludzi z personelu dbało o sprzęt i używało go w sytuacjach tego wymagających. Wynikiem niedoborów w kadrze lotników oraz małej ilości samolotów było zmniejszenie rozmiarów poszczególnych jednostek o czwartą część prawidłowego stanu. Teren Wysp Brytyjskich podzielono na kilka obszarów, które osłaniały specjalne grupy. Początkowo wyodrębniono 4 rejony. 10. grupa air vice marshalla Christophera Josepha Branda broniła południowo-zachodniego obszaru Anglii (4 dywizjony). Za osłanianie obszaru południowo-wschodniego oraz Londynu odpowiedzialna była 11. grupa a/v/m Keitha Parka (19 dywizjonów). Północny-wschód przypadł w udziale 12. grupie a/v/m Trafforda Leigha Mallory’ego (11 dywizjonów). Wreszcie 13. grupa a/v/m Richarda Ernesta Saula chroniła północnej Anglii i Szkocji (12 dywizjonów). W toku walki sformowano jeszcze kolejne grupy: 9., która broniła środkowo-zachodniej części wysyp, oraz 14., której zadaniem była organizacja zaopatrzenia i administracji 13. grupy. Jak więc widzimy, Brytyjczycy byli przygotowani do odparcia ewentualnego ataku, choć ich siły były niewielkie. Jednak z pomocą innych nacji i dzięki wielkiemu zaangażowaniu lotników Niemcy mogli zostać powitani w powietrzu bardzo gorąco.

Niemieckie bombowce Heinkel He 111 w czasie bitwy o Anglię (Wikipedia/IWM, domena publiczna).

 Historycy podzielili bitwę o Wielką Brytanię na cztery fazy, rozpoczęcie zmagań, datując od 8 sierpnia 1940 roku. Pierwsza faza działań trwała 10 dni, a jej zasadniczą charakterystykę wyznaczają plany Göringa. Początkowe walki Luftwaffe miały ugruntować pozycję wyjściową do szybkiej inwazji, dlatego też działania lotnictwa niemieckiego miały na celu uzyskanie panowania w powietrzu poprzez wyniszczenie RAF-u oraz zniszczenie lotnisk, portów i stacji radiolokacyjnych w południowo-zachodniej części wyspy, która leżała najbliżej kontynentu. Bitwę rozpoczął atak samolotów Luftwaffe na brytyjski konwój CW-9. Efektem uderzenia było zatopienie 4 okrętów wchodzących w skład konwoju oraz uszkodzenie 6 innych. 15 pozostałych statków umknęło Luftwaffe. W akcji zniszczono 31 samolotów niemieckich; Brytyjczycy stracili 19 maszyn. W ciągu kolejnych dni Niemcy kontynuowali podobne naloty, jednak nie udało się im odnieść spektakularnych sukcesów. W powietrzu nad Wyspami Brytyjskimi walka rozgorzała na dobre. W tym czasie wyznaczeni do inwazji żołnierze ćwiczyli na barkach u wybrzeży Francji. Kontrataki RAF-u umożliwiły zatopienie kilku barek i zabicie zaokrętowanych na nich Niemców. Wkrótce morze zaczęło wyrzucać na brzeg ciała poległych, co sprawiło, iż po obu stronach Kanału zaczęto plotkować o nieudanej próbie operacji desantowej. Brytyjczycy spekulacjom nie zaprzeczali, starając się wykorzystać propagandowo fakt zwycięstwa. Pierwsze uderzenia niemieckie na południu Anglii skierowano przeciw urządzeniom obrony wybrzeża, jednak nie przyniosły one pożądanego efektu. Ataki nie były skuteczne i, pomimo wyrządzonych szkód, usterki szybko naprawiano. W wyniku niecelnych nalotów zaledwie jedna stacja radiolokacyjna została wyeliminowana z walki. Podobnie było z lotniskami, które wciąż nadawały się do użytku. Mimo ogromnej przewagi liczebnej, Niemcy nie mogli sobie poradzić z myśliwcami aliantów. W ciągu trwania pierwszej fazy bitwy stracili aż 500 maszyn przy zestrzelonych 153 samolotach wroga (aż 60 pilotów uratowało się ze zniszczonych myśliwców, zasilając ponownie szeregi obrońców). Dlatego też Niemcy postanowili zmienić nieco swoje plany, rozpoczynając naloty na lotniska i zakłady przemysłowe. Bitwa o Wielką Brytanię wkroczyła w kolejną fazę 19 sierpnia i trwała ona do 5 września. Lotnictwo hitlerowskie ze zdwojoną siłą ruszyło do ponownego uderzenia. Göring dał chwilę wytchnienia swym pilotom, po czym rzucił ich do zmasowanego ataku. Szczególnym celem stały się zakłady produkujące samoloty. Na pierwszy ogień poszła fabryka Spitfire’ów w Southampton. Strategia Luftwaffe była słuszna, ponieważ przypuszczenie ataku na brytyjski przemysł mogło spowodować zachwianie silnego jeszcze lotnictwa aliantów. W fazie tej, wyróżniającej się znacznym ubytkiem samolotów po obu stronach, na pochwałę zasługują służby cywilne, a wśród nich szczególnie Cywilna Organizacja Narodowa, która doprowadzała do stanu używalności wraki maszyn zestrzelonych przez Niemców. Dzięki wysiłkowi mechaników udało się zrekompensować wysokie straty. Na taki luksus nie mogli sobie pozwolić Niemcy. Plany III Rzeszy odnośnie inwazji również musiały zostać zweryfikowane. Od 15 sierpnia Brytyjczycy raz po raz dokonywali nalotów na francuskie porty, zatapiając część barek inwazyjnych. Ta część zmagań o Wielką Brytanię nazwana została bitwą o barki. Wkład lotnictwa bombowego RAF nie był zatem tak nikły, jak się może wydawać. Bombowce zmusiły Kriegsmarine do przełożenia terminu desantu. 30 sierpnia dowódcy marynarki meldowali o niemożności przeprowadzenia operacji w dniu 15 września, ponieważ kontrataki wroga uniemożliwiały dokończenie przygotowań. W drugiej fazie bitwy na podkreślenie zasługuje również pewien drobny epizod, który mógł mieć kolosalny wpływ na dalsze działania. 25 sierpnia jeden z pilotów niemieckich, którego zadaniem było zbombardowanie zbiorników paliwa na Tamizie, stracił orientację i przegapił cel. Poleciał na zachód i zmuszony był do zrzucenia swoich bomb. Traf chciał, iż przymierzył w londyńskie City. Winston Churchill szybko podjął decyzję o odwetowym nalocie na Berlin. W nocy z 25 na 26 sierpnia 81 bombowców wystartowało w kierunku stolicy III Rzeszy. Chociaż efekt ich działań był niewielki, wywarł ogromne wrażenie na Hitlerze. Führer był mocno poirytowany faktem przedarcia się bombowców wroga nad Berlin. Dodatkowo jego złość powiększyła nieudolność Luftwaffe w zmaganiach nad Wielką Brytanią. 4 września nakazał zatem „zniszczyć brytyjskie miasta”. Nie można powiedzieć, iż przypadkowo zrzucona na City bomba całkowicie zmieniła bieg bitwy o Wielką Brytanię, jednakże była jednym z wielu czynników, które odmieniły niemiecką strategię. Ogółem druga faza działań wypadła zdecydowanie na korzyść RAF. Niemcy utracili 562 maszyny, Brytyjczycy 219. 132 pilotom udało się jednak uratować, przede wszystkim na spadochronach, co umożliwiło im powrócenie do boju na nowym sprzęcie.

Supermarine Spitfire – zdjęcie zrobione w 2019 r. w Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. Autor: Marek Korczyk.

Göring buńczucznie zapowiadał eksterminację brytyjskich miast, na czele z Londynem. Jak się miało okazać, taktyka nalotów na brytyjskie metropolie była chybiona. Na początku września przemysł aliancki był wyczerpany długotrwałą walką, a rosnące straty coraz ciężej było uzupełnić. Zmiana planów dowództwa Luftwaffe dawała chwilę wytchnienia i czas na uzupełnienie zasobów sprzętowych. Dla przykładu, 30 sierpnia Luftwaffe rzuciło do walki aż 800 samolotów, które odparte zostały z największym trudem. Natężenie wypraw bojowych niemieckiego lotnictwa wzrastało z każdym dniem, tym bardziej że 6 września rozpoczęło ono wykonywanie nowego planu. W sumie aż miesiąc brytyjscy cywile musieli zmagać się z całodobowymi nalotami, będąc celem niemieckich bombowców. Niemcy pojawiali się nad Londynem w dzień i w nocy, dokonując zniszczeń na ogromną skalę, ale i tracąc poważne ilości maszyn. 7 września ponad 300 bombowców osłanianych przez 600 myśliwców zbombardowało najgęściej zaludnione dzielnice Londynu. W nocy 250 bombowców powróciło, aby w świetle pożarów dokończyć dzieła zniszczenia. Od 7 września do końca tego miesiąca na stolicę spadło aż dziesięć tysięcy bomb zapalających o wadze ponad tysiąca ton. Do 5 października dokonano 30 nalotów. Problemem Luftwaffe była świetnie zorganizowana obrona oraz upór Brytyjczyków, którzy każdego dnia budzili się po to, aby kontynuować walkę. Spitfire’y i Hurricane’y wbijały się klinem w niemieckie wyprawy bombowe, siejąc spustoszenie wśród pilotów Messerschmittów, Heinkli i Junkersów. Świetnie wyszkoleni lotnicy oraz ich brawurowe popisy doprowadziły Luftwaffe na skraj przepaści. Dla porównania przytoczmy dane statystyczne. W lipcu produkcja samolotów w Wielkiej Brytanii i Niemczech przedstawiała się w stosunku 496:220. W sierpniu 476:173. W kolejnych miesiącach 467:218 i 469:200. Ogółem w ciągu czterech miesięcy przewaga Brytyjczyków w produkcji sprzętu lotniczego wyniosła prawie 1100 maszyn. Jak więc widzimy, mimo poważnych zniszczeń, przemysł wyspiarzy radził sobie znakomicie. Z kolei III Rzesza nie potrafiła doprowadzić produkcji do poziomu, który dałby Luftwaffe absolutną przewagę. Zapowiedzi Göringa były mocno przesadzone. Nie udało się ani zrównać z ziemią miast przeciwnika, ani złamać ducha walki Brytyjczyków. Powszechnie ocenia się, iż momentem przełomowym bitwy był 15 września. Pięć dni wcześniej sztab marynarki niemieckiej meldował o kolejnych problemach. Następnego dnia Hitler przesunął raz jeszcze termin inwazji. Tzw. D-Day ustalono na 24 września. Zmiana planów o trzy dni (poprzednio inwazję odroczono do 21 września) powodowała wzmożenie presji na Luftwaffe, której dowódca zdecydował się na rzucenie do boju potężnej wyprawy bombowo-myśliwskiej. 14 września admirał Raeder wyraził swoje zastrzeżenia:

„a.) Obecna sytuacja w powietrzu nie stwarza warunków do przeprowadzenia operacji, ponieważ ryzyko jest za duże.
b.) Jeżeli operacjia „Sea Lion” się nie uda, Brytyjczycy zyskają ogromny prestiż, a potężny efekt naszego ataku zostanie zaprzepaszczony.
c.) Ataki powietrzne na Anglię, szczególnie na Londyn, należy bez przerwy kontynuować. Jeżeli pogoda będzie sprzyjała, należy dążyć do zintensyfikowania ataków, nie bacząc na operację „See Lion”. Ataki muszą przynieść decydujący rezultat.
d.) Jednak nie należy jeszcze odwoływać „See Lion”, jako że trzeba utrzymywać niepokój Brytyjczyków, gdyby świat się dowiedział o odwołaniu operacji, przyniosłoby im to wielką ulgę”.

Wróćmy jednak do 15 września. Tego dnia Göring posłał nad Londyn aż 500 samolotów w dwóch falach. Dzień wcześniej Niemcy dokonali nalotu w sile 400 maszyn. Churchill przebywał właśnie na stanowisku dowodzenia 11 Grupy Myśliwskiej. Napisał później:
„- Jakie jeszcze mamy rezerwy?
Wicemarszałek lotnictwa Park odpowiedział: – Żadnych”
Nawet jeżeli ta anegdota jest lekko przesadzona, brytyjski premier miał powody do uzasadnionego niepokoju. Kolejne fale niemieckich bombowców mocno dawały się we znaki ludności brytyjskiej. Uzupełnienia w stanie liczebnym samolotów myśliwskich umożliwiały kontynuowanie walki, jednakże wcześniejsza taktyka niemieckich lotników (atakowanie fabryk i infrastruktury) stwarzała realne zagrożenie dla przemysłu Wielkiej Brytanii. Zmiana niemieckich priorytetów okazała się być przełomową decyzją, zwłaszcza, iż jej podjęcie datuje się na punkt kulminacyjny bitwy o Anglię. Zaowocowało to starciem z dnia 15 września 1940 roku.

Praktycznie przez cały dzień obowiązywał stan najwyższej gotowości bojowej. W ciągu doby Luftwaffe wykonało 1000 lotów bojowych. Zaangażowanie tak wielkich sił nie pomogło – alianci odparli wszystkie fale, dokonując wyczynu nieprawdopodobnego – strącili aż 80 samolotów hitlerowskich, tracąc tylko 26 maszyn. Dwa razy więcej samolotów Göringa było uszkodzonych. Wieczorem Churchill mógł nareszcie zapalić cygaro, które nerwowo obracał w palcach, przebywając u a/v/m Keitha Parka. Nie był to jednak koniec bitwy, choć jej intensywność znacznie zmalała. 17 września Hitler odłożył operację desantową na czas nieokreślony. Nazajutrz rozkazał rozproszyć flotę inwazyjną, aby nie stanowiła łatwego celu dla alianckich bombowców. Liczyła ona wtedy 168 transportowców, 1910 barek, 419 holowników i trawlerów oraz 1600 łodzi motorowych. Przejście z Dover do Calais osłaniało od 12 do 20 U-Bootów. Po 15 września Niemcy jedynie markowali zaciekłe ataki powietrzne. Nadal kontynuowano jednak zbrodnicze naloty na angielskie miasta. Szacuje się, iż w 1940 roku w Londynie zburzono ponad milion domów. Do końca 1941 roku Niemcy zrzucili na Anglię 190 000 ton bomb, zabijając 43 667 ludzi i 50 387 raniąc. Trzecia faza bitwy zakończyła się 5 października. Od 6 października brytyjskie miasta bombardowano przeważnie w nocy. Wobec nieudanej operacji „Adler” (nie zniszczono RAF-u, a w szczególności myśliwców) ciężar walk spoczął na barkach pilotów bombowców Luftwaffe. Myśliwcom wyznaczono teraz zadania osłonowe, niejednokrotnie wykorzystując je również do zrzucania bomb. Szczególnym celem były zatem gęsto zaludnione miasta, tworzące również fundamenty brytyjskiego przemysłu wojennego. Londyn, Birmingham, Bristol, Belfast, Coventry, Glasgow, Hume, Liverpool, Manchester czy Plymouth co noc przeżywały koszmar nalotów. W dzień mieszkańcy metropolii również słyszeli wybuchy, tyle że ich autorami byli piloci myśliwców (za dnia bombowce rzadko zapuszczały się nad Wielką Brytanię). Wreszcie 31 października bitwa o Wielką Brytanię się zakończyła, choć naloty trwały nadal. Następny rok był nieco lepszy od mijającego, 1940, w którym RAF pokonał Luftwaffe w śmiertelnym starciu na niebie Anglii.

Piloci Dywizjonu 303. (Wikipedia/Stanley Arthur Devon, domena publiczna).

 Latem 1940 roku Abwehra wzmogła działalność na Wyspach Brytyjskich. Agenci rozpoczęli wykonywanie niebezpiecznych misji podporządkowanych jednemu celowi – przeprowadzeniu operacji „Seelöwe”. Tak późne ożywienie wywiadu znacznie odbiło się na wiedzy, jaką posiadali dowódcy niemieccy na temat sił wroga. Admirał Wilhelm Canaris mało aktywnie podszedł do sprawy zdobywania informacji w chwili tak ważnej dla III Rzeszy, czego przyczyną była zapewne przynależność do tzw. Schwarze Kapelle, organizacji sprzeciwiającej się agresywnej polityce Hitlera. Tym samym nawet w czasie trwania bitwy Göring pozbawiony był stałych informacji na temat sił Brytyjczyków, nie zdając sobie sprawy z sytuacji na wyspach. Jedynie pobieżne doniesienia o lokacji i ilości jednostek przeciwnika znacznie utrudniały przygotowania do inwazji. Z drugiej strony podobną niewiedzą wykazywali się sami obrońcy. Początkowo przeceniali Luftwaffe, tworząc mit niepokonanego lotnictwa niemieckiego, co przyczyniło się do spadku morale żołnierzy oraz utrudniało obronę zorganizowaną przez marsz. Dowdinga. W czasie trwania walk innym czynnikiem dezorientującym Göringa były sprawozdania jego pilotów, którzy niejednokrotnie przypisywali sobie zestrzelenia i zniszczenia, jakich w rzeczywistości nie dokonali. Reichmarshall miał zatem mylne wyobrażenie o dziesiątkach płonących maszyn wroga i zniszczonych obiektach wojskowych. Wobec tak optymistycznych relacji dowódca Luftwaffe podjął decyzję o zmianie planów (wejście w trzecią fazę działań) i rozpoczęciu bombardowania brytyjskich miast. Pospieszył się, gdyż RAF nie został jeszcze zdetronizowany i wciąż dysponował poważną siłą, zdolną unicestwić ewentualny desant u brzegów Wielkiej Brytanii. Być może gdyby Göring (swoją drogą widzący się już w roli zwierzchnika Wysp Brytyjskich otoczonego dziełami sztuki z brytyjskich muzeów) nie zrezygnował z uderzeń na strategiczne punkty obrony, Brytyjczycy ulegliby naporowi Luftwaffe, Kriegsmarine i wreszcie Wehrmachtu. Tak się jednak nie stało, a Anglicy nadal pozostawali groźnym wrogiem, który mógł jeszcze namieszać na militarnej scenie. Atak na Związek Sowiecki był już w fazie przygotowań, a pozostawienie sobie uśpionego na chwilę przeciwnika za plecami wydawało się wysoce nierozsądne. Rok 1944, kiedy to aliancki pokazali Niemcom, w jaki sposób należy przeprowadzić udany desant, wykazał słuszność tej teorii. Przegranie bitwy o Wielką Brytanię było początkiem końca III Rzeszy. Statystyki bitwy ciężko jednoznacznie ustalić. Zarówno strona niemiecka, jak i brytyjska często zawyżały wynik walki, traktując je jako czynnik propagandowy. Niemniej jednak historycy wojskowości podają zbliżone dane. Hitlerowska Luftwaffe straciła 1733 samoloty. Udział w sukcesie Brytyjczyków miało myślistwo, artyleria przeciwlotnicza oraz obsługa przeciwlotniczych karabinów maszynowych. Ich wyniki przedstawiały się następująco: 1437-273-23. Na podstawie tych danych wywnioskować możemy, iż na losy bitwy największy wpływ miało lotnictwo myśliwskie. 83% zestrzeleń na koncie myśliwców stawia ich na czele systemu obronnego Wielkiej Brytanii. Dodatkowo myśliwce uszkodziły 569 samolotów wroga a artyleria naziemna dorzuciła jeszcze 74 maszyny. Z drugiej jednak strony Luftwaffe również odnosiło poważne sukcesy. RAF utracił 915 samolotów, 643 zostały uszkodzone. Śmierć poniosło 515 pilotów. Ponadto w wyniku bombardowań ucierpieli cywile. Do końca 1941 roku poległo 44 tys. ludzi, 50 tys. odniosło poważne rany. Do końca 1940 roku Luftwaffe zrzuciła 36 844 tony bomb na obiekty w Anglii. W tym okresie RAF odpłacił się 14 631 tonami bomb zrzuconych na Niemcy i kraje okupowane przez III Rzeszę. Oprócz zwycięstwa w powietrzu Brytyjczycy odnieśli sukces moralny, udowadniając światu, iż można pokonać niezwyciężoną dotąd Luftwaffe. Ze strategicznego punktu widzenia równie ważnym czynnikiem wpływającym na dalszą historię II wojny światowej było doprowadzenie do śmierci wielu niemieckich pilotów. Kadry doświadczonych lotników już nigdy nie udało się odbudować. Zdanie na ten temat wyraził Kurt von Tippelskirch, sztabowiec niemiecki: „[Bitwa] pozbawiła Luftwaffe jej najwartościowszego elementu. Poszarpanym jednostkom zdołano wprawdzie przywrócić siłę liczebną, ale wskutek ubytku tylu wartościowych pilotów i późniejszych zmagań Luftwaffe nigdy już nie osiągnęła dawnej wydajności bojowej”. Tym bardziej niepokojący był stan lotnictwa w perspektywie zbliżąjącej się wojny ze Związkiem Sowieckim, do której III Rzesza rozpoczęła już przygotowania. Mówił o tym po wojnie Alfred Jodl, słusznie zauważając, iż kampania radziecka była priorytetem w militarnej polityce Niemiec. Tymczasem w Anglii po zakończonej kampanii brytyjskiej nastała moda na wychwalanie walczących w niej obcokrajowców. Chwalebne miejsce w tej historii zajmują Polacy, których wyczyny podniebne stały się niemalże legendarne.

Klęska polskiego lotnictwa w kampanii wrześniowej szerokim echem odbiła się na Zachodzie. Do tej pory, mimo wielokrotnego dementowania plotek przez Polaków, panuje głęboko zakorzenione przekonanie o braku walki polskich lotników. Gordon Wright („The ordeal of total war”) pisze nawet, iż polskie lotnictwo zostało rozbite jeszcze zanim poderwało się w górę, a więc na lotniskach. Mylne informacje nie zostały zweryfikowane także w 1940 roku podczas kampanii francuskiej, ponieważ i tym razem Polskie Skrzydła musiały stawić czoła wielokrotnie silniejszemu przeciwnikowi. Dopiero bitwa o Wielką Brytanię miała zmienić złe podejście do sprawy Polskich Sił Powietrznych. Najpierw jednak cofnąć się musimy do 1939 roku. 25 października w Paryżu odbyło się posiedzenie przedstawicieli Polski, Francji i Wielkiej Brytanii, na którym konferowano na temat odtworzenia PSP we Francji i Wielkiej Brytanii. Zgodnie z osiągniętym porozumieniem 8 grudnia 1939 roku do Anglii przybył pierwszy transport polskich lotników. Podobne kontyngenty napływały do maja 1940 roku, a następnie piloci przebywali w rozdrobnieniu. Powodem była przegrana Francuzów w czerwcu tego samego roku. W ciągu 6 miesięcy Wyspy Brytyjskie przyjęły 2300 lotników, zgodnie z podpisaną umową. Personel lokowano w bazie lotniczej w Eastchurch w hrabstwie Kent, gdzie wkrótce rozpoczęto żmudne i czasochłonne szkolenie. Flegmatyczni Brytyjczycy niezbyt aktywnie ruszyli do przygotowania Polaków, mając pewne obawy co do ich faktycznych umiejętności. Naukę rozpoczęto tradycyjnie – od zapoznania z nowym sprzętem, podstawami języka, taktyką RAF-u oraz brytyjskim systemem miar i wag, który obcy był Europejczykom ze środkowej części kontynentu. Anglicy nie spieszyli się, gdyż zakładali sformowanie sojuszniczych jednostek w odległej przyszłości. W pewnym sensie Fighter Command miało rację, ponieważ włączenie Polaków do jednolicie pracującej machiny lotnictwa myśliwskiego groziło jej osłabieniem i zachwianiem z dawna wypracowanej strategii. Dopiero sytuacja na froncie zburzyła plany Brytyjczyków, stwarzając Polakom szansę na rozpoczęcie regularnej służby. Około 50-60 Polaków rozesłano do dywizjonów brytyjskich po odpowiednim przeszkoleniu. Po upadku Francji w Wielkiej Brytanii znajdowało się ok. 7000 lotników polskich, dlatego przygotowania do utworzenia PSP mogły ruszyć z miejsca. Efektem pojawienia się samolotów Luftwaffe nad wyspą było wszczęcie postępowania niezbędnego do wykonania zamierzeń sprzed blisko roku. 5 sierpnia podpisano w Londynie kolejną umowę (polską stronę reprezentował w rozmowach premier i Naczelny Wódz gen. Władysław Sikorski) normującą stosunki między PSP a RAF-em. Rozmowy poszły jednak nie pomyśli premiera Rządu RP na Emigracji. Niestety, artykuł 1. traktował o ograniczeniu samodzielności Polskich Sił Zbrojnych: „Polskie Siły Zbrojne (składające się z lądowych, morskich i powietrznych) będą organizowane i użyte pod brytyjskim dowództwem […]”. Tym samym swobodę działania PSZ ograniczać mieli zwierzchnicy sił brytyjskich. Strona brytyjska postanowiła jednak umożliwić Polakom działania w grupie, zobowiązując się do umieszczenia ich jednostek na tym samym terenie. PSZ przydzielono zatem obszar na wschodnim wybrzeżu Szkocji, od Zatoki Fifth of Forth po Montrose. W trochę lepszej sytuacji znaleźli się piloci bombowców. Anglicy, choć niechętnie, zgodzili się na utworzenie dwóch polskich dywizjonów bombowych, zakładając, iż ich działania nie będą narażać na szwank reszty bombowców. Już w kwietniu 1940 roku pierwszą polską jednostkę, 300. dywizjon bombowy „Ziemi Mazowieckiej” przeniesiono z Eastchurch na lotnisko w Hucknall. W czerwcu Polacy rozpoczęli szkolenie w Bramcote. Personel latający 300 dywizjonu liczył 24 załogi. Na ziemi rękę na pulsie trzymało 180 osób obsługi. 12 września jednostka osiągnęła gotowość bojową i wkrótce wcielono ją do 1. grupy bombowej RAF. W drugiej połowie lipca sformowany został 301. dywizjon bombowy „Ziemi Pomorskiej”, który w niedługim czasie dołączył do 300 w składzie 1. grupy bombowej. Dopiero po klęsce Francji w Wielkiej Brytanii przygodę zaczęli myśliwcy. Już w połowie lipca część Polaków osiągnęła stan gotowości bojowej, dlatego 16 lipca do brytyjskich dywizjonów rozesłano pierwszych 4 lotników – por. Antoni Ostrowicz i kpt. inż. Wilhelm Pankratz trafili do 145. dywizjonu, a ppor. Tadeusz Nowak i ppor. Włodzimierz Samoliński do 253. dywizjonu. W sierpniu RAF posiadał już 42 walczących Polaków, którzy szybko zyskali sobie uznanie i szacunek. 19 lipca Ostrowicz zestrzelił (wraz z innym pilotem RAF-u) He-111, odnosząc pierwsze zwycięstwo Polaków na niebie Wielkiej Brytanii. Do 18 sierpnia nasi rodacy rozlokowani w dywizjonach brytyjskich zaliczyli 29 strąceń, rozwiewając wątpliwości Dowdinga, który dotąd nieufnie spoglądał na obcokrajowców. 15 sierpnia działania rozpoczął 302. dywizjon myśliwski „Poznański”, walcząc w składzie 12. grupy myśliwskiej. Od 2 sierpnia trwało szkolenie pilotów 303. dywizjonu myśliwskiego, który otrzymał miano „Warszawskiego” im. Tadeusza Kościuszki. Obie jednostki miały przydzielonych brytyjskich dowódców, którzy prowadzili szkolenie i czuwali nad Polakami. W 302. był to squadron-leader Jack Satchell, w 303. squadron-leader Ronald Kellet. Personel „Poznańskiego” stanowiły 163 osoby. W początkowej fazie formowania w „Kościuszkowskim” służyło 149 ludzi. Ponadto w skład obu jednostek weszło kilkunastu przedstawicieli RAF. 303. dywizjon osiągnął gotowość bojową 31 sierpnia, rozpoczynając walkę w składzie 11. grupy myśliwskiej. Powodem uzyskania tego stanu było pierwsze zwycięstwo jednego z pilotów uczestniczących w locie treningowym – poprzedniego dnia Ludwik Paszkiewicz zestrzelił niemieckiego Dorniera. 31 sierpnia 303. rozpoczął swój zwycięski marsz, niszcząc kolejne 4 maszyny wroga. Szczególnie udane były jednak dni największego nasilenia walk nad Wielką Brytanią. 2 września Polacy powtórzyli swój najlepszy wynik. Po kolejnych dwóch dniach dołożyli do listy zestrzeleń 8 samolotów, niszcząc je bez strat własnych. 7 września Polacy posłali w dół aż 14 samolotów, choć tym razem utracili kilka maszyn. 11 września myśliwcy 11. grupy znów nie próżnowali. Dwucyfrowy wynik zanotował 303., tym razem 13 samolotów. Niestety, dwóch pilotów nie wróciło już do bazy. 15 września okazał się rekordowym, ponieważ przyniósł aż 15 strąceń. Tak imponujące wyniki odbiły się szerokim echem w Wielkiej Brytanii, a do pilotów zaczęły napływać pochwały od najwyższych osobistości. Już po pierwszej walce przyszły gratulacje od Szefa Sztabu Lotnictwa: „Wspaniała walka, dywizjon 303. Jestem zachwycony. Pokazaliście wrogowi, że polscy piloci stanowczo górą”. We wrześniu gen. Sikorski przysłał podobną wiadomość: „[…] W stoczonych przed kilkoma dniami zaciętych walkach powietrznych wzięliście udział przy boku sławą okrytego lotnictwa brytyjskiego. Dzielnie dotrzymaliście mu pola, czego dowodem pokaźna liczba odniesionych przez Was zwycięstw. Radość tych zwycięstw mąci nam fakt, że nie wszyscy wróciliście do swych baz. Lotnicy! Spełniliście swój obowiązek bez reszty!”. Dodatkowo dodać należy, iż Polacy z RAF i ci z 302. dywizjonu również aktywnie przyczynili się do zwiększenia skuteczności PSP. Nie można jednak ukryć, iż największą popularnością cieszył się 303., urastając niemal do miana legendy. 26 września Northolt odwiedziła królewska para. Obecność króla i jego małżonki dodatnio wpłynęła na postawę Polaków, którym udało się w tym dniu pozbawić Göringa kolejnych 11 samolotów, co skrzętnie zanotowano i wysłano Jerzemu VI do Buckingham Palace. Nie da się powiedzieć, w jakim stopniu Polska przyczyniła się do zwycięstwa w bitwie o Wielką Brytanię. Łatwo jednak obliczyć sukcesy naszych lotników, którzy wykazali się bohaterską postawą, zestrzeliwując 203 samoloty na pewno, 35 prawdopodobnie, 36 uszkadzając. Stanowi to 11,7% ogólnej liczby strąconych maszyn niemieckich. Statystyki 302. dywizjonu wyglądały następująco – 16:10:1, 303. – 110:10:1; 87 pilotów w dywizjonach RAF – 77:16:29. Straty przedstawiały się na korzyść pilotów polskich walczących w jednostkach PSP, jeśli idzie o bilans w stosunku do zwycięstw. 302 – 6 zabitych, 303 – 7, w RAF – 16. Ogółem śmierć poniosło 29 pilotów myślistwa. Najlepszymi strzelcami okazali się sierż. Josef Frantiąek (17:1:0), por. Witold Urbanowicz (15:1:0) i por. Zdzisław Henneberg (8:1:1). Polskie dywizjony kontynuowały walkę (PSP wkrótce znacznie powiększono), nadal odnosząc sukcesy, jednak tych na miarę września 1940 roku nie udało się już powtórzyć. Marszałek Hugh Dowding powiedział nawet: „Muszę przyznać, że początkowo miałem wątpliwości co do wpływu, jaki doświadczenia uzyskane w ich własnych krajach i we Francji musiały wywrzeć na pilotach polskich i czeskich. Wątpliwości te szybko zostały rozwiane, ponieważ wszystkie trzy dywizjony rzuciły się do walki z brawurą i entuzjazmem ponad wszelkie pochwały. Pobudzała ich paląca nienawiść do Niemców, a to czyniło ich śmiertelnie groźnymi przeciwnikami. Pierwszy polski dywizjon w grupie numer 11 w ciągu miesiąca zestrzelił więcej Niemców niż którakolwiek z brytyjskich jednostek w ciągu tego samego czasu”. Owemu bohaterstwu wyraz dali pisarze polscy i zagraniczni (do historii przeszło stwierdzenie dziennikarki amerykańskiej, Dorothy Thompson: „Polacy są samą odwagą. Są straszni”.), tworząc mit Polskich Skrzydeł. W bitwie udział wzięły również Polki – Anna Leska, Jadwiga Piłsudska i Barbara Wojtulanis – działające w organizacji Air Transport Auxiliary.

Rysunek na samolocie z Dywizjonu 303 przedstawiający 126 „Adolfów” zestrzelonych przez Dywizjon w czasie Bitwy o Anglię (Wikimedia, domena publiczna).

 Obok Polaków na angielskim niebie walczyli także przedstawiciele Czech, Słowacji, Francji, Norwegii, Holandii, Belgii czy Stanów Zjednoczonych. To właśnie oni, wraz z Brytyjczykami, stanowili elitarną kadrę lotników, którzy wszystko poświęcili dla ratowania Europy przed hitlerowską nawałnicą. To o nich Churchill powiedział: „Nigdy w dziejach ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”.

Fotografia tytułowa: piloci Dywizjonu 303. Od lewej: Mirosław Ferić, Bogdan Grzeszczak, Jan Zumbach, Zdzisław Henneberg oraz Johnny Kent. Źródło: Wikipedia, domena publiczna.