„Ja już niedługo pożyję…” – co było w pierwowzorze kultowej książki?

„Ja już niedługo pożyję. Przechowaj go i wręcz go Polskiej Marynarce Wojennej dopiero wówczas, gdy Polska będzie niepodległa, ale nie wcześniej, niż w 2000 roku” – to słowa, które wypowiedział Bolesław Romanowski do swojego przyjaciela, kapitana Sochackiego, wręczając mu „Dziennik działań bojowych ORP Dzik”.

Kapitan Sochacki spełnił prośbę komandora co do joty. Podczas promocji wspomnień przyjaciela Romanowskiego z lat wojny, komandora Andrzeja Kłopotowskiego w 2000 roku, kapitan Sochacki przekazał „Dziennik działań bojowych ORP Dzik” na ręce admirała Łukasika, po raz pierwszy ujawniając okoliczności, w których stał się jego właścicielem.

Komandor Bolesław Romanowski posiłkował się tym dziennikiem, pisząc swoją kultową już teraz książkę „Torpeda w celu”. Stała się ona klasykiem literatury dotyczącej Polskiej Marynarki Wojennej. Tyle że „Torpeda w celu”, która ukazała się drukiem, wydana po raz pierwszy przez MON, który w PRL-u miał monopol na wydawanie książek o wojnie, nie była zgodna z pierwowzorem. Wersja, którą tak zachwycili się Polacy – a przecież książka miała już 10 wydań! – została ocenzurowana przez cenzora.

Oryginalna wersja książki, która powstała w ciągu dwóch bezsennych miesięcy autora po śmierci jego syna, nie zachowała się. Jego córka, która pomagała mu w jej tworzeniu, pisząc na maszynie, w chwili zagrożenia aresztowaniem komandora, spaliła oryginał.

Kopia oryginału może gdzieś pozostała w MON-ie lub u samego cenzora. Nikt jej do dzisiaj nie odnalazł…

Co mogło zostać wycięte z oryginału książki? Może scena, którą opisał jego przyjaciel, komandor Andrzej Kłopotowski? Obaj Polacy przebywali w gościnie na Malcie u jednego z dowódców brytyjskich okrętów podwodnych. W czasie spotkania włączyli radio, aby posłuchać wiadomości BBC. I wówczas usłyszeli po raz pierwszy o Jałcie. Angielski komandor, który ich gościł ze zdumieniem zauważył, że po policzkach jego gości płyną łzy. Gdy poprosił ich, aby wytłumaczyli mu dlaczego płaczą, opowiedzieli mu, że właśnie dowiedzieli się że wielcy tego świata, w tym pan Winston Churchill, oddali pół Polski Sowietom. I wtedy ten komandor, który jak później napisał, nigdy w życiu nie czuł takiego wstydu, zdołał tylko powiedzieć: „Ja was panowie przepraszam”.

A może cenzor wyrzucił informacje o tym, że po powrocie do Polski komandor, wyrabiając sobie nowy dokument tożsamości, uparł się aby wpisano mu jako miejsce urodzenia Inflanty Polskie? I postawił na swoim.

Być może też napisał coś niepochlebnego o Murmańsku, do którego dotarł po zatopieniu „Jastrzębia”? Tego już dziś się nie dowiemy.

Książka kończy się, gdy „Błyskawica” z komandorem na pokładzie powraca po wojnie do Gdyni. Zbliżając się do portu, okręt pyta się przez radio, czy są dla niego jakieś polecenia. Nie było żadnych. Nikt na nich nie czekał. Romanowski zostawia nas z tą gorzką informacją. Jakby chciał nam coś ponad okiem cenzora przekazać.

Niechciany okręt z niechcianymi ludźmi na pokładzie! Jak mogli się czuć marynarze, wracając po 5 latach wojny do kraju, o którego niepodległość walczyli przez te wszystkie lata?

Romanowski podczas wojny pływał na wielu okrętach podwodnych. Między innymi na ORP „Wilk”, ORP „Jastrząb” czy ORP „Dzik”. Na każdym z nich przeżywał emocjonujące chwile. Na „Wilku” przedarł się do Anglii. Jego epopeja jest jednak mniej znana niż „Orła”, a przecież zrobili to samo co załoga „Orła”, z tym że z mapami.

Na „niechcianym prezencie” od Amerykanów, czyli zabytkowym już okręcie typu „S”, „Jastrzębiu”, przepłynął z Ameryki do Anglii, co już jest sukcesem. A potem brał na nim udział w konwoju do Murmańska, gdzie „Jastrząb” w wyniku pomyłki został zatopiony przez aliancki okręt.

No i wreszcie największa jego chwała – pobyt na Morzu Śródziemnym, gdzie dwa „straszliwe bliźniaki”, „Dzik” i „Sokół”, odnoszą niewiarygodne sukcesy. Dowódcą „Dzika” był właśnie Romanowski.

„Torpeda w celu” to jednak nie tylko opowieść o okrętach i załogach, na których pływał Romanowski. Spotykając się z innymi członkami załóg polskich okrętów, słyszał często ich historie, które wykorzystał w swojej książce. Można więc powiedzieć, że Romanowski napisał książkę o Polskiej Marynarce Wojennej. Jest tu bowiem wpleciona i historia „Orła” i innych polskich okrętów. A wszystko to napisane z pasją, z olbrzymimi emocjami. I właśnie  te emocje stanowią o sile książki.

Ale Romanowski jest także człowiekiem niepozbawionym marynarskiego humoru, czemu daje wyraz zarówno w książce, jak i w życiu prywatnym. Gdy już po odwilży powraca z wygnania do Gdyni, zostaje dowódcą „Zawiszy Czarnego”. Podczas jednego z rejsów ma grupę młodzieży na pokładzie. Nieoczekiwanie dla niego doszło do starcia dwóch kobiet: szefowej kuchni i zaopatrzeniowca. Na koniec obiadu miał pojawić się kompot z rabarbaru. Niestety ,nie pojawił się. Wtedy Romanowski zawezwał szefową kuchni i pyta, co się stało z kompotem, który miał być w menu. A ta odpowiada, że wyrzuciła rabarbar za burtę gdyż go nie lubi. I tak doszło do scysji między obiema paniami – szefową zaopatrzenia i szefową kuchni. Po uspokojeniu obu pań, Romanowski uraczył je taką opowieścią:

Na oceanie znalazła się grupa rozbitków na tratwie. Nie mają co jeść. Ustalają więc, że co tydzień będą kogoś zabijać i ciało zabitego będzie stanowić pokarm dla pozostałych rozbitków. Losowano kogo zabić. Skonsumowano pierwszego rozbitka. Potem przyszła kolej na drugiego. Gdy los padł na trzeciego rozbitka, ten otworzył znajdującą się w tratwie klapę, a tam oczom rozbitków ukazał się cały zestaw konserw mięsnych. Na pytanie, dlaczego dopiero teraz pokazał on to miejsce pozostałym, odpowiedział: „Bo ja nie lubię konserw mięsnych”.

Komandor Romanowski napisał książkę, dzięki której stał się nieśmiertelny. Bo czy rzeczywiście umarł, skoro nadal żyje w naszych wspomnieniach? A przecież następne pokolenia będą go wciąż odkrywać na nowo. I tak będzie do końca świata, a może i jeden dzień dłużej.

Andrzej Ryba, wydawca książki „Torpeda w celu”, którą można znaleźć m.in. w księgarni Bonito.