Miesięcznik „Znak”, Styczeń 2014 – recenzja czasopisma

Numer – Styczeń 2014, nr 704

Redaktor naczelny – Dominika Kozłowska

Wydawnictwo – Miesięcznik „Znak”

Liczba stron – 126

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – magazyn społeczno-kulturalny. W numerze styczniowym tematem głównym była różnie rozumiana wojna.

Promocja – przygotowano specjalny kod rabatowy dla Czytelników serwisu „II wojna światowa”. Wystarczy kliknąć dowolny numer miesięcznika z 2014 roku, przenieść go do koszyka, a następnie wpisać kod – 2wojna – uzyskacie Państwo 25% zniżki. Przesyłka jest darmowa!

Mimo iż na co dzień stykamy się ze słowem „wojna”, pojęcie to wydaje nam się odległe. Choć los tak ciężko doświadczył Polskę i jej mieszkańców, dzisiaj wreszcie dał jej spokój i pozwolił udać się na zasłużony odpoczynek. A że nasi chłopcy giną w Afganistanie? Cóż, to przecież gdzieś tam, w świecie, nas to chyba nie dotyczy, choć zapala lampki alarmowe świadomości. Europa przeżywa niezwykle długi czas pokoju – przetykanego co prawda krótkimi okresami lokalnych konfliktów – ale jednak trwałego i wypracowanego z mozołem na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. W efekcie wojnę znamy albo z doniesień medialnych i jawi nam się jako coś egzotycznego, albo z książek historycznych, które z kolei przedstawiają wojnę jako odległe wspomnienie, o którym przyjemnie byłoby zapomnieć, lecz trzeba pamiętać. Tymczasem słowo „wojna” nabiera nowych znaczeń. Przedefiniowanie terminu niekoniecznie musi być domeną znudzonych lingwistów i zabawą szukających taniej sensacji dziennikarzy. Być może nastał czas, w którym „wojnę” trzeba wprowadzić na salony. A niektórym już się to udało zrobić. Na początek kilka słów na temat miesięcznika „Znak”, który do tej pory nie gościł na łamach serwisu „II wojna światowa”. Czasopismo wydawane jest z przerwami od 1946 roku. Aktualnie redaktorem naczelnym pisma jest Dominika Kozłowska. Każdy numer, prócz kilkunastu artykułów o tematyce społeczno-kulturalnej, zawiera cykl tekstów dedykowanych wybranemu tematowi. W styczniu 2014 roku czytelnicy „Znaku” mieli okazję bliżej przyjrzeć się wojnie, a dokładniej jej współczesnym odmianom. 704. numer miesięcznika miał przynieść odpowiedź na szereg ważnych pytań – czym jest dziś wojna? czy nas dotyczy? kto ją prowadzi? Brzmi intrygująco, fakt. Lektura nie pozwala jednak rozwiać wszystkich wątpliwości, pozostawiając nas ze smutną refleksją – „wojna” już dawno wymknęła się definicjom i dzisiaj nie wiadomo już, kto, skąd i w jaki sposób będzie do nas strzelać. Zaczyna się od „Bezgranicznego niebezpieczeństwa” Marzeny Zdanowskiej. Autorka artykułu przybliża czytelnikom problematykę amerykańskich programów szpiegowskich i wykorzystania nowoczesnych technologii do zbierania informacji na temat społeczeństwa. Miałem nadzieję, że jej rozważania zostaną uzupełnione w wywiadzie przeprowadzonym ze Sławomirem Dębskim, Leszkiem Jesieniem i Rafałem Tarnogórskim, ale panowie dość rzadko odwoływali się do kwestii niebezpiecznej informatyki i zdradliwego Internetu. Sporo miejsca poświęcono jednak przeobrażeniom, jakie zachodzą aktualnie w dziedzinie wojskowości. Prowadzone na całym świecie konflikty zbrojne zmieniają swój charakter. Wykorzystywanie maszyn pozwala odciążyć tradycyjnych żołnierzy, ale jednocześnie rozmywa odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Co gorsza, można odnieść wrażenie, iż technologie za niedługo mogą się nam wymknąć spod kontroli. Rozmówcy Dominiki Kozłowskiej podkreślili zmiany zachodzące w tej dziedzinie na przestrzeni ostatnich lat, kreśląc kilka scenariuszy na przyszłość. Nie ulega jednak wątpliwość, iż mimo coraz szybszego postępu klasyczne armie wciąż odgrywają ważną rolę. Rosnąca dysproporcja między światem wysoko rozwiniętym, a technologicznymi peryferiami wymusza na władzach potęg korzystanie ze środków konwencjonalnych. Nie zmienia to faktu, że tradycyjny sposób rozgrywania konfliktów odszedł do lamusa, a dzięki informatyzacji walka toczy się nieustannie. Permanentne inwigilowanie obywateli przenosi ją do świata wirtualnego. Kto z kim walczy? Nie do końca wiadomo. Tymczasem my, obywatele, dla których „wojna” to tylko mgliste wspomnienie, nie zawsze zdajemy sobie sprawę z zagrożeń. A że „telewizor na nas patrzy”? Cóż, grunt, że Stoch skacze i wygrywa na igrzyskach. Rafał Tarnogórski w krótkim wprowadzeniu do debaty „Wojny przyszłości” prześledził rozwój definicji „wojny” i niewątpliwą zmianę znaczeń, słusznie zauważając, że dzisiaj w konflikty angażują się nie tylko państwa, ale wielkie grupy społeczne, o ile do takiej można zakwalifikować terrorystów. Z lektury poszczególnych artykułów wynieść można ciekawą konkluzję. Amerykanie, którzy tak ochoczo angażowali się w walkę na wielu frontach, nierzadko z wyimaginowanym przeciwnikiem, już kilka lat temu wpadli w pułapkę wojny z terroryzmem. I teraz albo wybiją terrorystów do nogi, albo poniosą porażkę, kapitulując na trudnym, lecz nieokreślonym froncie. Stąd też ich szpiegowska działalność może zostać odczytana jako swoista manifestacja – mamy odpowiednie środki, nie wahamy się ich używać i, jeśli będzie trzeba, znajdziemy sobie przeciwnika. Wojnę przeniesiono w ten sposób na salony (w przenośni i dosłownie – kto wie, czy jankeski bojownik komputerowy nie słucha właśnie naszej rozmowy telefonicznej z chorą babcią). Oswojono ludzi z jej przebiegiem – dzisiaj śmierć przestaje szokować. A skoro społeczeństwo uodparnia się na ludzkie cierpienie i dramaty, spada jego zaangażowanie. W ten sposób w wojnie – tej nowoczesnej toczonej w świecie wirtualnym – staje się nie stroną konfliktu, a bezrefleksyjną ofiarą. Chociaż nad Afganistanem śmigają drony, w bazach wciąż znajdują się żołnierze. Marcin Ogdowski, który za sprawą świetnej dziennikarskiej roboty jak mało kto zdołał poznać tamtejsze realia, zauważa, że dzisiejszym żołnierzom wprawdzie bliżej do najemników (a przynajmniej tak przedstawia się ich społeczne postrzeganie), ale są to wciąż ludzie, którzy zmagają się z tradycyjnymi problemami. Stare problemy i nowe nazwy, chciałoby się rzec, patrząc na definicje przygotowane przez psychologów, ale realnym zagrożeniem. W zmechanizowanym świecie człowiek, nawet ten obojętniejący, wciąż wyposażony jest w elementarne odruchy. Wydaje się być zatem najsłabszym ogniwem systemu. Nawet pod względem taktycznym, co zauważył Sławomir Dębski. Centra dowodzenia maszynami staną się punktem, w który należy uderzyć, by wyeliminować cały system. Taktyka „złotego korytarza” prowadzącego do rdzenia Gwiazdy Śmierci pokazuje, jak ważny jest człowiek. A Ogdowski podkreśla, że należy o niego dbać, bo wciąż to żołnierze wykonują za nas brudną robotę, likwidując zagrożenia. Niezależnie od rozważań na temat rozwoju robotyki i produkcji coraz bardziej nowoczesnych maszyn zdążających w stronę autonomii myślenia i podejmowania decyzji (świetne i przystępne opracowanie Błażeja Sajduka „Co zmienią roboty?”), nie chce mi się wierzyć, by w najbliższej przyszłości groziła nam wizja świata rodem z „Matrixa”. Sajduk pokazuje jednak stały i coraz szybszy rozwój wykorzystania robotów, zauważając, iż po raz kolejny technika wojskowa trafia pod strzechy. Automaty sprzątające powoli stają się już standardem, a jest to tylko jedna dziedzina ludzkiej aktywności, w której człowiek może zostać zastąpiony przez zmechanizowanego przyjaciela. Wciąż jednak to on trzymać będzie stery. Bezzałogowce fruwające sobie po Bliskim Wschodzie póki co wymagają zaangażowania pilotów rozmieszczonych w oddalonych od frontu centrach. „Cyberheroizm”, jak zgrabnie zjawisko poświęcenia w walce bez walki nazywa Sajduk, stanowi dzisiaj alternatywę dla rambopodobnych wojaków. Alternatywę szczególnie niebezpieczną, bo zbliżoną do rzeczywistości gier komputerowych, w których odpowiedzialność za śmierć człowieka wyrażają gwiazdki doświadczenia i dodatkowy granat w kieszeni. Styczniowy numer „Znaku” można polecić wszystkim zainteresowanym tematyką militarną i społeczną. Wojna jawi się nie tylko jako konflikt, ale skomplikowany problem, z którym stykamy się na co dzień. Autorzy artykułów opublikowanych w „Znaku” trzymają wysoki poziom i umiejętnie przyciągają czytelników, prezentując interesujące i oryginalne wnioski. Wojna już dawno wymknęła się definicjom. Tak jak w 1939 roku nikt nie był w stanie przewidzieć obozów koncentracyjnych i mordowania ludzi na niespotykaną wówczas skalę, tak dzisiaj nikt nie jest w stanie jednoznacznie określić kierunku, w którym podążać będą działania wojenne. Nowe sposoby prowadzenia walki, nowi przeciwnicy, nowe cele – wszystko to składa się na obraz niezwykle skomplikowanej rzeczywistości, w której samym środku jesteśmy my – na pozór bierni obserwatorzy wydarzeń. I mimo iż sami nie mamy wielkiego wpływu na wydarzenia na froncie, także stajemy się aktorami spektaklu. Dbają o to Amerykanie, którzy z radością wciągają nas na scenę. Jako wynagrodzenie ma nam służyć bezpieczeństwo gwarantowane przez naczelnego „strażnika wolności i pokoju”. Cóż, za udział w tym przedsięwzięciu wolałbym chyba zwykłą gażę i bonus w postaci sportowego samochodu. Bez GPS-a. Będzie mnie trudniej trafić dronem.

Ocena::::::::::