„Historia nadzwyczajna” – recenzja książki

Rok wydania – 2009

Autor – Dariusz Baliszewski

Wydawnictwo – Dolnośląskie

Liczba stron – 350

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – podtytuł mówi najwięcej: „Sprawy sensacyjne, nieznane i skandaliczne – zawsze prawdziwe”.

„Świadkowie”? „Rewizja nadzwyczajna”? Mówi Wam to coś? Jeśli nie, to radzę szybko uzupełnić braki, bo naprawdę warto mieć chociaż szczątkowe rozeznanie w podanych tytułach. Dla tych, którym nie chce się nawet skorzystać z Google, muszę nieco rozwinąć wstęp. W latach 80 i 90 XX wieku TVP emitowała świetne programy z pogranicza nauki i sensacji, których przygotowaniem zajmował się m.in. Dariusz Baliszewski, dziennikarz i historyk. Z pasją opowiadał on historie nieznane, często wręcz skandaliczne, sięgając tam, gdzie nikt nie ośmielił się sięgnąć. Wyjątkowo przypadło mi do gustu określenie z okładki „Historii nadzwyczajnej”: [Baliszewski] pisze o tym, o czym często historycy boją się mówić – a sugeruje to, o czym boją się nawet pomyśleć”. Sformułowanie fantastyczne pod względem gramatycznym, to taki słowny majstersztyk. Więcej, znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Niejednokrotnie zdarzało mi się psioczyć na czcze przechwałki zamieszczone na obwolucie, które szybko weryfikowała lektura. Baliszewski rozwiewa wszelkie wątpliwości – jego praca jest wartościowa i rzeczywiście ukazuje kulisy wydarzeń, o których wciąż wiemy niewiele.

Zrywając z dotychczasową konwencją pisania recenzji, zacznę może od przedstawienia wydawnictwa, od którego otrzymałem egzemplarz recenzencki publikacji. Wydawnictwo Dolnośląskie to jedna z części składowych prężnie działającej Grupy Publicat, która często decyduje się na publikowanie prac historycznych. W przypadku publikacji Baliszewskiego miałem początkowo obawy, iż będzie to podobny twór, co książka Stanisława Zasady „Niewyjaśnione fakty II wojny światowej”. Na szczęście, już na pierwszy rzut oka praca Baliszewskiego mocno różni się od publikacji Zasady. To książka przede wszystkim obszerniejsza i zbudowana w nieco inny sposób. Konwencja przypadła mi do gustu, bowiem wyodrębniono kilka działów tematycznych, do których dopasowane zostały poszczególne opracowania. Znajdziemy zatem informacje o działalności marsz. Rydza-Śmigłego, nieudanym zamachu na Hitlera, o locie Rudolfa Hessa do Londynu. Są to epizody znane i czesto poruszane w literaturze historycznej. Obok nich są też historie zwykłych ludzi, a wszystkie felietony składają się na obraz II wojny światowej – największego i najbardziej zagadkowego konfliktu w dziejach ludzkości. Opowieści Baliszewskiego często tworzą integralną całość, uzupełniając się wzajemnie. Czasem mocno od siebie odbiegają, poszerzając zakres tematyczny. Nie ma natomiast zdjęć. Wzrokowcy pewnie będą rozczarowani, historycy niekoniecznie. Jako pasjonat historii nie przykładam szczególnej wagi do estetycznych walorów pracy, nie liczą się setki barwnych fotografii, bo tylko w niewielkim stopniu rozwijają one naszą wiedzę historyczną. Co innego tekst, ten jest przecież meritum publikacji i to od niego zależy, czy książkę możemy uznać za lekturę ciekawą i godną polecenia. Gdy przeglądnąłem „Historię nadzwyczajną” odetchnąłem z ulgą, wiedząc, że tym razem nikt nie nabija mnie w butelkę, wstawiając rozliczne zdjęcia i kolosalne marginesy ograniczające do minimum aspekt merytoryczny.

Gdy Barcelona pokonała Chelsea w półfinale Ligi Mistrzów, nie liczył się styl, liczył się efekt końcowy. W przypadku publikacji Baliszewskiego otrzymujemy obydwa czynniki na bardzo wysokim poziomie. Nie sposób jest krytykować jego umiejętności publicystycznych, bo te bezsprzecznie prezentują się doskonale. Obok ciekawych zagadnień i spektakularnej tematyki pozwala to stworzyć lekturę wyjątkową w odbiorze. Książkę czyta się jednym tchem. Być może przyczyną jest przestronny podział na pomniejsze rozdziały i rozbicie tematyczne. W tym miejscu muszę się nieco dłużej zatrzymać, bowiem to właśnie zastosowanie takiego schematu uważam za największy minus „Historii nadzwyczajnej”. Książka reklamowana jest jako zbiór swobodnych felietonów, które, owszem wiążą się ze sobą, ale momentami więzi są dość luźne. Opracowania powstały na podstawie tego, co niegdyś przygotowywano dla programów telewizyjnych z Baliszewskim. To powoduje, iż praca nieco zatraca stricte historyczny charakter, ale takie było zamierzenie autora. Nikt nie wmawia, że to „fantastyczna monografia”, gdy tak nie jest w istocie. Jako że każdemu zagadnieniu przydzielono niewiele miejsca, niektóre nie zostały dopracowane, nie wyczerpują tematyki i mogą sprawiać wrażenie ubogich w informacje. Nie dajmy się zwieść pozorom – Baliszewski nie faszeruje swoich tekstów masą wiadomości historycznych, ale też nie przygotował opracowania „po łebkach”. Co więcej, jego historie są rzeczywiście unikalne i o wielu z nich nie miałem pojęcia. To ostatecznie rozstrzyga, dlaczego prace jego i Stanisława Zasady oceniane są tak różnie. Forma felietonowa przypadła mi do gustu głównie dlatego, iż na samym początku podszedłem do lektury dość swobodnie, nie spodziewając się wybitnych opracowań historycznych. Nie o to w tym wszystkim chodzi. W tym wypadku produkt ma mieć coś, co przy opisach gier komputerowych nazywamy grywalnością. Jako że w świecie literatury nie ma odpowiedniego słowa opisującego wrażenia czytelnika, stwórzmy własne – „czytalność”. Brzmi dorzecznie i, gdy weźmiemy pod uwagę, iż poziom naszego neologizmu jest wyoski, doskonale odzwierciedla przyjemność płynącą z lektury.

Jednego nie da się z pewnością uniknąć – porównań. I to porównań nasuwających się od razu, niemal od początku lektury. Twórczość Baliszewskiego bardzo przypomina styl Bogusława Wołoszańskiego i jego „Sensacji XX Wieku”. Podobna tematyka, charakterystyczne ujęcie poszczególnych historii, rozważania alternatywne i snucie hipotez na tematy do tej pory nierozwiązane lub wyjaśnione w sposób przynoszący masę wątpliwości. Jako zwolennik prac Bogusława Wołoszańskiego, nawet jeśli czasem idzie on za daleko w swoich domysłach i może drażnić niektórych czytelników, bez wahania mogę powiedzieć, iż on i Baliszewski powinni zostać wrzuceni do jednego wora, jeśli chodzi o pisanie o polskiej historii. W ich wydaniu nie jest to nudnawa lekcja, podczas której najlepiej zasnąć, oni rzeczywiście potrafią przyciągnąć czytelnika oryginalnością, pomysłem, nietuzinkowymi rozwiązaniami i wspaniałym stylem. W taki sposób piórem operować mogą tylko wielcy twórcy i jeżeli robią to dla dobra polskiej nauki, trzeba gorąco wspierać taką działalność. Każda kolejna publikacja to nowi miłośnicy naszej nowoczesnej historii, to młodzi pasjonaci, którzy decydują się zapoznać z zawikłanymi losami naszej ojczyzny, niezależnie od tego, czy opowieść traktować będzie o chwilach wzniosłych czy tych mniej chwalebnych, o których wolelibyśmy zapomnieć.

„Bilans zysków i strat prowadzimy od lat, nie ma czego w nim kryć, nie ma czego się bać” śpiewała niegdyś Budka Suflera w piosence „Za ostatni grosz”. Nasz bilans „Historii nadzwyczajnej” wypada zdecydowanie na korzyść plusów. Publikacja Baliszewskiego to lektura wciągająca, napisana z pasją przez człowieka o sporej wiedzy i zmyśle publicystycznym. Zbiór historii podano w sposób przystępny i łatwy do zrozumienia, nawet jeśli autor często odwołuje się do naszej wiedzy historycznej. Jego hipotezy nie są naciągane, a całość komponuje się ze sobą. Baliszewski, jeśli w ogóle to robi, popuszcza wodze fantazji z umiarem, nie snuje dziwnych teorii, dla których wymownym gestem byłoby puknięcie się w czoło. W efekcie jego praca to dzieło niezwykle pożyteczne, efektowne i produkt godny polecenia, nie tylko miłośnikom II wojny światowej. Wracając do Budki Suflera, mogę z pełną świadomością stwierdzić, iż „Historię nadzwyczajną” zakupić warto, choćby trzeba było sobie podśpiewywać pod nosem „za ostatni grosz kupię dziś chociaż cień tamtych dni”.

Ocena: