„Szyfry wojny”

Rok premiery – 2002

Czas trwania – 133 minuty

Reżyseria – John Woo

Muzyka – James Horner

Scenariusz – John Rice, Joe Batteer

Zdjęcia – Jeffrey L. Kimball

Tematyka – wojna na Pacyfiku ze szczególnym uwzględnieniem misji Indian Navajo w roli amerykańskich telegrafistów.

7 grudnia 1941 roku Japonia atakuje amerykańską bazę morską w Pearl Harbor. Dramat Floty Pacyfiku rozpoczyna okres działań na Oceanie Spokojnym, który kończy dopiero pokój sił sprzymierzonych i Japonii z 2 września 1945 roku. Okres ten był szczególny dla narodu amerykańskiego. Krwawe bitwy lądowe, ciężkie zmagania w wojnie morskiej i powietrznej doprowadziły do śmierci wielu żołnierzy US Army. Matki wysyłały do boju synów, których miały już nigdy nie zobaczyć. Oczywiście, podobne sytuacje zaobserwować można było na całym świecie, gdzie alianci toczyli zacięte boje z koalicją Państw Osi. Szczególnym epizodem w trakcie walk na Pacyfiku było wykorzystanie Indian Navajo w charakterze radiotelegrafistów. Ich praca umożliwiła Amerykanom walkę bez obaw o wyjawienie tajemnic wojskowych poprzez przechwycenie meldunków przez wrogich żołnierzy. Język Navajo był kompletnie inny niż amerykański, nieznany Japończykom. O tej szczególnej współpracy między Amerykanami a Indianami opowiada film amerykańskiego dystrybutora Metro-Goldwyn-Mayer – „Szyfry wojny”. Na tle dramatycznych walk o Saipan zapoznajemy się z wzruszającą historią nie tylko młodego radiotelegrafisty z Navajo, ale i weterana walk z Japończykami – zgorzkniałego Amerykanina, któremu przypada w udziale trudne zadanie osłaniania Indianina.

Bohaterów poznajemy podczas zmagań w jednej z bitew na pacyficznych wyspach. To właśnie wtedy dowiadujemy się o wojennej przeszłości sierżanta Joe Endersa (Nicolas Cage), który nie waha się poświęcić życia kolegów, aby zwyciężyć bitwę. Zauważamy niektóre z typowych dla niego cech charakteru – jest butny, zarozumiały, ale przy tym niezwykle waleczny i odważny. Wkrótce przydzielona zostaje mu niezwykła misja – ma ochraniać jednego z Indian Navajo, którego uczyniono szyfrantem US Army. Wraz ze swoim podopiecznym, który za wszelką cenę pragnie zaprzyjaźnić się z sierżantem, trafia na front na Saipanie. Szeregowy Ben Yahzee (Adam Beach) sprawia mu sporo problemów jako żółtodziób w pracy dla wojska. Trudny charakter Endersa uniemożliwia porozumienie między mężczyznami. Dopiero wydarzenia na froncie sprawiają, iż sierżant odnajduje się na nowo i zaprzyjaźnia z Indianinem. Fabułę oparto na autentycznych wydarzeniach, wykorzystując nie tylko historyczne fakty, ale i archiwalne filmy. Dzięki usilnym staraniom Amerykanów i walce o życie Navajo ich szyfr nigdy nie został złamany, a Japończycy nie zdołali dowiedzieć się, kto był ich przeciwnikiem. „Szyfry wojny”, jak przystało na amerykańską superprodukcję, zrealizowaną nakładem 40 mln dolarów, zawierają głębsze przesłanie, obok typowo wojennej opowieści. Film ten opowiada bowiem historię przyjaźni dwóch ludzi i metamorfozy człowieka, który w końcu potrafił znaleźć bliską sobie osobę.

Amerykanie nie byliby sobą, gdyby wojennej opowieści nie ulepszyli pięknymi efektami specjalnymi. Eksplozje, strzelaniny, nieustanny ogień z powietrza, lądu i morza dają pole do popisu dla speców od efektownych scen. Zresztą wystarczy spojrzeć na nazwisko reżysera, który podjął się realizacji „Szyfrów wojny”. John Woo, bo o nim mowa, znany jest szerszej publiczności m.in. z takich hollywoodzkich superprodukcji, jak „Mission Immposible II”. Kto oglądał przygody Ethana Hunta, ten zapewne wie, czego spodziewać się po kolejnym obrazie pana Woo. Tym bardziej, że twórcy „Szyfrów wojny” nie bali się sięgnąć po nagrania archiwalne, aby jeszcze lepiej pokazać walki na Pacyfiku. Wzajemny ostrzał okrętów to nic innego jak oryginalny przekaz z czasów II wojny światowej. Jak więc widzimy, po raz kolejny John Woo udowadnia, iż zna się na swoim fachu i z pewnością może być nazywany „mistrzem kina akcji”. Jego produkcja byłaby jednak niczym bez utalentowanych aktorów. Nicolas Cage i mniej znany widzom Adam Beach tworzą świetną ekranową parę. Z jednej strony doświadczony amerykański wojak, dla którego wojna i zabijanie Japończyków są całym życiem, z drugiej niedoświadczony i nieco naiwny Navajo, który z wojną styka się po raz pierwszy. Połączenie tych dwóch ludzi i zbliżenie ich do siebie jest świetnym zabiegiem, gdyż umożliwia zestawienie na zasadzie kontrastu oraz… daje możliwość rozwoju niektórych elementów fabularnych. Ogółem jednak na Cage’a i Beacha patrzy się przyjemnie i należy stwierdzić, iż ich kreacje przekonywają i przemawiają do wyobraźni.

Oprócz widocznych zalet „Szyfry wojny” mają kilka wad. Dla bardziej dociekliwych i drobiazgowych problemem mogą być błędy filmowców, które dostrzeże bystre oko widza. Przyznam szczerze, iż nigdy nie udało mi się wyłapać wpadki ekipy filmowej (a tyle ich podobno było!), ale od czego są internauci? Ponoć, gdyż do tej pory nie udało mi się niczego dostrzec i potwierdzić owych pogłosek, w chwili palenia się dowódcy widać kamizelkę ognioodporną na plecach aktora. Niefortunnym rozwiązaniem, z mojego punktu widzenia, wydaje się być akcja głównych bohaterów, kiedy we dwóch wystrzelali sporo Japończyków w jednej z transzei. Motyw w stylu „Rambo” pewnie nie przypadnie do gustu przewrażliwionym na punkcie realizmu. Ale ci przecież mogą przymknąć oko na tego typu sceny. Trzeba być też piekielnie bystrym, aby wyłapywać potknięcia filmowców, choć oczywiście nie świadczy to dobrze o realizatorach projektu. Diabeł tkwi w szczegółach, a te podobno nie zostały odpowiednio dopracowano. Jako że nie widziałem – nie będę krytykował. Szukajcie we własnym zakresie.

Poza tym jest dobrze, a w zasadzie bardzo dobrze, gdyż „Szyfry wojny” to film ciekawy i wciągający. Historia Navajo wzrusza, porusza i przede wszystkim fascynuje, podobnie jak cała II wojna światowa. Film ten jest obowiązkowy dla miłośników konfliktu lat 1939-45, a efekty specjalne (w szczególności niezwykłe sceny batalistyczne) porażają pięknym wykonaniem i realizmem. Dźwięki powodują skurcz w żołądku, gdyż wiernie oddają odgłosy dochodzące do uszu żołnierza. Jęki rannych, odgłosy zaciętego boju i krzyki dowódców, żołnierzy i przeciwników – to wszystko składa się na niesamowitą atmosferę. Zachęcam zatem do wyprawy na saipański front wraz z sierżantem Endersem i szeregowym Yahzeem. Nie rozczarujemy się, jeśli po wojnie spodziewamy się iście piekielnych wrażeń. Film na kolana nie powali, ale na pewno da uczucie satysfakcji. Solidne rzemiosło na solidnym poziomie.

Ocena: