Wielkopolskie świadectwo

Każda polska rodzina ma swoją historię. Z małych, a czasem większych historii składa się historia Polski. Często są to historie pełne bohaterstwa i cierpienia. I jedno, i drugie jest ważne dla tożsamości Polaków.

Notatnik w czarnej, wytartej przez Czas i Ludzi okładce, otrzymałem w roku 2001 po śmierci Piotra Przybeckiego, brata Stanisławy Galickiej z domu Przybeckiej – mojej mamy. To własność dziadka, także Piotra Przybeckiego. Jego żona – Józefa, z domu Szajkowska. (Mój ojciec to Władysław Galicki, syn Marcina i Katarzyny z domu Radziejewskiej – więzień KL Auschwitz i KL Mauthausen – Gusen. Numer więznia: 123 184).

Między kartkami notatnika, w którym dziadek mój – Piotr Przybecki zapisywał zdarzenia z Wojny Francuskiej, dwa jego zdjęcia w niemieckich mundurach wojskowych z początku dwudziestego wieku. Do tego zgięta w cztery, duża kartka papieru w kratkę zapisana wyblakłym już atramentem, zatytułowana Życiorys.

Piotr Przybecki ur. W Konarzewie, 31 lipca 1885 roku. Rodzice – Małgorzata, Józef Przybeccy w Konarzewie, pow. Poznań, na gospodarstwie rolnym. Ukończyłem szkołę 4. klasy powszechnej w Konarzewie. Polskiego języka i czytania uczyłem się w domu, gdyż w szkole uczono tylko po niemiecku. Po skończeniu szkoły należałem do Towarzystwa Młodzieży Polski za Ks. Proboszcza Jana Laskowskiego, byłem w Towarzystwie jako sekretarz. Zaciągnięty do wojska armii niemieckiej – jeden rok w Fendsburgu, drugi rok w Berlinie. Po wojskowości pracowałem w gospodarstwie rolnym u Rodziców. Należałem do Sokoła i szkoliłem się do Tow. Sokół, w którym prezesem był Książę Roman Czartoryski. – ja jako sekretarz. W roku 1910 wybuchł pożar po żniwach i spłonęły trzy posiadłości budynkowe doszczętnie ze zbiorami. U Rodziców zostało bydło i dwa konie, które były w polu. Z całego gospodarstwa został jeden wóz i pościel, którą wyrzucono oknem. Rodzice mówią, weź to synu i jakoś wybudujesz. Ja z litości nad Rodzicami wziąłem się do pracy. Ks. Proboszcz Laskowski wziął mnie na swe podwórze – tak mnie trzymał aż żem się wybudował. Trwało to trzy lata. A tu w roku 1914 wybuchła pierwsza wojna światowa, na którą ja musiałem iść i to front zachodni do Francji. W roku 1917 byłem ranny w rękę.(…) Gdy się wojna skończyła zaraz żeśmy się wzięli do organizowania polskich żołnierzy. Ja i Antoni Styperek z Konarzewa organizowaliśmy z Konarzewa, Trzcielina, Chomencic itd. I tak nas było 300 ochotników. Zrobiliśmy sztandar – ja byłem chorążem, zamówiliśmy Mszę świętą w parku Księcia Czartoryskiego(..).

PS: Wspomniany ksiądz Jan Laskowski* zaraz po wkroczeniu w 1939 roku wojsk niemieckich do Polski został natychmiast przez tajną policję niemiecką (prawdopodobnie Gestapo) aresztowany za Jego wspieranie dzieci polskich bitych we Wrześni na początku dwudziestego wieku w znanych historycznie okolicznościach. Krótko mówiąc: mówiły po polsku, a germanizacja tego nie przewidywała. Tyle danych osobowych przedstawiam. Życiorys – to wrażliwe przecież informacje prywatne. Ale zauroczony zapiskami mojego dziadka, z wielu względów, tamtymi latami, sytuacją Polaków pod zaborami, polskim patriotyzmem, zdecydowałem się przedstawić to wielkie, małe świadectwo polskiej rodziny. Mojej rodziny. I Ojczyzny mojej.

Lech Galickiur. 29 I 1955, z ojca Władysława (więzień Fort VII w Poznaniu i niemieckich obozów koncentracyjnych KL Auschwitz – Birkenau i KL Mauthausen – Gusen) i matki Stanisławy Galickich w domu rodzinnym przy ulicy Stanisława Moniuszki 4 (Jasne Błonia) w Szczecinie. Syn: Marcin. Dziennikarz, prozaik, poeta. Polonofil. Reportaże i felietony Galickiego dotyczą zawsze minionej i najbliższej rzeczywistości: ułamki rozmów, wspomnień wielu ludzi i spotkań w tramwaju, migawki spostrzeżeń, codzienność w jej często przytłaczającym wymiarze.