Stanisław Maczek – pionier sił pancernych i zmotoryzowanych

Stanisław Maczek – wieloletni żołnierz Wojska Polskiego i generał słynnej 1. Dywizji Pancernej – uchodzi za najsłynniejszego polskiego dowódcę sił pancernych z okresu II wojny światowej. Opinia ta jest w pełni uzasadniona, gen. Maczek nie tylko świetnie dowodził 1. Dywizją i sprawdził się na polu walki, lecz także był jednym z pionierów sił pancernych i zmotoryzowanych w Wojsku Polskim. Co warte podkreślenia, specjalnymi jednostkami szybkimi – poniekąd przypominającymi przyszłe oddziały czołgowe – Maczek dowodził już podczas walk o granice II Rzeczypospolitej z lat 1918-1920.

Służba wśród strzelców górskich

Podczas I wojny światowej Stanisław Maczek służył w armii Austro-Węgier – został powołany do wojska i nie miał możliwości wstąpienia do Legionów Polskich. Ukończył kurs oficerski i objął dowództwo nad 3. Pułkiem Landwehry. Po przejściu kolejnych kursów specjalistycznych Maczek trafił do 2. Pułku Strzelców Tyrolskich „Kaiserjager”. Brał udział w walkach w Karpatach i na Pokuciu oraz na froncie włoskim w dolinie rzeki Isonzo. Na przełomie lat 1915-1916 trafił do szpitala w Wiedniu (z powodu choroby lub odmrożenia). Otrzymał wówczas awans na podporucznika. Po zakończeniu hospitalizacji przebywał w kadrze 2. Pułku Strzelców Tyrolskich, służył jako instruktor w Szkole Oficerskiej XIV Korpusu w Steyer oraz dowodził 8. kompanią 3. batalionu wspomnianego już 2. Pułku Strzelców Tyrolskich. W latach 1916-1918 brał udział – na czele 8. kompanii – w zaciętych walkach w Dolomitach i pod Asiago. Został wówczas lekko ranny, po czym szybko powrócił na front – awansowany do rangi porucznika. 15 listopada 1918 roku, wobec klęski państw centralnych, Maczek dołączył do formowanych w Krośnie oddziałów ppłk Emila Swobody, rozpoczynając tym samym swoją karierę w Wojsku Polskim.

Cesarz Franciszek Józef I w paradnym mundurze Strzelców Tyrolskich „Kaiserjager” w 1879 roku.  Honorowym szefem 2. Pułku Strzelców Tyrolskich „Kaiserjager” – w którym służył Maczek – był właśnie Franciszek Józef (Wikipedia, domena publiczna).

Początkowa służba Stanisława Maczka – w jednostkach piechoty górskiej – mogła wydawać się kiepskim przygotowaniem dla przyszłego dowódcy sił pancernych. Nic bardziej mylnego. Działania prowadzone w górach wymagały od oficerów dużej samodzielności, wytrwałości oraz zdolności do zdobywania inicjatywy taktycznej. Sam Maczek przyznawał później – we wspomnieniach „Od podwody do czołga” – że wolał walczyć w złożonym, wyżynnym lub górskim terenie. Umożliwiał on bowiem przeprowadzanie zasadzek oraz skuteczne wykorzystywanie otoczenia do walki z silniejszym przeciwnikiem. Tego typu doświadczenie było zatem bardzo przydatne. Zresztą, korzystał z niego nie tylko Maczek. W jednostkach piechoty górskiej – podczas I wojny światowej – służył także Erwin Rommel, późniejszy „Lis Pustyni” i jeden z najzdolniejszych dowódców Wehrmachtu.

Podwody, pociągi pancerne i taczanki

Służąc już w Wojsku Polskim, Stanisław Maczek brał udział w walkach o granice II Rzeczypospolitej – bił się w wojnie polsko-ukraińskiej z lat 1918-1919. Objął dowodzenie nad tzw. kompanią krośnieńską. Była ona złożona głównie z ochotników, najczęściej mających słabe wyszkolenie bojowe. Porucznik Maczek szybko zdołał jednak uczynić z kompanii krośnieńskiej sprawną jednostkę, która zasłynęła w walkach o Chyrów, Felsztyn i Sambor. Po tym oddziały przełożonego por. Maczka – ppłk Swobody – weszły w skład 4. Dywizji Piechoty. Wówczas Maczkowi przydzielono dowództwo nad Lotną Kompanią Szturmową. Bazowała ona na podwodach – czyli wozach konnych uzbrojonych w karabiny maszynowe i obsadzonych przez piechotę z granatami. Stanowiła zatem pewien pierwowzór jednostki zmotoryzowanej – z tym, że rolę ciężarówek pełniły w niej konie. Odniosła też sukcesy podczas walk w Drohobyczu, Borysławiu i Stanisławowie.

Jednocześnie por. Maczek zwrócił uwagę na możliwości, jakie zapewniały Polakom pociągi pancerne – najczęściej „pochodzenia” austriackiego. Stanowiły groźną broń, lecz także dawały poczucie bezpieczeństwa wśród piechurów polskich. Maczek nazywał opancerzone pociągi „pancerkami”. Co ciekawe – w czerwcu 1919 roku – w pociągu pancernym miała miejsce pierwsza rozmowa Maczka z Józefem Piłsudskim. Tak wspominał o niej Maczek (cytaty za: „Od podwody do czołga”):

„Z kb [karabinem] przewieszonym przez plecy, z dwoma ręcznymi granatami za pasem, osmolony i obłocony i w tej groźnej postaci melduję się u dowódcy, który podjechał na front na pancerce [pociągu pancernym]. Był nim Komendant Józef Piłsudski.  […] Melduję się więc przepisowo, szarżą, nazwiskiem etc. i zdaję relację z bitwy. Oczy Piłsudskiego lustrują mnie badawczo, wreszcie z uśmiechem odzywa się: ‘Ale to groźnie wyglądacie, poruczniku – ale z tą górą [o którą toczyły się walki] to załatwiliście się szybko – trzymajcie tylko ją zanim nadejdą oddziały waszej dywizji.’ Spocony więcej tym meldowaniem się, niż całą bitwą, opuszczam pociąg.”

Po tym spotkaniu porucznik Maczek został teoretycznie awansowany na kapitana. Problem w tym, że ktoś w sztabie popełnił pomyłkę i porucznik Maczek… dostał awans na porucznika. Dopiero w kolejnym roku nadeszła stosowna poprawka i Maczek został wreszcie kapitanem. Objął też wówczas – po odbyciu praktyki sztabowej w Oddziale Operacyjnym Frontu Wołyńskiego – dowodzenie nad batalionem szturmowym wchodzącym w skład 1. Dywizji Jazdy. Miało to miejsce 6 lipca 1920 roku, a więc w trakcie wojny polsko-bolszewickiej.

Pociąg pancerny Cesarskich i Królewskich Kolei Państwowych koło Zborowa w 1916 roku. Austriackie pociągi pancerne były skuteczną bronią, która zrobiła dobre wrażenie na Stanisławie Maczku. (Wikimedia/Österreichische Nationalbibliothek, domena publiczna).

Na początku lipca 1920 roku Maczek przeżył także swój pierwszy „pancerny” epizod. W celu ustabilizowania sytuacji na froncie otrzymał on pluton składający się z trzech czołgów francuskich Renault FT. Choć Maczek powierzone zadanie wykonał, to jednak w przyszłości stwierdził, że mógł wykazać się większą inicjatywą. Najbardziej żałował tego, iż jako dowódca siedział na ogonie czołgu, a nie w jego wnętrzu. Tak pisał o tym w swoich wspomnieniach:

„Sytuacja była poważna. Powierzono mi dowództwo nad dwoma baonami zbiorowymi ad hoc uformowanymi, z zadaniem osłony Równego od zachodu i przydzielono, o dziwo, pluton pancerny o trzech czołgach francuskich. Czy popełniłem wielką herezję używając czołgi tak, jak użyłem je w tych dniach początku lipca 1920 r.? Otóż, nie ufając tej zbieraninie w baonach, a nie mając żadnych środków dowodzenia i łączności, przejeżdżałem z plutonem czołgów z odcinka jednego baonu do drugiego, sam siedząc na zewnątrz na ogonie czołgu. Zapobiegałem w ten sposób wciąż powstającym kryzysom na tych odcinkach. W jednym tylko wypadku czołgi te naprawdę strzelały i ukazaniem się odrzuciły natarcie kozackie. W większości wypadków były raczej moralnym poparciem. I gdy ściśle w 20 lat później, w czerwcu przy odwrocie znad Marny we Francji, czołgi me były tak samo oblepione przeważnie przez Senegalczyków, to myślałem sobie, czy nie byłem wtedy w 1920 r. takim samym prymitywem Murzyna na czołgu. Ale ‘czołg’ temu, kto mi powie, jak wtedy w 1920 r. w mej sytuacji mogłem lepiej użyć tych aż 3 czołgów!”.

Lekkie czołgi francuskie Renault FT 17 w kolumnie marszowej. Lata 1925 – 1935. Pluton trzech czołgów Renault FT był pierwszą formacją pancerną, jaką dowodził Maczek (NAC).

Po tym Maczek poprowadził do boju batalion szturmowy 1. Dywizji Jazdy – jednostkę tą nazywano baonem szturmowym 1. dywizji kawalerii imienia kpt. Maczka. Bazowała ona na podwodach – głównie wozach taborowych lub furmankach – które przewoziły żołnierzy piechoty. Dysponowały zatem znaczą siłą ognia oraz możliwością szybkiego wprowadzenia do walki dużej liczby żołnierzy. Baon szturmowy imienia kpt. Maczka był zatem pierwowzorem jednostki zmotoryzowanej – z tym że znów zamiast ciężarówek stosowano konie. Tak czy inaczej, jednostka Maczka świetnie sprawdziła się podczas pościgu za radziecką 1. Armią Konną oraz odegrała pozytywną rolę podczas bitwy pod Komarowem w sierpniu 1920 roku, wówczas żołnierze Maczka pokonali 24. dywizję sowiecką, uchodzącą w Armii Czerwonej za elitarną. Tak pisał o tym Maczek:

„Nigdy nie doszedłem, czy w tej chwili załamanie się oddziałów 24 dyw. sowieckiej, uchodzącej za ‘żelazną’, było wynikiem rodzaju fizycznego czy psychologicznego. Faktem jest, że dopiero gdy zajęliśmy m[iasto]. Waręż, wyłamując dziurę we froncie sowieckim, i zajęliśmy oba wzgórza zwracając się frontem na boki, znaleźliśmy się wobec reakcji sowieckiej w formie silnych kontrataków, które już im nie wyszły. Waręż był zdobyty. Droga na tyły zagonu Budionnego otwarta. Kilku zabitych, kilkunastu rannych nie było zbyt wysoką ceną za sukces tak potrzebny dywizji – sukces, który w kilka tygodni później gen. Rómmel, przemawiając do żołnierzy baonu, nazwał Racławicami baonu […]”.

I wtedy od tyłu doszedł do mnie meldunek 9 p[ułku].uł[anów]., który miał osłaniać tabory dywizyjne, że zaraz po wyjściu z Waręża część taborów została napadnięta przez Kozaków. Częścią spieszonego baonu zawracam, ale zastaję już tylko pobojowisko: zniszczone wozy, kuchnie polowe, w tym wszystkie mojego batalionu. W szumiącej ulewie, w rozpaćkanym błocie traktu na Komarów został baon sam, bez łączności, bez zaopatrzenia i bez możliwości ruchu natychmiastowego naprzód wobec straty wozów. Dopiero rano nawiązałem kontakt z dowódcą 9 p.uł., majorem Dembińskim, który nie miał też łączności z dywizją i podał mi tylko w jakim kierunku pułk się przesuwa.

Pozostało więc jedynie na własną rękę rekwirować wozy i konie. Procedura bardzo uciążliwa w rejonie walk, gdyż ludność przezorna z góry ewakuowała wszelkie konie do lasów i ustronnych miejsc. Tak udział bojowy batalionu szturmowego w bitwie pod Komarowem skończył się na tym pożytecznym jedynie preludium”.

Polskie taczanki z karabinami maszynowymi (ckm wz. 30) podczas defilady w listopadzie 1938 roku (NAC).

Co ciekawe, po bitwie pod Komarowem w baonie szturmowym imienia kpt. Maczka wprowadzono taczanki. Były to dwuosiowe wozy uzbrojone w karabin maszynowe i stanowiły – podczas wojny polsko-bolszewickiej – najbardziej rozpoznawalną broń 1. Armii Konnej Siemiona Budionnego. Okazały się także skuteczne. Polskie taczanki nie zostały jednak użyte w walce – niemniej jednak sam pomysł przejęcia od wroga jego skutecznej broni bardzo dobrze świadczył o Maczku jako uważnym obserwatorze podążającym za nowościami i niebojącym się eksperymentów. Tak wprowadzenie taczanek Maczek opisał w swoich wspomnieniach:

„Doszły wreszcie: reszta ckm i moździerze, no i innowacja na wzór Budionnego – taczanki. Baon szturmowy 1 dyw. kawalerii imienia kpt. Maczka, bo tak głosiła urzędowo pieczątka oddziału, był na szczycie swej formy i ochoty bojowej. Ale już większych działań nie mieliśmy. Z dywizją kaw. osiągnęliśmy rz. Słucz i tam na południe od Zwiahla zastał nas koniec wojny polsko-bolszewickiej”.

Wzorowa kariera w Wojsku Polskim

Pół roku po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej baon szturmowy kpt. Maczka został rozformowany. Powody takiej decyzji dokładnie opisał Maczek. Warto zwrócić uwagę na motywację dowództwa – Maczek jasno stwierdził, iż jego jednostka nie wpisywała się w konserwatywno-tradycyjne standardy, które na początku lat dwudziestych były wciąż wyznaczane przez piechotę i kawalerię. Na jednostki zmotoryzowane przyszło dowódcy jeszcze nieco poczekać:

„Po zakończeniu działań wojennych, przez okres przeszło pół roku byliśmy wciąż baonem szturmowym, ale wyraźnie nie wiedziano co z nami zrobić. Nie mieściliśmy się w nakreślonych ramach organizacyjnych wojska polskiego, które wyraźnie i ostro zakreśliły z jednej strony pułki piechoty, a z drugiej kawalerii. Psuliśmy jasność i prostolinijność organizacyjną, jako ani to, ani tamto, a byliśmy za mało konserwatywni i tradycyjni”.

Mimo ewidentnego rozczarowania związanego z likwidacją baonu szturmowego, Maczek zdecydował się na pozostanie w Wojsku Polskim. Pewną motywację mógł stanowić fakt, że w 1920 roku otrzymał Krzyż Srebrny Orderu Wojskowego Virtuti Militari, a w 1921 roku Krzyż Walecznych. Pozytywne opinie na jego temat wystawiali także wyżsi polscy dowódcy – np. Juliusz Rómmel i Franciszek Kleeberg. Istniała zatem duża szansa, że kpt. Maczek zrobi karierę w Wojsku Polskim, nawet mimo faktu, że nie zaliczał się ani do kawalerzystów, ani do piechurów.

Pułkownik dyplomowany Stanisław Maczek, dowódca 81 pułku piechoty. Fotografia portretowa (NAC).

I rzeczywiście, z czasem Maczek otrzymywał nowe awanse oraz coraz lepsze posady. W lipcu 1921 roku objął stanowisko w sztabie dowództwa 5. Dywizji Piechoty we Lwowie. W styczniu 1922 roku awansowano go do rangi majora. Po tym był dowódcą batalionu 26. Pułku Piechoty. W latach 1923-1924 ukończył studia III Kursu Doszkolenia w Wyższej Szkole Wojennej. Dzięki temu zdobył cenną wiedzę teoretyczną z zakresu wojskowości, sztuki wojennej, historii wojen i pracy sztabowej. W 1924 roku objął stanowisko szefa Ekspozytury nr 5 Oddziału II Sztabu Generalnego we Lwowie – oraz otrzymał awans do stopnia podpułkownika. W 1927 roku trafił do 29. Dywizji Piechoty jako zastępca dowódcy 76. Pułku Piechoty. Trzy lata później, w 1930 roku, objął dowodzenie nad 81. Pułkiem Piechoty Strzelców Grodzieńskich im. Króla Stefana Batorego. W tym samym roku otrzymał także awans na pułkownika, a konkretnie – ze względu na ukończone studia – pułkownika dyplomowanego. Przez około pięć lat – w sposób wzorcowy, zdobywając liczne pochwały przełożonych – dowodził swoim pułkiem. Następnie, w marcu 1935 roku został dowódcą piechoty dywizyjnej 7. Dywizji Piechoty w Częstochowie. Na tym stanowisku służył do października 1938 roku.

Dowódca 10. Brygady Kawalerii

Wówczas płk dypl. Stanisław Maczek otrzymał nominację na dowódcę 10. Brygady Kawalerii – pierwszej całkowicie zmotoryzowanej polskiej jednostki. Trudno było sobie wyobrazić lepszego kandydata na bycie prekursorem polskich sił pancernych. Tak pisał o tym przełomowym momencie:

„Gdy z końcem października 1938 r. dostałem w Częstochowie depeszę z Warszawy o mianowaniu mnie dowódcą 10 bryg. kawalerii, byłem wyraźnie zaskoczony.[…] od 4 lat byłem zastępcą dowódcy 7 dyw. piech. w Częstochowie, dowódcą piechoty dywizyjnej jak to się nazywało. Z zagadnieniem jednostek szybkich spotykałem się tylko w literaturze wojskowej, dorywczo połykając wiadomości o włoskich jednostkach szybkich, a potem groźnym rozwoju ich w Niemczech i w Rosji w postaci dywizji pancernych i korpusów moto-mech. Jedynie, gdy byłem kierownikiem ćwiczeń dywizyjnych na mapie czy w terenie, starałem się dodawać improwizowane oddziały przewożone. Nazywano to moim ‘hobby’, a wiadomo, że tylko Brytyjczyk jest dyletantem w swym zawodzie, a specem w ‘hobby’. Byłem więc raczej dyletantem na tym polu.”

Płk Maczek obawiał się zatem, czy da radę właściwie dowodzić zmotoryzowaną 10. Brygadą Kawalerii. A postawione przed nim zadania nie były łatwe – jednostka wzbudzała kontrowersje wśród konserwatywnych przedstawicieli polskiej generalicji. W dodatku – w trakcie przejmowania dowództwa przez płk Maczka – 10. Brygada Kawalerii brała udział w zajmowaniu czechosłowackiego Zaolzia. Tak pisał o tym Maczek:

„Otóż 10 bryg. kaw. była pierwszą jednostką polską całkowicie zmotoryzowaną. Z tradycji była brygadą kawalerii, z istoty brygadą motorową. Gdy, jadąc do Warszawy, snułem w myślach miraże jednostki rasowej, zaczepnej, choćby miniatury dywizji pancernej, to rzeczywistość oblała mnie raczej zimną wodą. Oto jednostka defensywna o szybkości straży pożarnej, tyle, by na czas zlokalizować pożar to tu, to tam. Brygada w tej koncepcji była raczej próbą defensywnej odpowiedzi na grozę jednostek szybkich dywizji pancernych nieprzyjaciela. Próbą, gdyż stosunek góry wojskowej był wciąż jak do eksperymentu. I tak gen. Stachiewicz zaznaczył mi, że brygada nie ‘wykazała się’ na ostatnich ćwiczeniach międzydywizyjnych i jeśli na następnych ćwiczeniach nie uda mi się wykazać jej użyteczności, to próby trzeba zaniechać. Nie wiem ile było w tym chęci zdopingowania mnie, a ile wątpliwości prawdziwej co do tej jednostki. Zaś gen. Kasprzycki, raczej entuzjasta tej jednostki, kłopotał się głównie długością kolumny. Była pod tym względem pewna psychoza, że gdy brygada w jednej kolumnie ogonem będzie w Warszawie, to nosem już uderzy np. o Poznań. Bano się tych 600 maszyn w marszu, gdy potem 4000 maszyn w dywizji pancernej nigdy nie stwarzało problemu. Stąd dla skrócenia długości kolumn pomysł ‘przyczep’, groźnego dla szybkości i zwrotności brygady wroga. Na szczęście już ujemne doświadczenia z Zaolzia przekreśliły tę innowację. Najbardziej rzeczowych uwag, jak i potem pomocy, udzielił mi gen. Regulski w tym trudnym dla mnie okresie. Ale nie mniej sytuacja tak wyglądała na ogół, że przez mniej wtajemniczonych byliśmy uważani za niezgrabny twór, którego działanie może być zatrzymane przez drużynę piechoty z działkiem ppanc. lub z flaszkami z benzyną, lub za rasową jednostkę pancerną, która żelazem i ogniem przejedzie się gładko po wszystkich przeszkodach. W rzeczywistości nie byliśmy ani jednym, ani drugim. […]

Płk dypl. Stanisław Maczek wśród żołnierzy 10 Brygady Kawalerii podczas zajmowania Zaolzia w 1938 roku (NAC).

Z Warszawy udałem się bezpośrednio na Zaolzie, gdzie brygada była w ‘akcji’ – czasowo skoncentrowana w rejonie Bielska. […] Nie wchodząc z żadnego punktu widzenia w ocenę akcji na Zaolziu, fakt skoncentrowania całej brygady, która tylko ‘od święta’ na manewrach jako tako się zbierała, garnizonami rozrzucona od Rzeszowa poprzez Łańcut, Przemyśl aż po Kraśnik (24 p.uł.) i Stryj (dyon art.), i użycie jej nie tyle do działań bojowych, których tam prawie nie było (wyjątek przełęcz zdziarska), ile do ruchu – wyszedł może naszej brygadzie na dobre.”

Debiut 10. Brygady Kawalerii – oraz jej nowego dowódcy, płk Maczka – wypadł zatem pomyślnie. Pozwolił także na porzucenie błędnych założeń, takich jak wspomniany przez Maczka plan szerokiego wprowadzenia przyczep.

Po tym, przez kilka miesięcy płk Maczek koncentrował się na szkoleniu oddziałów 10/ Brygady oraz zgrywaniu ich w sprawnie działającą całość. Jak pokazały doświadczenia z Wojny Obronnej września 1939 roku, starania płk Maczka nie poszły na marne. 10 Brygada Kawalerii opóźniała marsz o wiele silniejszych oddziałów Wehrmachtu oraz– nie doświadczając rozbicia – przekroczyła granicę węgierską.

Mimo tego sukcesu płk Maczek uznał – w gruncie rzeczy słusznie – że możliwości 10. Brygady były zdecydowanie większe. Nie udało się ich jednak wykorzystać z powodu dotkliwych braków w sprzęcie:

„Okres kilkumiesięczny [poświęcony na szkolenia i manewry] nie został zmarnowany i bezsprzecznie podniósł pod każdym względem wartość bojową 10 bryg. kaw. Za to wybuch wojny 1 września 1939 r. zastał brygadę pod innym względem niebezpiecznie osłabioną. Otóż na kilka tygodni przed 1 września, została przeprowadzona zmiana roczników rezerwistów, dając nam element mało wyszkolony, ale co jeszcze boleśniejsze, brygada była bez swego baonu czołgów i bez trzeciej baterii artylerii w dywizjonie. Obie te jednostki miały dojść do brygady w mobilizacji, ale de facto nigdy nie doszły, zostawiając na cały okres walk dywizjon artylerii bez jednej baterii; osiem luf, strasznie mało na brygadę o ambicjach większych działań, a zamiast baonu czołgów 7. T.P., o których cuda słyszeliśmy, tylko jedną kompanię szkolnych, zużytych Vickersów (zdaje się tylko 9 sztuk) i jedną kompanię T.K.S., którą słusznie uważaliśmy raczej za ,,taczanki” niż czołgi.

Tankietka rozpoznawcza TK-3 należąca do 10 Brygady Kawalerii w 1938 roku. Maczek słusznie zauważył, że tankietki TK-3 i TKS nie są czołgami – a zatem należy korzystać z nich w sposób rozważny, z uwzględnieniem ich słabszego pancerza (Wikipedia/ IPN, domena publiczna).

Tak to z miejsca brygada została ukrócona o jedną trzecią artylerii i o dwie trzecie czołgów, a więc o dobrą połowę swej siły uderzeniowej! Było to najboleśniejsze tym bardziej, że zupełnie niepotrzebne. Nie wiem jakie fatum w mobilizacji, rwanej bombardowaniem lotniczym, pozbawiło brygadę jej siły uderzeniowej! Byliśmy jak osa, której wyjęto żądło: jeszcze bzyka, kołuje, grozi ukłuciem, ale śmiertelnego ciosu już nie zada. Czyż zamiast siły ‘bluff’ [stwarzanie pozorów większej siły] nie będzie z musu najważniejszą naszą bronią?”

„Armia przyszłości – to armia pancerna”

We wrześniu 1939 roku płk dypl. Stanisław Maczek znalazł się zatem w sytuacji, w której musiał korzystać z blefu, aby móc mierzyć się z silniejszymi i liczniejszymi oddziałami niemieckimi. Można zatem powiedzieć, że aspiracje Maczka jako pioniera jednostek zmotoryzowanych i pancernych zostały ograniczone brakiem wizji naczelnego dowództwa. Odpowiedź na pytanie, na ile było to winą przesadnego konserwatyzmu generalicji II RP, a na ile możliwości gospodarczych odrodzonego kraju, jest tematem na odrębną dyskusję. Faktem jest, że płk Maczek zrobił chyba wszystko, co mógł, aby uczynić z 10. Brygady Kawalerii silną jednostkę zmotoryzowaną, a częściowo także pancerną. W sposób zdecydowany i skuteczny poprowadził ją także do boju podczas Wojny Obronnej.

Dopiero służba w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie – najpierw we Francji, a później w Wielkiej Brytanii – dała Maczkowi możliwość dowodzenia pełnoprawnymi jednostkami pancernymi. Zwłaszcza dowodzenie 1. Dywizją Pancerną w 1944 roku było godnym ukoronowaniem kariery Maczka – wtedy już generała. Dało mu także sposobność do przewidującego stwierdzenia, że „armia przyszłości – to armia pancerna” (za: gen. Maczek: „Bijcie się twardo, ale po rycersku”, polskieradio.pl).

Generał Stanisław Maczek w wieży czołgu Cromwell szwadronu sztabowego 1 Dywizji Pancernej. Scarborough, Wielka Brytania, 1944 rok. Źródło: NAC. Koloryzacja: Marek Korczyk.

Można nawet zaryzykować tezę, że gen. Stanisław Maczek był jednym z pionierów sił pancernych i zmotoryzowanych nie tylko w swoim kraju, lecz ogólnie Europie. W zestawieniu dowódców sił pancernych z II wojny światowej może bez przeszkód zająć miejsce obok Charlesa de Gaulle’a, George’a S. Pattona, Heinza Guderiana i Erwina Rommla. Fakt, że trudna sytuacja gospodarcza i polityczna II Rzeczypospolitej – kraju odrodzonego po wieloletnich zaborach – pomniejszała możliwości Maczka, nie powinien odgrywać większej roli. Każdy dowódca bowiem podejmuje takie inicjatywy, na jakie pozwalają mu okoliczności.

Bibliografia:

– P. Potomski, J. S. Tym, „Generał broni Stanisław Maczek” [w:] „1.Dywizja Pancerna”, pod red. A. Paszkowskiej.

– S. Maczek, „Od podwody do czołga”. Zamieszczone w artykule cytaty, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z tej książki.

Fotografia tytułowa: gen. Stanisław Maczek w 1944 roku. Źródło: Wikimedia/Centralne Archiwum Wojskowe, domena publiczna.

Marek Korczyk – historyk, absolwent Uniwersytetu Śląskiego. Do jego zainteresowań należą przede wszystkim historia wojskowości oraz dzieje XX wieku. Kolekcjoner różnego rodzaju antyków, zwłaszcza numizmatycznych i filatelistycznych, oraz militariów. Za swój cel uważa obiektywne przedstawianie dziejów minionego stulecia oraz popularyzację mniej znanych źródeł i materiałów historycznych.