Kolejnym po Franzu Kutscherze dygnitarzem niemieckim, którego miały dosięgnąć kule polskich żołnierzy Armii Krajowej był płk Rodewald, dowódca Schutzpolizei w Warszawie. Urzędował on przy alei Szucha 23 i odpowiadał za stosowanie masowego terroru względem ludności polskiej – organizował łapanki oraz egzekucje polskich więźniów. Operację zamordowania Rodewalda miał przeprowadzić „Pegaz”, którego żołnierze przyzwyczajeni już byli do tego typu akcji zamachowych. Wiosną 1944 roku prowadzono rozpoznanie, które pozwoliło określić, gdzie mieszka i jaką trasę pokonuje wspomniany niemiecki oficer. Zadaniem miał się zająć 2. pluton ppor. Jerzego Zapadko ps. „Mirski”, który postanowił osobiście pokierować akcją. Dzięki rozpoznaniu ustalono zwyczaje Niemca oraz przedsięwzięte do jego obrony środki. Dlatego też zdecydowano się na uderzenie w rejonie ulicy Chocimskiej, gdzie spodziewano się zaskoczenia i stosunkowo słabego oporu. Plan zakładał zatrzymanie wozu Rodewalda i ostrzelanie go stenami przez „Mirskiego” i Stanisława Jastrzębskiego ps. „Kopeć”. Przewidziano silne ubezpieczenie akcji, a następnie szybki odwrót, który miał zapobiec wszczęciu walk z innymi Niemcami, od których roiło się w tej okolicy. Do zadania zaangażowano aż trzy samochody, dzięki którym ewakuacja z zagrożonego miejsca miała być efektywniejsza. Akcję rozpoczęto rankiem 26 kwietnia 1944 roku od odprawy. Krótko przed 9.00 zaczyna się strzelanina. Niestety, pistolet „Mirskiego” zaciął się, co uniemożliwiło mu otwarcie ognia do przejeżdżającego samochodu. Z pomocą przyszedł ubezpieczający akcję Tadeusz Chojko ps. „Bolec”. Dalej czekali jeszcze Zbigniew Gąsior ps. „Garbaty” i Włodzimierz Malento ps. „Góral”. Ranny kierowca przejechał obok pierwszych polskich strzelców i wpadł na kolejnych, w tym Zdzisława Santarka ps. „Kajtek”, który zatarasował ulicę jednym z samochodów. Do auta podbiegł „Kopeć”, który oddał szybką serię do niemieckiego oficera i zabrał zmarłemu pistolet. Teraz nastąpiła ewakuacja, która nie przebiegła zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Nie pojawiły się bowiem dwa samochody; tylko jeden z trzech był do dyspozycji żołnierzy „Pegaza”. Udało się jednak powrócić z akcji bez przeszkód, choć celny ogień niemiecki w jednej z ulic doprowadził do zniszczenia tylnej opony samochodu, co spowodowało, iż maszyna została przez Polaków porzucona. Na szczęście, wieczorem wszyscy, już bezpieczni, mogli spotkać się na odprawie. Niestety, okazało się wkrótce, iż to nie Rodewald był ofiarą „Kopcia”. Zabito bowiem płk. Erwina Gressera, dowódcę 17. pułku policyjnego. W odwecie za napad Niemcy rozstrzelali 50 więźniów polskich.
Fotografia: ofiary łapanki na warszawskim Żoliborzu, 1941 rok (Wikipedia, domena publiczna).