Wśród wielu pasjonujących opowieści z okresu II wojny światowej nie brakuje i takich, w które po prostu ciężko uwierzyć. Na szczególną uwagę zasługuje opowieść o Wojtku, niedźwiedziu brunatnym, który stał się polskim żołnierzem. Brzmi niewiarygodnie? Historia niedźwiedzia weszła na trwałe do polskiej historiografii i do dzisiaj wzbudza zainteresowanie wielu czytelników, którzy nie mogą uwierzyć, że wydarzyła się naprawdę. Bo, jak to – niedźwiedź na froncie? A jednak.
Adopcja Wojtka
Gdy w 1941 roku rozpoczęto formowanie Armii Polskiej na Wschodzie, Polacy mieli walczyć u boku Armii Czerwonej i razem z Sowietami wyzwalać ziemie okupowane przez Niemców. Ze powodu fatalnych warunków do życia – w tym braku żywności, ubrań, medykamentów dla zwalnianych z sowieckich obozów polskich żołnierzy – w 1942 roku część z nich została ewakuowana do Iranu. Według nowej koncepcji Polacy mieli zostać przetransportowani do Egiptu, by zasilić szeregi armii brytyjskiej walczącej na froncie afrykańskim. Ostatecznie wojska kierowane przez gen. Władysława Andersa nie zdążyły wziąć udziału w walkach o Afrykę Północną, jednak od 1944 roku jako w 2. Korpus Polski angażowały się w krwawą i wyniszczającą kampanię włoską.
Jeszcze w trakcie wędrówki z ZSRR do Egiptu doszło do niecodziennego zdarzenia z udziałem żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Polacy spotkali na drodze młodego Irańczyka, któremu towarzyszył… mały niedźwiadek brunatny. Zwierzak miał ledwie rok i wymagał troskliwej opieki. Bez pomocy Polaków najpewniej czekała go śmierć, a w najlepszym wypadku niewola i niedożywienie. Młody Pers otrzymał za niedźwiadka konserwy, tabliczkę czekolady oraz garść drobnych pieniędzy, co w ówczesnych warunkach i tak było wysoką kwotą. Polacy dorzucili jeszcze nóż wojskowy. Żołnierze czule zaopiekowali się zwierzakiem, odkarmili go i wychowali. Początkowo Wojtek, jak pieszczotliwie nazwano misia, miał trudności z przyjmowanie pokarmu, wobec czego karmiono go improwizowanym smoczkiem przytwierdzonym do… butelki po wódce. W butelce znajdowało się oczywiście mleko.
Niedźwiadek rósł i mężniał wraz z 2. Korpusem Polskim. W dorosłym wieku ważył już ponad 200 kilo! Na temat jego zachowań wśród żołnierzy napisano setki anegdot, warto jednak podkreślić jego zżycie z opiekunami i ogromne zaufanie, jakim obdarzył otaczających go ludzi. Polakom w przedziwny sposób udało się Wojtka wychować. Zwierzak nie był agresywny i uwielbiał towarzystwo ludzi. Trzeba jednak przyznać, że sprawiał im także sporo kłopotów, głównie ze względu na niesforne zachowania, które historycy określali mianem „figli”. Wojtek podkradał jedzenie, zrywał suszące się pranie, a samo jego pojawienie się wśród osób nieznających realiów 22. Kompanii wzbudzało przerażenie. Lękiem reagowały początkowo tzw. Pestki, a więc członkinie Pomocniczej Służby Kobiet przy 2. Korpusie. Szybko jednak oswoiły się z obecnością potężnego drapieżnika, który na dobre skradł serca Polaków.
Przyjaciel i kompan
Wojtek towarzyszył żołnierzom w życiu codziennym, będąc nieodłącznym elementem 2. Korpusu. Spał przy namiocie, często uwiązany na sznurku, który wyglądał groteskowo na szyi potężnego zwierzaka. W ramach zabawy siłował się z żołnierzami, a ci z czułością odnosili się do ulubieńca. Początkowo żołnierze jakoś dawali sobie rady z potężnym zwierzakiem, ale później – gdy też już zmężniał – nie dawał szans żadnym rywalom w improwizowanych zapasach. Pokonanych lizał po twarzy i nigdy nie zrobił nikomu krzywdy, co w gruncie rzeczy można określić jako mały cud. Polacy z ułańską wręcz fantazją ufali Wojtkowi, czyniąc z niego na pół-żołnierza. Niedźwiedź został nawet wpisany do stanu kompanii w stopniu szeregowego. Później oficjalnie awansowano go do stopnia kaprala. Jest to swego rodzaju kuriozum, które jednak należy osadzić w realiach specyficznej sytuacji Polaków z 2. Korpusu. Wielu żołnierzy utraciło na skutek wojny i okupacji rodziny, dobytek całego życia, byli więzieni, torturowani, cudem uniknęli śmierci. Obecność Wojtka była dla nich odskocznią od wojennej codzienności, pewną ulgą w cierpieniu. Niedźwiedzia traktowano jak maskotkę korpusu, ale z ogromnym wyczuciem i troską. Mógł spać z żołnierzami w namiocie, jadł z nimi posiłki, uczestniczył w zabawach. Podobno uwielbiał piwo, które pił wprost z butelki – tak jak niegdyś mleko. Żołnierze zaakceptowali jego obecność i uznali za kolegę, który przebył z nimi trudny szlak bojowy, nawet walczył ramię w ramię.
Z Iranu Polacy trafili do Palestyny, stamtąd do Egiptu i wreszcie do Włoch, gdzie w składzie 8. Armii bili się o przełamanie Linii Gustawa. Punktem kulminacyjnym walk było zdobycie Monte Cassino, co pozwoliło aliantom na kontynuowanie ofensywy i wkroczenie do Rzymu. Polacy odznaczyli się w bitwie szczególnie, wkraczając na kluczowe dla losów batalii wzgórze. Wojtek po raz kolejny towarzyszył 22. Kompanii, walczył ramię w ramię z żołnierzami 2. Korpusu Polskiego. Do jego zadań należało noszenie skrzynek z amunicją. Czy nie obawiał się śmierci? Cóż, nikt nie pytał niedźwiedzia o jego odczucia. Trzeba jednak podkreślić, że Wojtek od początku swojej obecności w 2. Korpusie był oswojony z hukiem armat, strzałami karabinów i warunkami charakterystycznymi dla wojny. Stanowiły część jego żołnierskiego życia, które współdzielił z kolegami. Dość oryginalnymi jak na niedźwiedzia, ale jednak kolegami.
Smutny los Wojtka
Po zakończeniu działań zbrojnych Polaków przeniesiono do Szkocji. Wraz z nimi na Wyspy trafił Wojtek. Obecność wielotysięcznej rzeszy polskich żołnierzy była ogromnym problemem logistycznym. Wojna się skończyła, ale wciąż nie mogli wrócić do ojczyzny, gdzie nowe komunistyczne władze prześladowały członków Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Ludziom Andersa groziło aresztowanie. Ostatecznie w 1947 roku wojska zostały rozformowane, a Polacy przeszli do cywila. Ich powojenną tułaczkę podzielił także Wojtek, choć dla niego los był niezbyt łaskawy. Niedźwiedź trafił bowiem do edynburskiego zoo, co dla zwierzaka było prawdziwym dramatem. Został zamknięty za kratami i odcięty od ludzkiego towarzystwa, do którego był przecież przyzwyczajony. Nie udało się go przywrócić naturze, gdyż nie był w stanie żyć z innymi niedźwiedziami. Lata spędzone wśród ludzi odcisnęły piętno na jego zachowaniu i odruchach. Wojtek nie był szczęśliwy w Edynburgu, choć na pozór miał wszystko zapewnione. Brakowało mu jednak swobody i towarzystwa.
Na towarzystwo mógł liczyć sporadycznie przy okazji odwiedzin dawnych „towarzyszy broni”. Przez lata niedźwiadka odwiedzali polscy żołnierze, którzy niejednokrotnie wchodzili do klatki z Wojtkiem. Niedźwiedź nigdy nie zapomniał swoich kompanów i zawsze witał się z nimi serdecznie. Nie trzeba dodawać, że tego typu sceny wprawiały w zdumienie obserwatorów, którzy nie znali historii Wojtka. Niedźwiedź wytrzymał w niewoli blisko dwadzieścia lat. Zmarł 2 grudnia 1963 roku. Fiaskiem zakończyły się starania polskich władz, które próbowały ściągnąć Wojtka do siebie, by zapewnić mu lepsze warunki życia. Był w końcu bohaterem wojennym, nawet jeśli rekrutował się z grona tych wyklętych przez ojczyznę.
Historia niedźwiadka zafascynowała wielu historyków i pisarzy. Brytyjska pisarka Aileen Orr poświęciła mu publikację przygotowaną przez Wydawnictwo Replika. Wielu innych autorów, a wraz z nimi czytelników ze zdumieniem odkrywało kulisy niezwykłej przyjaźni, jaka połączyła Polaków i potężne zwierzę. Czasem historia potrafi pisać niewiarygodne scenariusze.
Zdjęcie tytułowe: Niedźwiedź Wojtek i polski żołnierz. Zdjęcie za: Wikipedia/domena publiczna oraz Imperial War Museum.