„Wróg u bram” jest dzisiaj jednym z wojennych klasyków. Zaprezentowany tam pojedynek strzelców wyborowych Armii Czerwonej i Wehrmachtu – Wasilija Zajcewa i majora Erwina Königa odgrywanych kolejno przez Jude’a Law i Eda Harrisa – prawdopodobnie nie miał miejsca w rzeczywistości, choć wiele elementów fabuły zgadza się z rzeczywistym przebiegiem bitwy. Historia nie była jednak aż tak spektakularna, jak chcieliby to widzieć filmowcy. Cóż, Hollywood rządzi się swoimi prawami.
O tym, że film został oparty na prawdziwej historii informuje widza krótka notka wieńcząca obraz. Wasilij Zajcew istniał naprawdę, urodził się w 1915 roku. Od dzieciństwa oswajał się z bronią, polując w okolicznych lasach w obwodzie czelabińskim, niedaleko oddzielających Europę od Azji góry Ural. Strzelanie ćwiczył pod okiem dziadka i starszego brata. W 1937 roku wstąpił do sowieckiej floty, gdzie pełnił funkcje administracyjne. Dopiero po niemieckiej agresji na ZSRR Zajcew zaciągnął się do armii i dostał przydział do 1047. pułku strzelców 284. Dywizji Strzelców. We wrześniu 1942 r. trafił na front pod Stalingradem, a jego jednostkę podporządkowano 62. Armii.
Tutaj zaczyna się najważniejsza część jego biografii. Na pewno w jakiś sposób zasłużył się na froncie, a jego celność strzelecka została odnotowana przez przełożonych. Filmowe wyobrażenie nie musi rozmijać się z prawdą, choć talent Zajcewa dostrzeżono zapewne w mniej dramatycznych okolicznościach. Wątek miłosny został wpleciony w historię dla jej ubarwienia. Biorąc jednak pod uwagę wspaniałą rolę Rachel Weisz, odbiorcy nie powinni mieć nic przeciwko.
Wreszcie dochodzimy do punktu najważniejszego, a więc walki z niemieckim snajperem. Historycy nie są pewni, czy do tego typu pojedynku naprawdę doszło. Sowieci na skalę masową wykorzystywali propagandę. Przypadek Stalingradu był wyjątkowy sam w sobie – obrona miasta miała kolosalne znaczenie dla przebiegu całej kampanii, przede wszystkim psychologiczne, choć nie można deprecjonować militarnej wartości bitwy. Po pierwszych sukcesach Zajcewa Sowieci zaczęli promować go jako jednego z bohaterów Armii Czerwonej. Jego przykład miał podnosić morale wśród radzieckich żołnierzy, a sukcesy motywować do jeszcze bardziej zaciętej walki. Zajcew odegrał bardzo dużą rolę w kształtowaniu obrońców Stalingradu, co nie uszło uwadze Niemców. Z jednej strony traktowali snajpera jako element folkloru, radzieckiej propagandy, z drugiej zapewne chcieli go zlikwidować. To miałoby prowadzić do zorganizowania specjalnej misji niemieckiego snajpera, który przybył do Stalingradu, by „upolować” Zajcewa.
Z biografii radzieckiego snajpera wiemy, że ta sztuka się nie udała. Zajcew przeżył bitwę, a według oficjalnych radzieckich statystyk zaliczył 225 śmiertelnych trafień. W styczniu 1943 roku, tuż przed kapitulacją niemieckich oddziałów, został raniony w wyniku wybuchu pocisku moździerza i o mały włos nie stracił wzroku. Sowieckim lekarzom udało się Zajcewa uratować i w lutym tego samego roku mógł on odebrać tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, jedno z najwyższych tytułów honorowych w ZSRR. Później Zajcew służył jeszcze w Armii Czerwonej, doczekał końca wojny, a po jej zakończeniu pełnił pełnił funkcje szkoleniowe. Zmarł 15 grudnia 1991 roku.
Miłośnikom historii Zajcewa trudno będzie zaakceptować ocenę wybitnego brytyjskiego historyka Anthony’ego Beevora, który w monumentalnym opracowaniu poświęconym bitwie o Stalingrad zakwestionował prawdziwość historii i osiągnięcia radzieckiego snajpera. Stwierdził, iż Niemcy nie wysłali ze specjalną misją żadnego Königa, co sugerowałoby, że cała historia była wytworem radzieckiej propagandy. Jedno nie ulega wątpliwości. Wasilij Zajcew stał się postacią niezwykłą, ochoczą wykorzystywaną przez radzieckich speców od propagandy przedstawiających snajpera jako niezłomnego bojownika, który siał postrach wśród niemieckich żołnierzy, dając impuls do dalszej walki o zrujnowane miasto.
Zdjęcie tytułowe: Żołnierze sowieccy w okopie podczas podczas oblężenia Stalingradu (Wikipedia, domena publiczna).