Pierwszym dowódcą, jakiego miał polski Dywizjon Okrętów Podwodnych, był Eugeniusz Pławski – późniejszy słynny dowódca niszczyciela ORP „Piorun”. Swoje wrażenia związane z powstaniem tego Dywizjonu – jednego z kluczowych w Marynarce Wojennej II RP – tak opisał w swoich wspomnieniach pt. „Fala za falą”:
„Po ukończeniu Szkoły Torpedowej i Szkoły Podwodnego Pływania w Toulonie oraz po półtorarocznym okresie należenia do Komisji Odbiorczej Okrętów w Cherbourgu, objąłem dowództwo ORP Żbik. Nigdy przedtem nie pełniłem żadnych samodzielnych funkcji na okrętach podwodnych, nie przeszedłem normalnej kolei służby jako młodszy oficer, oficer specjalista i wreszcie jako zastępca dowódcy… Jednym słowem, cała załoga, poczynając od dowódcy okrętu a kończąc na najmłodszym wśród marynarzy, była pełna teorii i pełna zapału, ale bez doświadczenia. Ta część oficerów i podoficerów, którzy brali udział w odbiorze i próbach, była doskonale otrzaskana z wszystkimi detalami konstrukcyjnymi i manewrowymi swoich okrętów, ale duży procent, a mianowicie wszyscy ci, którzy przybyli w ostatnim momencie, jako uzupełnienia etatów, byli to amatorzy silnych wrażeń.
Gdy wreszcie na wiosnę 1932 r. Żbik opuścił Francję i cały dywizjon zebrał się w Gdyni, ja już liczyłem sobie lat trzydzieści siedem, a A. Mohuczy (ORP Wilk) i E. Szystowski (ORP Ryś) byli o dwa lata młodsi. Już byliśmy za starzy! Wzięliśmy się jednak do pracy z całym zapałem, tak jakbyśmy chcieli nadrobić stracone lata, ale cóż, kiedy zaledwie zacząłem nabierać rozpędu i pewności siebie, nadszedł rozkaz z Warszawy, nakazujący mi przekazanie obowiązków dowódcy ORP Żbik kpt. Kłoczkowskiemu i objęcie obowiązków dowódcy dywizjonu – obowiązków, które pełniłem faktycznie już od marca.

Stanowisko dowódcy dywizjonu okrętów podwodnych przysparzało mi wiele zaszczytów, ale było też źródłem stałego niepokoju. Port na Oksywiu nie miał jeszcze żadnych urządzeń dla postoju, obsługi i remontu okrętów podwodnych, toteż na starym hulku Lwów, który służył nam jako tymczasowa baza, stale wrzało jak w ulu. Wciąż zbieraliśmy się na jakieś narady, by obmyślić, zadecydować i odpowiedzieć sobie na setki pytań z każdej dziedziny codziennego życia na bazie i okrętach. Wszyscy byliśmy pełni ambicji i optymizmu, a rzeczy ‘niemożliwe’ dla nas nie istniały.
W tych warunkach, w poczuciu ogromnej odpowiedzialności, wytworzyła się najwyższej klasy koleżeńska współpraca, a przy ojcowskim stosunku do nas kontradmirała J. Unruga (podwodnika z I wojny światowej), zaczęliśmy robić szybkie postępy. Był to dywizjon, w którym oficerowie, aczkolwiek w różnych stopniach i na różnych stanowiskach, to jednak w rzeczywistości byli jakby uczniami jednej klasy. Razem tworzyliśmy, razem uczyliśmy się i nabieraliśmy doświadczenia. Gdy w 1936 r. opuszczałem dyon, byłem jako podwodnik dopiero w klasie piątej, a najwyżej szóstej, ale Grudziński, Krawczyk, Piasecki, Karnicki, Romanowski, Koziołkowski i wszyscy podwładni im oficerowie i ich wspaniałe załogi kontynuowali naukę, a gdy nadszedł w latach 1939-1945 okres egzaminów – zdali maturę celująco. Jako ‘mamut’ i ‘dziadek’ okrętów podwodnych jestem, rzecz jasna, ogromnie dumny, że byłem ich pierwszym dowódcą, żałuję tylko, że byłem już za stary, by zdać razem z nimi maturę.”
Dywizjon Okrętów Podwodnych według stanu na 31 sierpnia 1939 r. składał się z okrętów podwodnych: ORP „Wilk”, „Ryś”, „Żbik”, „Orzeł” i „Sęp”.
Bibliografia: Eugeniusz Pławski, „Fala za falą… Wspomnienia dowódcy ORP Piorun”.
Fotografia tytułowa: okręty podwodne ORP „Wilk”, ORP „Ryś” i ORP „Żbik” oraz niszczyciel ORP „Wicher” podczas obchodów Święta Morza w Gdyni w lipcu 1932 r. Źródło: NAC, Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny.
Marek Korczyk