Tekst tajnego protokołu:
Z okazji podpisania paktu o nieagresji między Rzeszą Niemiecką a ZSSR, podpisani pełnomocnicy obu stron poruszyli w ściśle poufnej wymianie zdań sprawę wzajemnego rozgraniczania sfer interesów obu stron. Wymiana ta doprowadziła do następującego wyniku:
Na wypadek przekształcenia terytorialno – politycznego obszaru należącego do państw bałtyckich (Finlandia, Estonia, Łotwa i Litwa), północna granica Litwy tworzy automatycznie granicę sfery interesów niemieckich i ZSSR, przy czym obie strony uznają roszczenie Litwy do terytorium wileńskiego. Na wypadek terytorialno – politycznego przekształcenia terytoriów należących do państwa polskiego, sfery interesów Niemiec i ZSSR będą rozgraniczone w przybliżeniu przez linię Narew – Wisła – San. Kwestia, czy w interesie obu stron uznane będzie za pożądane utrzymanie niepodległego państwa polskiego, zostanie definitywnie zdecydowana dopiero w ciągu dalszego rozwoju wypadków politycznych. W każdym razie oba rządy rozwiążą te kwestie na drodze przyjacielskiego porozumienia.
Jeżeli chodzi o południowy – wschód Europy, to ze strony rosyjskiej podkreśla się zainteresowanie Besarabią. Ze strony Niemiec stwierdza się zupełne desinteressement odnośnie tego terytorium.
Protokół ten traktowany będzie przez obie strony w sposób ściśle tajny.
Podpisali:
Za Rząd Rzeszy – J. J. Ribbentrop
Jako pełnomocnik Rządu ZSSR – W. Mołotow
Moskwa, 23 sierpnia 1939 r.
Powyższa deklaracja, a w zasadzie pakt, był jednym z najwazniejszych wydarzeń ostatnich dni okresu międzywojennego. Nie bez przyczyny jest on cytowany, bowiem pokazuje, kto w tym czasie rozdawał karty na europejskiej scenie politycznej. Obserwując stosunki międzynarodowe z pierwszej połowy 1939 roku, nie sposób nie zwrócić uwagi na zachowanie III Rzeszy. Adolf Hitler, przywódca i führer Niemców, starał się znaleźć jak najlepsze wyjście z sytuacji, w jakiej się znalazł. Z jednej strony jego agresywna polityka nieuchronnie prowadziła do konfliktu na światową skalę, z drugiej jednak był praktycznie osamotniony w próbie realizacji swoich zamierzeń. Jednym z krajów, które w planach III Rzeszy zajmowały miejsce szczególne, była sąsiednia Rzeczpospolita. Już w październiku 1938 roku przedstawione zostały stronie polskiej niemieckie roszczenia, dotyczące Wolnego Miasta Gdańsk, eksterytorialnej autostrady oraz przystąpienia Polski do paktu antykominternowskiego. Dyplomaci Hitlera oficjalnie przypomnieli o swych żądaniach jeszcze 21 marca 1939 roku. W dziesięć dni później, 31 marca, premier Wielkiej Brytanii zwraca się do Polaków, przemawiając w Izbie Gmin, jakoby oferował wszelką pomoc dla naszego kraju w przewidywanej wojnie. Do zapewnień Neville’a Chamberlaina dołącza się również premier Francji, Eduard Daladier. W odpowiedzi na tak zdecydowaną deklarację, Hitler zrywa pakt o nieagresji między Polską a Niemcami, co staje się faktem 28 kwietnia. Od kilku dni opracowywany jest również plan ataku na Polskę, który opatrzono kryptonimem „Fall Weiß”. To wszystko jednoznacznie pokazuje, iż rozmowy prowadzone z Polakami były ułudą, a atak na wschodniego sąsiada nastąpiłby wcześniej lub później. Zarówno Hitler, jak i jego minister spraw zagranicznych, Joachim von Ribbentrop, spotykali się z przedstawicielami państwa polskiego. Początkowo rozmowy prowadzono w dobrym tonie, a strona niemiecka nie forsowała swoich agresywnych zamierzeń. Z biegiem czasu widocznym już było, iż Polacy nie ulegną, a doskonałym zwieńczeniem polityki RP było przemówienie ministra Józefa Becka, który 5 maja w Parlamencie zakończył swą wypowiedź słowami: „Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na okres pokoju zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. Był to jednoznaczny sygnał, iż naciski Niemców nie zdały się na wiele. Szczególne natężenie rozmów notowano w styczniu 1939 roku, kiedy to Beck przebywał nawet u samego Hitlera. Pd koniec miesiąca do Warszawy przybył Ribbentrop. W aferę zamieszany był również ambasador RP w Berlinie Józef Lipski. Jednocześnie z negocjacjami ze stroną polską Hitler poszukuje silnego sojusznika. Stosunki III Rzeszy i Włoch zacieśniają się od momentu podpisania przez hr. Galeazzo Ciano i Ribbentropa tzw. „Żelaznego paktu”, który gwarantuje Niemcom pomoc militarną ze strony Włoch. Faszystowskie Włochy, rządzone twardą ręką przez Benito Mussoliniego, stały się podstawą sojuszu wymierzonego w mocarstwa zachodniego. Nie chciały się jednak angażować w otwartą wojnę, a duce postanowił ruszyć swoje wojska dopiero w czerwcu 1940 roku, gdy praktycznie zakończona była już kampania francuska. W 1939 roku III Rzesza była już o krok od rozpętania wojny, a chwiejny sprzymierzeniec na niewiele mógł się przydać aktywnemu Hitlerowi. Według jego ideologii, opracowywanej przez lata w myśl nazistowskich wytycznych, naród niemiecki dysponował największą siłą umysłową, militarną czy kulturową. Rasistowskie przekonania doprowadziły Hitlera, a wraz z nim naród niemiecki, do agresywnej postawy względem innych narodowości, uznawanych przez ideologów NSDAP za gorsze, niearyjskie. Wśród nich znaleźli się i Polacy, jako reprezentanci Słowiańszczyzny. To właśnie wschodnie rubieże Europy stać się miały dla Niemców terytorium, na którym winni zapanować. Hitler owładnięty był rządzą eksterminacji rasowo gorszych narodów, a na wschodzie dostrzegał przede wszystkim „przestrzeń życiową” („Lebensraum”), którą należało zdobyć dla przyszłych pokoleń. Najpierw jednak musiał znaleźć silnego sojusznika, jako swoistą przeciwwagę dla sojuszu polsko-francusko-brytyjskiego.
Józef Stalin – dyktator w Związku Sowieckim – wydawał się być człowiekiem, który odpowiadał charakterystyce. Podboje militarne były dla Hitlera priorytetem, co sprawiało, iż postanowił przymknąć oko na słowiańskie korzenie Sowietów i to właśnie z nimi porozumieć się w kwestii podporządkowania Europy. Związek Radziecki w połowie 1939 roku nawiązuje ścisły kontakt z III Rzeszą, odrzucając drogę ugody z mocarstwami Europy Zachodniej. Do 1938 roku Stalin starał się wysondować mocarstwa zachodnie i poszerzyć z nimi wzajemne stosunki. Próby na nic się zdały. Wobec negatywnej postawy Brytyjczyków i Francuzów, zainteresowanie Stalina kieruje się w stronę gwałtownie rozwijającej przemysł militarny III Rzeszy. I dochodzi do sytuacji wręcz kuriozalnej. Dwa państwa, które dzieli przepaść ideologiczna, zbliżają się do siebie. Za umowami gospodarczymi następuje również porozumienie polityczno-militarne. Okazuje się, że cele obu państw są zbieżne w kilku punktach. Hitler pragnął zdobyczy terytorialnych, które pozwoliłyby mu na znalezienie „Lebensraum” dla narodu niemieckiego – samozwańczej rasy panów-aryjczyków. Stalin z kolei ma na celu rozszerzenie idei komunizmu, która umożliwiłaby mu władanie nad Europą zjednoczoną w marksistowsko-leninowskim ruchu. Konflikt Niemiec z Francją i Wielką Brytanią byłby na rękę Gruzinowi. Sprowadziłoby to na wszystkie trzy państwa osłabienie gospodarcze i militarne, pozwalając na łatwiejsze podboje ZSRS. Pozostawała jeszcze sprawa Polski, lecz i tu Hitler i Stalin byli zgodni, chcąc doprowadzić do czwartego jej rozbioru. Efektem wielomiesięcznych negocjacji politycznych było przybycie ministra spraw zagranicznych Rzeszy, Joachima von Ribbentropa, do Moskwy. Uwieńczeniem wspomnianych kontaktów był pakt Ribbentrop-Mołotow. 18 sierpnia Stalin zgodził się na przylot do Moskwy Ribbentropa. Minister przybył do stolicy 23 sierpnia w południe. Jeszcze tej samej nocy przeprowadzono rozmowy i podpisano wspomniany wyżej układ, który cytowaliśmy na początku. Sygnatariuszem ze strony Sowietów był ludowy komisarz spraw zagranicznych, Wiaczesław Mołotow. Niemiecko-radziecki pakt o nieagresji wyznaczał interesy obu krajów w kwestii polityki zagranicznej. Pośpiech, jaki towarzyszył przedsięwzięciu, można wytłumaczyć faktem bliskiej agresji Niemiec na Polskę. Atak wyznaczono na 26 sierpnia. O „ściśle tajnym” pakcie strona brytyjska dowiedziała się bardzo szybko i już 25 sierpnia w Londynie zawarto formalny polsko-brytyjski sojusz wojskowy, który miał zapewnić wszelką pomoc militarną zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Zahamowało to nieco zapędy Hitlera, opóźniając atak na Polskę, który w ostatniej chwili został przełożony na 1 września.
Już w 1921 roku między Polska i Francją podpisany został układ sojuszniczy, który zobowiązywał oba państwa do udzielenia sobie pomocy w wypadku niemieckiej agresji. Postępujące niepokoje w Europie spowodowały, iż ambasador II RP w Paryżu, Juliusz Łukasiewicz, podjął rozmowy w celu podpisania obopólnej umowy sojuszniczej. Francuzi wahali się, choć wizja porozumienia z Polakami była nęcąca, zważywszy na agresywne kroki podejmowane w drugiej połowie lat trzydziestych przez III Rzeszę. W 1939 roku notowano już niewiarygodne zagęszczenie atmosfery, szczególnie za sprawą Niemiec i Polski, które nie potrafiły się porozumieć. Oczywiście, warunki niemieckie nie mogły zostać przez Polaków zaakceptowane, bowiem godziłoby to w suwerenność i niepodległość młodej II Rzeczpospolitej. Ich odrzucenie było równie groźne, bowiem było najkrótszą drogą do konfliktu zbrojnego. Dlatego też polska dyplomacja starała się uzyskać satysfakcjonujące warunki sojuszu z Francuzami. 12 maja gen. Kasprzycki, wraz z Georgesem Bonnetem, będącym wtedy ministrem spraw zagranicznych Francji, przygotował projekt wspomnianego protokołu. 19 maja gen. Maurice Gamelin oraz polski minister spraw wojskowych podpisali porozumienie wojskowe. Polska strona mogła być zadowolona, bowiem dopięła swego, doprowadzając do ścisłego sojuszu. Francuzi z kolei nie musieli już obawiać się agresji niemieckiej, gdyż partner gwarantował uderzenie na wschodnią granicę Rzeszy w przypadku konfliktu na zachodzie. Hitler zdawał sobie sprawę, iż Polacy z pewnością wykonają założenia umów sojuszniczych. Inaczej zapatrywał się na Francuzów, którzy niekoniecznie musieli pospieszyć na ratunek Polakom. Co więcej, sam układ Kasprzycki-Gamelin napisano tak nieprecyzyjnie, iż stronie polskiej gwarantował niewiele. Jakby tego było mało, jego wejście w życie zostało uzależnione od podpisania umowy politycznej, której przed wojną… nie podpisano. Przytoczmy jeszcze główne założenia paktu:
a.) lotnictwo francuskie podejmie działania natychmiast po zaatakowaniu Polski
b.) siły lądowe wykonają ofensywę o ograniczonych celach trzeciego dnia od agresji niemieckiej
c.) piętnastego dnia od agresji niemieckiej Francuzi przejdą do działań ofensywnych pełnymi siłami
W myśl traktatu Polacy mieli natychmiast rozpocząć działania ofensywne po zaatakowaniu sojusznika. Dziwić może fakt użycia nieostrych sformułowań w międzynarodowej umowie. Francuskie siły miały uderzyć po zaistnieniu „głównego wysiłku” wojsk niemieckich. Co to oznaczało? Tego nie wie nikt, bowiem brak precyzji uniemożliwiał dokładne zweryfikowanie problemu. A ten był tylko jednym z wielu.
Jednoznaczne zapewnienia sojuszników o pomocy dla Polaków podtrzymywały na duchu polskich wojskowych, którzy uparcie wierzyli w wypełnienie wszystkich założeń traktatowych przez Francję i Wielką Brytanię. Stan polskiego wojska nie był jednak zbyt imponujący. Faktem natomiast jest, iż było ono postrzegane w świecie jako swego rodzaju potęga, gdzie o sile armii stanowi pojedynczy odważny i bitny żołnierz. Mit niepokonanego wojska roztaczano również w kraju, przypominając wojnę polsko-bolszewicką i jej następstwa. Od 1926 roku marszałek Józef Piłsudski kształtował Polskie Sił Zbrojne, okazując się niejednokrotnie ignorantem w dziedzinie wojskowości. Nie przywiązywał on wagi do nowoczesnych sposobów walki, nie poświęcał uwagi lotnictwu i broni pancernej. Jako Generalny Inspektor Sił Zbrojnych nie sprawdził się zatem, choć sytuacja gospodarcza na świecie również miała wpływ na jego decyzje odnośnie zbrojenia. Po śmierci Piłsudskiego, decyzją zmarłego, jego miejsce zajął gen. Edward Rydz-Śmigły (w listopadzie 1936 roku już w stopniu marszałka). Szefem Sztabu Głównego został mianowany przez nowego Naczelnego Wodza gen. bryg. Wacław Stachiewicz. Rozpoczęto zatem gwałtowną rozbudowę polskiego przemysłu wojennego, aprobując w 1936 roku 6-letni plan modernizacji sił zbrojnych. Przewidywano, iż w 1942 roku Polska dorówna siłom Francji. Niestety, już w początkowej fazie realizacji zamierzeń okazało się, iż plan ulegnie znacznemu wydłużeniu i potrwa mniej więcej do 1946 roku. Oprócz kłopotów gospodarczych wojsku zagrażało konserwatywne podejście niektórych dowódców. W konsekwencji zdołano utworzyć zaledwie jedną jednostkę zmotoryzowaną, przekształcając brygadę kawalerii. Druga, pod dowództwem płk Stefana Roweckiego, była dopiero w fazie organizacji. W dziedzinie lotnictwa również nie osiągnięto znaczących sukcesów. Niepowodzenia te w dużej mierze zapisać można na konto gen. Ludomiła Rayskiego, który do marca 1939 roku był szefem lotnictwa. Prawdopodobnie jedyną udaną konstrukcją polską był średni bombowiec PZL P 37 „Łoś”. Fatalną sytuację starano się ratować zakupami od Francji i Wielkiej Brytanii, jednak duże zamówienie nie dotarło do Polski przed wybuchem wojny.
Gdy w 1933 roku do władzy doszedł Adolf Hitler, siły wojska niemieckiego była zaledwie szczątkowe. Ograniczenia traktatu wersalskiego udało się sprytnie obejść. Stopniowo Niemcy zrzucali z siebie obostrzenia nałożone niegdyś przez państwa ententy. Stosowano przy tym różne sprytne metody, jak chociażby maskowanie produkcji czołgów (traktat wersalski zakazał Niemcom posiadania sił pancernych) nomenklaturą – oficjalnie produkowano na przykład sprzęt gospodarczy. Ogromne postępy czyniono także na polu opracowywania nowych technologii, które później stosowano na szeroką skalę w trakcie działań zbrojnych. W marcu 1935 roku wprowadzono obowiązkową służbę wojskową. Wobec braku stanowczych kroków Zachodu, gdzie politycy prowadzili tzw. politykę uspokojenia, rozpoczęła się odbudowa potęgi Reichswehry przemianowanej wkrótce na Wehrmacht. Zbudowane czołgi PzKpfw I, II, III i IV miały znacznie przyczynić się do efektywności taktyki Blitzkriegu, którą konsekwentnie rozwijano od lat, doprowadzając niemalże do perfekcji w dobie II wojny światowej. Równie wielki postęp poczyniło lotnictwo, które dzięki wysiłkom Hermanna Göringa posiadało najnowocześniejsze maszyny na świecie. Stawiano również na strategię współdziałania wojsk lądowych i powietrznych, czego dowodem jest chociażby zbudowanie bombowca nurkującego Junkers Ju 87 „Stuka”. Jedynie marynarka niemiecka pozostawała w tyle za szybko rozwijającymi się innymi gałęziami przemysłu wojennego III Rzeszy. Mimo to proces rozbudowy Kriegsmarine powoli zaczynał nabierać tempa. Od 1938 roku na czele wojsk niemieckich osobiście stał Adolf Hitler. OKW (Oberkommando der Wehrmacht – Naczelne Dowództwo Sił Zbrojnych) sprawiało nadzór nad dowództwami:
– wojsk lądowych (OKH – Oberkommando des Herres) z gen. Walterem von Brauchitschem na czele
– lotnictwa (OKL – Oberkommando der Luftwaffe) z marszałkiem Hermanem Göringiem
– marynarki (OKK – Oberkommando der Kriegsmarine) z wielkim admirałem Erichem Raederem
Porównanie środków, jakimi miałaby być prowadzona wojna, wypada jednoznacznie na korzyść III Rzeszy. Polacy dysponowali niecałym milionem żołnierzy, źle wyposażonych, lecz o wysokim morale. Zgrupowani byli w 24 dywizje, 4 brygady piechoty, 8 brygad kawalerii i jedną brygadę zmotoryzowaną. Wojska te miały do dyspozycji 2800 dział, prawie 500 czołgów, 400 samolotów. OKW dysponowało 1,5 mln żołnierzy w 44 dywizjach, 4 brygadach piechoty, brygadzie kawalerii, 4 dywizjach zmotoryzowanych, 4 dywizji lekkich i 7 dywizjach pancernych. Dodatkowo posiadali oni 9000 dział, 2500 czołgów i 1300 samolotów różnego typu. Porównanie sił marynarki, nawet przy słabej jeszcze Kriegsmarine, jednoznacznie wypada na korzyść Rzeszy. Dysponowała ona 2 pancernikami, 10 niszczycielami i 10 okrętami podwodnymi funkcjonującymi na Morzu Bałtyckim. Tymczasem Polacy mogli użyć 5 okrętów podwodnych, niszczyciela, stawiacza min i 6 trałowców. W wyniku zorganizowanej wespół z Brytyjczykami akcji morskiej, polskie okręty podwodne odpłynęły z kraju i przedostały się do Wielkiej Brytanii.
W marcu podjęto prace nad planem „Z” – planem wojny z Niemcami. Podstawowym punktem obrony miało być oczekiwanie na pomoc sojuszników. Polacy uważali, iż są zdolni zatrzymać impet uderzenie nieprzyjaciela, jednakże nie może być to długotrwała defensywa. Dlatego też w dużej mierze oparto się na przypuszczeniu, iż Francuzi i Brytyjczycy ochoczo ruszą na zachodnią granicę Rzeszy, co w dużej mierze miałoby odmienić los sił Rzeczypospolitej. Przewidywanie strategicznych odwrotów utrudniło zajęcie przez Niemcy Czechosłowacji. Front wydłużał się o 300 kilometrów. Dodatkowo siły Wehrmachtu uzyskały dogodną bazę wypadową do działań z Polską. Rzut oka na mapę pokazuje, w jak tragicznej sytuacji znaleźli się Polacy – od zachodu, od południa i częściowo od północy otaczały ich wrogie siły niemieckie. Co więcej, choć wtedy polscy wojskowi o tym nie wiedzieli, ze wschodu mógł uderzyć sojusznik hitlerowskich Niemiec, Armia Czerwona. Niemal od początku 1939 roku trwały gorączkowe przygotowania do zbliżającego się starcia. Reorganizacja wojska postępowała jednak w zbyt wolnym tempie, z czego zdawali sobie sprawę autorzy planu „Z”. Czerwcowy projekt gen. Fabrycego zakładał stworzenie 9 dywizji lekkich, częściowo zmotoryzowanych. Niestety, było już zbyt późno na takie rozwiązania. Wywiad polski w Niemczech, który w ostatnich miesiącach znacznie wzmożył swą działalność, donosił o postawieniu w stan gotowości lotnictwa nieprzyjaciela. Raportowano 29 lipca, przewidując dokładnie dalsze wydarzenia z kampanii wrześniowej. 20 sierpnia miał się rozpocząć przemarsz jednostek niemieckich do granicy z Polską. Pretekstem miała być rozbudowa fortyfikacji przygranicznych. Polacy planowali obronę na założeniach, iż Francuzi przyjdą z pomocą, atakując III Rzeszę od strony zachodniej. Sam marsz. Rydz-Śmigły przewidywał klęskę w bitwie granicznej, ale również miał nadzieję na zwrot strategiczny dopiero po działaniach sojuszników. Dlatego też koncepcja obronna już w pierwszych dniach trwania kampanii wrześniowej była chybiona i pozbawiona oparcia w rzeczywistości. Tak naprawdę planiści polscy nie powinni byli przywiązywać tak dużej wagi do działań sprzymierzeńców, a przyłożyć się do opracowania jednolitej strategii defensywnej na ziemiach polskich, które przecież były znacznie ważniejsze. W myśl założeń pierwotnego planu:
– na północy kierunek uderzenia nieprzyjaciela z Prus Wschodnich osłaniała Armia „Modlin” gen. Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza, w składzie której operowały 8. Dywizja Piechoty, 20. Dywizja Piechoty, Mazowiecka i Nowogródzka Brygady Kawalerii, 3 dywizjony artylerii ciężkiej oraz pułk artylerii ciężkiej, a także III/5 Dywizjon Myśliwski oraz pomniejsze jednostki piechoty.
– jej flankę ubezpieczała Samodzielna Grupa Operacyjna „Narew” gen. Czesława Młota-Fijałkowskiego (18. DP, rezerwowa 33. DP, Podlaska i Suwalska Brygady Kawalerii oraz pomniejsze oddziały, które wspierało lotnictwo w sile przede wszystkim 151. Eskadry Myśliwskiej oraz eskadry rozpoznawczej i obserwacyjnej).
– w centrum znajdowała się Armia „Pomorze” gen. Władysława Bortnowskiego (15. Wielkopolska Dywizja Piechoty, 9. i 27. DP, Grupa Operacyjna „Wschód” z m.in. 16. Pomorską Dywizją Piechoty oraz 4. DP, Pomorską Brygadą Kawalerii i pomniejszymi oddziałami wydzielonymi oraz III/4 Dywizjon Myśliwski) i Armia „Poznań” gen. Tadeusza Kutrzeby (14. i 17. Wielkopolskie Dywizje Piechoty, 25. i 26. DP, Wielkopolska Brygada Kawalerii, Podolska Brygada Kawalerii, Poznańska i Kaliska Brygady Obrony Narodowej, Grupa Operacyjna Koło oraz III/3 Dywizjon Myśliwski, dodatkowo wsparcia zapewniał pułk artylerii ciężkiej oraz bataliony saperów i karabinów maszynowych), których celem było ochranianie kierunku Gdańska i Pomorza
– w rejonie Łodzi, mając za zadanie osłanianie kierunku warszawskiego, działała Armia „Łódź” gen. Juliusza Rómmla, w składzie której operowały przede wszystkim 10., 28. DP oraz 2. Dywizja Piechoty Legionów, a także Grupa Operacyjna „Piotrków” i III/6 Dywizjon Myśliwski.
– w oparciu o umocnienia śląskie i małopolskie walczyć miała Armia „Kraków” gen. Antoniego Szyllinga, której przydzielono 6., 7., 23. DP, 21. Dywizję Piechoty Górskiej, 55. Rezerwową Dywizję Piechoty, 10. Brygadę Kawalerii, Krakowską Brygadę Kawalerii oraz 1. Brygadę Górską, a także III/2 Dywizjon Myśliwski.
– dodatkowo utworzono jeszcze (już po rozpoczęciu działań) dwie armie – „Karpaty” i „Lublin” (gen. Kazimierz Fabrycy i gen. Tadeusz Ludwik Piskorz)
W odwodzie pozostawały Odwód „Wyszków” (1. Dywizja Piechoty Legionów, 35. i 41. DP), zajmujący się osłoną Armii „Modlin” i SGO „Narew”, Odwód „Kutno” (5. i 24. DP oraz pułk i dywizjon artylerii), będący na tyłach Armii „Poznań” i „Pomorze” oraz Armia Odwodowa „Prusy” gen. Stefana Dęba-Biernackiego składająca się z dwóch zgrupowań – północnego (13., 19. i 29. DP, pułk artylerii ciężkiej, trzy dywizjony artylerii ciężkie, dwa bataliony czołgów i Wileńska Brygada Kawalerii) i południowego (3. Dywizja Piechoty Legionów, 12. DP, 36. Dywizja Piechoty Rezerwy, grupa „Glabisza”, dywizjon artylerii lekkiej, dodatkowo niezorganizowane 39. i 44. DP) skoncentrowana w rejonie działania Armii „Kraków” i Armii „Łódź”.
Obrona miała być prowadzona jako bitwa graniczna, po czym wojska miałyby się wycofać na linię wielkich rzek – jedynych naturalnych przeszkód na drodze wojsk niemieckich. Dodatkowo na wybrzeżu utworzono Morską i Lądową Obronę Wybrzeża, zabezpieczającą Polskę od strony Bałtyku. Dowódcą MOW był kmdr dypl. Stefan Frankowski, natomiast LOW dowodził płk Stanisław Dąbek. Całością sił Obrony Wybrzeża dowodził kontradm. Józef Unrug. W lipcu dokonano mobilizacji lotnictwa. Wojska lądowe zmobilizowano 30 sierpnia. Dalekowzroczną decyzją było odesłanie polskich kontrtorpedowców („Burza”, „Błyskawica” i „Grom”) kmdr Stankiewicza, czego dokonano na dzień przed agresją niemiecką na Polskę. Dotarły one bezpiecznie do Wielkiej Brytanii i przez dużą część wojny służyły w ramach Royal Navy, zapisując piękną kartę historii polskich sił morskich.
W marcu 1939 roku Niemcy rozpoczęli opracowywanie planu napaści na Polskę o kryptonimie „Fall Weiß”. W związku ze strategicznym otoczeniem Polski z trzech stron postanowiono zorganizować Grupę Armii „Północ” (gen. Fedor von Bock) i Grupę Armii „Południe” (gen. Gerd von Rundstedt). 3. Armia gen Georga von Küchlera (Dywizja Pancerna „Kempf”, 11. i 61., Brygada Piechoty „Danzig” w ramach 1. Korpusu Armijnego oraz 21. i 228. DP w ramach 21. Korpusu Armijnego, a także 217. DP i pomniejsze jednostki) miała za zadanie przełamanie polskich pozycji na Mazowszu. Po połączeniu z 4. Armią gen. Hansa Günthera von Klüge (2. Korpus Armijny z 3. i 32. DP, 3. Korpus Armijny z 50. DP i Brygadą „Netze”, 19. Korpus Armijny z 2. i 20. DP oraz 3. i 10. Dywizjami Pancernymi, a także 23., 207. i 218. DP) obie jednostki miały skierować się na Warszawę. Na południu 8. Armia gen. Johannesa Blaskowitza (10. Korpus Armijny z 23. i 30. DP oraz 13. Korpus Armijny z 10. i 17. DP) osłaniała skrzydło 10. Armii gen. Waltera von Reichenau (1. Dywizja Lekka oraz 4. Korpus Armijny z 4. i 46. DP, 11. Korpus Armijny z 18. i 19. DP, 26. Korpus Armijny z 1. Dywizją Pancerną, 14. i 31. DP, 15. Korpus Armijny z 2. i 3. Dywizją Lekką i wreszcie 14. Korpus Zmotoryzowany z 13. Dywizją Piechoty Zmotoryzowanej), która atakowała w stronę Wisły w okolicy Puław. Dalej 14. Armia gen. Wilhelma Lista (z 239. DP oraz 7. Korpusem Armijnym z 5. Dywizją Pancerną, 8., 28. DP oraz pułkiem SS „Germania”, 17. Korpusem Armijnym z 7., 44. i 45. DP, 18. Korpusem Armijnym z 2. Dywizją Pancerną, 3. Dywizją Strzelców Górskich i 4. Dywizją Lekką i wreszcie 2. Dywizją Górską) miała uderzyć na wschód od Krakowa. Od południa natarcie prowadzić miały również jednostki słowackie, którymi dowodził gen. Ferdinand Čatloą. Ich siła opiewała na 1. DP gen. Antonina Pulachina, 2. DP gen. Alexandra Čunderlika i 20. DP gen. Augustina Malara. Całość wspomagana była działaniem lotnictwa niemieckiego, którego głównym celem było szybkie zniszczenie Sił Powietrznych Polski. Gen. Jeschonnek planował rozbicie polskiego lotnictwa, po czym Luftwaffe zajęłaby się celami o znaczeniu strategicznym. 25 sierpnia wojsko niemieckie znajdowało się w pełnej gotowości, oczekując rozkazu wyruszenia na front. 26 sierpnia wojna się jednak nie rozpoczęła, a jej termin przesunięto na 1 września.
31 sierpnia 1939 roku o godzinie 20:00 sturmbahnführer Alfred Naujocks z niemieckiej służby bezpieczeństwa zainicjował operację otwierającą kampanię wrześniową. To on wraz z grupą więźniów kryminalnych dokonał napadu na gliwicką radiostację. Naujocks nadał po polsku krótki komunikat, jego ludzie oddali kilka strzałów, zrobili sporo hałasu i zamieszania, po czym opuścili radiostację. Komunikat brzmiał: „Od Bałtyku Polska odepchnąć się nie da! My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. Było to zatem nic innego, jak sparafrazowanie słów, które 5 maja wypowiedział Józef Beck. Na zewnątrz czekali żołnierze, którzy wyeliminowali zbędnych świadków, na miejscu zostawiając ciało byłego powstańca śląskiego, złapanego zresztą dzień wcześniej. Akcja została zaplanowana jako doskonały materiał propagandowy, a przygotowali ją głównie Reinhard Heydrich i szef wywiadu wojskowego Wilhelm Canaris. Posłużyła ona jako pretekst do zaatakowania Polski. Prowokacja w Gliwicach miała ukazać agresywne posunięcia Polaków i nie była odosobnionym elementem takiego wymiaru wojny z Polską. W kilku innych miejscach niemiecka propaganda dokonała podobnych działań.
O godz. 4.45 pancernik „Schleswig-Holstein” rozpoczął ostrzeliwanie polskiego wybrzeża. Tym samym symbolicznie zapoczątkował II wojnę światową. Rankiem 1 września machina wojenna III Rzeszy ruszyła do natarcia, budząc się po dwudziestu latach uśpienia. O 4.50 major Henryk Sucharski, dowódca Składnicy na Westerplatte, meldował o rozpoczęciu ostrzeliwania placówki. Już od pierwszych chwil w powietrzu znalazły się samoloty Luftwaffe, które natychmiast opanowały polskie niebo. Taktyka Blitzkriegu fantastycznie sprawdziła się w realiach wojennych (szczególnie, że lato tego roku było gorące i suche, co pozwoliło na sprawne przemieszczanie się po polskich traktach). Jednostki zmotoryzowane Wehrmachtu parły przed siebie, mając dodatkową osłonę z powietrza. Mimo poświęcenia polskich lotników, nie udało się odeprzeć, przeważającego w liczebności i sprzęcie, wroga. W pierwszym tygodniu walk opór stawiała Brygada Pościgowa, chroniąca z powietrza przede wszystkim Warszawę, jednak i jej nie udało się zahamować rozpędzonej Luftwaffe. Niemalże terrorystyczna taktyka ataków niemieckich zdała egzamin. Atakowanie ludności cywilnej, mimo ostrych protestów ze strony polskiej, stało się nieodłącznym elementem kampanii. Między bajki należy jednak włożyć stwierdzenie, iż Polskie Siły Powietrzne nie stawiły żadnego oporu i zostały zniszczone jeszcze na lotniskach. Jest to oczywista nieprawda i tylko część maszyn została zaskoczona, a były to głównie samoloty treningowe, które nie miały większego wpływu na siłę polskiego lotnictwa. Niestety, poglądy dot. klęski Polaków pokutują do dziś i często niosą ze sobą negatywne przesłanie odnośnie polskiego zorganizowania i męstwa w boju. W praktyce duża część maszyn została przeniesiona na bardziej oddalone od granicy niemieckiej lotniska, co pozwoliło Polakom na aktywne przeciwstawienie się agresji także w powietrzu. Jeszcze 1 września zanotowane zostały pierwsze zestrzelenia. Luftwaffe nie miało łatwej przeprawy z Polakami, a wielu pilotów przedostało się po zakończeniu działań do Francji i Wielkiej Brytanii, gdzie brali następnie udział w kampanii francuskiej oraz brytyjskiej. Za wojskami Wehrmachtu podążały tzw. Einsatzkommando – oddziały policji bezpieczeństwa, Sipo, służby bezpieczeństwa Rzeszy SD. Ich zadaniem była likwidacja i eksterminacja ludności polskiej, podejrzanej o niesienie pomocy wojsku, oraz najbardziej zaangażowanego w życie społeczne elementu. I tak, w Częstochowie zamordowano 230 osób, a w Książkach 46 ludzi z powodu internowania przez władze polskie kilku Niemców, którym nie wyrządzono żadnej krzywdy. Polacy po raz pierwszy poczuli widmo cierpienia. 3. Armia wykonała silne uderzenie z Prus Wschodnich w kierunku Mławy, gdzie doszło do bitwy z oddziałami 20. Dywizji Piechoty płk dypl. Wilhelma Lawicza. Dopiero 3 września, nadal odpierając ataki pięciokrotnie przeważającego przeciwnika, Polacy wycofali się na rozkaz Naczelnego Dowództwa. Niemcy starali się utorować sobie jak najszybszą drogę do Prus Wschodnich przez Pomorze. Zmasowanego ataku nie udało się odeprzeć 9. Dywizji Piechoty i Pomorskiej Brygadzie Kawalerii, co spowodowało przekroczenie Brdy przez wojska wroga już pierwszego dnia walk. Ze strategicznego punktu widzenia niewątpliwym sukcesem Polaków było niedopuszczenie do zajęcia przez wojska nieprzyjacielskie mostu w Tczewie, który zaatakowała 3. eskadra. 1 pułku bombowców nurkowych. Dzięki poświęceniu polskich kolejarzy i żołnierzy most udało się wysadzić zanim przejęli go Niemcy. 2 września siły XIX Korpusu Pancernego gen. Heinza Guderiana rozpoczęły przeprawę przez Wisłę, odcinając znajdujące się na północy kraju polskie jednostki. Na wybrzeżu zaciekle broniły się polskie oddziały. Licząca niewiele ponad 200 ludzi obrony Składnica Tranzytowa w Wolnym Mieście Gdańsk odpierała ataki do 7 września, kapitulując dopiero po całkowitym wykończeniu możliwości obrony; 1 września, w tym samym rejonie, doszło do tragicznej w skutkach potyczki gdańskich pocztowców, którzy stoczyli 14-godzinny bój z kilkakrotnie przeważającym przeciwnikiem. Smutny finał obrońców placówki był kolejnym dowodem na bestialstwo agresora. Część pojmanych zamordowano. Tylko nielicznym udało się przeżyć pogrom z rąk rozwścieczonych Niemców. Na <Helu dramatyczną walkę toczyli żołnierze Rejonu Umocnionego „Hel”. Ich zadaniem miało być przetrwanie sześciu tygodni i oczekiwanie pomocy z zewnątrz. Pomoc nie nadeszła, obrońcy trwali na pozycjach do 2 października, ostrzeliwani z lądu, morza i powietrza. Poddali się dopiero gdy dalszy opór prowadziłby jedynie do bezsensownej śmierci. Dowódca Lądowej Obrony Wybrzeża, płk Stanisław Dąbek, również stawiał zacięty opór nacierającemu przeciwnikowi. Dzielny żołnierz zginął 19 września, będąc otoczonym wraz ze swym oddziałem. Popełnił samobójstwo, nie chcąc iść do niewoli. Dominacja na wybrzeżu, mimo bohaterstwa i poświęcenia polskiego żołnierza, była po stronie Niemców, górujących nad Polakami pod każdym względem.
Najsilniejsze uderzenie spadło z rejonu Śląska. Natarcie na kierunku częstochowskim nie napotkało większego oporu ze strony Armii „Łódź”. 1 DPanc. już 1 września zajęła Kłobuck. Przykra niespodzianka czekała 4 DPanc. gen. Reinhardta, którego jednostka wdała się w walki w okolicy wsi Mokra z Wołyńską Brygadą Kawalerii płk dypl. Juliana Filipowicza. W wyniku starcia Niemcy stracili ok. 80 czołgów. O zmroku brygada odeszła. Armia „Łódź” zmuszona była jednak do ciągłego wycofywania się, tracąc 4 września linię Warty. Widząc niepokojący rozwój sytuacji, gen. Kutrzeba (przyp. dowódca Armii „Poznań, sąsiadującej z armią gen. Rómmla) zdecydował się przyjść z pomocy lewemu sąsiadowi. Naczelne Dowództwo odrzuciło propozycję, co w przekonaniu obu dowódców było pozbawieniem możliwości zniszczenia choćby części sił nieprzyjaciela. Armia „Łódź” musiała sobie radzić sama, wycofując się coraz głębiej, lecz w zwartym szyku. 4 września doszło do wyprawy bombowej, największej polskiej akcji lotnictwa w tej kampanii, w której udział wzięło 18 „Łosi”. Zaatakowały one pod Radomskiem kolumny Niemców, nadlatując kilkoma falami. Wyprawa zakończyłaby się pełnym sukcesem, gdyby nie strata 9 samolotów, zestrzelonych przez niemieckie myśliwce (dwa z nich udało się Polakom strącić). Jednak najbardziej bolesnym epizodem kampanii wrześniowej jest z pewnością odwrót Armii Odwodowej „Prusy” – gen. Dęba-Biernackiego. Żołnierze wycofywali się w fatalnych warunkach, nie mając odpowiedniego wyposażenia (w tym również żywności i map), docierając do Wisły resztkami sił. Rozbicie Armii „Prusy” spowodowało, iż Niemcy mieli otwartą drogę na Warszawę i już 8 września pierwsze czołgi dotarły do miasta. Na Górnym Śląsku i ze strony Słowacji Niemcy nacierali na kierunku bielskim. Po przerwaniu polskiej obrony pod Węgierską Górką 3 września zajęli Żywiec. Broniące się w tym rejonie Armia „Kraków” i Armia „Karpaty” nie zatrzymały naporu niemieckiego. Aby ratować tragiczną sytuację, przeniesiono tam 10 Brygadę Kawalerii Zmotoryzowanej, jedyną nowoczesną jednostkę polską. Po trzech tygodniach walk żołnierze wycofali się, przekraczając granicę z Węgrami. Najlepsze pozycje obronne, jakie dawały nam góry, tracono zbyt szybko, aby można było zbudować silną obronę. 5 września utracono Kraków. Na szczęście, Polacy wycofali się z miasta bez stawiania oporu, co uchroniło znajdujące się tam bezcenne zabytki kultury i sztuki polskiej. 12 września oddziały niemieckie dotarły już do Lwowa.
Zgodnie z traktatami sojuszniczymi Wielka Brytania i Francja powinny były wypowiedzieć wojnę III Rzeszy po agresji na Polskę. Tak przynajmniej wydawało się ówczesnym Polakom, którzy wierzyli w siłę sojuszu. Tak naprawdę jednak Francuzi nie byli zobowiązani do wypowiadania wojny Niemcom ani angażowania się w działania zbrojne przeciwko Rzeszy. Jak pamiętamy, kwestię przymierza wojskowego uzależniono od umowy politycznej, a ta nie została podpisana przed wojną. To mogło stawiać Rzeczpospolitą w trudnej sytuacji, choć zaniechania sojuszniczych zobowiązań przez Francję nie brano w Warszawie pod uwagę. W pierwszych dniach konfliktu ani Londyn, ani Paryż nie zdecydowały się na żadną akcję, a noty dyplomatyczne nie miały realnego wydźwięku, bowiem Niemcy po prostu ignorowali wszelkie sygnały ze strony mocarstw zachodnich. Sprzeciw wobec polityki Nevilla Chamberlaina i Eduarda Daladiera, którzy zwlekali z decyzją, rósł w siłę. Coraz więcej ludzi domagało się wykonania zobowiązań, jakie oba kraje miały wobec sprzymierzeńca. Przykładem na to może być telefon Winstona Churchilla, przyszłego premiera Wielkiej Brytanii, do polskiego ambasadora w Wielkiej Brytanii, Edwarda Raczyńskiego. „Ufam, ufam… że Anglia dotrzyma swego…” Wypowiedzi nie skończył, rozpłakał się. Był to wyjątkowo kurtuazyjny gest, który urósł do miana mitu w powojennych relacjach. Ciężko jest uwierzyć, aby tak twardy polityk skłonny był do przesadnych wzruszeń. W momencie jego wypowiedzi Anglia nie spieszyła się z owym „dotrzymaniem” [zapewne słowa]. 3 września, po naglących depeszach ze strony polskiej, Wielka Brytania zdecydowała się na wypowiedzenie wojny Niemcom. O 11.00 Foreign Office powiadomiło ambasadę niemiecką, iż od tej pory oba państwa są w stanie wojny. Sześć godzin później w ślad Chamberlaina poszedł jego francuski odpowiednik. Rozpoczęła się II wojna światowa w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Gdy mieszkańcy Warszawy dowiedzieli się o tym wydarzeniu, przed ambasadą brytyjską zebrało się sto tysięcy ludzi wiwatujących na cześć przyjaciół i sojuszników z Zachodu. Kilka godzin później ludzie przeszli pod ambasadę francuską, krzycząc i śpiewając hymn sojusznika – Marsyliankę. Rozochocony tłum nie miał wątpliwości, że teraz wszystko będzie szło po myśli Polaków, a ojczyzna zostanie uratowana. Dwa wielkie mocarstwa rozpoczęły wojnę z III Rzeszą Hitlera, zatem wynik wydawał się być przesądzony. Dla tych stu tysięcy ludzie normalnym było takie rozumowanie. Polska miała być całkowicie wolna. Jednak na froncie zachodnim nie stało się nic. Po wykonaniu symbolicznych działań w rejonie Linii Zygfryda i ograniczeniu się do zrzucania pacyfistycznych ulotek nad terytorium wroga, Francuzi i Brytyjczycy praktycznie zaprzestali dalszych działań. Spodziewana pomoc i odciążenie wojsk polskich miało nie nadejść. Zamiast przejścia do kontrofensywy Polacy nadal zmuszeni byli do „strategicznego” odwrotu. „Nie chcemy umierać za Gdańsk” – krzyczały zachodnie gazety. Na wieść o tragedii Warszawy politycy wmawiali Polakom, iż równie dobrze mógłby być to Paryż. W nocy z 3 na 4 września niemiecki U-30 zatapia okręt brytyjski „Athenia. Z 1400 osób na pokładzie 112 traci życie. Nawet to nie zdopingowało Brytyjczyków do podjęcia działań na szerszą skalę, a strona niemiecka zaprzeczyła, jakoby zaatakowała bezbronny statek. Propaganda niemiecka próbowała obrócić kota ogonem i o całe zajście oskarżyć mocarstwa zachodnie, które zatapiając własny okręt chciały wykazać światu barbarzyństwo III Rzeszy. Przypomnijmy: „siły lądowe wykonają ofensywę o ograniczonych celach trzeciego dnia od agresji na Polskę”. Zależy jak będziemy pojmować słowo „ograniczone”. Może francuskie i polskie pojmowanie niektórych wyrazów znacznie różniło się; czemu tylko cierpiała na tym Polska? W praktyce bowiem natarcie francuskie, szumnie zwane ofensywą, trwały kilka dni i zakończyło się spektakularną klapą. Francuscy żołnierze ograniczyli się do zajęcia szeregu przygranicznych miejscowości, o forsowaniu Linii Zygfryda nie było nawet mowy. Zresztą, ani Francja, ani Wielka Brytania nie były do wojny przygotowane, co wykazały nawet tak ograniczone działania, jak te z września 1939 roku. 2 września ogłoszono we Francji mobilizację powszechną. Ta przebiegała zgodnie z planem, choć transport sił nad granicę z Niemcami byłby wielkim przedsięwzięciem logistycznym i nastręczał sporo kłopotów. W tym okresie Francuzi mogli liczyć na ponad 30 dywizji oraz 3300 samolotów różnego typu. Wsparcie lotnicze mógł zapewnić sojuszniczy RAF dysponujący ponad 1000 maszyn. Na zachodnim froncie Niemcy pozostawili Grupę Armii „C” gen. von Leeba, która mogła wystawić do boju nawet do 40 dywizji. Dodatkowo wsparcie zapewniało prężne lotnictwo, a Luftwaffe miała w tym rejonie prawie 1200 samolotów, w większości bardzo nowoczesnych. W rzeczywistości Francuzi na interesującym nas odcinku dysponowali dwukrotną przewagą w liczbie dywizji piechoty. Nie mieli jednak wystarczających sił do przełamania umocnień przygranicznych, o które oparta została niemiecka defensywa. 7 września rozgorzały walki o lokalnym charakterze, a Francuzi szybko uporali się ze słabymi niemieckimi oddziałami broniącymi przedpola Linii Zygfryda. Na tym działania się skończyły i choć 4 września podpisana została w Paryżu wspominana kilkukrotnie umowa polityczna (sygnował ją ambasador Juliusz Łukasiewicz), nie przyniosła ona zmian w polityce francuskich dyplomatów i wojskowych. 12 września w Abbeville spotkała się Najwyższa Rada Wojenna, w obradach której uczestniczyli również Neville Chamberlain, Edouard Daladier i gen. Maurice Gamelin. Ich obecność była nieodzowna, jeśli chciano podjąć kluczowe dla rozwoju sytuacji decyzje. W konsekwencji zdecydowano się, iż ofensywa francuska zostanie ograniczona, a działania wkrótce ulegną przerwaniu. Było to spowodowane fatalną sytuacją Polaków, którzy stracili już nadzieję na obronę własnego terytorium. Ostatecznym ciosem była ofensywa Armii Czerwonej z 17 września, która przypieczętowała smutny los Rzeczypospolitej opuszczonej przez sojuszników. Na froncie zachodnim zapadła cisza, z rzadka przerywana hukiem wystrzałów. Rozpoczęła się tzw. „dziwna wojna”, która trwać miała aż do wybuchu kampanii francuskiej. Bitwa nad rzeką Bzurą jest jednym z najchwalebniejszych epizodów kampanii wrześniowej. Uwagę przyciąga fakt, iż to polskie oddziały przeprowadziły ofensywę, a nie jak do tej pory broniły się przed nacierającym wrogiem. Gen. Kutrzeba kilkukrotnie sygnalizował gotowość przyjścia z pomocą Armii „Łódź”. Postanowił wykorzystać kolejną nadarzającą się okazję, tym bardziej że maszerujące na wschód Armia „Poznań” i Armia „Pomorze” zostały wyprzedzone przez Niemców w drodze do Warszawy. Dowódca Armii „Poznań” planował ofensywę i zaatakowanie skrzydła 8. Armii. Jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych gen. Kutrzeba został upoważniony przez gen. Stachiewicza (szef sztabu Wojska Polskiego) do możliwości przejęcia dowodzenia nad sąsiednią jednostką gen. Bortnowskiego. Teraz ambitny dowódca postanowił skorzystać z tej możliwości i wykorzystać być może jedyną szansę na zagrożenie siłom niemieckim prącym przed siebie w błyskawicznym tempie. Swoją drogą zaznaczyć musimy, iż pierwszy tydzień kampanii z pewnością można zaklasyfikować jako typowy Blitzkrieg – wojnę błyskawiczną. Termin ten lansowany był przez niemieckie dowództwo, które w sile swoich zmotoryzowanych jednostek widziało klucz do sukcesów na frontach Europy. Tak naprawdę od drugiego tygodnia trwania kampanii wrześniowej walki nie miały już charakteru Blitzkriegu, do czego przyczynił się przede wszystkim opór stawiany przez Polaków w wielu rejonach bronionego terytorium. Wróćmy jednak do Bzury. Naczelny Wódz zaaprobował plan gen. Kutrzeby i po przegrupowaniu, 9 września, Armia „Poznań” ruszyła do natarcia. Jej dowódca nie do końca zrozumiał zaszyfrowaną wiadomość od marsz. Rydza-Śmigłego (rozkaz marszu na Radom), co spowodowało znacznie inny przebieg działań od wyobrażeń Naczelnego Wodza. Zalecenia strategiczne nie zostały wykonane, a gen. Kutrzeba uderzył w kierunku Strykowa. Składająca się z trzech dywizji piechoty (14., 17., 25.) grupa gen. Knolla ruszyła na flankę X Korpusu gen. von Ulexa. W ciągu dwóch pierwszych dni ofensywy Polacy odnieśli znaczne sukcesy, rozbijając 10. Dywizję Piechoty gen. von Briesena. Obawiając się dalszych postępów, gen. Blaskowitz postanowił skierować do walki całą 8. Armię. 11 września 16. DP płk Bohusz-Szyszko opanowała Łowicz, co było efektem zajęcia walką znacznych sił wroga. Niemcy tymczasem bagatelizowali sprawę polskiego uderzenia, sądząc iż stoi ono w martwym punkcie. Dopiero coraz większy napór Armii „Poznań” uświadomił von Rundstedtowi realność zagrożenia. Nad Bzurę kierowano kolejne jednostki (m.in. XI Korpus Pancerny, III Korpus), a dowodzenie nad 8. Armią przejął osobiście gen. von Rundstedt. Wobec przewagi nieprzyjaciela, który gromadził na odcinku siły wystarczające do odparcia ataku, gen. Kutrzeba zdecydował się na przerwanie natarcia i odwrót w kierunku Warszawy. Spory wpływ na tę decyzję miała chwiejna postawa gen. Bortnowskiego, który nie miał ochoty prowadzić dalszego natarcia. Jego posunięcia często nie były do końca przemyślane, co stawiało pod znakiem zapytania jego współpracę z Kutrzebą. Odwrót połączony z lokalnymi uderzeniami rozpoczęto go 14 września, a siły pierwszej linii stanowiły trzy dywizje (4., 16., 26. DP). Początkowo odniesiono sukces, zdobywając m.in. Łowicz (opuszczony po wcześniejszym natarciu i przejęciu miasta), jednak dowódca Armii „Pomorze” zatrzymał uderzenie, dostając fałszywe informacje o zbliżającej się kolumnie czołgów. 15 września nieprzyjaciel ruszył do przeciwnatarcia, Polacy utracili czynnik zaskoczenia po błędnej decyzji gen. Bortnowskiego. Zdumieni polskim atakiem Niemcy nie mogli sobie z nimi początkowo poradzić, lecz zwłoka, jaka wynikła z powodu decyzji jednego z dowódców zadziałała na niekorzyść Polaków. Gen. Kutrzeba podjął zatem decyzję o przyspieszeniu odwrotu całością sił na Warszawę przez Puszczę Kampinoską. Generał pomylił się w swej ocenie, uważając iż Niemcy zostaną zaatakowani od tyłu, gdy zwrócą się przeciwko oddziałom nacierającym od strony zachodniej. Wojsko nieprzyjaciela wykonało bowiem zwrot w kierunku Polaków, osłaniając swoje tyły. Armie „Poznań” i „Pomorze” znalazły się w okrążeniu. Niewielu oddziałom udało się przedostać do oblężonej stolicy. Większość z nich została rozbita w dniach 18-19 września. Tak czy inaczej, był to efektowny pokaz siły polskiego oręża, które decydowało się nawet na tak szeroko zakrojone ofensywy, odciągając choć na chwilę zagrożenie od stolicy.
W innych częściach kraju również widoczna była dominacja Niemców. W momencie rozpoczęcia bitwy nad Bzurą armia niemiecka szykowała się do uderzenia z Prus Wschodnich, uchwycenia przeprawy przez Narew i zajęcia Brześcia n/Bugiem. Przetransportowany tam XIX Korpus Pancerny gen. Guderiana starł się z oddziałami polskimi m.in. w rejonie Wizny. 7 września obrońcy odcinka wycofali się, podpalając za sobą most na Narwi. Składający się z 720 ludzi oddział, którym dowodził kpt. Władysław Raginis, przez całe dwa dni odpierał ataki wroga, liczącego ok. 43 000 żołnierzy! Dopiero 10 września padł schron kpt. Raginisa, który nie poddał się Niemcom – popełnił samobójstwo. 7 września do Brześcia n/Bugiem przeniosła się Kwatera Główna Naczelnego Wodza. Gdy do najwyższych dygnitarzy wojskowych doszła wieść o zbliżaniu się niemieckich wojsk, postanowiono wyjechać się z zagrożonej twierdzy. Marsz. Rydz-Śmigły przeniósł się do Włodzimierza Wołyńskiego (10 września), stamtąd do Młynowa (14 września), następnie do Kołomyi (16 września) i udał się do granicy z Rumunią. Po jej przekroczeniu został internowany na terenie tego kraju. Podobną drogę odbył polski rząd. Od 16 września trwały negocjacje z Rumunami, którzy niejasno wyrażali się na temat możliwości przejazdu przez ich terytorium. Odzywały się tu przede wszystkim wpływy niemieckie, co doprowadziło w końcu do tego, iż wycieczka do Rumunii dla polskich polityków również skończyła się internowaniem. Polska traciła status jednolitego państwa – taki też pretekst podali Sowieci, którzy 17 września zerwali traktaty o nieagresji między obydwoma krajami. Ucieczka władz polskich działała niewątpliwie demoralizująco na oddziały, które jeszcze nie zostały rozbite i wciąż stawiały opór. Z pewnością marsz. Rydz-Śmigły nie był idealnym przykładem dla żołnierzy, którzy narażali własne życie, ratując ojczyznę przed brunatną okupacją. Co więcej, opuszczenie Warszawy było widomym znakiem dla całego świata, iż następuje rozpad polskiej państwowości. Sowieci doskonale zdawali sobie sprawę z tego, co dzieje się za ich zachodnią granicą, byli zresztą na bieżąco informowani przez Niemców o rozwoju wydarzeń na froncie. Błędne informacje od sojusznika odnośnie zdobycia Warszawy przesądziły, iż Józef Stalin postanowił ruszyć swoje wojska przeciwko Polakom. Mówiliśmy już, iż akt agresji Armii Czerwonej był końcowym etapem wycofywania się Francuzów i Brytyjczyków z walki na zachodnim froncie. Teraz wszyscy mieli już świadomość, iż Polska została pobita i nawet zmasowane uderzenie na zachodnim froncie nie jest w stanie odwrócić losów kampanii wrześniowej. Około 17 września winno nastąpić główne uderzenie Francuzów. W zaistniałej sytuacji nie było po co go wyprowadzać. Konsekwencje mogły być bowiem tragiczne, skutki raczej mizerne. Pokazały to przyszłe lata, gdy siły francuskie zostały wręcz zmiażdżone przez ofensywę niemiecką. Doskonale przygotowany do wojny Wehrmacht, prowadzony do boju przez utalentowanych strategów, miał ogromną przewagę nad każdym przeciwnikiem. A III Rzesza umiała to konsekwentnie wykorzystywać.
Gdy 8 września niemieckie czołgi dotarły do przedmieść Warszawy, obrońcy z łatwością poradzili sobie z tym pierwszym poważniejszym oddziałem, który mógł im zagrozić. Wysunięte czołówki wroga nie zwiastowały nic dobrego dla miasta, w którym teraz rozpoczęto gwałtowne przygotowania do obrony. Dzień wcześniej ze stolicy ewakuowano najważniejsze instytucje państwowe. Tego samego dnia prezydent miasta, Stefan Starzyński, powołał Straż Obywatelską, której zadaniem było opanowanie wszechobecnego chaosu. 8 września, a więc w dniu pierwszego starcia z siłami 10. Armii, powstaje naprędce sformowana Armia „Warszawa”, nad którą dowodzenie obejmuje gen. Juliusz Rómmel. Uderzenie nad Bzurą, o którym była już mowa, opóźniło marsz Niemców na Warszawę, dając tym samym czas obrońcom do lepszego przygotowania się do walki. Nieprzyjaciel, mimo iż wytrącony z impetu, stara się zdobyć miasto jak najszybciej, uważając to za sprawę priorytetową w obecnej chwili i podczas takiej sytuacji na froncie. Stolica jest bowiem centrum życia każdego narodu, jest symbolem jego państwowości. Zdobycie Warszawy mogło ostatecznie załamać Polaków, którzy przecież wciąż stawiali bohaterski opór w wielu miejscach kraju i wcale nie uważali się za pokonanych. Nie mieli też ochoty składać broni, co dobitnie wykazał przykład obrony Warszawy w 1939 roku. Sytuacja na innych odcinkach nie była dla Polaków korzystna. W południowej części kraju coraz bardziej uwidoczniała się przewaga niemiecka. XXII Korpus Pancerny spokojnie obchodził Armię „Kraków” i Armię „Karpaty”, odcinając jednostkom drogę ucieczki w kierunku Lublina. Według pierwotnych planów oba zawiązki taktyczne miały próbować przebić się w stronę miasta i utrzymać przeprawy na Sanie, który stałby się kolejną linią obronną. W konsekwencji nieudanego pierwszego tygodnia zmagań przejścia do przepraw zostały odcięte. Utworzona Armia „Małopolska” także nie poradziła sobie z naporem nieprzyjaciela, co skłaniało dowództwo do ryzykownego manewru wycofywania się na kierunku granicy rumuńskiej. Wspominaliśmy również o sytuacji w pasie natarcia korpusu Guderiana, który przełamał się przez Bug i Narew i teraz także zmierzał w kierunku południowo-wschodnim. Konsekwencją sukcesów niemieckich była decyzja Naczelnego Wodza z 10 września o utworzeniu Frontu Południowego z gen. Kazimierzem Sosnkowskim na czele (głównie Armia „Małopolska” i Armia „Kraków”). 11 września powstał Front Północny z gen. Stefanem Dębem-Biernackim, który dysponował Armią „Modlin” i Samodzielną Grupą Operacyjną Narew oraz resztkami Armii „Prusy”. I wreszcie utworzony został Front Środkowy gen. Tadeusza Piskora, który miał pod dowództwem Armię „Lublin”. Siły te winny stawić czoła nieprzyjacielowi w rejonach, w których możliwa była jeszcze obrona. 13 września, po dołączeniu do nacierających jednostek 3. Armii, Warszawa zostaje otoczona ciasnym pierścieniem. Polskie oddziały nie mają już możliwości przyjścia na pomoc stolicy, choć próby przebicia podejmują Armie „Poznań” i „Pomorze”. W rezultacie tylko część oddziałów z obu armii zasila szeregi obrońców. Całodobowe naloty lotnicze i ostrzeliwanie artyleryjskie mają coraz większy wpływ na efektywność działań defensywnych. Polacy odrzucają propozycję kapitulacji, jaką wystosowali do nich Niemcy. Całe społeczeństwo jednoczy się w niesieniu pomocy wojsku. Na front przybywa sam Adolf Hitler, który pragnie przejechać przez zdobytą Warszawę. Czeka go jednak rozczarowanie – zamiast spodziewanej defilady niesforne miasto przysparza kłopotów. Tymczasem na południu wojska niemieckie odnoszą coraz znaczniejsze sukcesy. Już 12 września zapędzają się pod Lwów. W dwa dni później, w innym rejonie, 3. Armia zajmuje Brześć, który szturmował również XIX Korpus Pancerny. Po kolejnych dwóch dniach ofensywy jednostka gen. Guderiana osiągnęła Chełm i połączyła się ze skrzydłem 14. Armii, które stanowił w tym rejonie XXII Korpus Pancerny. Pancerne kleszcze zacisnęły się na jednostkach polskich, choć nie był to koniec ich ofiarnej postawy. Odcięte od „przedmościa rumuńskiego” siły Armii „Kraków” oraz wyniszczonego Frontu Północnego próbowały przedrzeć się na południe. To doprowadziło do szeregu starć z siłami niemieckimi z rejonie Tomaszowa Lubelskiego. Pierwsza bitwa pod Tomaszowem Lubelskim trwała od 17 do 20 września i rozgrywała się głównie siłami 6., 23., 55. DP oraz fragmentem 21. DP wspieranych przez Krakowską Brygadę Kawalerii i ocalałą z pogromu Warszawską Brygadę Pancerno-Motorową. Jednostki te miały skierować się przez Lwów do Rumunii, jednakże na ich drodze stanęły niemieckie jednostki pancerne i piechoty. Efektem nieudanej próby przedarcia się przez kordon Wehrmachtu była klęska Polaków. Armia „Lublin” skapitulowała, a jej żołnierze powędrowali do niewoli. Podobny los czekał gen. Piskora. W kilka dni później niemal w tym samym miejscu podobnej sztuki próbowały siły Frontu Północnego. Główne zgrupowanie stanowiła Armia „Modlin” gen. Przedrzymirskiego, któremu także nie powiodły się próby przebijania na południe. Walki trwające w dniach 22-27 września zakończyły się porażką Polaków i tylko niewielu z nich przedostało się przez zaporę jednostek niemieckich. Coraz gorzej wyglądała sytuacja walczącej Warszawy. Wreszcie, w obliczu klęski zarówno militarnej jak i sanitarnej, 28 września stolica zostaje poddana. Śmierć 10 tys. cywili zwiastuje, jak czarne dni mają nadejść dla „narodu, który nie chciał umrzeć”.
O godz. 3.00 w nocy ambasador Polski w Moskwie otrzymuje obraźliwą notę od rządu radzieckiego. Wacław Grzybowski nie ma wątpliwości po przeczytaniu mu tekstu – Sowieci zrywają stosunki dyplomatyczne z naszym krajem i ogłaszają, iż oba państwa są w stanie wojny. Ambasador odmawia przyjęcia dokumentu. O świcie wojska radzieckie przekraczają granicę. 25 dywizji piechoty, 16 dywizji kawalerii i 12 brygad pancernych wspieranych przez 4 tys. czołgów i samochodów pancernych oraz ponad tysiąc samolotów – w sumie około miliona żołnierzy ze świetnym wyposażeniem. Polskiej granicy strzegły oddział Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) – 24 bataliony piechoty, 2 szwadrony i 1 dywizjon kawalerii. Siły zbyt wątłe, aby zatrzymać RKKA uważaną w Europie za potęgę militarną. Marszałek Rydz-Śmigły, do którego dotarły informacje o przyjaznym zachowaniu sowieckich żołnierzy, rozkazał działać jedynie w celu samoobrony. Nie wiadomo, czy gesty te wynikały z niewiedzy żołnierzy wroga o ich faktycznym celu ataku, czy też były sprytnie przemyślanym chwytem propagandowym. Z drugiej strony Rydz-Śmigły był świadom zagrożenia, rozkazując, aby jak największa ilość ludzi przedostała się do Rumunii i Węgier. Tymczasem Niemcy, poinformowani o ofensywie Armii Czerwonej, zdecydowali się na zatrzymanie wojsk na linii Lwów-Brześć-Białystok. 22 września w Brześciu zorganizowano wspólną defiladę przyjaźni, w której uczestniczyli gen. Guderian i kombrig. Siemion Kriwoszein. 28 września w Moskwie Joachim von Ribbentrop i Wiaczesław Mołotow podpisali traktat między obiema stronami, w wyniku którego ustalono nową granicę, dokonując kolejnego, czwartego już, rozbioru Polski. Wracając do walk, jakie Polacy stoczyli z RKKA. Oddziały KOP sporadycznie opierały się nawale wroga. Wobec niejasnych rozkazów Naczelnego Dowództwa niektórzy nie wiedzieli co robić. Bój podejmowali jedynie ci, do których nie dotarły słowa Naczelnego Wodza lub ci, którzy nie zrozumieli rozkazu. Silny opór agresorowi stawiło Wilno oraz Grodno. Dowódca garnizonu w pierwszym z miast, płk Jarosław Okulicz-Kozaryn, został zostawiony samemu sobie, gdy dowódca Wileńskiego Okręgu KOP odmówił przyjścia z pomocą obrońcom. 19 września, po dwudniowej walce, Wilno zostało zdobyte przez Sowietów. Do walki stanęli ochotnicy. W obronie Grodna również uczestniczyli cywile. Mjr Benedykt Serafin zorganizował ok. 2000 ludzi, którzy w dniach 20-21 września, wspomagani przez Rezerwową Brygadę Kawalerii „Wołkowysk”, stoczyli bój o miasto. Straty napastnika wyniosły 47 zabitych i 156 rannych. Gen. Orlik-Rückeman, dowódca KOP, zaczął tworzyć wokół siebie oddział, ściągając pomniejsze jednostki. W ten sposób zebrał około 9000 ludzi. W dniach 29-30 września doszło do bitwy pod Sackiem – największej batalii z wojskami Armii Czerwonej. Radziecka 52. Dywizja Strzelecka odniosła spore straty, jednak i strona Polska utraciła wielu żołnierzy. Grupa gen. Orlika, dzięki przerwaniu pozycji wroga, mogła dotrzeć do rzeki Bug i przekroczyć ją. Generał rozkazał teraz rozproszyć się żołnierzom, w celu uniknięcia niewoli sowieckiej. Obok jednostek Armii Czerwonej na ziemie polskie wkroczyły oddziały NKWD. Podstawowym celem okupanta była likwidacja oficerów Wojska Polskiego. Rozstrzeliwania były na porządku dziennym. W Mielnikach zginęło 30 polskich oficerów, w Mokranach 17 oficerów i podoficerów. Wielu z nich dostało się również do niewoli, aby potem umrzeć w sowieckich obozach i więzieniach bądź też zostać rozstrzelanym w akacjach NKWD. Działania te odbywały się za pełną aprobatą władz radzieckich. W ten oto sposób agresorzy rozprawili się z Polską, nacierając z dwóch stron. Ich natarcie było dobrze przygotowane i wobec miażdżącej przewagi liczebnej i ekwipunkowej spokojnie poradzili sobie z oporem, który, co trzeba przyznać, do słabych nie należał. Polskie jednostki bohatersko broniły ojczyzny, co stawia je w szeregu najlepszych i najbardziej wartościowych oddziałów walczących w czasie II wojny światowej. Jeszcze niejednokrotnie miały one pokazać, iż potrafią walczyć z wrogiem, zarówno w otwartym boju, jak i w podziemnej działalności.
„Pańscy Polacy niewiele zdziałali” – zwrócił się gen. Ironside do szefa brytyjskiej misji wojskowej, Adriana Cartona de Wiarta. Ten odparł – „Zobaczymy, mój panie, jak się spiszą inni”. Na Zachodzie panowało bowiem przeświadczenie, iż Polacy oddali swój kraj bez walki. Francuzi i Brytyjczycy wierzyli wrogiej propagandzie niemieckiej, która przedstawiała polskiego żołnierza jako nic nie wartego, szarżującego na czołg kawalerzystę. Była to kolejna z legend rozpowszechnionych przez Niemców. Tak naprawdę w jednym ze starć polski oddział kawalerii został zaskoczony przez czołgi nieprzyjaciela, co spowodowało, iż Niemcy szybko rozbili jednostkę polską. Nie było oczywiście mowy o żadnym szarżowaniu na czołgi przy użyciu koni. 5 października Hitler dotarł do Warszawy, gdzie zagranicznym korespondentom pokazano zgliszcza miasta. Widok był upiorny. Stolica Polski po raz pierwszy została ukarana za swą niepokorną postawę. Rozpoczął się okres tułaczki polskich żołnierzy, którzy poza granicami swego kraju starali się mu przysłużyć. Za Ojczyznę, choć pod innym sztandarem, ginęli m.in. w norweskim porcie – Narwiku, Tobruku, pod Monte Cassino i w wielu innych miejscach – grobowcach, uwieczniających polską chwałę. Nawet ostatnia faza kampanii wrześniowej pokazała, że polski żołnierz walczy do końca, często mimo beznadziejności sytuacji. Dopiero 2 października poddał się Hel, 5 października skapitulowała Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Stoczyła ona ostatnią bitwę w Wojnie Obronnej. Pod Kockiem od 2 do 5 października trwały zacięte walki, w których, o dziwo, Polacy odnieśli znaczne sukcesy. Dopiero wyczerpanie możliwości walki zmusiło gen. Kleeberga do złożenia broni. Ostatni rozkaz dowódcy brzmiał:
SGO „Polesie”
L. dz. 1/5/Op/
Mp., dnia 5 X 1939 roku
Żołnierze!
Z dalekiego Polesia, znad Narwi, z jednostek, które się oparły w Kowlu demoralizacji – zebrałem Was pod swoją komendę, by walczyć do końca.
Chciałem iść najpierw na południe – gdy to się stało niemożliwe – nieść pomoc Warszawie.
Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliśmy nadziei i walczyliśmy dalej, najpierw z bolszewikami, następnie w 5-dniowej bitwie pod Serokomlą z Niemcami.
Wykazaliście hart i odwagę w czasie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do końca.
Dziś jesteśmy otoczeni, a amunicja i żywność są na wyczerpaniu. Dalsza walka nie rokuje nadziei, a tylko rozleje krew żołnierską, która jeszcze przydać się może.
Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili – każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą karność, wiem, że staniecie, gdy będziecie potrzebni.
Jeszcze Polska nie zginęła!
Powyższy rozkaz przeczytać przed frontem wszystkich oddziałów.
Dowódca SGO „Polesie”
gen. bryg.
Wyniszczona Warszawa również zaczynała podnosić się z kolan. 27 września gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski założył tajną organizację wojskową Służba Zwycięstwu Polski (SZP), która od tej pory miała wziąć ciężar walk z okupantem na siebie, przekształcając się później w Związek Walki Zbrojnej.
Wobec nawałnicy niemieckiej i sowieckiej Polska niewiele mogła zdziałać. Wydaje się, że momentem przesądzającym wynik walk była agresja ZSRS z 17 września. Duże znaczenie miał też brak większych działań ofensywnych sojuszników, którzy ograniczyli się do zrzucania ulotek propagandowych na terytorium Rzeszy. W wyniku walk z Niemcami Polacy stracili 70 000 poległych (3300 oficerów), rannych zostało 133 000 żołnierzy (6700 oficerów), a do niewoli trafiło 420 000 ludzi. Strona bolszewicka podawała, iż do niewoli wzięła 575 000 jeńców, zabito 6000-7000 żołnierzy. Straty niemieckie, choć dużo mniejsze niż polskie, również były poważne. 16 343 poległych 5058 zaginionych i 27 640 rannych. Sowieci stracili ok. 3000 poległych.
Straty w sprzęcie po stronie polskiej były wysokie – 330 samolotów, ok. 400 czołgów i wszystkie okręty użyte w walce. Wehrmacht stracił 674 czołgi, 319 samochodów pancernych, Luftwaffe – 521 samolotów, Kriegsmarine – 1 trałowiec. Armia Czerwona – ok. 150 wozów bojowych i ok. 20 samolotów.
Wojna, jaką ogarnięta została Polska, przeniosła się teraz do podziemia. Z ziem centralnej Polski utworzono Generalne Gubernatorstwo. Do III Rzeszy bezpośrednio włączono Pomorze, Wielkopolskę, Śląsk, Poznań, Rejencję Katowicką i Rejencję Częstochowską. Ziemie Wielkopolski i części Pomorza weszły w skład Kraju Warty (Warthenland). Do Rzeszy wcielono również część województwa łódzkiego. Łączny obszar ziem zaanektowanych wyniósł 91 974 km². Zamieszkiwało go 10 139 000 ludzi. Ziemie wschodnie, znajdujące się za linią ustaloną w umowie z 28 września znalazły się pod okupacją sowiecką. Resztą weszła w skład wspomnianego Generalnego Gubernatorstwa, na którego czele stanął Hans Frank.
Fotografia tytułowa: żołnierze Wojska Polskiego podczas defilady w Katowicach z okazji święta 3 maja w 1937 roku. Źródło zdjęcia: NAC.