Gdy we wrześniu 1939 roku III Rzesza napadła na Polskę, dla Polaków oczywistym było, iż w wojnę powinni zaangażować się także sojusznicy II Rzeczypospolitej. Wśród nich na pierwszy plan wysuwała się Francja, którą wiązało z Polską niedawne przymierze, względnie pakt militarny. Adolf Hitler, napadając na wschodniego sąsiada, zdawał sobie sprawę, iż jego zachodni przeciwnicy nie zdecydują się na odważne kroki zapobiegające agresji i podbojowi sojusznika. Miał absolutną rację, choć nie można powiedzieć, że Francuzi i Brytyjczycy zachowywali się całkowicie biernie. Zanim przejdziemy do opisu zagadnień czysto militarnych, należy zająć się kwestiami czysto politycznymi. Zasadniczo sojusz polsko-francuski opierał się na założeniach umowy Kasprzycki-Gamelin sygnowanej przez przedstawicieli Ministerstw Spraw Wojskowych obu krajów w Paryżu z 19 maja 1939 roku. W myśl umowy, która była później podstawą roszczeń Polaków, Francuzi zobowiązywali się do wsparcia Rzeczypospolitej w wypadku agresji niemieckiej. I tak, poszczególne klauzule ustalały szczegółowe wytyczne odnośnie prowadzenia francuskiej ofensywy. Aby za bardzo nie wchodzić w szczegóły, wystarczy powiedzieć, iż strona francuska zobowiązała się niemal natychmiast odpowiedzieć na zaatakowanie sojusznika. Warto zatem zacytować fragment omawianej umowy:
„W wypadku agresji niemieckiej przeciwko Polsce lub w wypadku zagrożenia żywotnych interesów Polski w Gdańsku, co wywołałoby zbrojną akcję Polski, Francuskie Siły Zbrojne rozpoczną automatycznie działania w sposób następujący:
1. Francja podejmie natychmiast działania powietrzne zgodne z uprzednio ustalonym planem.
2. Gdy tylko część sił francuskich będzie gotowa (około trzeciego dnia I+) Francja stopniowo przystąpi do działań ofensywnych o ograniczonych celach.
3. Gdy tylko zaznaczy się główny wysiłek niemiecki przeciw Polsce, Francja głównymi siłami rozpocznie działania ofensywne przeciwko Niemcom (poczynając od piętnastego dnia I+)”.
Jak zatem możemy dostrzec, Francuzi niekoniecznie musieli ruszać całymi siłami, a cała umowa miała wiele niejednoznacznych sformułowań natury prawnej (ot chociażby, co oznacza „główny wysiłek niemiecki przeciw Polsce”?). Dodatkowo wejście w życie układu uzależniono od podpisania umowy politycznej, a ta przed wojną nie została sygnowana. Były zatem przesłanki, aby Francuzi w ogóle nie ruszali się z miejsca, a wypowiedzenie wojny III Rzeszy w dniu 3 września 1939 roku można potraktować jako… akt dobrej woli. Na szczęście, już następnego dnia klauzula polityczna została podpisana w Paryżu, a firmowana była nazwiskami ambasadora Łukasiewicza i ministra Bonneta. Protokół ten stanowił podstawę współpracy obu narodów i armii tych krajów. 7 września w Londynie sygnowano kolejny pakt, tym razem polsko-brytyjsko-francuski układ finansowy, w myśl którego Francja miała udzielić Polsce pożyczki opiewającej na 600 milionów franków. W ten oto sposób Francuzi wchodzili do wojny. Do wojny, do której przygotowani nie byli, choć posiadali jedną z najpotężniejszych armii lądowych na świecie. Od czasów I wojny światowej siły francuskie stały w zasadzie bezczynnie, nie angażując się w większe akcje. Co więcej, także dowództwo tkwiło w swoistym marazmie, nadal żyjąc przeszłością, która nijak miała się do rozwoju kultury wojskowej na świecie. Przede wszystkim Francuzi mocno cierpieli na przestarzałą taktykę, która zakładała wykorzystanie umocnień i siły piechoty zamiast nowoczesnej broni, jaką dysponowały w tym czasie hitlerowskie Niemcy. Zdawano sobie wprawdzie sprawę, iż najgroźniejszym przeciwnikiem będzie właśnie III Rzesza, ale informacji tych dowództwo francuskie nie potrafiło właściwie spożytkować. 2 września ogłoszono we Francji powszechną mobilizację. Czas jej przeprowadzenia pozostawał wiele do życzenia, bowiem część jednostek wyjątkowo opornie przygotowywała się do wojny. Mimo to należy stwierdzić, iż w drugiej dekadzie września Francja osiągnęła zdolności bojowe. W zasadzie w pierwszych dniach trwania konfliktu na granicy z Niemcami dowództwo francuskie mogło zgromadzić nawet do 34 dywizji piechoty. W trakcie stopniowej mobilizacji siły te wzrosły o kilka jednostek, co dało Francuzom sporą przewagę liczebną nad wrogiem, który czaił się po drugiej stronie umocnień. A te po obydwu stronach stanowiły sporą zaporę. Najpierw przyjrzyjmy się temu, czym dysponowała strona francuska. Najważniejsze fortyfikacje na granicy z Niemcami zbudowane zostały w latach 1929-1939. W zasadzie do rozpoczęcia kampanii francuskiej trwało ustawiczne wzmacnianie tej bariery. Nie był to oczywiście jedyny pas umocnień. Podobne budowane były na granicy włoskiej i belgijskiej, choć tam nie były one tak silne. Tak czy inaczej, już samo ufortyfikowanie tych rejonów świadczyło o mocno defensywnej taktyce Francuzów, którzy stawiali na obronę pozycji polowych zamiast na śmiałe wypady na terytorium wroga. Właściwie Linia Maginota, bo tak nazwano pas na cześć ministra wojny Andre Maginota, liczyła sobie grubo ponad 400 kilometrów długości i blisko 6000 fortyfikacji różnego typu od bunkrów poprzez forty aż do grup warownych, na które składały się zespoły umocnień. Wszystko to mogło wzbudzać podziw i prowadziło do złudnego przekonania, iż Linii Maginota „nie przejdzie nikt”. We wrześniu 1939 roku rejonu fortyfikacji broniły przede wszystkim siły 2. Grupy Armii. Jeszcze we wrześniu Francuzi wykonali pewne kroki na drodze realizacji ustaleń paktu militarnego. Wyszli poza umocnienia i zajęli pas przygranicznych miejscowości niemieckich. Po stronie niemieckiej znajdowały się siły Grupy Armii „C” dowodzonej przez gen. Rittera von Leeba. Miał on do dyspozycji 42 dywizji, ale blisko połowa oddelegowana była do rezerwy. Gdyby siły francuskie postrzegać w tych kryteriach, to opiewałyby na liczbę 90 dywizji. Proporcje i tak były po stronie Francuzów, tym bardziej że mieli oni do dyspozycji o wiele lepsze wyposażenie. Siły powietrzne szacowano na około 1600 maszyn, z czego 500 przypadło na nowoczesne myśliwce. Dowództwo francuskie bojaźliwie podeszło do problemu atakowania sił niemieckich i w zasadzie we wrześniu nie podejmowano się większych akcji bojowych. Co więcej, wsparcie niosły Francuzom siły Royal Air Force, brytyjskiego lotnictwa, które na razie przygotowywało się do walki zakrojonej na szeroką skalę. Rzesza mogła im przeciwstawić 2. i 3. Flotę Powietrzną z 1200 samolotami. Efektem ofensywy francuskiej prowadzonej w pierwszych dwóch tygodniach września było zaledwie lekkie zachwianie status quo na zachodnim froncie. Decydujący okazał się 12 września, kiedy to przywódcy mocarstw alianckich spotkali się na konferencji w Abbeville, podczas której zadecydowano o powstrzymaniu działań. To był ostateczny cios dla polskiej obrony, gdyż plan sporządzony przez dowództwo zakładał odciążenie na zachodnim froncie. Polska przegrała kampanię wrześniową, a Francuzi i Brytyjczycy postanowili nie reagować w stopniu wystarczającym do pokonania Niemców i oczekiwać na inną szansę starcia się z wrogiem. Zasadniczo obawiano się szturmowania niemieckiej linii umocnień zwanej Linią Zygfryda, która stanowiła już pokaźną siłę i była kluczowym elementem niemieckiej defensywy. Zaniechanie działań przez sojuszników Polski było początkiem nowego okresu w II wojnie światowej, który z czasem zyskał sobie miano Sitzkrieg – Wojny Siedzącej – lub też Dziwnej Wojny czy Drôle de guerre, jak ochrzcili ten czas Francuzi. W praktyce do kwietnia 1940 roku na froncie nie odbywały się żadne działania, a obie strony szykowały się do starcia, które musiało nadejść w związku z agresywną polityką III Rzeszy.
To dziwne, ale Hitler, prowadząc jednocześnie kampanię w Polsce, starał się zwodzić polityków brytyjskich i francuskich wizją podpisania pokoju i zakończenia działań. Jeszcze we wrześniu pojawiały się propozycje przywrócenia Polsce suwerenności za cenę anektowania byłych ziem poniemieckich. 6 października führer przemawiał w Reichstagu. Podczas żywiołowej i pełnej ekspresji mowy wygłosił chęć porozumienia z mocarstwami zachodnimi. Jednocześnie obrażał Winstona Churchilla, wokół którego skupiły się najbardziej wojowniczo nastawione elementy brytyjskie. Na nic zdały się niemieckie zapewnienia, gdyż 12 października premier Neville Chamberlain zdecydowanie odrzucił propozycje na forum Izby Gmin. Mniej więcej w tym samym czasie podobny pogląd wygłosił publicznie Eduard Daladier, co pogrzebało plany Hitlera, o ile niejasne sformułowania można nazwać planami. 9 października przedstawił on bowiem memorandum, z którego jasno wynikało, iż Rzesza musi dopuścić się kolejnych agresji, wykorzystując swój potencjał militarny. Jednocześnie wyrażał przekonanie, iż w obronnych planach francuskich ważne miejsce zajmują Belgia i Holandia, które także należy zająć. Nie zwrócono przy tym uwagi, iż oba kraje zadeklarowały chęć neutralności w zbliżającym się konflikcie. Dlatego też Hitler żądał uderzenia na Francuzów jeszcze jesienią 1939 roku. OKW sprzeciwiło się agresywnym posunięciom wodza. Mimo to 19 października wydana została dyrektywa odnośnie Fall Gelb – Planu Żółtego – który zakładał podbój Europy Zachodniej przez siły niemieckie. W zasadzie głównym założeniem operacji byłby atak na Francję przez tereny belgijskie siłami ponad siedemdziesięciu dywizji. Czas, który uciekał Hitlerowi, niekoniecznie grał na korzyść aliantów zachodnich. Wprawdzie Brytyjczycy zaczęli przysyłać na kontynent wsparcie lądowe i lotnicze, jednakże były to siły niewystarczające do odparcia zmasowanej inwazji. Wehrmacht także prowadził ostrą mobilizację, zbrojąc się do kolejnej wojny błyskawicznej (Blitzkrieg). Führer miał o Francuzach złe zdanie, co w dużej mierze wpływało na formowanie kolejnych planów agresji. Niezadowolenie Hitlera wzbudzał fakt przygotowania natarcia wedle wytycznych pierwszowojennych. Autorem takiego rozwiązania był szef sztabu Franz Halder. Hitler dostrzegał rozliczne wady w pomyśle swojego szefa sztabu i dlatego rozpoczął wprowadzanie poprawek do planu. Przede wszystkim zaś uważał, iż podbój Belgii i Holandii nie powinien zająć większej ilości czasu. Führer zaproponował rozwiązanie nietypowe, oparte na pewnym elemencie ryzyka i sile wojsk pancernych – oto Niemcy mieli zmaksymalizować wysiłek na terenie Belgii, a główne natarcie wyprowadzić na południe od Mozy. Następnie siły niemieckie wykonałyby zwrot w kierunku Kanału La Manche. W efekcie pierwszy termin rozpoczęcia operacji wyznaczono już na początek listopada. Stopniowo jednak, w miarę rozwoju wydarzeń, Hitler odbiegał od myśli natychmiastowego uderzenia. Operację wielokrotnie przesuwano, a plan cały czas modyfikowano. Szybkiemu atakowi sprzeciwiało się przede wszystkim Naczelne Dowództwo Wehrmachtu, które trzeźwo oceniało możliwości manewrowe armii niemieckiej. David Irving („Wojna Hitlera”) dostrzega, iż notoryczne wydawanie nowych dyrektyw mogło wcale nie być przejawem chęci szybkiego rozegrania kampanii przez führera, ale sprytnym sposobem na utrzymywanie armii w stałej gotowości bojowej. W listopadzie głównym problemem rozważanym w kwaterze głównej było zajęcie holenderskich mostów na Kanale Alberta, które obrońcy najprawdopodobniej przygotowywali nie tyle do obrony, co do wysadzenia. Wreszcie 20 listopada zapadła decyzja o wykorzystaniu szybowców i spadochroniarzy, którzy mieli uchwycić przejścia zanim przeciwnik zdoła je zniszczyć. Jednocześnie z dojrzewaniem planu Gelb zainicjowano projekt opanowania zachodniej części Skandynawii – ofiarami agresji stać się miały Dania i Norwegia. Operacja ta winna była zagwarantować zajęcie tych terenów zanim uczynią to Brytyjczycy. Kampania norweska rozpoczęła się 9 kwietnia 1940 roku i trwała do początków czerwca. Ten epizod nie miał właściwie większego znaczenia w toku omawianej przez nas kampanii francuskiej, choć dostrzegalnym jest, iż część jednostek niemieckich musiała zostać oddelegowana do wykonywania innych zadań. 10 stycznia 1940 roku Hitler zdecydował, iż operacja Gelb rozpocznie się 17 stycznia. Ostatecznie jednak odłożył termin ofensywy o trzy dni, co związane było z kiepską aurą. Atak wciąż odraczano, a führer zaczął w tym czasie interesować się sylwetką gen. Ericha Mansteina, który w Grupie Armii gen. Gerda von Rundstedta był szykanowany za krytykę planu Haldera. Hitler szybko znalazł w nim poplecznika dla swoich rozwiązań. Właściwie w ten sposób powstał nowy plan, nazwany od nazwiska Mansteina. 17 lutego führer spotkał się z generałem, a nazajutrz z feldmarszałkiem Waltherem von Brauchitschem. Opracowano nowe założenia ofensywy i 24 lutego przekazano je OKW jako wiążące dla planu Gelb. Plan ten zakładał złamanie neutralności Belgii, Holandii i Luksemburga i zmasowane natarcie Grupy Armii „A” gen. Gerda von Rundstedta, która miała za zadanie uderzenie przez teren Ardenów w kierunku Sedanu i Kanału La Manche. Na jej prawym skrzydle winna operować Grupa Armii „B” gen. Fedora von Bocka, która miała zająć kraje niderlandzkie. I wreszcie Grupa Armii „C” gen. Rittera von Leeba powinna wiązać walką siły francuskie na przedpolach Linii Maginota i chronić umocnień niemieckich. Umiejscowienie Grupy Armii „C” na południe od głównego odcinka ofensywy wskazywało na jej defensywny charakter. Jak się później okazało jednostki Leeba nie tylko się broniły, ale i przechodziły do efektywnych uderzeń. Zostawmy na chwilę Niemców i przyjrzyjmy się potencjałowi ich głównych przeciwników, czyli Francuzów.
Od zakończenia I wojny światowej Francja wciąż miała silną pozycję w europejskim układzie sojuszów i paktów. Jej bezpieczeństwo gwarantowała silna armia lądowa, która miała chronić kraju przede wszystkim przed ponowną napaścią niemiecką. Francuzi lekceważyli jednak nowoczesne środki walki, czego wyrazem był brak większych akcji na polu rozbudowy militariów aż do 1935 roku. Wtedy to gen. Maurice Gamelin umożliwił przyznanie kredytu wojskowego na sumę 4 mld franków. Dzięki wsparciu armia została wyposażona w czołgi typu R-35 i R-36. Agresywne posunięcia Niemców wzmacniały poczucie zagrożenia po stronie francuskiej, co skłoniło zachodnie mocarstwo do opracowania nowych planów rozwojowych – w 1936 roku powstał plan czteroletni, w którym wydatki sięgnąć miały 14 mln franków na wniosek ministra Daladiera. 7 września zatwierdzono żywiołową rozbudowę. Szczególnie zajęto się rozbudową sił lądowych. Nieco gorzej prezentowała się sytuacja lotnictwa, gdzie prace ruszyły dopiero z początkiem 1938 roku, co wiązało się z obraniem na stanowisko ministra lotnictwa Guya La Chambre. Szacuje się, że 15 maja 1940 roku lotnictwo dysponowało 1300 samolotami w pierwszej linii. W większości jednak były to maszyny znacznie gorsze od niemieckich. Mimo wszystko była to siła, którą można było wykorzystać do działań defensywnych. Zaniedbano natomiast obronę przeciwlotniczą, co później odbiło się na Francuzach podczas walk w kampanii 1940 roku. Jeśli chodzi o siły pancerne, Francuzi i Brytyjczycy (a o nich za chwilę) dysponowali przewagą liczebną, ale i tutaj ich maszyny były gorsze jakościowo. Łącznie alianci dysponowali 3384 czołgami, przy czym strona niemiecka mogła wystawić do boju 2445 maszyn. Po stronie Rzeszy przemawiało doświadczenie bojowe. Pancerniacy niemieccy wiedzieli już, jak walczyć i w porównaniu z Francuzami mieli o wiele większe szanse wyjścia zwycięsko ze starcia. Francuzów wspomagali Brytyjczycy, głównie jeśli chodzi o lotnictwo. Ich Royal Air Force stanowiło przeciwwagę dla niemieckiej Luftwaffe kierowanej przez marsz. Hermanna Göringa. Ogółem naliczono blisko 1200 samolotów brytyjskich. Juz 2 września 1939 roku na terenie Francji zaczęły pojawiać się dywizjony bombowców Fairey Battle. Dalej pojawiały się myśliwce Hawker Hurricane, chyba najlepiej przygotowane do boju z Niemcami. Ci zdołali zgromadzić do maja 1940 roku 5446 maszyn różnego typu, wśród których na szczególną uwagę zasługują projekty Messerschmitta i bombowce nurkujące Stukas. Wróćmy jeszcze na chwilę do Brytyjczyków. Od początku września na kontynencie zaczęły pojawiać się jednostki z Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego dowodzonego przez gen. lorda Johna Gorta. Miał on do dyspozycji 10 dywizji Imperium. Obok nich do walki wejść mogło 94 dywizji francuskich, choć 28 z nich stanowiło rezerwy, a także sojusznicze 22 dywizje belgijskie i 8 holenderskich. Ogółem 134 dywizje, na które przypadło 6 dywizji pancernych i 24 dywizje zmotoryzowane. Dodatkowo wsparcie zapewniały jednostki pochodzące z podbitych przez Niemcy krajów, w tym dwie polskie i jedna czeska. Ogółem siły alianckie w kampanii francuskiej szacowano nawet na blisko 3 mln ludzi. Niemcy mogli im przeciwstawić podobną ilość dywizji, w pierwszej linii liczono na 93 jednostki. Na liczbę tę składowało się 10 dywizji pancernych, nad którymi zwierzchnictwo objął gen. Heinz Guderian, oraz sześć dywizji zmotoryzowanych. Hitler liczył jeszcze na wsparcie sojusznika włoskiego, jednak zanim nastąpiła ofensywa Benito Mussolini poinformował go, iż nie jest on gotowy na rozwinięcie szeroko zakrojonych działań. Był to typowy wybieg taktyczny, bowiem duce chciał poczekać na rozwój sytuacji i dopiero wtedy ewentualnie włączyć się do boju. Dzisiaj wiemy, iż do walki posłał 32 dywizji, w których walczyło blisko 700 tys. ludzi. Nas najbardziej powinno interesować, iż w skład Grupy Armii „A” weszło 45 dywizji, natomiast Grupę Armii „B” reprezentowało 29 podobnych jednostek.
Pod koniec kwietnia 1940 roku atmosfera w otoczeniu führera zgęstniała. Było oczywistym, iż w ciągu najbliższych dni nastąpi uderzenie na zachód. Żołnierze zmęczeni już byli ciągłym wyczekiwaniem i stresem z tym związanym. Hitler oczekiwał sprzyjających warunków atmosferycznych. 3 maja przełożył termin ofensywy. Podobnie było 4 i 5 maja. Tym razem do 8 maja. Führer wciąż nie decydował się na zaatakowanie sąsiadów, obawiając dekonspiracji. Faktycznie, Abwehra donosiła w tych dniach o przedostaniu się tajnych planów do Holendrów, którzy 8 maja ogłosili stan oblężenia. Wreszcie Hitler podjął ostateczną decyzję, iż natarcie ruszy 10 maja. Jego otoczenie zapewniało go o tym, iż pogoda się poprawia, a 10 maja nie będzie żadnych problemów z aurą. Wieczorem 9 maja jednostki niemieckie wkroczyły do Luksemburga i natychmiast zajęły ten mały kraj. W nocy führer udał się na zachód, aby obserwować początek zmagań, tak znaczących dla historii Europy. Jak sam mówił, sukces w kampanii francuskiej miał „zadecydować o losie narodu niemieckiego na następne tysiąc lat”. Wczesnym rankiem do boju ruszyły siły lądowe i powietrzne Rzeszy. Mniej więcej o 5.35 rozpoczęto ostrzeliwanie artyleryjskie, a Luftwaffe natychmiast przystąpiła do bombardowania ważnych strategicznych celów. W pierwszej kolejności atakowano lotniska, gdzie niszczono maszyny alianckie zanim te zdążyły poderwać się do walki. Co więcej, ucierpiały brytyjskie składy paliwa, które udało się Niemcom w dużej mierze zniszczyć. Zaskakującym było to, iż Francuzi nie zdecydowali się na mocniejsze kontrakcje lotnicze. Gen. Georges odrzucił początkowy plan aktywnej postawy. Biernością obrońców zaskoczeni byli także Włosi, co uwidacznia się w pisarstwie Galeazzo Ciano, zięcia Mussoliniego i ministra spraw zagranicznych. Fatalnym rozwiązaniem okazało się oddanie dowódcom frontowym inicjatywy w walkach. Brak jednolitego dowództwa w dużej mierze zaważył na wyniku kampanii francuskiej. Właściwie zostało ono oddane w ręce Najwyższej Rady Wojennej z prezydentem Francji, Radą Ministrów, marsz. Pétainem oraz gen. Gamelinem jako szefem Sztabu Generalnego Obrony Narodowej. Właściwie w okresie wojny to do Gamelina należało dowodzenie siłami francuskimi. Swoje stanowisko dowódcze rozmieścił w Château Vincennes.W styczniu 1940 roku system nieco zweryfikowano, a gen. Georges objął dowodzenie nad frontem północno-wschodnim. Na froncie południowo-wschodnim, wymierzonym we Włochów (którzy przyjęli na razie założenie nieangażowania – nonbelligeranzza), dowodził gen. Orly z siedmioma dywizjami do dyspozycji. Z kolei na froncie północnoafrykańskim gen. Nogues dowodził ośmioma dywizjami. Plan defensywny zakładał przede wszystkim obronę rejonu Linii Maginota, za którą rozmieszczone zostały francuska 2. Grupa Armii gen. Gastona Prételata chroniąca rejonu od Montmedy po Strasbourg (w jej składzie walczyły 3. Armia, 4. Armia i 5. Armia) oraz 3. Grupa Armii gen. André Bessona z 8. Armią w składzie broniąca się w rejonie rzeki Ren. O wiele aktywniejsza miała być 1. Grupa Armii gen. Gastona Henry’ego Bilotte’a (1., 2., 7. i 9. Armia a także siły brytyjskie), która operowała na terenie Belgii. Co ciekawe, alianci zdawali sobie sprawę, iż główne uderzenie Niemców może przejść przez Belgię, jednakże nie podejrzewano, iż przeciwnik zaangażuje swoje siły w trudną przeprawę przez lasy ardeńskie. Wprawdzie góry te nie należą do najwyższych, jednakże warunki terenowe w tym rejonie uniemożliwiają sprawne poruszanie jednostek pancernych. Gdy Adolf Hitler przybył do przygranicznej miejscowości, szybko usłyszał nad swoją głową szum lecących samolotów Luftwaffe. Chwilę po tym dał się słyszeć głos sił lądowych szykujących się do uderzenia. To właśnie na ich barkach spoczęło główne zadanie sforsowania alianckiej obrony. W pierwszej kolejności zająć się musimy sytuacją krajów Niderlandzkich, bowiem to one poszły na pierwszy ogień, jeśli idzie o agresję niemiecką. Niemcy doskonale przygotowali się do inwazji, stosując rozmaite metody szpiegowskie i dywersyjne. Na infiltrację niemiecką szczególnie narażona była Holandia, gdzie utworzyła się swoista V kolumna. Na nic zdały się czynniki świadczące o wyjątkowo agresywnych planach Rzeszy względem Niderlandów. Ani Holendrzy, ani Belgowie nie zdecydowali się na aktywne wystąpienie przeciwko siłom hitlerowskim. W styczniu 1940 roku na terytorium Belgii rozbił się niemiecki samolot, w którym znaleziono informacje dotyczące agresji na zachód. Wreszcie pod koniec marca szef belgijskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Spaak zakomunikował sprzymierzeńcom alianckim, iż zwróci się do nich po pomoc, jeśli będzie to niezbędne. Holendrzy także nie podjęli się znacznego wysiłku na rzecz wzmocnienia swojego potencjału militarnego. Co więcej, w lutym zwolniono dowódcę armii Reyndersa, którego zastąpiono bardziej ugodowym gen. Winkelmannem. Ten nie miał zamiaru kontynuowania drogi obranej przez poprzednika i w dużej mierze zaniechał projektów obronnych. Francuzi i Brytyjczycy przykładali szczególną wagę do rejonów niderlandzkich, bowiem spodziewano się, iż Niemcy szybko uporają się z tamtejszą obroną, co umożliwi im założenie baz w dogodnym miejscu. Dogodnym do bombardowania Paryża i Londynu. To przekonanie przesądziło o losach planu obronnego. Zaakceptowany tzw. plan Dyle, który zakładał obronę przede wszystkim rubieży rzeki Dyle, co sprzyjało Francuzom. Dodatkowo zbiegło się to z głównymi wytycznymi Belgów, którzy chcieli bronić przestrzeni między Coningshoyt a Wavre. Niemcy mieli uderzać na północ od Namur, co było sprzeczne z poglądami dowództwa Wehrmachtu. Alianci, nie wiedząc o tym fakcie, rozmieścili w tym rejonie silne armie 1. angielską i 7. francuską (gen. Giraud). Na kierunku Ardenów znalazły się znacznie uboższe 2. (gen. Huntziger) i 9. armie (gen. Horap) francuskie. 2. armia składała się z zaledwie 5 dywizji piechoty i trzech dywizji kawalerii, które do walki były kompletnie nieprzygotowane. 9. armia przedstawiała się na podobnym poziomie, posiadając 6 dywizji piechoty, dwie dywizje kawalerii i jedną zmotoryzowaną. Dużą część żołnierzy stanowili rezerwiści. Jak pisze D.M. Proektor: „Główne siły armii belgijskiej […] wysuniętej na wschód linii Kanału Alberta od Liége do Antwerpii broniło trzynaście dywizji. Odcinek Mozy od Liége do Namur zajmowało sześć dywizji, które częścią sił miały prowadzić obronę ruchową w Ardenach, bezpośrednio przy granicy. Na skraju lewego skrzydła zgrupowano 7. armię francuską. Jej zadaniem był marsz do Holandii i wsparcie tamtejszych obrońców. A ci nie przejmowali się doniesieniami wywiadu na temat zbrojenia się Niemców. Jeszcze 9 maja 1940 roku minister Spaak nie dawał wiary pogłoskom, jakoby trwał przemarsz sił niemieckich w kierunku granicy holenderskiej. Dopiero nad ranem 10 maja, gdy bomby niemieckie spadały już na lotniska Holandii i Belgii rządzący tych krajów zdecydowali się wezwać pomocy sojuszników. Ale było już za późno…
O 6.35 gen. Gamelin wydał rozkaz wkroczenia do Belgii sił 1. Grupy Armii. 7. armia miała maszerować do Holandii i tam nawiązać styczność z sojusznikami. Gamelin nie tylko dawał hasło do rozpoczęcia planu „Dyle”, ale i zagrzewał do boju swoich żołnierzy patetycznymi słowami: „Niemcy rozpoczęli z nami walkę na śmierć i życie. Hasłem Francji i wszystkich jej sojuszników jest męstwo, energia, wiara w zwycięstwo. Jak powiedział przed 24 laty marszałek Pétain: 'Zwyciężymy ich!'”. Niemcy byli przygotowani na takie rozwiązanie. Mieli też po swojej stronie atuty takie, jak siła, spryt i szybkość. Luftwaffe wespół ze spadochroniarzami przygotowało brawurową operację powietrznodesantową, która zakończyła się połowicznym sukcesem m.in. w Dordrecht, Rotterdamie (siły 22. dywizji powietrznodesantowej poniosły spore straty, ponieważ część spadochroniarzy lądowała na Renie – tylko nielicznym udało się dojść do mostów, których w konsekwencji nie opanowano) czy Hadze (trzy grupy gen. Studenta po ciężkim boju opanowały miejscowe lotniska). Najbardziej brawurową akcją było zajęcie twierdzy Eben Emael, o czym należy powiedzieć nieco szerzej. Niemieckie szybowce dowiozły żołnierzy oraz saperów w rejon silnych umocnień. Tam specjalny batalion rozpoczął niszczenie fortyfikacji oraz likwidowanie broniących się oddziałów. Pierwszej nocy nie udało się połączyć siłom 4. dywizji pancernej ze spadochroniarzami. 11 maja sztuka ta powiodła się, choć żołnierze Wehrmachtu musieli przeprawiać się przez Mozę łodziami. Sforsowanie zapory było jednak doniosłym wydarzeniem, a zdobycie Eben Emael umożliwiło kontynuowanie ofensywy 6. armii. 18. armia także sforsowała Mozę, tyle że pod Gennep i Mook. Dowódca grupy gen. Bock posłał do przodu 9. dywizję pancerną na kierunku Maastricht. Tymczasem 6. armia maszeruje na Namur i Louvain. Widząc to, belgijskie dowództwo decyduje się na zmianę taktyki i wycofanie już 11 maja na linię Antwerpia-Louvain, dokąd zmierzają także jednostki francuskie. Tego dnia wieczorem 1. Grupa Armii pojawiła się w rejonach rzeki Mozy i rzeki Dyle, osiągając główną rubież obronną sojuszników. W konsekwencji wywiązała się sytuacja, w której Grupa Armii „B” trzymała dużą część sił przeciwnika, umożliwiając natarcie Grupy Armii „A” przez teren Ardenów. Linia obronna na Kanale Alberta została zatem przełamana. W powiązaniu z pełną dominacją Luftwaffe w powietrzu dało to obraz wojny błyskawicznej, która przez Niemców miała zostać wygrana w nadspodziewanie krótkim czasie. Jeśli chodzi o Holendrów, to dość szybko przeszła im ochota do stawiania dalszego oporu. Z większych starć należy wspomnieć przede wszystkim walki o Rotterdam, które rozgorzały po lądowaniu niemieckich spadochroniarzy. Dlatego też dowództwo niemieckie zdecydowało się posłać nad miasto sporą ilość bombowców. Gdy zbliżały się one do Rotterdamu, nadeszła wiadomość, iż Holendrzy kapitulują. Niestety, nie zdołano zawrócić wszystkich maszyn i blisko 100 ton bomb różnego typu uderzyło w piękne miasto, niszcząc bezcenną historyczną zabudowę. To wszystko złożyło się na obraz smutnej porażki Holendrów. Niemcy mogli teraz dokonać podobnych nalotów na Hagę, a nawet Amsterdam, co ostatecznie przesądziło o losie kampanii w tym rejonie. Efektem było podpisanie kapitulacji kraju 15 maja. Dwa dni później rozpoczęła się brutalna okupacja niemiecka. Królowa Wilhelmina postanowiła ewakuować się z Holandii i na emigracji, w Londynie, odtworzyć państwowość. Nowy rząd utworzył Pieter Gerbrandy. Walki o Holandię kosztowały życie 3500 żołnierzy holenderskich (6000 zostało rannych) oraz blisko 9000 cywilów. Niemiecka armia straciła 2500 zabitych i 6000 rannych. Blisko 1200 ludzi zostało wywiezionych do Wielkiej Brytanii w charakterze jeńców.
Nagłe rozpoczęcie kampanii francuskiej zszokowało opinię publiczną na całym świecie. Pod ogromnym wrażeniem wydarzeń byli także Brytyjczycy, gdzie nastąpił swoisty przewrót władzy państwowej. Neville Chamberlain, jako premier brytyjski, wielokrotnie kompromitował się na międzynarodowej scenie politycznej. Maj 1940 roku był ostatecznym potwierdzeniem fiaska jego polityki uległości względem dyktatora III Rzeszy. Okazało się, iż przywódca Brytyjczyków jest wodzony za nos przez kogoś, kto polityki uczył się w niemieckich barach. Klęska w Norwegii, a w maju wszystko zapowiadało taki obrót wydarzeń, i rozpoczęcie nowej kampanii ostatecznie przekreśliły jakiekolwiek szanse na prowadzenie skutecznej polityki przez Chamberlaina. Zawiódł jako dyplomata, zawiódł jako obywatel brytyjski. Dlatego też 10 maja 1940 roku postanowił ustąpić z urzędu. Na jego miejsce wyznaczono osobę chyba najbardziej wojowniczo nastawioną i skłonną do kontynuowania walki za wszelką cenę. Pierwszy Lord Admiralicji, Winston Churchill, od dawna krytykował założenia polityki swojego poprzednika i nie krył się z antynazistowskimi sympatiami. Jego nominacja zwiastowała zatem zwrot w stosunkach brytyjsko-niemieckich, zapowiadała, iż nie wszystko jest stracone, a Imperium wciąż może podjąć się wysiłku walki, choć tak naprawdę nie dysponowało wtedy realnymi szansami pokonania III Rzeszy. Przynajmniej nie w pojedynkę. Churchill natychmiast zabrał się do pracy, kontaktując z Francuzami i prosząc premiera Reynauda o zaangażowanie do boju całej Francji. Niestety, sytuacja na froncie nie przebiegała tak, jakby sobie to Churchill wymarzył, a jego odpowiednik po stronie największego sprzymierzeńca był wyjątkowo zniechęcony negatywnym otwarciem kampanii francuskiej.
Opowieść skończyliśmy w momencie, gdy alianci zajmowali nową rubież obronną, decydując się na przesunięcie defensywy. Teraz to Niemcy mieli zadecydować, jak potoczą się losy konfliktu. Do walki miała bowiem wejść Grupa Armii „A” z potężnymi siłami pancernymi, które winny natrzeć przez silnie zalesione tereny Ardenów. Sprzymierzeni nie do końca orientowali się w sytuacji. Na terenie Holandii 7. armia mogła przekonać się, iż tam kwestia walki została już rozstrzygnięta. Tymczasem 12 maja król belgijski spotkał się z sojusznikami w rejonie Mons. Ustalono, iż siły belgijskie i holenderskie, które nie zostały jeszcze wyniszczone, podporządkują się 1. Grupie Armii. Rankiem 13 maja rozgorzały walki 1. armii z 6. armią niemiecką na północ od Namur. Pod Gembloux doszło do starcia korpusu kawaleryjskiego gen. Prioux z 4. dywizją pancerną gen. Ludwiga Radlmeiera z XVI Korpusu gen. Ericha Hoepnera. Efekt był łatwy do przewidzenia – Francuzi szybko poszli w rozsypkę, nie mając szans z silniejszym przeciwnikiem. 14 maja wytworzyła się następująca sytuacja – 41 dywizji alianckich broniło rubieży od ujścia Skaldy do Namur przed naporem 23 dywizji niemieckich. Okazało się, iż pierwszy impet uderzenia wroga udało się na chwilę wyhamować. W sukurs szły już jednak posiłki ardeńskie. W pierwszym rzucie szła tutaj Grupa Pancerna gen. Kleista. To dziwne, ale gdy 10 maja siły pancerne Niemców ruszyły w trudny teren, nie napotkały oporu. Co więcej, Francuzi nie próbowali kontrakcji lotniczych, choć takie na pewno spowodowałyby ogromne straty po stronie agresora. Niemieccy spadochroniarze zajęli umocnienia w Martelange. Siły 2. armii gen. Huntzingera także nie mogły przeciwstawić się ofensywie niemieckiej i jeszcze 10 maja pod Arlon i Florenville zostały mocno przetrzebione przez jednostki pancerne Wehrmachtu. Wieczorem natarcie niemieckie nieco wyhamowano, a powodem były fałszywe doniesienia o przesuwaniu się sił pancernych wroga. Tak naprawdę była to kawaleria 2. armii. W nocy na 11 maja podobnego manewru – a więc ataku kawaleryjskiego – próbował dowódca 9. armii gen. Corap. Żołnierze 9. armii przekroczyli Mozę, ale manewr ten na niewiele się zdał, gdyż Niemcy po prostu rozjechali Francuzów i 12 maja w wielu punktach dobili do Mozy. Wspomnieć należy przede wszystkim o siłach pancernych gen. Guderiana, które osiągnęły linię pod Sedanem oraz 6. dywizji pancernej pod Mothermé. Jeszcze 13 maja Niemcy spróbowali uchwycić przyczółki na zachodnim brzegu rzeki. Przy wsparciu lotnictwa 19. (Guderian) i 41. (Reinhardt) korpusy zmotoryzowane zaczęły planowane przekroczenie zapory. 2. i 9. armia były bezbronne, a ogromne zamieszanie po stronie Francuzów bynajmniej nie sprzyjało obronie. Wsparcie całej akcji zapewniało niemieckie lotnictwo. Luftwaffe umożliwiła Guderianowi utworzenie przyczółka na Mozie, a następnie wbicie się klinem między 5. i 9. armie. Sam Guderian ocenił proces forsowania jako łatwy: „Jak gdyby odbywało się na jakiejś inspekcji w obozie ćwiczebnym”. Pod Monthermé Francuzi zostali kompletnie zaskoczeni. Podobna sztuka udała się 15. korpusowi zmotoryzowanemu gen. Hotha z 4. armii niemieckiej, który nacierał na kierunku Dinant. Sukces niemiecki był oczywisty, a Francuzi nie byli w stanie obronić wydawałoby się niezawodnych pozycji na Mozie. 9. armii groziło osaczenie z dwóch stron. Tego samego dnia Gamelin i Georges spotkali się z gen. Vuilleminem, który kierował poczynaniami lotnictwa, prosząc go o zintensyfikowanie działań w rejonie Mozy. Dopiero od następnego dnia nad jednostkami niemieckimi zaczęły pojawiać się francuskie samoloty, ale były tam zbyt późno i w zbyt małej liczbie, aby cokolwiek zmienić w trudnej już sytuacji. 14 maja głównodowodzący francuscy postanowili wreszcie wzmocnić 2. i 9. armię. Podjęto decyzję o przerzuceniu 6 dywizji z 2. Grupy Armii, która pilnowała Linii Maginota, na razie nie wchodząc do walk. Inicjatywa jak najbardziej słuszna, choć napotkano na swej drodze ogromne trudności logistyczne. Podjęto się także przetransportowania w rejon Mozy 1., 2. i 3. dywizji pancernej. 14 maja był dla nas niezwykle interesujący także ze względu na posunięcia niemieckie. Oto oczywistym już było, iż z Arden wyszło główne natarcie Wehrmachtu, a Dyrektywa nr 11 wydana przez OKW rozwiała wszelkie wątpliwości – nakazywano atak „w ogólnym kierunku północno-zachodnim”, dostrzegając błędne przekonania przeciwnika, który wzmacniał wciąż rejon Namur. Dodatkowo gen. Georges bał się podejmować ważnych decyzji, zrzucając odpowiedzialność na podwładnych. Gen. Huntziger nie otrzymał żadnych wytycznych oprócz enigmatycznego: „Róbcie, co możliwe, aby było lepiej”. Huntziger ustępował pola siłom pancernym Kleista i wycofywał się na południe i południowy-wschód. 8. korpus armijny osiągnął duży sukces, kierując się na Chimay i zagrażając lewemu skrzydłu 9. armii. W zasadzie 14 i 15 maja dokonał się akt dramatu 1. dywizji pancernej gen. Bruneau, którą Niemcy po prostu systematycznie rozbijali w szeregu starć. W efekcie kilkadziesiąt ze 150 czołgów zostało zniszczonych. Nie udało się także wprowadzenie do walki 2. dywizji pancernej. 15 maja decyzją gen. Billotte’a 2. armia rozpoczęła odwrót na pozycję na linii Charleroi-Philippeville. W praktyce już wieczorem siły Hotha osiągnęły wspomniane Philippeville i mogły tam zastać wszystko, tylko nie zorganizowany opór francuski. Część sił 9. armii cofała się na Hirson, gdzie dążyła też przesuwana właśnie 6. armia gen. Touchona. 16 maja sytuacja była na tyle czytelna, że można było już określić, gdzie są Niemcy. Pięć dywizji pancernych bez większych problemów sunęło na południe, a trzy z nich nieomal dobiły już do Montcornet. Co ciekawe, właśnie w tym momencie, gdy nic nie zagrażało w niemieckim pochodzie, dowództwo postanowiło natarcie wstrzymać. Być może obawiano się nagłych komplikacji, ale te nadejść nie mogły. Tyle że o tym Niemcy nie wiedzieli.
Francuzi, patrząc na front 16 maja, doskonale zdawali sobie sprawę, iż sytuacja zabrnęła za daleko, a kampania prawdopodobnie została przegrana. Niemcy nie potrafili dostrzec swojego zwycięstwa i co najmniej dziwnym jest fakt, iż ich zmasowane natarcie nagle się zatrzymało. Mimo wszystko obrońcy postanowili jeszcze walczyć, o czym świadczy dyrektywa dowództwa z 15 maja: „Zawiadomić wszystkie podporządkowane wam jednostki wojskowe, nawet otoczone przez przeciwnika, że odbudowujemy trzon oporu. Gdy tylko przejdzie fala czołgów, zwłaszcza ciężkich, zostanie skoncentrowana grupa piechoty i czołgów i wówczas rozpoczną się działania na tyłach wroga, mające na celu odcięcie jego linii komunikacyjnych i baz zaopatrzeniowych”. Niestety, obok tak spontanicznych reakcji uwidocznił się również defetyzm, szczególnie w poczynaniach osób na najwyższych stanowiskach, w tym premiera Daladiera, który słał przerażające i dramatyczne w brzmieniu depesze do Londynu. Okazało się, iż niezbędne są zmiany wśród pełniących kluczowe dla rozwoju sytuacji funkcje. Jedną z nich była nominacja gen. Maxime Weyganda na miejsce gen. Gamelina. Do Paryża przyleciał on 17 maja, podróżując z Bejrutu, gdzie dowodził siłami francuskimi na Bliskim Wschodzie. Z miejsca oznajmił, iż… wojna jest przegrana. To chyba jasno wskazuje na strategię, jaką obrał Weygand, biorąc w swoje ręce dowodzenie armią obrońców. 17 maja do Brukseli wkroczyli żołnierze Wehrmachtu, zajmując stolicę Belgii bez walki. Mimo iż linia Dyle przeszła już do historii, Francuzi przemyśliwali o zainicjowaniu ciekawego uderzenia na siły agresora. Zwolennikiem tej koncepcji był nawet gen. Gamelin, a czas naglił, bowiem siły pancerne wroga dokonywały coraz większego wyłomu na Mozie i tylko kwestią czasu było prowadzenie dalszej niemieckiej ofensywy o zmasowanym charakterze. Ale Gamelin, jak już wiemy, krótko zabawił na swoim stanowisku. Weygand z kolei nie zdążył jeszcze na dobre wejść w tok walki ani zaznajomić się z sytuacją na froncie. Tymczasem Niemcy otrząsnęli się z początkowego zdumienia własnym sukcesem. Świadczy o tym sformułowanie wytycznych dla 4. Armii, na którą przechodził teraz ciężar działań wobec chwilowych niepowodzeń 6. Armii na pozycji Dyle. 17 maja Grupa Armii „B” rozpoczęła uderzenie na Ath przy jednoczesnym posuwaniu się 4. Armii w kierunku Dyle, aby zlikwidować tamtejszy opór aliancki. Cały czas trwał też marsz grupy pancernej Kleista, ale wieczorem 17 maja zatrzymano żołnierzy na linii Avesnes i Reims. 18 maja działania ponownie wznowiono, a z Grupy Armii „B” transferowano do Grupy Armii „A” m.in. 16. i 15. korpus zmotoryzowany, tworząc grupę pancerną Hotha. W efekcie siły Hotha dotarły jeszcze 18 maja do Cambrai, które bez większego trudu opanowano. Grupa pancerna Kleista miała za zadanie wyjść nad Sambrę i cel ten bez większych trudności realizowała. Dzień później 19. i 41. korpus zmotoryzowany rozpoczęły forsowanie Kanału Północnego, a nazajutrz pod naporem sił gen. Guderiana padło Amiens. To chyba ostatecznie przekonało Niemców o tym, iż są w stanie pobić Francuzów, w związku z czym przystąpiono do formowania wytycznych planu „Rot”, który miał być końcowym aktem dramatu zachodniego mocarstwa. Zasadniczo dowództwo Wehrmachtu chciało zlikwidować opór pozostałych na północ od Oise sił alianckich (łącznie 40 dywizji, głównie angielskich i belgijskich w tzw. zgrupowaniu północnym) i następnie przesunąć się w kierunku Sekwany tunelem wytyczonym przez Oise i wybrzeże francuskie. Tam też Niemcy mieli likwidować pozostałości armii francuskiej, teraz jako 6. Armii gen. Touchona. Sformowano także 7. Armię gen. Frére złożoną z żołnierzy przybyłych z Linii Maginota i posiłków afrykańskich. Na froncie północnym zaznaczył się wysiłek 18. Armii, która w dniach 16 i 17 maja wkroczyła do Antwerpii i 6. Armii, która stopniowo niszczyła siły 1. dywizji belgijskiej. 20 maja defensywa aliancka ugruntowała się na rubieży wyznaczonej przez Gandawę i Skaldę. Sytuacja zgrupowania północnego była tragiczna, a lord Gort alarmował, iż być może niezbędne będzie zorganizowanie ewakuacji z wybrzeża francuskiego. Siły Erwina Rommla zajęły Arras, mocno zawężając pole manewru jednostek alianckich. To właśnie w tym miejscu miała rozgorzeć jedna z większych bitew kampanii francuskiej.
Raporty lorda Gorta nie pozostały bez odzewu w Londynie, gdzie obawiano się całkowitego wyniszczenia korpusu ekspedycyjnego zamkniętego na niewielkiej przestrzeni i coraz silniej naciskanego przez Niemców. Blisko 40 dywizji w północnej części kraju musiało zostać uratowanych, jeśli sprzymierzeni chcieli w ogóle myśleć o stawianiu dalszego oporu. Na razie zanosiło się na to, iż czeka je długi okres agonii powodowanej niemieckimi atakami z powietrza i lądu. Jeszcze 21 maja Brytyjczycy rozpoczęli opracowywanie planu „Dynamo”, który miał zagwarantować uratowanie przynajmniej części żołnierzy stłoczonych w rejonie wybrzeża. Dowództwo niemieckie czuło się niezwykle pewnie. Być może popełniono tutaj błąd, którego wystrzeżono się kilka dni wcześniej, gdy forsowano Mozę. Wtedy, jak pamiętamy, natarcie wstrzymano z obawy przed rzekomymi odwodami francuskimi, teraz Niemcy mieli przeciwnika na widelcu i mogli wybrać sobie sposób jego likwidacji. Hitler uważał, że teren, na którym stłoczone zostały jednostki alianckie, nie sprzyja prowadzeniu ofensywy sił pancernych, co zmuszało do szukania innych, alternatywnych rozwiązań. Okazało się, iż pomysł wyszedł od jednej z najwyżej postawionych w Rzeszy osobistości, a mianowicie Hermanna Göringa, który ewidentnie nie mógł ścierpieć, iż jego rola w kreowaniu sytuacji na froncie nie jest wielka, pomimo sporego wysiłku ponoszonego wciąż przez Luftwaffe. Do sprawy przyszłego oskarżonego procesów norymberskich jeszcze wrócimy, na razie musimy zająć się frontem. A tam gen. Gort całkowicie zaabsorbowany był przygotowaniami do ewakuacji. Zapisał nawet w pamiętniku: „W powstałej sytuacji nie mogło być żadnej innej otwartej drogi”. Z jego oceną sytuacji nie zgadzał się gen. Ironside, który, jako przełożony Gorta, nakazał mu przygotowanie operacji zaczepnego zwrotu na ogólnym kierunku Arras. Gort oddelegował 5. i 50. dywizję, po czym to samo uczynił gen. Billotte. Dowództwo nad czterema dywizjami, siłami anglo-francuskimi, objął gen. Altmayer. Gort nie był przekonany co do słuszności planów Ironside’a, co sprawiło, iż cała operacja od początku jej planowania miała mieć charakter ogólnikowy i nie przewidziano jej jako rozstrzygającego starcia. 21 maja nacierać miały dywizje angielskie dowodzone przez gen. Franklyna, który miał skierować się w stronę Arras. Nazajutrz winni uderzyć Francuzi, tym razem na kierunku Cambrai. Nieskoordynowanie działań było jednym z czynników, które zaważyły na wyniku ofensywy. Nagłe uderzenie angielskie zaskoczyło Niemców, którzy, zgodnie z przesadnym optymizmem, nie wierzyli w możliwości manewrowe przeciwnika. Zdumienie szybko zastąpiono praktycznymi działaniami, posyłając pod Arras wsparcie w postaci dwóch dywizji pancernych i czterech dywizji piechoty oraz dywizji zmotoryzowanej, które początkowo miały spore problemy, aby wyhamować impet uderzenia nieprzyjaciela. Niemieckie raporty jasno wskazują, iż przy zmasowanym uderzeniu sił alianckich, możliwe byłoby nawet przełamanie frontu. Tymczasem sytuację zażegnano w ciągu trzech dni, a front pod Arras znowu się uspokoił. 21 maja doszło do spotkania – konferencji, na którą przybyli Weygand, Billotte i król belgijski. Niestety, nie pofatygował się Gort, który zajęty był już przygotowaniami do ewakuacji. Opracowano plan zwrotu w Bapaume celem połączenia 1. armii z 7. armią. Plan w samym założeniu zły nie był, ale do jego realizacji nie doszło nawet w szczątkowym zarysie. Wieczorem w Ypres pojawił się Gort, który oświadczył Billotte’owi, że atakować raczej nie będzie. W dwa dni później natarcie pod Arras przerwano, a dowódca angielski dał sygnał do masowego odwrotu. 2., 44. i 48. dywizja opuściły swoje pozycje i cofały się do Dunkierki. Ich miejsca zajmowali Belgowie i Francuzi. Jakby tego było, nastawione ofensywnie siły francuskie prześladował pech. W nocy na 22 maja gen. Billotte miał ciężki wypadek samochodowy, w wyniku którego zmarł 23 maja. Jedyny dowódca, który na serio traktował kontrnatarcie, odszedł przedwcześnie, z czym wiązało się zaniechanie ofensywnych działań. Na jego miejsce Weygand wyznaczył gen. Blancharda. Przerwa w kierowaniu jednostkami francuskimi podziałała demobilizująco na Belgów, którzy nie chcieli już słyszeć o atakach i postanowili wycofywać się razem z Anglikami. W międzyczasie walki podjęła się 1. i 7. armia, które choć częściowo starały się zrealizować plan Weyganda, jednakże z marnym skutkiem. Atak wyhamowały zmotoryzowane dywizje 13. i 29. i w zasadzie 24 maja było już po zagrożeniu, jeśli w ogóle istniało.
Sytuacja w rejonie Dunierki była dla aliantów niezwykle napięta. Ewakuacja musiała zostać przeprowadzona szybko i sprawnie, jeśli sprzymierzeni chcieli myśleć o ratowaniu swoich żołnierzy zgromadzonych w rejonie wybrzeża. Nawet bojowo nastawiony Churchill sprzeciwiał się planom kontruderzenia, wierząc, iż operacja „Dynamo” zakończy się większym sukcesem. Gen. Blanchard był kompletnie zdezorientowany postawą sojusznika i jeszcze 24 maja wydawał rozkazy dotyczące ofensywy zgodnie z wytycznymi Weyganda. Tymczasem sprzymierzeniec nie miał zamiaru respektować planów. W ten sposób wytworzyła się dziwna sytuacja, gdy część jednostek francuskich wędrowała na południe, aby bić się o wyłom, a dowództwo pospiesznie odwoływało wydane wcześniej rozkazy zagrzewające do walki. Tymczasem strona niemiecka nie zamierzała czekać na ruchy przeciwnika i spokojnie kontrolowała sytuację w tym rejonie. 25 maja Grupa Armii „B” ostatecznie rozprawiła się z jakimkolwiek oporem na terenie Belgii. W zasadzie do 28 maja nie przestały tam istnieć zorganizowane jednostki nieprzyjacielskie, lecz od tego momentu można mówić o pełnej okupacji niderlandzkiego kraju. Tego dnia gen. Reichanau i belgijski gen. Derousseaux podpisali bezwarunkową kapitulację belgijską. Jak zatem widzimy, opór Belgów trwał 18 dni, co było wyczynem znacznie chwalebniejszym niż trzydniowy bój Holendrów. Wróćmy jednak do sił niemieckich. W zasadzie od 22 maja grupa pancerna Kleista nacierała coraz mocniej na kierunku północnym siłami 41. i 19. korpusu zmotoryzowanego. W nocy z 23 na 24 maja trwały zacięte walki w rejonie Boulogne i Gravelines. Stamtąd siły Kleista miały udać się bezpośrednio do Calais, jeszcze bardziej zawężając pole manewru jednostek angielskich. Te jednak stawiały nadspodziewanie duży opór. Po południu 24 maja siły gen. Reinhardta kontynuowały marsz przy mocnym wsparciu lotniczym. I to właśnie Luftwaffe miała odegrać kluczową rolę w najbliższych dniach. Wieczorem 24 maja natarcie grupy pancernej Kleista zostało wstrzymane na linii Aire-Gravelines, choć dowódca uważał, że atak jest najrozsądniejszym posunięciem w zaistniałej sytuacji. Hitler stwierdził, iż bagniste tereny Flandrii nie sprzyjają ofensywie pancernej i są zagrożeniem dla jego czołgów, wobec czego należy wymyślić alternatywne rozwiązanie. Gen. Halder słał niepokojące raporty o przygotowaniach do ewakuacji sił angielskich, jednak to nie zraziło niemieckiego dyktatora. Z inicjatywą wyszedł bowiem Hermann Göring, który buńczucznie zapowiadał wyniszczenie sił alianckich w rejonie Dunkierki: „Spod naszych bomb i pocisków udaje się ujść jedynie rybackim łodziom. Miejmy nadzieję, że Tommies potrafią pływać”. Niestety, w pierwszych dniach rzekomej ofensywy powietrznej Luftwaffe niewiele samolotów niemieckich miał okazję zaatakować wroga. Na przeszkodzie stały kiepskie warunki atmosferyczne, a szczególnie gęsta mgła uniemożliwiająca latanie. To pozwalało Brytyjczykom na dokładne przygotowanie ucieczki z kontynentu. Decyzja Hitlera wywołała sporo kontrowersji wśród wyższych dowódców Wehrmachtu. Stanowisko wodza popierał gen. Rundstedt, ale wydaje się, iż para ta była odosobniona w swoich poglądach. Już chociażby Brauchitsch zdecydowanie interweniował na rzecz wznowienia działań pancernych. Dowódca 2. Floty Powietrznej, gen. Albert Kesselring, nie widział realnej szansy rozstrzygnięcia bitwy siłami lotnictwa. Na nic zdały się protesty. 24 maja führer sygnował dyrektywę nr 13, w myśl której nacierać miała Grupa Armii „B”, a lotnictwo winno „złamać opór przeciwnika znajdującego się w kotle, przeszkodzić odwrotowi Anglików”.
Gort desperacko próbował ratować to, co pozostało z jego dumnych niegdyś sił ekspedycyjnych. Wycofywanie do Dunkierki było zatem główną taktyką sprzymierzonych w północnej Francji. Minister wojny potwierdził 27 maja główne wytyczne: „Pragnę sprecyzować, że waszym jedynym obowiązkiem jest obecnie ewakuowanie do Anglii jak największej części waszych wojsk”. Tego samego dnia gen. Weygand postanowił jeszcze raz spotkać się z innymi dowódcami alianckimi, tym razem w Cassel. Ostatecznie doszło do paradoksalnej sytuacji, gdyż ani Gort, ani Weygand nie pofatygowali się na spotkanie, a w ich miejsce przybyli gen. Adams i gen. Koelitz, którzy ustalili harmonogram wycofywania się.
Mijały kolejne dni, podczas których Luftwaffe wciąż nie odnosiła sukcesów. Hitler uparcie trzymał się obranej 24 maja strategii, nie dostrzegając, iż wróg otrzymuje doskonałą szansę do ucieczki z miejsca, w którym powinien zostać zniszczony i pogrzebany. 30 maja Halder zgryźliwie komentował zaistniałą sytuację: „Teraz musimy się przyglądać, jak przy złej pogodzie, kiedy działalność lotnictwa jest niemożliwa, tysiące żołnierzy przeciwnika wyjeżdża do Anglii, wymykając się nam sprzed nosa”. Dokładnie tak wyglądały wydarzenia przełomu maja i czerwca. Churchill doskonale zdawał sobie sprawę, iż „Dynamo” pozwala uratować nie tylko honor, ale i żołnierzy. Z każdym dniem na pokłady marynarki ładowano ogromne ilości ludzi, którzy opuszczali kontynent i udawali się na Wyspy Brytyjskie, aby tam nadal szkolić się i pracować na rzecz koalicji antyhitlerowskiej. Dopiero w pierwszych dniach czerwca Luftwaffe mogła przystąpić do silniejszych ataków, ale było już zbyt późno. Brytyjczykom udało się ewakuować rejon Dunkierki w stopniu zamierzonym, a największe straty poniosły jednostki francuskie, które osłaniały odwrót sojusznika. 4 czerwca Churchill skomentował wydarzenia ostatniego tygodnia i narastającą euforię: „Musimy bardzo uważać, aby nie przypisywać tej ewakuacji mianem zwycięstwa. Wojen nie wygrywa się dzięki ewakuacjom. Lecz w tym ocaleniu było jednak zwycięstwo, które należy uznać”. Operacja „Dynamo” zakończyła się spektakularnym sukcesem sprzymierzonych i wykazała, iż z zapowiedzi dowódcy Luftwaffe niewiele wyszło. W sumie, w ciągu tygodnia trwania operacji, kontynent opuściło 338 226 żołnierzy brytyjskich i francuskich. 40 tys. ludzi dostało się do niemieckiej niewoli, ale była to niewielka cena zwycięstwa. Dodatkowo siły ekspedycyjne poniosły spore straty, jeśli idzie o uzbrojenie, które w większości dostało się w ręce żołnierzy Wehrmachtu. Nie mogło to jednak satysfakcjonować Hitlera, który 24 maja zaprzepaścił szansę całkowitego rozbicia sił alianckich w rejonie Dunkierki, wstrzymując rozpędzone czołgi. Być może dyktator nie chciał niszczyć zgrupowania Anglików, łudząc się, iż wkrótce zawrze z Wielką Brytanią separatystyczny pokój. Nadzieje te jednak okazały się płonne, a Churchill zdecydowanie zapowiedział walkę do końca, mimo upadku francuskiego sojusznika.
A ten – de facto – jeszcze miał ochotę do walki, tworząc na początku czerwca nową rubież obronną. W zasadzie została ona oparta o linię Sommy, Oise, Aisne oraz Linię Maginota, która wciąż nie została przerwana, a Niemcy nie kwapili się do forsowania umocnień. Zasadniczo strategia działań defensywnych armii francuskiej ustalona została 25 maja na spotkaniu zorganizowanym przez Weyganda. Dowództwo postulowało odwrót do Sekwany i Marny, jednakże Weygand zalecał wstrzymanie się z tymi krokami z powodu „braku sił”. A te marnowano na głupie akcje przeciwko przyczółkom niemieckim na Sommie i Aisne w dniach 26 maja – 4 czerwca.
Od początku konfliktu niemiecko-francuskiego szczególne zainteresowanie działaniami wykazywali Włosi. Niedoszły sojusznik Hitlera, Benito Mussolini, chciał zobaczyć, jak rozwinie się sytuacja i dopiero wtedy reagować adekwatnie do wydarzeń. Duce zdawał sobie sprawę, iż Niemcy są w stanie pobić Francuzów, jednak początkowo nie chciał angażować się w konflikt, zostawiając sobie furtkę bezpieczeństwa w przypadku porażki Wehrmachtu. Nadspodziewane sukcesy oręża niemieckiego skłoniły go jednak do skonfrontowania swojej myśli politycznej i wojskowej z frontową rzeczywistością, a to równało się rozpoczęciu przygotowań do zbrojnej interwencji. Mussolini oczekiwał tylko dogodnego momentu, aby nie ryzykować zbyt wiele i uzyskać stosunkowo jak najwięcej. Polityka nonbelligeranzza nie mogła przetrwać napiętej sytuacji na europejskiej arenie zmagań wojennych.
Gdy w Rzymie rozmyślano nad rozwiązaniem palącej kwestii interwencji we Francji, Berlin przygotowywał się do rozstrzygającego uderzenia siłami Grupy Armii „A” i Grupy Armii „B”. Także Grupa Armii „C” miała się włączyć do walki, angażując siły broniące Linii Maginota. Plan nowej ofensywy opatrzono kryptonimem „Fall Rot”. Zasadniczo zakładano uderzenie na siły francuskie rozmieszczone wzdłuż linii rzek. Prześledźmy zatem, jak wyglądał front francuski w dniu 4 czerwca 1940 roku, kiedy to decydowały się losy kampanii. Na zachodnim odcinku wzdłuż Sommy umieszczono 10. armię z grupą gen. Altmayera w składzie. W jej składzie działało sześć dywizji piechoty i kawalerii. Dalej, na wschód od Amiens, rozmieszczono 7. armię z dziewięcioma dywizjami w składzie. Dodatkowo odnawiano 1. dywizję pancerną, ale na razie nie mogła ona wejść do walki. Idąc dalej na wschód, natrafiamy na 6. armię z ośmioma dywizjami. Wymienione armie wchodziły w skład 3. Grupy Armii gen. Bessona. Na prawo od niej walczyła 4. Grupa Armii gen. Huntzingera z 2. i 4. armią i wreszcie w okolicach Mozy i Metzu rozmieszczono 2. Grupę Armii gen. Preteleta z 3. i 5. armią w składzie. 4. Grupie Armii przydzielono zadanie obrony Paryża, jednakże, jak pokazał czas, dowództwo nie miało zamiaru walczyć do upadłego o metropolię. Po drugiej stronie frontu do uderzenia szykowały się Grupa Armii „B” (4. i 6. armia) i Grupa Armii „A” (9., 2., 12. i 16. armia). W składzie GA „B” działały korpus pancerny Hotha i grupa pancerna Kleista z 14. i 16. korpusem pancernym. Z kolei do Grupy Armii „A” oddelegowane zostały 39. i 41. korpus pancerny, które składały się na grupę pancerną Guderiana. Zasadniczo Grupa Armii „B” miała kierować się w lukę pomiędzy wybrzeżem a rzeką Oise. Główne zadanie wykonywały znowu jednostki pancerne. Ogółem szacuje się, iż siły niemieckie wykorzystane w ofensywie mogły sięgać nawet 124 dywizji, przy czym nieprzyjaciel mógł wystawić do defensywy zaledwie 63 dywizji (z tego dwie polskie, na co warto zwrócić uwagę ze względu na chociażby ciekawe starcie pod Montbard, w którym uczestniczyli polscy żołnierze). 5 czerwca o godz. 5.00 ruszyło finałowe natarcie sił niemieckich. Sytuacja sił francuskich była fatalna, jednakże wciąż obrońcy mieli nadzieję na utrzymanie defensywy, chroniąc chociażby przejścia do Paryża. Desperacka obrona umożliwiła chwilowe powstrzymanie ofensywy grupy pancernej Kleista, a 9. i 10. dywizja pancerna z 14. korpusu pancernego zostały powstrzymane pod Amiens. Co więcej, sukcesy odnosiły także 19. i 29. dywizje francuskie walczące pod Péronne, gdzie ich przeciwnikiem był 16. korpus pancerny. Gen. Halder z niepokojem obserwował napiętą sytuację, donosząc o rosnących stratach wśród czołgistów. Po kilkudziesięciu godzinach zaciętego boju Francuzi ustąpili pola niemieckim jednostkom pancernym, które natychmiast zaczęły wnikać w głąb obrony. 8 czerwca grupa pancerna Hotha osiągnęła rejon Rouen. Następnie 5. i 7. dywizje pancerne zwróciły się frontem na wybrzeże, co pozwoliło na odcięcie znacznych sił alianckich. Znaczące sukcesy odnosił także gen. Guderian, bez większych problemów posuwając się na kierunku Marny. Efektem udanego natarcia sił niemieckich było rozdzielenie założeń taktycznych między poszczególne armie w dniu 10 czerwca. Ustalono, iż 4. armia posuwać się będzie na zachód od Paryża, 6. armia na wschód od miasta i wreszcie 18. armii przypadnie w udziale zdobycie stolicy Francji. A tam wrzało, przede wszystkim jeśli idzie o wielką politykę. W rządzie Paula Reynauda coraz bardziej widoczny był rozłam. Wśród zwolenników walki, do których zaliczał się premier, znaleźli się i tacy, którzy zasiewali ziarna niepokoju i defetyzmu. Reynaud nie wytrzymał presji otoczenia i postanowił ulec kapitulantom. 16 czerwca podał się on do dymisji, a w miejsce jego rządu natychmiast sformowano nowy gabinet pod przewodnictwem marsz. Philippe’a Pétaina, który miał już opracowany plan podpisania separatystycznego pokoju i kolaboracji z Niemcami. A ci, jak pamiętamy, 10 czerwca rozdzielili część kompetencji. Na tej samej naradzie wydano zalecenie, aby grupy pancerne Kleista i Guderiana poruszały się na kierunku Troyes. Jednocześnie trwał marsz sił Hotha, które spokojnie penetrowały zachodnią część Francji. Siły, które wdarły się w głąb kraju miały jeszcze obejść Linię Maginota, aby zlikwidować tamtejsze zagrożenie. Jak zatem widzimy, Grupa Armii „C” nie musiała atakować francuskich umocnień. Niemcy po prostu przyszli do obrońców od drugiej strony, całkowicie zaskakując nawet najlepszych taktyków francuskich. Zajmijmy się najpierw siłami Hotha. 12 czerwca zamknął się pierścień okrążenia resztek 10. armii i 2 dywizji brytyjskich. Tego samego dnia grupa skapitulowała przed Niemcami, nie widząc sensu w stawianiu dalszego oporu. To nie przeszkodziło Hothowi w kontynuowaniu uderzenia. Jego siły swobodnie poruszały się po Normandii, a następnie po Bretanii, docierając w najodleglejsze zakamarki francuskiego wybrzeża. 18 czerwca dotarły bowiem do Cherbourga, a następnego dnia korpus pancerny zawędrował do Brestu i St. Nazaire przez Nantes. Siły Kleista, wspierające ofensywę, przekroczyły nawet linię Garony i Bordeaux, posuwając się w kierunku granicy hiszpańskiej. Rząd francuski, zagrożony w Paryżu, postanowił opuścić stolicę i przenieść się do Tours. Wiemy już, że Reynaud zdecydował się ustąpić. Zanim to nastąpiło zarządzono generalny odwrót jednostek francuskich. 3. Grupa Armii miała minąć Paryż i ruszać na południe. 4. Grupie Armii wyznaczono kierunek na Châllon. Nawet 2. Grupa Armii winna opuścić swoje pozycje na Linii Maginota i cofać się do Dijon. 12 czerwca wydano odpowiednie rozkazy. Rejterada sił francuskich zdziwiła nieco Niemców, którzy spodziewali się ciężkiej przeprawy w okolicach Paryża. Tymczasem stolica Francji została ogłoszona miastem otwartym, a 14 czerwca wkroczyła tam 84. dywizja, realizując plany 18. Armii. Do ataku przystąpiła także Grupa Armii „C”, dokonując przełamania fortyfikacji, po części opuszczonych, w okolicach Saarbrücken. Plan niemiecki został zrealizowany, choć Wehrmacht wciąż ponosił spore straty powodowane aktywnym odwrotem jednostek francuskich i sojuszniczych, w tym polskich. Niestety, wszystko zostało przekreślone przez politykę Pétaina, który zdecydował się na kapitulację, a 17 czerwca ogłosił, iż dalsza walka nie ma sensu. Jednocześnie w Londynie do wystąpienia przygotowywał się Charles de Gaulle, późniejszy przywódca Wolnej Francji i francuskiej emigracji. Za pośrednictwem BBC 18 czerwca wygłosił apel do Francuzów, zachęcając ich do dalszego oporu.
10 czerwca miał okazać się przełomowym w dotychczasowej polityce włoskiej. Benito Mussolini nareszcie przestał się wahać i zwęszył szansę zdobycia pokaźnego łupu na zachodnim sąsiedzie. Duce przemówił do ludności zgromadzonej pod Palazzo Venezia i zapowiedział interwencję zbrojną. Za słowami poszły czyny, choć początkowo Włosi dość nieśmiało angażowali się w walkę. Prezydent Franklin Delano Roosevelt natychmiast wyraził to, co 10 czerwca myślał cały polityczny świat: „Zdradziecka ręka wbiła sztylet w plecy sąsiada”. Do uderzenia wyznaczono blisko 700 tys. żołnierzy, jednakże nie wszyscy z miejsca ruszyli na front. Ponadto ich wyposażenie i chęć walki nie były najwyższych lotów, co od razu stanowiło o sile, a w zasadzie jej braku, włoskiej armii. Mimo wszystko, jako straszak na krwawiącą zwierzynę, siły Mussoliniego mogły być całkiem przydatne. Do boju zaangażowane zostały Grupa Armii „Zachód” z gen. Umberto di Savoia na czele, który miał do dyspozycji 1. Armię gen. Pietro Pintora, 4. Armię gen. Alfredo Guzzoniego i Korpus Alpejski gen. Luigi Negri. Naprzeciw Włochów do walki stanęły wątłe siły francuskie, przede wszystkim na linii alpejskiej, gdzie skierowano Grupę Armii „Alpy” gen. René Olry’ego. W sumie obrońcy mogli wystawić do boju niewiele ponad 30 tys. żołnierzy. Włosi planowali wyprowadzenie uderzenia wzdłuż wybrzeża i przełęczami górskimi, jednakże początkowo działania nie następowały, a jeśli dochodziło do starć, to miały one charakter lokalny. To wiązało się nadal z chwiejną postawą Mussoliniego, który chyba wciąż nie wierzył w całkowity sukces niemieckiego sojusznika. Dopiero 20 czerwca ruszyło główne włoskie natarcie. Klęskę poniosły jednostki forsujące Małą Przełęcz Świętego Bernarda. Także atak wzdłuż Morza Śródziemnego nie przyniósł zamierzonego efektu, bowiem jednostki włoskie posunęły się zaledwie kilkanaście kilometrów w głąb terytorium przeciwnika i nie wpłynęły w żaden sposób na obraz kampanii. Świadczą o tym chociażby straty 631 zabitych, 616 zaginionych, 3878 wziętych do niewoli i 2631 rannych Włochów przy stratach francuskich zamykających się bilansem 250 zabitych, rannych lub zaginionych. Włoska machina wojenna dopiero się rozpędzała.
Apel marsz. Pétaina nie pozostał bez odzewu. Był on postacią powszechnie szanowaną we francuskim społeczeństwie, a z racji pozycji cieszył się również sporym zaufaniem. Skoro on mówił, że walkę należy zakończyć, żołnierze winni się mu podporządkować. Tak też się stało w większości wypadków, choć spora część francuskich obrońców nie miała zamiaru składać broni bez walki i wciąż stawiała bohaterski opór Niemcom. I to w chwili, gdy w zasadzie losy kampanii były rozstrzygnięte, a próby walki, wobec braku wsparcia od centralnego dowództwa, były skazane na porażkę. 22 czerwca, kilka minut przed 19.00, w Compiegne został podpisany akt kapitulacji francuskiej. Stronę niemiecką reprezentował gen. Wilhelm Keitel, drugim sygnatariuszem, z ramienia rządu francuskiego, został gen. Huntziger. Ceremonia była symbolem – układ podpisano dokładnie w tym samym miejscu, nawet w tym samym wagonie, co akt kapitulacji Niemiec z 11 listopada 1918 roku, który kończył I wojnę światową. Hitler wiedział, co robi – po wspaniale rozegranej kampanii francuskiej podbijał kolejne państwo, rozprawiając się przy okazji z mitem traktatu sprzed lat.
Zwycięstwo Niemców w kampanii francuskiej było szokiem dla światowej opinii publicznej. Francuzi wydawali się być gwarantami ładu i pokoju w Europie, a ich sojusz z Brytyjczykami uważany był za niemożliwy do pokonania. III Rzesza szybko zweryfikowała imperialne zamierzenia obu krajów, pokazując, gdzie tak naprawdę leży siła militarna. Doskonała organizacja, świetne wyposażenie, wspaniała taktyka i wreszcie postawa żołnierzy niemieckich zadecydowały o ostatecznym zwycięstwie wojsk hitlerowskich. Konsekwencją tryumfu myśli Adolfa Hitlera było podporządkowanie Niemcom niemal całej Europy Zachodniej. W praktyce ostatnim bastionem opierającym się agresji była Wielka Brytania, która teraz szykowała się do bitwy powietrznej, która w sierpniu rozgorzała nad Wyspą. Niemcy uzyskali doskonałe pole manewrowe do prowadzenia dalszej ofensywy i nie musieli już przejmować się siłą francuskiego przeciwnika. Problem został rozwiązany po myśli Hitlera i to w sposób niezwykle efektowny. Zaledwie kilka dni po zwycięstwie w bitwie o Norwegię Niemcy zatryumfowali w innym z europejskich krajów, rozpoczynając okres brunatnej okupacji. Porty i bazy francuskie stanęły otworem, tym bardziej, że nowy rząd z marsz. Philippe’em Pétainem nie miał zamiaru utrudniać Niemcom działalności antyalianckiej. Pétain już 17 czerwca zadeklarował chęć porozumienia z Niemcami, co stało w sprzeczności z polityką promowaną w Wielkiej Brytanii przez gen. Charlesa de Gaulle’a, który dzień później za pośrednictwem radia BBC zdecydowanie odrzucił kapitulacyjne wynurzenia starszego kolegi po fachu. De Gaulle zapowiadał walkę do końca, o odzyskanie wolności Francuzów, co z powodzeniem wcielał w życie w trakcie trwania II wojny światowej. Generał zainicjował ruch Wolnej Francji, która miała także ogromny wpływ na działalność francuskiego podziemia – Resistance. Władze krajowe nie pozostały de Gaulle’owi dłużne i już 4 lipca wydano wyrok skazujący go na kilkuletnie więzienie. W niecały miesiąc później karę zamieniono na wyrok śmierci. De Gaulle nigdy za rzekomą zdradę stanu nie odpowiedział, a historia chciała, że w kilka lat później znalazł się w gronie sądzących przywódców Republiki Vichy. Ten sztuczny twór miał być namiastką francuskiej państwowości. Większa część kraju została zajęta przez siły niemieckie. Z pozostałości, w tym kolonii północnoafrykańskich, stworzono Republikę Vichy, na czele której stanął Pétain. Teoretycznie rejony te nie były przez Niemców okupowane, choć rządy Pétaina miały charakter czysto marionetkowy. 10 lipca uzyskał on od Zgromadzenia Narodowego specjalne uprawnienia, otrzymując właściwie tytuł prezydenta. Premierem rządu i drugim po Pétainie kolaborantem został Pierre Laval, który nie uniknął kary śmierci po zakończeniu działań zbrojnych II wojny światowej. W październiku 1945 roku dosięgła go ręka sprawiedliwości.
Na zakończenie przedstawić należy bilans strat poniesionych przez armie sił, które w maju 1940 roku stanęły po przeciwnych stronach barykady:
Niemcy utracili 45 tys. zabitych i 110 tys. rannych
Ogólne straty alianckie oszacowano na 360 tys. zabitych i rannych. Blisko 2 mln żołnierzy dostało się do niewoli niemieckiej, skąd następnie systematycznie ich zwalniano bądź też umieszczano w specjalnych obozach dla oficerów i szeregowych.
Fotografia tytułowa: czołgi niemieckiej 6 Dywizji Pancernej podczas ataku na Francję w 1940 roku. Kolumnę prowadzi czołg PzKpfw 35(t) a za nim jadą czołgi PzKpfw IV oraz PzKpfw II (Wikimedia/IWM, domena publiczna).