Rok wydania – 2014
Autor – Kacper Śledziński
Wydawnictwo – Znak
Liczba stron – 159
Seria wydawnicza – brak
Tematyka – prawdziwa historia jednostki, z której wywodzili się filmowi Czterej Pancerni
Zanim zasiadłem do lektury „Tankistów” Kacpra Śledzińskiego, w oczy rzucił mi się cytat słów gen. Zygmunta Berlina: „Polacy tyle razy brali Smoleńsk od zachodu, nie zaszkodzi raz spróbować od wschodu”. Właściwie to dość zabawne, ale… stanowiące esencję działalności żołnierzy 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte, która do tej pory składała się częściej z haseł niż merytorycznych opracowań. Ich służba została nieco zapomniana, a historia włożona gdzieś między radziecką propagandę i antysowieckie wynurzenia dziwnie pojmujących patriotyzm historyków. Najwyższy czas na książkę kompetentną i autentyczną przywracającą pamięć o żołnierzach, którzy stanowili pierwowzór Czterech Pancernych.
„Tankiści” Śledzińskiego świetnie wpisują się w ten schemat. Już na wstępie zaznaczyć trzeba bardzo dobre przygotowanie książki do druku. Wydawnictwo Znak tradycyjnie już zainwestowało w odpowiednią oprawę graficzną. W publikacji, prócz twardej okładki, wyróżnić trzeba szereg zdjęć archiwalnych oraz czytelne mapki (tych akurat mogłoby być nieco więcej). Na uwagę zasługuje także popularnonaukowy styl autora. Beletryzowane wstawki nie są oczywiście idealnym odzwierciedleniem rozmów, które niegdyś się odbyły, ale podnoszą walory językowe i świetnie zgrywają się z treściami stricte merytorycznymi. Śledziński już na początku swojej kariery zdecydował się na łączenie przyjemnego z pożytecznym, wychodząc naprzeciw większości czytelników, dla których suchy tekst historyczny jawi się jako nudna, nieprzemyślana lekcja. Autor „Cichociemnych” oraz „Czarnej kawalerii” czerpie w tym wypadku z zachodnich wzorców, wpisując się w trendy lansowane chociażby przez Corneliusa Ryana czy Stephena Ambrose’a. Narracja jest wartka, język potoczysty. Dzięki temu z kart książki nie wieje nudą, choć akurat w tym wypadku Śledziński jest zwyczajnym odtwórcą, a prawdziwymi bohaterami, którzy zadbali o interesujące treści stają się żołnierze Pierwszej Brygady.
Zaczyna się standardowo. Śledziński omawia genezę powstania jednostki, przyglądając się początkom formowania Armii Polskiej w ZSRR oraz starciu silnych osobowości, których wówczas w polskim wojsku nie brakowało. Obserwujemy karierę gen. Władysława Andersa i gen. Zygmunta Berlinga. W obydwu wypadkach mamy okazję przyjrzeć się ich relacjom z Józefem Stalinem i żołnierzami. Jako minus policzyć trzeba niezbyt dokładną analizę organizacyjną oraz spłycenie kwestii logistyczno-aprowizacyjnych. Plusem byłoby szczegółowe omówienie Order of Battle brygady, czego Śledziński nie robi.
Zdecydowanie lepiej prezentuje się przedstawienie szlaku bojowego jednostki. Polski historyk stara się zerwać z wizerunkiem Czterech Pancernych, którzy oczywiście wypływają przy okazji niektórych wydarzeń. Ba, obrazy z kultowego serialu zostają poddane krytyce i… naukowej analizie. Nie brakuje ciekawostek, anegdotek, a nawet małych wojennych sensacji. Śledziński chce pokazać nie tylko koleje losów całej brygady, ale i jej poszczególnych elementów, przyglądając się życiu wybranych żołnierzy. Plastyczne opisy akcji bojowych świadczą o dobrym przygotowaniu archiwalnym i coraz większym doświadczeniu autora. Pojawia się także uzasadniona krytyka adresowana w kierunku czołowych dowódców jednostki, choć akurat w tym wypadku oczekiwałem nieco więcej konkretów natury militarnej zamiast szerokiej analizy osobowościowej. Jest to oczywiście pochodna wspomnianego połączenia efektywności (informacyjnej) z efektownością (literacką).
Pod adresem „Tankistów” można zgłosić szereg zastrzeżeń, zwłaszcza, jeśli czytelnik spodziewał się bardzo dokładnego opracowania charakterystycznego dla takich autorów jak chociażby Jacek Kutzner czy Juliusz Tym. Śledziński idzie nieco inną drogą i, co trzeba uczciwie przyznać, wychodzi na tym zdecydowanie lepiej. Nie tylko pod względem marketingowym. Książkę czyta się przyjemnie, a drobne usterki w żaden sposób nie psują lektury. Gdyby autor zainwestował w odrobinę więcej informacji „podręcznikowych”, jego publikacja byłaby dziełem kompletnym. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Ocena: