Tytuł – Zanim spłonęli żywcem
Rok wydania – 2024
Autor – Stanisław Srokowski
Wydawnictwo – Fronda
Liczba stron – 325
Tematyka – bogato dokumentowany zapis niemiecko-ukraińskiej zbrodni w Hucie Pieniackiej, której przebieg jest swego rodzaju odbiciem dramatu polskich Kresów Wschodnich i ich mieszkańców.
Ocena – 7,0/10
Stanisław Srokowski jest jednym z najbardziej znanych autorów zajmujących się ludobójstwem wymierzonym w ludność polską na przedwojennych Kresach Wschodnich. Ludobójstwem głównie ze strony Ukraińców, którzy w fizycznej eksterminacji czynnika polskiego upatrywali drogi do swojej niepodległości. Z tego względu, bo przecież temat sam w sobie nie jest łatwy, a nierzadko wręcz kontrowersyjny, Srokowski nie jest autorem mainstreamowym. Wyrazistość jego poglądów przysparza mu wielu zwolenników, ale też i przeciwników (co naturalne), którym nie w smak jest bezkompromisowość prozaika i poety urodzonego w Hnilczu, dziś na Ukrainie. Jego twórczość znam przede wszystkim z powieści, mocno osadzonych w historii, ale jednak fabularyzowanych. Tym razem Srokowski postanowił wcielić się w rolę dokumentalisty, choć literacki rys przebrzmiewa z kart jego nowej pracy, co akurat moim zdaniem książce nie służy i wprowadza zaburzenie, a nierzadko wręcz chaos w narracji.
Książka „Zanim spłonęli żywcem” już samym tytułem wytwarza pewne skrajne skojarzenia, które jednak w tym wypadku są w pełni uzasadnione. To, co wydarzyło się w Hucie Pieniackiej, jest bowiem przykładem wojennego barbarzyństwa, które jednak nie zostało silnie ugruntowane w społecznej świadomości. W ogóle sprawa masakr ludności polskiej na Kresach jest zakotwiczona na dość ogólnej symbolice hasła rzezi wołyńskiej. O martyrologii specyficznych miejsc wiemy i mówimy stosunkowo niewiele, a jeśli już, to raczej w niszowych wydaniach, adresowanych głównie do potomków ofiar.
Choćby z tego względu nowa książka Srokowskiego może być uznana za przełamanie pewnych trendów i zwrócenie uwagi na konkretne wydarzenie umiejscowione w specyficznym kontekście dramatu rozgrywającego się we wschodnich województwach II RP. Srokowski upatruje w Hucie Pieniackiej swego rodzaju symbolu, charakterystycznego przykładu zagłady polskich Kresów. I ma w tym sporo racji, gdyż sam przebieg zbrodni, akt politycznej i militarnej współpracy niemiecko-ukraińskiej były w tym względzie znamienne.
Książka nie jest łatwa w odbiorze, a już z pewnością nie jest adresowana do wszystkich czytelników, ponieważ w zasadniczej części jest poświęcona cierpieniu ludności polskiej, a przytaczane przez autora świadectwa pełne są niezwykle plastycznych opisów niemieckiego i ukraińskiego barbarzyństwa. Ogrom cierpienia zawarty we wspomnieniach jest wprost przytłaczający. Srokowskiemu na plus zaliczyć należy bardzo silne zakotwiczenie w relacjach mieszkańców i świadków zbrodni oraz posługiwanie sie dokumentami archiwalnymi.
Pod względem metodologicznym książce niewiele można zarzucić. Srokowski pisze o genezie, tworzy kontekst historyczny, a dodatkowo uwypukla szczegóły historyczne, geograficzne i kulturowe związane z samą Hutą Pieniacką, a więc kluczową sceną dramatu ludności polskiej. Liczne wspomnienia, cytowane obficie, mogą nieco zamazywać historyczne interpretacje, ale taki Srokowski obrał styl i trzyma się go konsekwentnie. Minusem jest brak mocnego epilogu oraz konkretnej analizy tego, co działo się po wojnie. A to przecież tam znaleźlibyśmy wiele ciekawych informacji na temat konfrontowania się z rzeczywistością, prowadzonych dochodzeń prokuratorskich, rozgrywek politycznych wokół masakry. Jakby narrację urwano w pół słowa.
W swojej narracji jest jednak bardzo jednostronny. W przypadku samej masakry w Hucie Pieniackiej nie mam absolutnie żadnych wątpliwości – oprawcy powinni zostać wprost potępieni, a wszelkie próby relatywizowania wpisują się w trend przekłamywania historii. Mam jednak wrażenie, że Srokowski ukraińskie dążenia narodowowyzwoleńcze stara się przedstawić wyłącznie w świetle bandyterki i terroryzmu, przez co gubi część przedwojennej perspektywy. A przecież to ona stanowi jeden z kluczowych elementów jego narracji. Wyjątkowo oszczędnie w słowach odnosi się do tłamszenia tych dążeń przez stronę pańską i agresywnej polityki Piłsudskiego na Kresach. Owszem, odpowiedzi, ale jednak mającej określone konsekwencje. To wszystko sprawia, że trudniej mi uwierzyć w bezstronność autora, a to z kolei ma negatywny wpływ na dalszą część lektury, gdyż momentalnie ustawia mnie jako czytelnika w pozycji kwestionującej obiektywizm Srokowskiego.
A tego nie chciałbym robić, ponieważ wiem, że Srokowski to autor z ogromnym doświadczeniem i zawsze gotowy do dyskusji. „Zanim spłonęli żywcem” to dla mnie przede wszystkim podniesienie ważnego tematu i brak przysłowiowej „kropki nad i”. To jednak istotny głos i przynajmniej próba upamiętnienia zapomnianych ofiar – tych, które zostały zamordowane i tych, które straumatyzowały wspomnienia.
Ocena – 7,0/10