Żywe torpedy 1939 – Elżbieta Szumiec-Zielińska – recenzja książki

Tytuł – Żywe torpedy 1939

Rok wydania – 2022

Autor – Elżbieta Szumiec-Zielińska

Wydawnictwo – Demart

Liczba stron – 256

Tematyka – opowieść o Polakach, którzy byli gotowi oddać życie, nawet w samobójczej misji, by w 1939 roku bronić ojczyzny przed agresją hitlerowskich Niemiec.

Ocena – 7,0/10

Obrona Polski przed agresją III Rzeszy i Związku Radzieckiego we wrześniu 1939 roku pod wieloma względami była wyjątkowa. Polska jako pierwsza „postawiła się” totalitarnym najeźdźcom, a w wielu miejscach – mimo ogromnej dysproporcji sił i środków – żołnierze Wojska Polskiego bronili się z ogromnym poświęceniem i męstwem. Nic dziwnego, często bili się o przetrwanie. W „bojowym szale” łatwiej o akty bohaterstwa, nawet tego z gatunku straceńczych misji. Gdy jednak żołnierze zgłaszają się na ochotnika, wiedząc, że pójdą na akcję, z której nie wrócą, a przy tym robią to jeszcze przed wybuchem konfliktu – trudno o większą determinację. Problematykę samobójców-kamikaze znamy przede wszystkim z historii armii japońskiej i walk na Pacyfiku. Lotnicy rozbijający się o amerykańskie okręty siali popłoch w szeregach wroga i byli idealnym podsumowaniem japońskiego fanatyzmu. A gdyby podobny oddział sformowali Polacy w 1939 roku?

O koncepcji stworzenia jednostki polskich samobójców słyszał mało kto. Nie jest to wątek powszechnie znany, choć tuż przed wybuchem II wojny światowej wzbudził ogromne emocje (a częściowo i kontrowersje) i cieszył się sporym zainteresowaniem prasy i opinii publicznej. W maju 1939 roku trójka ochotników oznajmiła na łamach prasy, iż jest gotowa zaciągnąć się do jednostki „żywych torped”. To pociągnęło za sobą lawinę wniosków, które skrzętnie rejestrowano w Sztabie Kierownictwa Marynarki Wojennej. Ochotnicy mieliby korzystać z miniaturowych łodzi podwodnych, a następnie atakować okręty wroga. Wstępną rekrutację, bardziej ad hoc już po wybuchu wojny niż w ramach skoordynowanego planu, prowadzono także do innych oddziałów, które miały chociażby likwidować niemieckie stanowiska ogniowe. Pamiętajmy, wszystko to z założeniem, że śmiałkowie ataku nie przeżyją. Mimo tego chętnych nie brakowało. Ostatecznie z planów stworzenia „żywych torped” wyszło niewiele, przedwczesny wybuch wojny pokrzyżował szyki polskiemu dowództwu.

Już na pierwszy rzut oka temat wydaje się niezwykle ciekawy. Dotychczas w ogóle nie był mi znany, musiałem wykonać solidną kwerendę, by znaleźć publikacje, które się do niego odnosiły. Nie ulega wątpliwości, iż sama idea zasługuje na upamiętnienie i zaprezentowanie szerszemu gronu odbiorców. Jeszcze bardziej zasługują na to śmiałkowie, którzy niegdyś zgłaszali się do służby. Elżbieta Szumiec-Zielińska postanowiła stworzyć bogaty zbiór poświęcony właśnie ludziom, zapomnianym przecież przez historyków. „Żywe torpedy” to w praktyce praca na przedrukach listów, w których ówcześni ochotnicy prezentowali swoją motywację. To prawdziwa mozaika charakterów, uzasadnień, specyficznych sytuacji. Wszystkich łączyło jedno – (co najmniej) deklarowana gotowość do największych poświęceń w celu obrony ojczyzny.

Szumiec-Zielińska zbiera to na kilkuset stronach, okraszając autorski tekst licznymi cytatami oraz zdjęciami archiwalnymi. Interesują ją ludzie, nie sama koncepcja ich wykorzystania. W moim odczuciu jest to błąd, gdyż obie kwestie są nierozerwalne. Nie da się opowiadać o poświęceniu bez gruntownej analizy jego zasadności. Dla potencjalnego czytelnika cała idea będzie bowiem zrozumiała tylko w części. Potrzebny jest solidny background, nawet techniczna analiza wykonalności ambitnych założeń programu (miniaturowe łodzie podwodne nie były domeną ówczesnej Polskiej Marynarki Wojennej). To z kolei prowadzić może do krytycznej analizy założeń inicjatywy i wniosku, iż piękne słowa nie miały przełożenia na rzeczywistość. Czy wiedzieli o tym ochotnicy? Nie sądzę, ich motywacje wydają się w większości przypadków szczere. Szumiec-Zielińska dotarła do dziesiątek materiałów prasowych z 1939 roku, co samo w sobie było nie lada wyzwaniem. Znaczną część z nich umiejętnie skomentowała, w wielu miejscach poszła za tropem ochotników, prezentując ich biogramy. Pod tym względem opracowanie oceniam bardzo pozytywnie.

Szumiec-Zielińskiej można by zarzucić pójście na łatwiznę i zakładam, że niektórzy czytelnicy będą wprost rozczarowani pakietem informacji, jakie dostaną w „Żywych torpedach”. Tyle że zadanie autorki tylko w teorii było łatwe. Dysponujemy bowiem ubogim materiałem źródłowym, temat jest mało popularny, a dodatkowo wymagający gruntownych poszukiwań archiwalnych, szczególnie kwerend prasowych. Podstawowym problemem książki jest brak połączenia ludzi z koncepcją ich wykorzystania. W tym kontekście niepotrzebnie rozbudowana została narracja na temat przemówienia Józefa Becka – owszem, było ono jednym ze źródeł inspiracji dla ochotników, ale wnikliwa analiza mija się z celem, gdy chcemy mówić wyłącznie o „żywych torpedach”. Na koniec lektury miałem zatem mieszane odczucia. Autorka wykonała bardzo dobrą robotę archiwalną. Braków jednak przemilczeć nie sposób i, choć rozumiem zasadniczą koncepcję książki, mam zastrzeżenia co do treści i rozłożenia akcentów. Nie zmienia to faktu, iż Szumiec-Zielińska dołożyła kolejną ważną cegiełkę do opisania zagadnienia i skatalogowania kluczowych materiałów. A przy okazji przypomniała naprawdę ciekawy, mało znany wątek z naszej przedwojennej historii.

Ocena – 7,0/10