„Tajni egzekutorzy” – recenzja książki

Rok wydania – 2011

Autor – Danny Baz

Wydawnictwo – Replika

Liczba stron – 295

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – opowieść o tajemniczej operacji jeszcze bardziej tajemniczej organizacji „Sowa” polującej na niemieckiego zbrodniarza wojennego.

Aribert Heim, urodzony w 1914 roku, w momencie wybuchu II wojny światowej miał zaledwie 25 lat. Wystarczająco dużo, by doskonale wpisać się w nazistowski system represji i okrucieństwa. W 1941 roku został lekarzem obozowym w Mauthausen. Podczas krótkiego pobytu zapisał czarną kartę lekarskich dokonań. Przez więźniów nazywany był „Doktorem Śmierć”, człowiekiem, który bez skrupułów mordował ludzi, testując na nich rozmaite trucizny bądź też z wyjątkowym okrucieństwem dokonywał operacji, obserwując następnie konających pacjentów. Miał na sumieniu kilkaset ludzkich istnień, a mimo tego po wojnie nie dosięgła go sprawiedliwość. Co więcej, prowadzone od lat siedemdziesiątych poszukiwania zbrodniarza, nie umożliwiły jego schwytania. Istniejące teorie poddają wątpliwość oficjalną wersję wydarzeń, według której Heim miał umrzeć w 1992 roku. Za zbiega wyznaczono rekordową nagrodę. Zbrodniarz trafił też na drugie miejsce listy przygotowanej przez Centrum Szymona Wiesenthala zajmujące się tropieniem nazistów. Jak się jednak okazało, pojawiły się spekulacje i nowe dokumenty, które obalają mit o staruszku czekającym końca swych dni w Egipcie. Danny Baz napisał bowiem coś, co sprawia, iż na całą historię musimy spojrzeć z innej perspektywy.

Książka ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Replika. „Tajni egzekutorzy” to publikacja przygotowana w średni sposób, choć podobał mi się wzór okładki. Ciekawa kolorystyka i odpowiednio dobrana grafika, której jedynym mankamentem jest… całkowite zasłonięcie nazwiska autora. Literki składające się na dane pisarza zlewają się z tłem i są lekko nieczytelne. Mniejsza z tym, nie ma to oczywiście większego wpływu na lekturę. Brakuje zdjęć archiwalnych, które mogłyby trochę upiększyć tekst i zaprezentować nieco dodatkowych informacji. Irytujący może być rozstrzał czcionki, choć niektórym z pewnością będzie się to czytało łatwiej. Na pochwałę zasługują natomiast kwestie redakcyjno-tłumaczeniowe.

Danny Baz, którego nazwiska tak szukałem na okładce tytułowej, okazał się być średnio skomplikowanym człowiekiem, który rzekomo przeżył niezwykłą przygodę i postanowił podzielić się wrażeniami z czytelnikami. Już sam fakt nagłych zwierzeń może dziwić. Facet, wraz z grupą podobnych sobie ludzi, bazując na informacjach, których źródeł albo nie znali, albo znać nie chcieli, tropi Heima na terenie Ameryki Północnej; wszędzie, gdzie tylko sobie można zamarzyć. Baz dokumentuje dzieje niezwykłej operacji, która wreszcie doprowadziła ich do tryumfu – akcja zakończyła się pochwyceniem Heima i oddaniem go w ręce tajemniczego Barneya, który rzekomo zabrał go przed trybunał orzekający o śmierci nazisty. I tak też się niby to wszystko skończyło. Baz ma jednak coś jeszcze zanadrzu. Organizacja „Sowa”, w której działał reaktywował się w późniejszym czasie i znowu prowadziła efektowne poszukiwania. Bond przy nich wysiada. Albo po prostu zapowiedź kolejnej taniej sensacji.

Ostatnie słowa zabrzmiały nieco jak kpina i tak też brzmieć miały. Nie wierzę w historię opowiedzianą przez Baza, zwłaszcza, że wszystko jest tak mgliste i pełne niedopowiedzeń, że prawdopodobieństwo całej akcji graniczy z zerem. Trzeba jednak przyznać, iż zawsze pozostaje wątpliwość. I właśnie ona sprawia, że po książkę można sięgnąć. Z kilku względów, o których za chwilę. Zagadka Heima nie została rozwiązana, a każda z hipotez jest równie prawdziwa, jak inna. Skoro nie mamy pewności, nie możemy spekulować z przekonaniem. Danny Baz sprzedaje nam opowiadanie, które brzmi jak fantazje drobnego pijaczka, który wielokrotnie w swojej karierze zbawiał świat. „Tajni egzekutorzy” mają jednak to do siebie, iż dostarczają nieco emocji. To po prostu kawałek dobrej literackiej przygody. Baz w konsekwentny sposób wciąga nas w swój świat tajemnic i zagadek, stawia przed nami szereg pytań i umiejętnie wplata w to wszystko elementy historii sprzed lat, odtwarzając przewinienia Doktora Śmierć. Jego opisy są szczegółowe i plastyczne, a dynamika akcji sprawia, iż książka to przede wszystkim historia fabularna, a nie poważny dokument, z którego możemy czerpać wiedzę. Nie należy się zatem spodziewać merytorycznych rozpraw, a zastanawianie się nad tym, czy Baz pisze prawdę, czy nie, można zostawić na wieczór okraszony lampką wina. Najlepiej z wygadanym adwersarzem po przeciwnej stronie stołu. Momentami jednak autor tak zapędza się w swoich fantazjach, że przeczy sam sobie – jeśli to miało w przybliżeniu opowiadać prawdziwą historię polowania na Ariberta Heima, to ja tego nie kupuję. Można mi wciskać kit, ale nie aż taki.

Na „Tajnych egzekutorów” można spojrzeć z czterech perspektyw. Jedna jest średnio optymistyczna – zakładamy, że Baz ma urojenia i spisał sobie wyimaginowaną historię, żeby zarobić trochę grosza. Zawsze się przyda. Druga ma nieco więcej optymizmu – zakładamy, że historia jest nieprawdziwa, Baz ma tego świadomość, ale miał koncepcję ciekawej lektury, której ranga podniesiona jest dzięki szeregowi niedomówień i niesprawdzonych informacji. Trzecie podejście znowu wychodzi z założenia, że całość wsadzić trzeba między bajki i potraktować jako powieść kryminalną. Tutaj, do czego się skłaniam, „Tajni egzekutorzy” zdecydowanie zyskują na wartości i nagle lektura nabiera nowych znaczeń. Czytamy to po prostu dla przyjemności – a że się można pośmiać (ach, te amerykańskie filmy akcji) – tym lepiej. I wreszcie, na koniec, podejście czwarte – oderwane od rzeczywistości. Ślepo podążamy za tym, co napisał Baz, wierząc mu na słowo. Można i tak, tylko, po co?

Ocena: