„Rejs wyklętych” – recenzja książki

Rok wydania – 2010

Autor – Max Morgan-Witts, Thomas Gordon

Wydawnictwo – Replika

Liczba stron – 324

Seria wydawnicza –

Tematyka – ucieczka grupy żydowskich uchodźców z III Rzeszy na pokładzie St. Louis, która zamienia się w prawdziwe piekło.

PDramatycznych historii związanych z okresem II wojny światowej jest bez liku. Co roku pojawiają się nowe publikacje, które przybliżają czytelnikom nieznane dotąd bądź też wciąż nieopowiedziane dzieje zwykłych ludzi. Właściwie każdy z mieszkańców okupowanych przez hitlerowskie Niemcy terenów mógłby opowiedzieć swoją historię. Wiele z nich byłoby cennym materiałem badawczym dla współczesnych historyków, którzy co i rusz odkrywają kolejne fakty, cyklicznie prezentując je w wypuszczanych na wydawniczy rynek publikacjach. Czasem zdarza się tak, że świadkami zdarzeń było kilkaset osób. Bywa że każda z nich uczestniczyła w zajściu, ale to wspólne świadectwo nabiera mocy, stając się wiarygodnym, niespersonalizowanym opisem, któremu najbliżej do obiektywizmu. Relacja historyka powinna zawierać w sobie wszystkie powyższe cechy, tylko wtedy będzie użyteczna dla szerokiego grona czytelników. Gordon Thomas i Max Morgan-Witts postanowili spisać dzieje pewnej historii. Dotarli do tych, którzy przeżyli pamiętną podróż, pisząc scenariusz horroru o chwytliwym tytule. I choć „Rejs wyklętych” nie jest dziełem na miarę Hitchcocka, zaokrętowanie się na pokład niemieckiego okrętu St. Louis to wybór trudnej drogi, z niewielkimi szansami na dotarcie do portu.

Tandem Max Morgan-Witts – Thomas Gordon to dwóch niezwykłych ludzi połączonych przez równie niezwykły związek naukowy. Brytyjczyk i Walijczyk stanowią bowiem ciekawą parę badaczy historii, którzy współpracują ze sobą od lat na polu kolejnych projektów. Ich kooperacja to nie tylko uzupełnianie się wiedzą, ale i bogatymi doświadczeniami zebranymi na przestrzeni kilku dziesięcioleci pracy wydawniczej. W 2009 roku na rynek wypuścili kolejną ze swoich publikacji, mierząc się ze słabo rozpowszechnioną historią rejsu statku St. Louis w maju 1939 roku, na którego pokładzie znajdowała się grupa blisko 1000 żydowskich uciekinierów z III Rzeszy. Rok później opracowana została polska wersja językowa, którą na rodzimym rynku wydała Replika. Całość przygotowana jest starannie, bez większych wpadek językowych. Nie ma też fajerwerków – szarość tekstu uzupełniają zamieszczone na estetycznej wkładce fotografie. Jest niewielki aneks i rozsądnie napisany prolog. Projekt okładki stwarza odpowiedni klimat nastroju oczekiwania i nienaturalnego lęku, co w połączeniu z tytułem książki musi fascynować.

Na pierwszy ogień rzucić musimy narrację i umiejętności pisarskie anglojęzycznego duetu. Panowie Gordon i Morgan-Witts radzą sobie całkiem zręcznie, gdy idzie o posługiwanie się słowami. Ich narracja nie jest chaotyczna, kolejne wątki składają się na komplementarną całość, nie ma kwestii totalnie oderwanych od kontekstu. Historię St. Louis rozpoczynają od krótkiego prologu przybliżającego realia lat trzydziestych ubiegłego wieku. Wprowadzenie to z miejsca przybliża nam sytuację polityczną na arenie międzynarodowej, a co za tym idzie wyjaśnia problematykę ucieczki ludności żydowskiej i jej tułaczki bez zagłębiania się w zbędne szczegóły. To samo zaobserwować możemy na kolejnych stronach książki. Nie ma niezliczonej ilości detali, a autorzy konsekwentnie, dzień po dniu, opowiadają historię żydowskich uchodźców, którym przyszło się mierzyć nie tylko z problemem niemieckiego antysemityzmu, ale i biurokracji i izolacjonizmu, zwłaszcza w wydaniu amerykańskim. Na początku drogi St. Louis poznajemy kapitana statku, Gustava Schrodera. Wraz z rozwojem wydarzeń dowiadujemy się o nim coraz więcej. Nie ulega wątpliwości, iż to „Niemiec z ludzką twarzą”, jakże inny od wyobrażenia hitlerowca mordującego ludność żydowską. Jego „podopieczni” w postaci pasażerów zdecydowali się na wyzbycie wszystkiego w poszukiwaniu upragnionej wolności, z dala od nazistowskiego reżimu, który już w 1939 roku zapowiadał rozwiązanie kwestii żydowskiej na swój unikalny, ludobójczy sposób. Wraz z uciekinierami wypływamy w długi rejs, śledząc rozwój wydarzeń z zapisków prezentowanych w formie dziennika. Są owocem licznych wspomnień i wypowiedzi świadków rejsu oraz dokumentacji archiwalnej. Autorzy książki skrupulatnie opisują nagonkę na uchodźców, zawiłości polityki i kwestie biurokratycznej rozgrywki zakulisowej. Jednocześnie zagłębiają się w rozwój sytuacji na pokładzie St. Louis, opisując tragedię pozbawionej nadziei grupy uciekinierów. Nie stronią przy tym od emocji, odtwarzając dramatyczne wręcz sceny samobójstw i zbiorowej paniki.

Na uwagę zasługuje również bardzo dokładne zrelacjonowanie misji Schrodera, któremu towarzyszymy podczas szeregu ważnych rozmów. Niestety, nie wszystkie wpisy do niemal kompletnego dziennika stoją na wysokim poziomie merytorycznym. W niektórych brakuje informacji, inne mogłyby być nieco bardziej dopracowane. W niedzielę 11 czerwca 1939 roku odbyło się spotkanie Kennedy’ego i Baerwalda. Sprawozdanie z rozmowy sprowadza się do kilku słów, a przecież to także był akt zasługujący na szczególną uwagę. W konsekwencji narracja faluje – raz otrzymujemy masę informacji (szczegółowych, ale niezbędnych dla całości historii), innym razem widoczny jest ich brak, który wynikać może albo z możliwości dostępu do źródeł, albo z potraktowania niektórych faktów po macoszemu. I jedno, i drugie, negatywnie wpływa na poziom całości opracowania. Jeden z najważniejszych elementów układanki, czyli finałowa scena lądowania na brzegu „ziemi obiecanej” został skrócony do minimum. In plus wychodzi natomiast autorom umiejętności zachowania obiektywnej oceny sytuacji. Ich trzeźwe oceny dotyczące starcia polityki i prawa z czysto ludzkim współczuciem i moralnością pokazują, iż emocjonalne zaangażowanie w temat potrafią wyłączyć w odpowiednim momencie i na chłodno komentować wydarzenia, nawet jeśli ich ocena z punktu widzenia osoby żyjącej w okresie powojennym może nastręczać spore trudności.

Tragiczny rejs, który tylko dla niektórych skończył się happy endem, był wcześniej obecny we współczesnej historiografii, choć w ujęciu niekompletnym. W przypadku nowej publikacji Gordona i Morgan-Wittsa mamy do czynienia z opracowanie nastawionym na zrelacjonowanie jednego, niewielkiego, wyodrębnionego fragmentu przedwojennej historii. Dzięki temu praca ta zyskuje sobie na wartości, opowiadając dzieje mało znane i posiadające skąpą dokumentację bibliograficzną. Mimo wszystko książka na Literacką Nagrodę Nobla nie zasłużyła i nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie stawiać jej za wzór literackiego geniuszu. Wydaje się jednak, iż ma zadatki na solidną historyczną pracę napisaną w oparciu o liczne źródła i przy sporym nakładzie sił i środków, jakie autorzy przedsięwzięli w celu odnalezienia żyjących uczestników „rejsu wyklętych”. Co więcej, jest to także świetna dokumentacja podstępnej działalności hitlerowskiej propagandy i międzynarodowych nastrojów schyłku okresu międzywojennego. Raj opatrzony napisem „wolność”, jaki wielu uchodźców znalazło w Stanach Zjednoczonych stracił część swojego blasku. Europa nie tylko nie dostrzegła zagrożenia ze strony prowadzonej przez nazistów polityki, ale i nie interweniowała w momencie jawnego pogwałcenia praw człowieka, obywatela. To wszystko składa się na obraz skomplikowanej układanki obrazującej tułaczkę ludzi skazanych na śmierć na wygnaniu. Skazanych na śmierć, ale nie na wymazanie ze zbiorowej pamięci wzbogaconej teraz przez cenną historyczną relację.

Ocena: