Kobiety pistolety – Wiktor Krajewski – recenzja książki

Tytuł – Kobiety pistolety

Rok wydania – 2021

Autor – Wiktor Krajewski

Wydawnictwo – Prószyński i S-ka

Liczba stron – 230

Tematyka – zapis rozmowy Wiktora Krajewskiego z Marią Kowalską, w konspiracji używającą pseudonimu „Myszka”, która w czasie Powstania Warszawskiego służyła jako sanitariuszka.

Ocena – 7/10

Truizmem może wydać się stwierdzenie, iż ocalenie wspomnień świadków historii jest naszym zbiorowym obowiązkiem. Weterani walk z okresu II wojny światowej z racji podeszłego wieku odchodzą jeden po drugim, a wraz z nimi unikatowe relacje, które w wielu wypadkach nie zostały nigdzie, nawet pobieżnie spisane. Co roku 1 sierpnia w Warszawie melduje się garstka powstańców. Ile lat będą się tam jeszcze pojawiać? Jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może wysłuchać ich opowieści, a przez to ocalić je od zapomnienia.

Być może taki los czekałby także wspomnienia Marii Kowalskiej, sanitariuszki służącej w Powstaniu Warszawskim. Na szczęście Wiktor Krajewski, dziennikarz, który w przeszłości już kilkukrotnie tworzył zapisy rozmów ze świadkami historii, miał w sobie tyle zapału, by „Myszka” wróciła do tragicznych wydarzeń sprzed blisko osiemdziesięciu lat. „Kobiety pistolety” to opowieść o całym pokoleniu, którego młodość została brutalnie przerwana wybuchem wojny. O dorastaniu, nadziei, marzeniach, które zostały im odebrane. O służbie, poświęceniu, cierpieniu, które stało się codziennością. Maria Kowalska nie opowiada wyłącznie o sobie, choć jej osobista historia stanowi oś, wokół której budowana jest rozmowa. Tworzy wspaniały rys całego pokolenia – wyjątkowo nie Kolumbów, lecz „Kolumbek”, a może lepiej tytułowych kobiet-pistoletów.

Wiktor Krajewski, jak przystało na doświadczonego dziennikarza, usuwa się w cień. Nie mówi za wiele, zostawia miejsce swojej rozmówczyni, naprowadzając ją na tematy potencjalnie interesujące czytelnika. Momentami może za mało dopytuje, co pozornie może stwarzać wrażenie braku zaangażowania, którego przecież Krajewski ma aż nadto, co wielokrotnie udowadniał. Powstanie Warszawskie, temat na pozór oklepany, zostaje nieoczekiwanie zepchnięte na dalszy plan. Z ogromnym zaciekawieniem przeczytałem natomiast część rozmowy na temat drogi do obozu koncentracyjnego Stutthof, pobytu za drutem kolczastym i wreszcie Marszu Śmierci, który ruszył w 1945 roku. Temat był mi znany z doskonałej serii Oli Jaszczurowskiej, którą opublikowaliśmy na łamach WarHist.pl. W relacji Marii Kowalskiej nabrał jeszcze innego wydźwięku.

Powiedzmy wprost, relacja Marii Kowalskiej nie jest niczym wyjątkowym na polskim rynku wydawniczym. W gruncie rzeczy to kolejny zapis wspomnień, których poznaliśmy już setki. Nasuwa się pytanie o zasadność sięgania po kolejne relacje. Nie mam wątpliwości, że są one potrzebne. Przytoczone na wstępie argumenty warto uzupełnić o konieczność edukowania kolejnych pokoleń. Każda nowa książka to poszerzenie grona odbiorców, to cegiełka do owej zbiorowej świadomości. Ilekroć zapoznaję się z nową publikacją tego typu – a Wydawnictwo Prószyński i S-ka wykonuje kawał dobrej roboty w zakresie podtrzymywania zbiorowej pamięci o II wojnie światowej – cieszę się, że dotrzemy do kolejnych czytelników. To niby niewiele, a jednak bardzo dużo.

Ocena: 7/10