„Ich matki, nasi ojcowie” – recenzja książki

Rok wydania – 2020

Autor – Piotr Pytlakowski

Wydawnictwo – Rebis

Liczba stron – 320

Tematyka – selektywna historia osób pochodzenia niemieckiego, którzy po zakończeniu zdecydowali się pozostać w Polsce – próba ukazania perspektywy życia z trudnym do wymazania narodowym piętnem.

Co jakiś czas w debacie publicznej powraca temat wypędzonych i, szerzej, powojennych Niemców znajdujących się na polskich ziemiach po zakończeniu konfliktu. Nie wszyscy z nich zdecydowali się opuścić Polskę po porażce III Rzeszy. Niektórzy zostali, zakładając – słusznie czy nie, trudno to dzisiaj rozstrzygać – iż skoro nie splamili swojego sumienia wojennymi zbrodniami, nie powinno im nic grozić. Różnie to wyglądało. Pokojowa koegzystencja w wielu miejscach była mitem, ale i w wielu zaskoczeniem, pokazując, że psychologia tłumu nie zawsze bierze górę nad zdrowym rozsądkiem czy procesem pojednania. To ogromny problem, dylemat moralny, którego nie rozstrzygnie prawdopodobnie żadne, nawet najbardziej wyczerpujące opracowanie. Niewątpliwie wymaga dużej wrażliwości i światopoglądowego otwarcia. Piotr Pytlakowski, pisząc swoją „niewygodną historię powojennej Polski”, doskonale zdawał sobie sprawę, jakie reakcje zazwyczaj wywołuje próba grzebania w dawno ugruntowanych poglądach i odwracanie historycznych ról. Czy Polak mógł być zbrodniarzem? Czy można mu przypisać winę po tym wszystkim, co miało miejsce w czasie niemieckiej okupacji ziem polskich? Reportaż Pytlakowskiego nie rozwieje naszych wątpliwości, a już z pewnością nie doprowadzi do odwrócenia historycznych ról. Dzięki Bogu, bo kilkanaście powojennych historii nie powinno zaburzać całościowej perspektywy, nawet jeśli w narracji autora przebrzmiewa chęć dodania „nowych etykiet”.

Pytlakowski, w serii tekstów, ukazuje personalne historie Niemców, którzy po wojnie pozostali na ziemiach polskich, spotykając się z ostracyzmem, a w niektórych przypadkach otwartymi prześladowaniami ze strony Polaków. Niektórzy z kolei całkiem nieźle się w Polsce zagospodarowali, wbrew trudnościom, a czasem przy współdziałaniu z polskimi sąsiadami. Co to mówi o Polsce okresu przełomu? Ano nic. Nie warto wyciągać daleko idących wniosków z jednostkowych historii. Pytlakowski nie analizuje szerszych trendów, danych statystycznych (jest to często wada reportaży), jego opracowanie bazuje głównie na prostych emocjach i historycznym spłyceniu złożonych procesów.

Największą słabość książki upatruję w dość jednostronnej narracji. Pytlakowski dociera do Niemców, pokrzywdzonych (nie należy tego negować), oddaje im głos i wczuwa się w ich emocje. Zapomina jednak, że tłem dla wszystkich tych zdarzeń był społeczny szok po zakończeniu II wojny światowej, a w wielu wypadkach także nadgorliwość komunistycznych służbistów, którzy w większym stopniu reprezentowali ideologię niż narodowy interes (co nie zmienia faktu, że byli Polakami, nie powinniśmy dokonać zbiorowego wybielenia, co czasem robią niektórzy publicyści!). Zwróćmy uwagę, że w „Ich matkach, naszych ojcach” bardzo mało miejsca poświęca się Polakom, próbom zrozumienia, czym mogli się kierować, co napędzało ich w dość zrozumiałej powojennej nienawiści do Niemców. Owa psychologia tłumu, ale i indywidualne przykłady wywrócenia życia do góry nogami mogłyby rzucić nieco więcej światła na całość. Plusem jest próba rozliczenia sprawców szeregu zbrodni, jakie w powojennej Polsce popełniono na niemieckiej mniejszości. Przypadki Nieszawy czy Aleksandrowa Kujawskiego wymagają zdecydowanego potępienia i jasnego potwierdzenia – były to zbrodnie, które nigdy nie powinny się zdarzyć.

Nie będzie to łatwa lektura. Bo być nie może. „Ich matki, nasi ojcowie” tylko częściowo zmuszają nas do wyjścia ze strefy historycznego komfortu, w której zjawiska są czarno-białe, oceny zerojedynkowe, a przedstawicielom poszczególnych narodów przypięto konkretne etykiety. Dla każdego świadomego odbiorcy jasnym powinno być, że historia to sporo odcieni szarości, a kategoryzowanie przez pryzmat stereotypów nie przystoi nikomu, nie wspominając już poważnych badaczy przeszłości. Piotr Pytlakowski, pod względem warsztatu, pisze dobrze i ciekawie, ale jego narracja jest mocno spłycona. Co więcej, odnoszę wrażenie, że każda przesadzona próba przypisania Polakom jako narodowi winy większej niż rzeczywista (szczególnie wobec nieuwzględnienia bardzo istotnych zmiennych) przynosi efekt odwrotnego do zamierzonego, skutecznie ogniskując krytykę na subiektywnej narracji i prywatnych poglądach autora. Jeśli miałoby dojść do prawdziwego, konkretnego rozliczenia, nie można się opierać na emocjach, ale rzetelnych badaniach uwzględniających możliwie wiele aspektów. Tego Pytlakowski zdecydowanie nie zrobił.

Ocena: