„Dymy nad Birkenau” – recenzja książki

Rok wydania – 2020

Autor – Seweryna Szmaglewska

Wydawnictwo – Prószyński i S-ka

Liczba stron – 616

Seria wydawnicza – brak

Tematyka – klasyka polskiej literatury obozowej, jedna z najważniejszych książek dokumentujących dramatyczne wydarzenia w Auschwitz – napisana przy tym doskonałą polszczyzną.

Gdy do redakcji przyszła książka „Dymy nad Birkenau”, początkowo miałem pewne rozterki związane z zasadnością pisania recenzji. Książka Seweryny Szmaglewskiej jest jednym z klasyków polskiej literatury obozowej. W 1942 r. Szmaglewska została aresztowana przez Gestapo, a następnie przewieziona do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau, gdzie spędziła blisko dwa i pół roku. Zdołała uniknąć niechybnej śmierci w dość szczęśliwych, ale wciąż dramatycznych okolicznościach – 18 stycznia 1945 r. uciekła z Marszu Śmierci, w którym Niemcy prowadzili wynędzniałych więźniów, by w tym makabrycznym pochodzie napisać ostatni akt barbarzyńskiej historii. W ciągu kilkudziesięciu miesięcy pobytu w Auschwitz Szmaglewska miała wystarczająco dużo okazji, by przyjrzeć się okrucieństwu okupanta. Była młoda, bystra, dobrze wykształcona (warto odnotować, że w trakcie wojny uczyła na tajnych kompletach), miała dar do obserwacji i umiejętność plastycznego dokumentowania otaczającej ją rzeczywistości. A przy tym niewątpliwy talent literacki, o czym niech świadczy nie tylko lektura „Dymów nad Birkenau”, ale i fakt, że książka ukazała się jeszcze w 1945 r. Niezwykłe, prawda? Straumatyzowana, wyniszczona przez obóz znalazła w sobie tyle siły, by stworzyć ponadczasowe dzieło, które zaliczane jest do kanonu literatury obozowej. Jakby tego było mało, w 1946 r. zeznawała przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, a swoje wspomnienia udokumentowała w kolejnym klasyku „Niewinnych w Norymberdze”. A i to nie wszystko! Gdy byłem nastolatkiem, z wypiekami na twarzy zaczytywałem się w jej powieści harcerskiej „Czarne stopy”. Dla mnie, choć może przemawia przeze mnie sentyment, Seweryna Szmaglewska była postacią wybitną.

„Dymy nad Birkenau” to książka trudna w odbiorze, nasączona ludzkim cierpieniem i dramatem. Takie też było Auschwitz. Niezależnie od tego, ile byśmy czytali wspomnień obozowych, trudno nam będzie zrozumieć ogrom tragedii, jaka spotkała więźniów. Szmaglewska, choć pisze w poetyckim wręcz stylu, nie oszczędza czytelników i opisuje rzeczywistość taką, jaka była. Straszliwe sceny, jakie rozgrywały się przed jej oczami, nieustanna walka o życie i brak pewności jutra – doceńmy hart ducha Szmaglewskiej, bo potrafi zachować dystans do bolesnej przeszłości, chcąc być przede wszystkim dokumentalistką, a nie więźniarką targaną emocjami. Emocje pojawiają się same, są naturalnym następstwem dramatu, jaki był jej udziałem i jaki, dzięki jej wielkiemu talentowi, został tak dobrze oddany na kartach książki. W tym miejscu warto zwrócić uwagę, iż współcześni czytelnicy mogą nie zrozumieć kontekstu „Dymów nad Birkenau”, a być może nawet bagatelizować ogrom tragedii ze względu na język, jakim posługuje się Szmaglewska. Nie dajmy się zwieść pozorom! Literackie podejście autorki, czasem szukanie wytchnienia w opisach natury, są częściami pewnej konwencji, ale i spuścizną po okresie, w którym zostały spisane wspomnienia. Dziś, z perspektywy wielu lat badań i makabrycznych odkryć, mamy nieco inną świadomość rozmiaru niemieckiej zbrodni. Szmaglewska wówczas jej nie miała, więc koncentrowała się na tym, co widziała, co działo się w jej bezpośrednim otoczeniu, przy czym już choćby to daje nam wyobrażenie piekła, jakim bez wątpienia było Auschwitz.

Książka jest prawdziwie obowiązkową lekturą – już nie tylko dla historyków, ale wszystkich, którzy chcieliby zrozumieć realia II wojny światowej. Nie wyobrażam sobie, by osoba zajmująca się historią tego okresu mogła pominąć „Dymy nad Birkenau”. Moja pierwsza myśl i konsternacja związana z koniecznością napisania recenzji wynikały z błędnego założenia, iż wspomnienia Szmaglewskiej nie wymagają omówienia, bo są tak dobrze znane w środowisku. Nic bardziej mylnego, czas mija, a Szmaglewskiej i jej pokoleniu grozi powolne zapomnienie. Kolejne pokolenia czytelników są w moim odczuciu zobowiązane do lektury, a przez to podtrzymywania pamięci o tragicznym losie setek tysięcy bezimiennych ofiar nazistowskiej przemocy. Szmaglewska, przez pryzmat swoich doświadczeń, staje się zbiorowym głosem Auschwitz, obozowym sumieniem. Cieszę się, że Prószyński postanowił wznowić „Dymy nad Birkenau”, przerywając nieco „modę” na wydawanie biografii obozowych strażników, lekarzy i innych bandytów, którzy zamiast na szubienicę trafili po latach na księgarniane półki. Opowieść Szmaglewskiej przypomina nam o tym, co w Auschwitz najważniejsze.

Ocena: