„Chłopak z Birmy” – recenzja książki

Rok wydania – 2009

Autor – Biyi Bandele

Wydawnictwo – Rebis

Liczba stron – 193

Seria wydawnicza – Salamandra

Tematyka – wojenna opowieść o afrykańskich żołnierzach walczących ramię w ramię z aliantami przeciwko Państwom Osi.

Przyznam szczerze, że nigdy nie lubiłem książek, które opowiadają historię w sposób sfabularyzowany. Owszem, zaczytywałem się w beletrystyce, ale wspomnienia omijałem szerokim łukiem, traktując je bardziej jako ciekawostkę, rzadziej jako wymierne źródło wiedzy. Liryczne opowieści o wojnie po prostu do mnie nie przemawiają, bowiem w publikacjach szukam przede wszystkim informacji, faktów podanych w sposób rozmaity, im bardziej atrakcyjny, tym lepiej, ale zawsze rzetelnych, sprawdzonych i poszerzających moją wiedzę. Stąd też niechęć do powieści, których nijak nie mogę traktować jako bogatej treściowo merytorycznej rozprawy. Mój błąd? Być może, co kilkukrotnie wykazały pojawiające się na rynku lektury stworzone w nieodpowiednim dla mnie stylu, ale obfitujące w bezcenne informacje. „Chłopak z Birmy” to taka właśnie książka. Niepozorna, niewielka gabarytami, która już na pierwszy rzut oka jawi się jako wzruszająca pseudonaukowa historia, która zamiast uczyć, odwołuje się do martyrologicznych zakamarków naszej duszy. Tylko na pierwszy rzut oka, bowiem przekaz historii opowiedzianej czytelnikom przez Bandele jest nie tylko głębszy, ale ma niezwykle ważny wymiar naukowy.

Jest chyba tradycją, iż na tylnej okładce kolejnej publikacji zamieszczone zostały rekomendacje, które w taki czy inny sposób zachęcają do przeczytania lektury. W przypadku majowej nowości wydawniczej Domu Wydawniczego Rebis pt. „Chłopak z Birmy” przeczytać możemy słowa Wole Soyinka, laureata literackiej Nagrody Nobla za rok 1986. Jego słowa, trafnie zresztą oddające magiczny klimat opowieści Biyi Bandele, nie mogą nas dziwić z dwóch co najmniej powodów – jest on rodakiem młodszego kolegi po fachu i z właściwym sobie kunsztem ujmuje w słowa meritum sprawy, stwierdzając fakt oczywisty. Drugi z aspektów jest zdecydowanie ważniejszy dla czytelników, którzy otrzymują produkt na wskroś oryginalny, pełen nierzadko kontrastujących ze sobą emocji, a dodatkowo pięknie wydany i przygotowany do lektury. Nie dajmy się zwieść niewielkim rozmiarom pracy Bandele, gdyż na nielicznych kartach przekazuje nam niezwykłą mnogość zaskakujących informacji i, co najważniejsze, jest lekturą bardzo umiejętnie skomponowaną, co niewątpliwie przekłada się na przyjemność czytania. Estetyczne odczucia in plus potęguje starannie przygotowane wydanie książki, pokazując dobitnie, iż czytelnik nabywa produkt z górnej półki.

Historia przedstawiona nam przez Bandele jest na wskroś oryginalna, co podkreśla przede wszystkim dobór tematyki. Nigeryjczyk zdecydował się po sięgnięcie do birmańskiego epizodu 77. Brygady Piechoty, początkowo dowodzonej przez bryg. Wingate’a, której członkowie nazwani zostali Czinditami. Ich historia jest niezwykła z kilku powodów. Kluczowy został przedstawiony w omawianej przez nas powieści – byli to ludzie brawurowi, prawdziwi bohaterzy zmagań na froncie dalekowschodnim, którzy stworzyli elitarną grupę komandosów działających na tyłach Japończyków z ramienia Wielkiej Brytanii. Czarnoskórzy żołnierze znaleźli się z dala od afrykańskiej ojczyzny, bijąc się w zasadzie za obcą sprawę, a mimo to przeszli do historii II wojny światowej jako legendarna wręcz brygada. Sam Bangele zauważa, iż po wojnie działalność Czinditów i Wingate’a stała się sprawą powszechnie znaną za sprawą relacji japońskich, niezwykle pochlebnych w stosunku do Nigeryjczyków. Młody pisarz znał tę historię z jeszcze jednego źródła, jakim był jego ojciec, żołnierz i uczestnik walk o Birmę. Jego opowieść z pewnością przysłużyła się młodemu Bandele, który poznał sporo anegdot dotyczących tamtych dni. Swoją historię zbudował wokół wojennego epizodu 14-letniego Ali Banana, który trafia na front trochę z powodu oszustwa, trochę z powodu szalonej odwagi. Szybko okazuje się, iż wojna to prawdziwy dramat, a on i jego koledzy trafiają w sam środek azjatyckiego piekła. Brzmi atrakcyjnie? Z pewnością, bowiem fabuła powieści to rzeczywiście mistrzowska opowieść, która dodatkowo przynajmniej w części oparta jest na faktach. Główną zaletą publikacji jest fakt, iż po prostu wciąga, a ja, jako czytelnik, po raz kolejny odczułem to przyjemne uczucie, gdy nie mogę oderwać się od ciekawej lektury. Dramatyczne sceny, apokaliptyczne wizje, bezgraniczna ofiarność i bohaterstwo, ból i cierpienie, trwoga i smutek, radość i żywiołowość, życie i śmierć. Wszystko to można odkryć na kartach „Chłopaka z Birmy”. Wszystko zawarł Bandele w swojej opowieści, dzięki której możemy dogłębnie poczuć, jak to jest trafić na front i stać się jednym z towarzyszy broni mężnych Czinditów. Co więcej, możemy poznać każdego z nich, ich zachowanie, kulturę, wierzenia czy przesądy. Jest to niezwykle ważne, gdy idzie o kultywowanie tradycji związanych z kulturami słabo znanymi na Starym Kontynencie. W tej kwestii Bandele przeciera szlaki, dając nam do ręki klucz do Czarnego Lądu, gdzie wciąż żyją potomkowie walecznych członków 77. BP.

Jak na tle całej historii prezentuje się język, jakim posługuje się autor? Zwrócić na pewno należy uwagę, iż jego powieść została napisana niezwykle barwnie, pełna jest malowniczych epitetów i opisów. Bandele ma ewidentnie duszę poety. Z drugiej strony nie możemy odmówić jego historii żywiołowości, czasem wyszukanego poczucia humoru. Taka konwencja była przeze mnie rozpatrywana w dwóch aspektach – z jednej strony Bandele zwraca na siebie uwagę kunsztem językowym i świetnie dobieranymi słowami (chwała Wojsławowi Brydakowi za to, że jego przekład umożliwia oddanie literackiego ducha oryginału), z drugiej nagromadzenie opisów i zbytnie ulirycznienie całości może odpychać. Wyszukałem sobie kilka sformułowań, które zwróciły moją szczególną uwagę. Wśród nich znajdują się chociażby „śmiech podszyty skruchą” czy „cętki słonecznego światła”. Dość nietypowe jak na prozę wojenną, prawda? Z kart książki bije wręcz artyzm Bandele, który sprawnie eksponuje swoje walory literackie. Z pewnością ubarwia w ten sposób swoją powieść, choć momentami nadmiernie komplikuje przekaz o prostych, bądź co bądź, afrykańskich żołnierzach, którym górnolotne frazesy były obce. Najważniejsza jest przecież historia Czinditów. Nie ma się jednak co martwić na zapas – nigeryjski pisarz nie zapomina, co tak naprawdę jest przedmiotem jego pracy i umiejętnie łączy różne elementy składające się na tę nietypowo skonstruowaną powieść. W łączeniu pasji jest zresztą mistrzem, czego dowodzi jego życie zawodowe. Bandele pracował bowiem jako pisarz, dramaturg, scenarzysta, nawet reżyser, co pokazuje, iż ze sztuką jest za pan brat, a rutyna i powielanie cudzych schematów mu nie grożą.

Negatywne nastawienie, które zaprezentowałem jako efekt uboczny moich oczekiwań względem drugowojennych publikacji, wyparowało w trakcie lektury. Młody Nigeryjczyk pokazuje, że nawet w formie powieści, nawet gdy ma ona charakter liryczno-biograficzny, można zawrzeć masę informacji. To nie tylko ciekawe spostrzeżenia dotyczącej wojny, to także, a może przede wszystkim, spojrzenie na problem, o którym do tej pory słyszeliśmy niewiele, to ukazanie innej kultury, innego świata i ludzi – takich samych, jak my, choć żyjących na marginesie alianckiego sojuszu. Biyi Bandele sięgnął tam, gdzie wzrok nie sięgał, zabierając nas w podróż w nieznane. Okazało się, iż wyprawa ta pełna była przygód, wrażeń, nowych informacji, a nawet wzruszenia, które czytelnik przeżywa, odkrywając kolejne karty „Chłopaka z Birmy”. Odległa Birma i walczący tam żołnierze na początku jawić się mogą jako problem całkowicie obcy, dla którego nie warto marnować czasu. Nie popełniajmy tego błędu, gdyż poświęcenie kilkudziesięciu minut na przeczytanie powieści autorstwa Bandele będzie czasem spożytkowanym w sposób doskonały. To po prostu kawałek dobrej literatury.

Ocena: