„Architekci śmierci” – recenzja książki

Rok wydania – 2020

Autor – Karen Bartlett

Wydawnictwo – Prószyński

Liczba stron – 352

Tematyka – szokująca historia niemieckiej firmy rodzinnej, która w trakcie wojny dokonała częściowego przebranżowienia i rozpoczęła produkcję komór gazowych, uczestnicząc tym samym w procesie Holocaustu.

Gdybym miał streścić „Architektów śmierci” jednym zdaniem, odwołałbym się do makabrycznej anegdotki, którą Karen Bartlett przypomniała na kartach książki. W 1942 roku, niby żartobliwie, dyrektor operacyjny firmy Topf & Sonne (producenta pieców krematoryjnych i komór gazowych dla SS) Gustav Braun miał zapytać: „Czy jest jeszcze ktoś do spalenia?”. Ten makabryczny niby-dowcip idealnie ilustruje, jaką rolę Topf & Sonne odgrywała w procesie zagłady i jaki do tego procesu był w firmie stosunek. Pamiętajmy, zagłady na skalę przemysłową. Śmierć milionów ludzi była dla niektórych zwyczajnym biznesem (choć, jak się okazuje, nie tak znowu dochodowym) i źródłem gospodarczej potęgi. Karen Bartlett odkrywa kulisy mariażu biznesu z nazistowskimi oprawcami, którzy czasami wręcz nie nadążali za „rewolucyjnymi” projektami mających na celu usprawnienie przemysłu eksterminacji.

Autorka bierze na celownik firmę z Erfurtu nie przez przypadek. Stosunkowo mała, rodzinna firma browarnicza w czasie II wojny światowej szybko przeszła przebranżowienie i na sporą skalę zaczęła produkować krematoria i komory gazowe. Choć ta część działalności stanowiła niewielki odsetek całkowitych zainteresowań Topf & Sonne, szybko zaczęła wypełniać biznesplan Ludwiga i Ernsta Wolfganga Topfów. Wciąż, nie w kategoriach finansowych – Bartlett matematycznie udowadnia, że Topfowie nie zrobili na tym kokosów. Tyle że ukazanie kulisów rozwoju w kierunku współdziałania w Holocauście to ledwie wierzchołek góry lodowej. Równie cenne byłoby omówienie mechanizmów politycznych i biznesowych występujących w totalitarnym państwie. Zastanówmy się, w jaki sposób Topfowie wykorzystywali swoją uprzywilejowana pozycję. Być może nie chodziło o prosty przelicznik – zysk z komór był przecież przeciętny. Autorka nie do końca potrafi to oddać, choć momentami spekuluje na temat motywacji Topfów. Zagłębia się w archiwa firmowe, odwołuje do wspomnień, by odtworzyć burzliwe wymiany zdań i zgłębić wewnętrzne intrygi. Nie idzie jej to źle, choć momentami brakuje w tym wszystkim jasnych konkluzji i solidnej analizy własnej. W pewnym momencie autorka pisze wprost, iż roczny zarobek na biznesie z SS wynosił równowartość dzisiejszych 30 tys. euro. Możliwe, że dane te nie są dokładne, ale nawet w takim wypadku dobrze byłoby gruntownie wyjaśnić, dlaczego Topfowie tak silnie zaangażowali się w biznes, który na pierwszy rzut oka nie był przesadnie intratny.
Nie zapominajmy, iż przedsiębiorstwo było firmą rodzinną i w pewnym sensie dziedziczyło ów wojenny spadek – biznesowy i moralny. Bartlett przygląda się życiu Topfów, próbuje zrozumieć, jak rządza pieniądza mogła doprowadzić do tak ogromnej znieczulicy, a następnie, jak wpłynęło to na losy firmy i rodziny. Gdy weźmiemy pod uwagę, że w pomoc nazistom angażowały się także inne uznane marki, z przerażeniem odkryjemy, iż wiele współczesnych fortun zostało niegdyś zbudowanych na krzywdzie i cierpieniu. Topf & Sonne to przypadek wyjątkowy, bo bezpośrednio związany z funkcjonowaniem niemieckich obozów koncentracyjnych. Eksterminacja była elementem nieodłącznym tej gałęzi firmowego biznesu. Bartlett śledzi losy programów rozwoju technologii, produkcji od pomysłu do taśmy i montażu, by wreszcie ukazać całość w perspektywie cierpienia więźniów.

Interesująca jest rola poszczególnych pracowników. Mam wrażenie, że momentami do ich działań przykładano zbyt dużą wagę – oczywiście, z punktu widzenia historii były one ważne i interesujące, tyle że skala odpowiedzialności nieadekwatna do oskarżeń formułowanych pod adresem samych Topfów. Jakby autorce zabrało odwagi, by uderzyć mocniej. I może faktycznie tak było. Może też nie wiedziała, jak usystematyzować swoją narrację, a archiwa Topfów rozmyły nieco obraz całości robionego w czasie wojny biznesu. Mimo tego lektura była dla mnie cenną lekcją historii. Inną niż zazwyczaj, przez to oryginalną i pouczającą, bo zwracającą uwagę na aspekt, o którym wciąż mówi się stosunkowo rzadko, uwypuklając winę bezpośrednich sprawców zbrodni. Ci pośredni mają równie nieczyste sumienia. Nasuwa się także pewna refleksja. Rozliczenie się z przeszłością dla wielu osób było swego rodzaju personalnym katharsis – w przypadku niektórych firm, w tym Topfów, nie mam pewności.

Recenzja „Architektów śmierci” powstała we współpracy z Bestsellery TaniaKsiazka.pl.

Ocena: