Plan obrony Polski przed niemiecką agresją

W obliczu nieuchronnej niemieckiej agresji polskie władze przystąpiły do opracowywania planu obronnego. Ścierały się ze sobą dwie koncepcje, z których każda miała istotne braki. Najważniejszym mankamentem był brak czasu, który wobec rażącej dysproporcji sił i środków przesądził o stosunkowo szybkiej porażce Wojska Polskiego.

Do czego dążył Hitler?

Aby ocenić i w pełni zrozumieć działania polskich przywódców w sierpniu 1939 roku, trzeba najpierw przyjrzeć się planom niemieckim. Niezbędne jest także przeanalizowanie potencjału bojowego obydwu stron. Polacy zdawali sobie bowiem sprawę z przewagi liczebnościowej i technologicznej III Rzeszy. Nie mieli jednak pełnego rozeznania w planach Niemiec, zwłaszcza że te zmieniały się kilkukrotnie. Dopiero przebieg Wojny Obronnej 1939 roku i pierwsze zbrodnie niemieckie na ziemiach polskich pokazały, iż Niemcy nie są zainteresowane wyłącznie podbojem ziem polskich, ale i fizyczną eksterminacją jej obywateli, w szczególności inteligencji.

Początkowo plany agresji zakładały nie pełną inwazję na Rzeczpospolitą, lecz tzw. małą kampanię, która miała doprowadzić do zdobycia Gdańska i przebicia Korytarza Pomorskiego łączącego Prusy Wschodnie z pozostałym terytorium Rzeszy. Oprócz tego rozważano także kampanię w pełnej skali – masową inwazję na Polskę mającą doprowadzić do podboju całego kraju lub przynajmniej jego zachodniej połowy. Ostatecznie Niemcy zdecydowali się na kampanię pełną, co było konsekwencją zajęcia Czech w marcu 1939 roku. Inwazja wywołała duże oburzenie na świecie oraz doprowadziła do rozpoczęcia częściowej mobilizacji polskiej armii. W związku z tym zajęcie Gdańska i wybicie korytarza do Prus Wschodnich „z zaskoczenia” nie wychodziło w rachubę.

Oddziały wojskowe na placu Krasińskich. Rocznica Bitwy Warszawskiej połączona z uroczystością Święta Żołnierza. Warszawa, 15 sierpnia 1936 roku. Wojsko Polskie w przededniu wojny było liczne i miało pełne poparcie polskiego społeczeństwa. Źródło zdjęcia: NAC.

W marcu 1939 na polecenie Hitlera OKH (Oberkommando des Heeres,; z niem. Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych) rozpoczęło przygotowania do inwazji na całe zachodnie terytorium Rzeczypospolitej. Strategię tą opatrzono kryptonimem „Fall Weiss” (z niem. „Plan Biały”). Zgodnie z tym planem uderzenie na Polskę miało być szybkie, a podstawowy cel stanowiło zniszczenie armii polskiej. Obawiano się reakcji Wielkiej Brytanii i Francji, dlatego zakładano szybki triumf i przerzucenie sił na Zachód, co miałoby powstrzymać ewentualny atak sił francusko-angielskich. Jak pokazała przyszłość, niemieckie obawy okazały się bezzasadne.

Szybkie zwycięstwo w szybkiej kampanii przy wykorzystaniu przewagi liczebnej, sił pancernych i lotniczych. Wszystko to wpisywało się w koncepcję „wojny błyskawicznej”, znanej pod niemieckim terminem Blitzkrieg. Niemcy zamierzali zrealizować swoje cele, stosując manewr klasycznego pruskiego okrążenia. Uderzenie okrążające, przeprowadzone przez siły uderzające z Prus Wschodnich i ze Śląska, miało zamknąć większość sił polskich w rejonie na zachód od Wisły i Narwi. Najważniejszą rolę w tym planie miała odgrywać Grupa Armii „Południe” dowodzona przez gen. Gerda von Rundstedta. Jej ostatecznym celem było zajęcie Warszawy. Po tym kluczowe było działanie Grupy Armii „Północ” dowodzonej przez gen. Fedora von Bocka. Miała ona „przeciąć” korytarz i doprowadzić do połączenia Prus Wschodnich z resztą Niemiec. Po tym także miała atakować w kierunku Warszawy. Oprócz tego z terenu zajętych Czech i marionetkowej Słowacji zamierzano uderzyć na Małopolskę.

Odrzucenie koncepcji Weyganda

Polskie dowództwo w 1939 roku rozważało dwa plany obrony. Pierwszy z nich był promowany przez francuskiego generała Maxime’a Weyganda. Zakładał on oparcie obrony polskiej na starej linii rosyjskich umocnień biegnących wzdłuż Biebrzy, Narwi, Wisły i Sanu. Plan ten był bardzo logiczny pod względem taktycznym i pozwalał uniknąć nadmiernego rozciągnięcia sił, które byłoby nieuniknione przy rozmieszczeniu wojsk bezpośrednio na rozległej granicy polsko-niemieckiej. Gdy weźmiemy pod uwagę konieczność jednoczesnej obrony granicy polsko-słowackiej i polsko-rosyjskiej, polskie opcje obrony przed Niemcami drastycznie się kurczyły.

Druga koncepcja zakładała rozmieszczenie sił polskich na wysuniętych liniach obronnych na granicy zachodniej. Plan ten miał wiele wad taktycznych. Większość z nich dotyczyła zbyt dużego rozproszenia sił oraz konieczności obsadzenia bardzo długiej linii frontu. Powodowało to, że poszczególne dywizje otrzymywały do obrony zbyt duży obszar, w praktyce niemożliwy do obsadzenia. Sama linia defensywna z kolei była bardzo płytka, a wojska niemieckie mogły przedrzeć się przez nią i wejść na tyły formacji polskich. Te wady ujawniły się w pełni podczas kampanii wrześniowej, gdyż ostatecznie właśnie na tą koncepcję obrony się zdecydowano. Dlaczego jednak podjęto właśnie taką decyzję?

Francuski generał Maxime Weygand radził Polakom oprzeć obronę na starej linii rosyjskich umocnień biegnących wzdłuż Biebrzy, Narwi, Wisły i Sanu. Źródło zdjęcia: Wikipedia, domena publiczna.

Czynniki polityczne i strategiczne przeważają nad taktycznymi

Częstym zarzutem stawianym polskiej doktrynie obronnej z 1939 roku jest fakt, że oddziały polskie były wysunięte na zachód i tym samym nie potrafiły powstrzymać sił niemieckich i stosunkowo szybko znalazły się w okrążeniu. Odrzucono koncepcję lansowaną przez Weyganda. Zarzut ten ze względów stricte taktycznych jest jak najbardziej słuszny. Gdy jednak zwróci się uwagę na czynniki polityczne i strategiczne, to wybranie przez polskie dowództwo obrony na wysuniętych stanowiskach okazuje się logiczne.

Po pierwsze, warto przypomnieć wydarzenia, które miały miejsce w 1938 i 1939 roku. Doszło wówczas do zatwierdzonej międzynarodowo aneksji przez Niemcy czechosłowackich Sudetów, a następnie zajęcia Czech oraz utworzenia w Słowacji państwa satelickiego. Po tym Hitler wystosował wobec Polski ultimatum, w którym domagał się przyłączenia Gdańska do Niemiec, eksterytorialnej autostrady przez Korytarz Pomorski oraz dołączenia Polski do paktu antykominternowskiego.

Wydarzenia te sugerowały polskim przywódcom, że Hitler może powtórzyć sprawdzony scenariusz i najpewniej dąży nie do pełnej inwazji na Polskę, lecz do aneksji niektórych polskich terytoriów. Jak opisano powyżej, plan taki rzeczywiście był rozważany przez niemieckich sztabowców. Dlatego też czołowi polscy politycy i wojskowi obawiali się odpuszczenia obrony terenów przygranicznych. Wówczas bowiem Niemcy bez walki (lub prawie bez walki) zajęliby pożądane tereny, a następnie poszukiwaliby międzynarodowej akceptacji dla takiego stanu rzeczy. W związku z dominującymi we Francji i Wielkiej Brytanii nastrojami pacyfistycznymi taka akceptacja byłaby politycznie realna. Mogło przecież dojść do powtórki konferencji w Monachium, z tym że zamiast czeskich Sudetów Adolf Hitler zdobyłby prawo do Korytarza Pomorskiego. A może nawet Śląska i części Wielkopolski. Dlatego, by uniknąć takiego zagrożenia, oddziały Wojska Polskiego musiały już na samej granicy stawić opór – choćby nieznaczny – niemieckiej agresji.

Ponadto za obroną terenów przygranicznych przemawiały względy demograficzne i strategiczne. Wojsko Polskie w pierwszych dniach wojny prowadziłoby rekrutację i mobilizację rezerwistów. Najliczniej zaludnione obszary znajdowały się z kolei w zachodniej Polsce. Dlatego też, gdyby tereny te od razu „oddano” Niemcom, utracono by znaczne zasoby ludzkie. To z kolei zmusiłoby władze do prowadzenia intensywnej rekrutacji na terenach wschodnich, co jednak wiązałoby się z problemem niższych zdolności bojowych rekrutowanych oraz mniejszej motywacji do walki za II RP – na wschodzie duży odsetek ludności stanowiły mniejszości ukraińska i białoruska, które nie identyfikowały się z interesami Polaków.

Poczet sztandarowy podczas apelu poległych. 73 Pułk Piechoty w Katowicach. Lipiec 1937. Gdyby zachodnie tereny polskie zostały zajęte przez Niemców bez walki, to Wojsko Polskie utraciłoby wielu reprezentujących dużą wartość rekrutów (NAC).

Dlatego też decyzja o koncentracji sił na granicy zachodniej była pod wieloma względami uzasadniona – należało przeprowadzić w pełni rekrutację na terenach zachodnich oraz bronić spornych rejonów przed aneksją do Rzeszy. Jak jednak zostało to wspomniane, pod względem taktycznym decyzja ta była kontrowersyjna i stawiała poszczególne jednostki w bardzo trudnej sytuacji.

Plan „Z” oraz częściowa mobilizacja

Ogólny zarys obrony Sztab Główny sformował – na polecenie marsz. Edwarda Śmigłego-Rydza – w lutym 1939 roku. Został ona opatrzony kryptonimem „Z” (od „Zachód”), a prace nad nim prowadzono pod kierownictwem szefa Sztabu Głównego gen. Wacława Stachiewicza. Zakładał rozmieszczenie oddziałów na granicy z Niemcami. Oddziały te miały unikać staczania walnych, rozległych bitew – ich celem było wiązanie sił niemieckich tak długo, aż osiągnięto by pełną mobilizację na terenach na zachód od Wisły. Po tym siły polskie miały wycofać się na wschód i prowadzić obronę z bardziej dogodnych pozycji (zbliżonych do tych z założeń planu Weyganda). Ponadto, zgodnie z założeniami planu „Z” powołano w maju Armię „Prusy” oraz w lipcu Armię „Karpaty”.

Realizacja założeń planu „Z” była ułatwiona działaniami podjętymi w marcu 1939 przez marsz. Śmigłego-Rydza. Wówczas to, podczas konferencji z udziałem prezydenta Ignacego Mościckiego i ministra spraw zagranicznych Józefa Becka, odbytej w dniach 22-23 marca, Śmigły podjął decyzję o rozpoczęciu skrytej, częściowej mobilizacji oddziałów Wojska Polskiego (mimo sceptycyzmu Becka). Zarządził także przyspieszenie przygotowań do wojny z Niemcami. Ten fakt, często pomijany, jest istotny dla oceny działań Śmigłego-Rydza. Często jest on oskarżany – poniekąd słusznie – za złe przygotowanie Wojska Polskiego do wojny z hitlerowcami. Tymczasem to właśnie on z rządzącego Polską „triumwiratu” najszybciej dostrzegł realność zagrożenia ze strony III Rzeszy i jako pierwszy podjął działania mające temu zagrożeniu przeciwdziałać.

W poszukiwaniu sojuszników

Groźba wojny z Niemcami wymagała od Polski poszukiwania nowych sojuszników oraz wzmacniania relacji z tymi sprzymierzeńcami, którzy także obawiali się ekspansji Niemiec. Dlatego też rozpoczęto wzmożone rozmowy z najważniejszym (zwłaszcza w kontekście zagrożenia niemieckiego) potencjalnym sojusznikiem, jakim była Francja. W dniach 14-21 maja 1939 roku w Paryżu przebywała delegacja polska z gen. Tadeuszem Kasprzyckim na czele. Polacy wzięli udział w rozmowach z francuskim szefem sztabu głównego gen. Maurice Gamelinem. 19 maja podpisano protokół, który zakładał, że w razie agresji Niemiec na Polskę lub próby aneksji Wolnego Miasta Gdańsk armia francuska podejmie natychmiast działania z użyciem lotnictwa, a po 15 dniach wojny rozpocznie ofensywę z użyciem sił lądowych. Gdyby z kolei Niemcy zaatakowały Francję, to Polska miała na wschodzie związać jak najwięcej sił niemieckich. Protokół ten jednak nie nabrał mocy prawnej, gdyż miał wejść w życie dopiero po podpisaniu w przyszłości układu politycznego Polski i Francji. Ponadto, w rzeczywistości, francuskie dowództwo nie miało żadnego konkretnego projektu uderzenia na Niemcy. O tym Polska delegacja nie została jednak poinformowana.

Stanowisko francuskie było związane ze stanowiskiem brytyjskim. Dlatego też w dniach 23-30 maja 1939 roku w Warszawie trwały polsko-brytyjskie rozmowy sztabowe, które jednak nie przyniosły żadnych konkretnych planów wspólnej wojny z hitlerowskimi Niemcami. W lipcu brytyjski generał William Ironside zapewnił Polaków, że w razie napaści Niemiec mogą liczyć na wsparcie brytyjskiego lotnictwa. Deklaracja ta w istocie także nie zawierała żadnych klarownych zobowiązań i wspólnych założeń wojennych.

Tak czy inaczej, przywódcy polscy postanowili oprzeć swoją doktrynę obronną na sojuszu z Francją i Wielką Brytanią. Dlatego też w planie „Z” nie znalazły się ofensywne czy aktywne założenia wojskowe. Oczekiwano bowiem, że sojusznicy chociaż częściowo wywiążą się ze swoich zobowiązań i uderzą mniej lub bardziej licznie na zachodnią granicę Trzeciej Rzeszy. Oczekiwania te, niestety, okazały się błędne wobec ograniczonej ofensywy sił alianckich w pierwszych dniach września 1939 roku oraz wstrzymania działań na moc ustaleń konferencji w Abbeville.

Problemem dla Polski stawały się także relacje z lokalnymi sojusznikami i państwami przyjaznymi. Sojusze Rzeczypospolitej w znacznej mierze związane były z zagrożeniem radzieckim. Na tej zasadzie utrzymywano bliskie relacje z Rumunią i Węgrami oraz liczono na przychylność Włoch i Japonii. Kraje te bowiem z przyczyn politycznych lub ideologicznych były skłonne poprzeć Polskę w potencjalnej wojnie ze Związkiem Radzieckim. W przypadku Niemiec sytuacja wyglądała zupełnie inaczej – krajom tym zależało na dobrych relacjach z Berlinem. Dlatego Polacy mogli liczyć jedynie na ich przychylną neutralność, w żadnym zaś wypadku na wsparcie zbrojne. W zasadzie jedynie kraje bałtyckie w 1939 roku bardziej zbliżyły się do Polski. W kwietniu w Warszawie gościł naczelny dowódca armii estońskiej gen. Johan Laidoner, a w maju naczelny dowódca armii litewskiej generał Stasys Rastikis. Było to pewne osiągnięcie, zwłaszcza w kontekście Litwy, która przez większość okresu międzywojennego była wroga wobec Polski z powodu zatargu o Wilno. W ostatecznym rozrachunku Litwa, Łotwa i Estonia były zbyt słabe, by udzielić jakiejkolwiek wymiernej pomocy Polsce. Dlatego z ich strony Warszawa mogła liczyć jedynie na przychylną neutralność.

Oddział w maskach przeciwgazowych w pochodzie z okazji Tygodnia Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej w Krakowie w 1934 roku. Liga ta była jedną z wielu organizacji paramilitarnych, do których licznie należeli Polacy w okresie międzywojnia. Dzięki temu zdobywali wiedzę pomocną w razie wybuchu wojny (NAC).

Podsumowanie

Polscy przywódcy, choć bilans ich działań nie jest jednoznaczny, robili sporo, by przygotować kraj do obrony przed napaścią III Rzeszy. Mogli także liczyć na pełne poparcie społeczeństwa, które wierzyło w zwycięstwo i siłę narodu polskiego. W swoich działaniach podejmowali jednak decyzje zarówno słuszne (częściowa mobilizacja w marcu), kontrowersyjne (rozmieszczenie oddziałów na granicy z Niemcami), jak i otwarcie błędne (wiara w realną pomoc wojskową Francji i Wielkiej Brytanii).

Niestety, realia polityczne bywają bezlitosne – tak było właśnie w sierpniu-wrześniu 1939 roku. Niemcy wykorzystali prawie każdy błąd popełniony przez polskie dowództwo, a sytuacja geopolityczna nie pozostawiała żadnych złudzeń – Polska nie tylko została osamotniona w walce z hitlerowcami, lecz także otrzymała „cios w plecy” od Związku Radzieckiego. Gdy 17 września na tereny polskie wkroczyły oddziały Armii Czerwonej, a 28 września upadła obrona Warszawy, oczywistym stał się fakt że Polska przegrała kampanię. Porażka ta była wynikiem głównie olbrzymiej przewagi przeciwników – ocenę, na ile przyczyniły się do niej błędy polskich przywódców, pozostawiam Czytelnikom. Sam zapał oraz ofiarność polskiego społeczeństwa nie poszły jednak na marne – to dzięki niewzruszonej wierze w zwycięstwo Polacy, mimo klęski września 1939 roku, wciąż brali udział w walce oraz nie utracili nadziei na odzyskanie niepodległości.

Zdjęcie tytułowe: Przejazd dwuwieżowych czołgów Vickers Mark E podczas defilady. Warszawa, 1936 rok (NAC).

Bibliografia:

Andrzej Albert, „Najnowsza historia polski 1914-1993. Tom I”

Lech Wyszczelski, „Polska Mocarstwowa”

Steven J. Zaloga, „Polska 1939. Blitzkrieg”

Marek Korczyk