Wojna na froncie wschodnim była prowadzona z pełną bezwzględnością. Los jeńców – po obu stronach – był bardzo często katastrofalny. Jeśli w ogóle udało się im przeżyć, rozstrzeliwania były przecież na porządku dziennym. Pod tym względem określenie „wojna totalna” stosunkowo dobrze oddaje realia kampanii radzieckiej. Jeńcy trafiali do niewoli, w której byli wykorzystywani jako siła robocza, bezlitośnie prześladowani, a często fizycznie eksterminowani. Nie bez przyczyny w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau za jedną z najcięższych części uznawano tę, w której znajdowali się pochwyceni na wschodzie czerwonoarmiści. Sowieci nie pozostawali Niemcom dłużni. W łagrach żołnierzy Wehrmachtu czekało powolne wyniszczenie – fatalne warunki potęgowały… czynniki obiektywne, jak choćby bieda i brak żywności. Skoro brakowało go dla ludności cywilnej, dlaczego odpowiednie racje żywnościowe mieliby otrzymywać jeńcy, do niedawna bezlitośnie mordujący i żołnierzy, i cywili?
Fatalny bilans
Dane dotyczące liczby jeńców po obu stronach nie są dokładne, bazujemy głównie na szacunkach, a i te czasem trudno uznać za wiarygodne ze względu na znaczące rozbieżności w wyliczeniach podawanych przez historyków i archiwa państwowe. Bilans po stronie Armii Czerwonej obejmuje nawet do 6 mln żołnierzy wziętych do niemieckiej niewoli. Nawet połowa z nich mogła nie dożyć wyzwolenia. Timothy Snyder oszacował liczbę ofiar na nieco ponad 3 mln. Historycy przyjmują, iż śmiertelność wśród czerwonoarmistów wziętych do niemieckiej niewoli sięgała ponad 50%, co z kolei mogło stanowić odsetek nawet 10-krotnie wyższy niż w przypadku jeńców pochodzących z krajów Europy Zachodniej. Znaczna część ofiar była konsekwencją eksterminacyjnej polityki III Rzeszy na terytoriach wschodnich. Jeńców po prostu rozstrzeliwano. Podczas Procesów Norymberskich jednoznacznie wykazano, iż Niemcy celowo mordowali pochwyconych żołnierzy Armii Czerwonej, a wysoka śmiertelność nie była skutkiem jedynie fatalnych warunków w obozach jenieckich, choć te bez wątpienia także odgrywały ogromną rolę. Dość powiedzieć, iż w niektórych obozach notowano przypadki kanibalizmu, gdy zagłodzeni więźniowie po prostu zjadali fragmenty zwłok. Eksterminacja wpisywała się w długofalowe plany fizycznego unicestwienia zasobów ludzkich Związku Radzieckiego.
Trudno się zatem dziwić, iż Sowieci pałali rządzą zemsty. Ogółem do radzieckiej niewoli powędrowało blisko 3 miliony niemieckich jeńców, z czego ponad milion mogło zginąć i nie doczekać zwolnienia. Radzieckie dane mówią o blisko trzykrotnie mniejszej liczbie zmarłych wśród pochwyconych Niemców. Borys Sokołow wskazuje: „Po zakończeniu wojny śmiertelność jeńców w ZSRR spadła dzięki temu, że słabych i chorych repatriowano w pierwszej kolejności. Według oficjalnych danych spośród 3 576 300 niemieckich jeńców zmarło 442,1 tys., czyli 12,4 procent”. Byłby to stosunkowo niski odsetek, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę wskazaną wcześniej śmiertelność w obozach niemieckich. Prawdziwe wartości nie zostaną nigdy ustalone, a oficjalne dane mogły zostać zaniżone, na co wskazują prowadzone przez wiele lat badania historyków.
W przypadku niewoli w ZSRR o wysokiej śmiertelność decydowały także czynniki obiektywne, jak choćby fatalna sytuacja aprowizacyjna zrujnowanego wyniszczającą wojną kraju. Więźniom nie zapewniano odpowiednich racji żywnościowych, ale na takie nie mogła sobie pozwolić także ludność cywilna. W trakcie wojny sytuacja była wyjątkowo ciężka, zmieniała się też wraz z upływem czasu, natężeniem walk i przesuwaniem się frontu.
Niemcy trafiają do sowieckiej niewoli – czas zemsty?
W książce „Wańka Trep” Aleksandra Iljicza Szumilina znajdziemy liczne odniesienia do niemieckich jeńców. Kilka fragmentów warto przytoczyć, by pokazać, jak wyglądała perspektywa radzieckiego żołnierza frontowego.
„Po wyrazie twarzy niemieckiego jeńca można było dokładnie określić, jak się u nich mają sprawy. Na początku wojny jeńcy trafiali się z bezczelnymi gębami. Spotykało się nawet harde i wściekłe facjaty. Zimą czterdziestego pierwszego, kiedy zachłystywaliśmy się krwią i odganialiśmy Niemców od Moskwy, na ich fizjonomiach pojawiło się zdumienie i zakłopotanie. W czterdziestym drugim dali nam kopniaka pod Biełym i na ich licach zagościł spokój, wiara w siebie i niezłomność ducha. Wiosną czterdziestego trzeciego, gdy przeganialiśmy ich spod Rżewa, na twarzach żołnierzy führera zagościł cień zwątpienia, głębokiej zadumy, wewnętrznej rozterki i przerażenia.
I oto teraz, w sierpniu czterdziestego trzeciego, twarze Niemcom wychudły, wyciągnęły się, wykrzywiły się strachem. U wziętych do niewoli pojawił się służalczy i ugrzeczniony uśmiech. Nawiasem mówiąc, szkoda że nie fotografowano wziętych do niewoli Niemców systematycznie latami. Klisze marnowano na naszych pułkowników i generałów. Gdyby rozłożyć te fotografie rok po roku, można byłoby dokładnie ustalić przebieg wojny”.
Ten plastyczny opis ukazuje ciekawą perspektywę zmian, które faktycznie mogły odzwierciedlać przebieg wojny. W 1941 roku w sowieckiej niewoli znajdowało się do 25 tys. Niemców. Liczba jeńców zaczęła gwałtownie rosnąć wraz z końcem pasma sukcesów Wehrmachtu na froncie wschodnim, a w drugiej połowie 1944 roku Sowieci zarejestrowali już 560 tys. Niemców wziętych do niewoli. W połowie 1945 roku, a więc w momencie zakończenia II wojny światowej, poprzedzonego zwycięskim marszem Armii Czerwonej na Berlin, do obozów jenieckich powędrowało nawet 2 mln Niemców. Pod samym tylko Stalingradem, w lutym 1943 roku, do niewoli powędrowało 91 tys. żołnierzy Wehrmachtu z 6. Armii gen. Paulusa. Wcześniej potężne zgrupowanie Państw Osi zostało zdziesiątkowane w trakcie bitwy. Przypadek Stalingradu jest szczególny. Szacuje się bowiem, że po wojnie do domów powróciło ok. 5 tys. pojmanych.
Pod Stalingradem Niemców aktywnie wspierali sojusznicy, front wschodni był zresztą przedsięwzięciem, w którym na skalę masową obok żołnierzy Wehrmachtu walczyli Włosi, Rumuni czy Węgrzy. R. Cheda wskazuje, że „zgodnie z oficjalnymi danymi Moskwy w toku kolejnych ofensyw, a zwłaszcza tzw. kotłów, czyli wielkich okrążeń, do radzieckiej niewoli dostało się 4,5 mln wrogich żołnierzy, z czego tylko ok. 2,5 mln było Niemcami. Według raportu GUPWI z 1945 r. w 300 obozach jenieckich, bo do tylu wzrosła ich liczba, znajdowali się przedstawiciele 16 narodowości. Poza Niemcami kolejne grupy narodowościowe pod względem liczebności stanowili: Austriacy, Węgrzy, Rumuni, Włosi i Słowacy”. Cheda analizuje też przyczyny, dla których śmiertelność wśród pojmanych żołnierzy była szczególnie wysoka. Wynikało to z nieprzygotowania Sowietów do „wchłonięcia” tak ogromnej liczby jeńców i celowej polityki eksterminacyjnej prowadzonej głównie przez NKWD. W pierwszych dniach po uwięzieniu żołnierzy wroga przenoszono do obozów, które ze względu na rozciągnięcie frontu i rozmiar ZSRR nierzadko były oddalono od miejsca walk o dziesiątki a nawet setki kilometrów. W warunkach zimowych oznaczało to po prostu marsze śmierci – jeńców pędzono na piechotę, a rannych po prostu dobijano. Przeżycie katorżniczej wędrówki graniczyło z cudem, wobec czego liczba ofiar nie może dziwić. Dla Sowietów, którzy w 1943 i 1944 roku mieli świadomość piekła, jakie zgotowali im na froncie wschodnim Niemcy, była to okazja do zemsty. Brak litości był też efektem rozkazów płynących z samej góry.
M. Zimmermann, opisując przypadek węgierskiego żołnierza, który wrócił do ojczyzny po 50 latach (walczył pod Leningradem), słusznie wskazuje: „Z jeńcami pochodzącymi z państw sojuszniczych III Rzeszy Sowieci obchodzili się nie mniej brutalnie niż z Niemcami. W trakcie walk i po ich zakończeniu wzięli do niewoli ok. 600 tys. Węgrów. Tysiące cywilów praktycznie porwano z kraju w głąb ZSRR jako robotników przymusowych. Żołnierzy czekał los jeszcze gorszy, bo NKWD i Armia Czerwona odbijały sobie ich nieludzkim traktowaniem to, w jaki sposób hitlerowcy traktowali parę lat wcześniej radzieckich żołnierzy i cywilów. Podróż Andrása Tomy do obozu jenieckiego pod Leningradem była piekłem: Węgrzy jechali tam przez trzy tygodnie, stłoczeni w nieogrzewanych wagonach towarowych. Zima 1944/1945 roku była jedną z najostrzejszych w Europie od lat. Toma spał na ciałach towarzyszy, którzy umierali w trakcie podróży. Prawdopodobnie to właśnie ten epizod doprowadził go do poważnego załamania nerwowego”.
Ten plastyczny opis doskonale oddaje warunki, w jakich Sowieci trzymali jeńców pojmanych na froncie. Nic więc dziwnego, że na froncie zachodnim niemieccy żołnierze próbowali poddawać się jednostkom brytyjskim i amerykańskim, byle tylko uniknąć wpadnięcia w ręce czerwonoarmistów. W 1944 roku obozy jenieckie zostały włączone do radzieckiego systemu obozów pracy przymusowej, tzw. gułagu. Tam wzięci do niewoli mieli „odpracować” swoje winy. Fatalne warunki, niskie racji żywnościowe niezaspokajające zwiększonego zapotrzebowania kalorycznego wynikającego z niezwykle ciężkiej pracy, szykany i poniżenia – wszystko to prowadziło do wysokiej śmiertelności wśród więźniów. We wspomnieniach niemieckich jeńców pojawiają się informacje o głodzie, który doprowadzał do jedzenia trawy.
Rzadko zdarzały się sytuacje na pozór humorystyczne, jak ta opisywana plastycznie przez Szumilina. Nie wiemy też, jakie były późniejsze losy Niemca. Konfrontacja z frontowymi żołnierzami Armii Czerwonej była ledwie wstępem wobec wszechogarniającego radzieckiego systemu nadzoru nad więźniami:
Kiedy wpadliśmy do ziemianki, Niemiec siedział na pryczy, a przy nim stał porucznik i krzątali się sanitariusze. Zobaczywszy nas, Niemiec się uśmiechnął. Spytałem:
– Wie geht es?
Wtedy całkiem usiadł i szybko zagaworzył coś po niemiecku.
– Langsam! Nicht so schnell! – powiedziałem. – Sagen sie bitte klar! Ich verstehen nich alles!
Swobodną i potoczną niemiecką mowę rozumiałem z trudem, jeśli nie wiedziałem, czego dotyczy rozmowa. Miałem niewielki zapas niemieckich słów. Głównie znałem słowa z rozmówek wojskowych. Z przyzwyczajenia, wyniesionego ze szkoły, jeńców tytułowałem per „wy”. W ten sposób lepiej kleiły mi się pytania, odpowiedzi i poszczególne zdania. Niemiec zapewne sądził, że jestem wobec niego ostentacyjnie grzeczny, co byłoby przecież śmieszne. Oficer zawsze zwraca się do żołnierza per „ty”.
Kazałem Kuźmie wyjąć manierkę z worka. W środku na wszelki wypadek trzymaliśmy trochę alkoholu. Ordynans odkręcił nakrętkę i przygotował metalowy kubek. Metalowe kubki z naszych czasów to nie to samo, co dzisiejsze emaliowane. Mieliśmy prawdziwe kubki, zardzewiałe po bokach i na dnie. I tylko brzeg błyszczał z jednej strony, bo bezustannie zdzierano go wargami. Odkręciwszy gwintowany korek, Kuźma oblizał krawędź wąskiej szyjki manierki. Może gdzieś została kropla i wisi? Nie może przepaść ani jedna kropelka tej drogocennej cieczy.
– Nalewaj! – powiedziałem. Kuźma spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Ile tak naprawdę ma nalać i komu? – Pięćdziesiąt gram, nie więcej!
Ordynans powoli przechylił manierkę i na dno kubka polała się cieniutka strużka. Palcem zaznaczył na zewnątrz nalany poziom i wręczył mi kubek.
– Rozcieńcz wodą! – powiedziałem krótko.
Porucznik podał mu menażkę z zimną wodą, Kuźma dolał jej do kubka, wskazał mi palcem nowy poziom i wyciągnął kubek w moją stronę. Trzymał w zębach gwintowaną zakrętkę i patrzył na mnie bez mrugnięcia okiem. Na pewno sądził, że sam wypiję zawartość. I że następna kolejka będzie jego, gdy tylko wychylę kubek i oddam mu puste naczynie. Wziąłem z jego rąk kubek z rozcieńczonym spirytusem i podałem go Niemcowi. Wskazawszy na niego głową, kazałem Kuźmie ukroić mu słoniny i chleba.
– Daj mu zakąsić!
Ordynans był porażony. Opadła mu szczęka i obwisła dolna warga. Wyjaśniłem Niemcowi, że w kubku jest sznaps i że musi wypić, żeby zrobiło mu się lżej i żeby nabrał sił. Niemiec zajrzał do kubka, wzruszył ramionami i spojrzał na mnie.
– Zum Wohl! – powiedziałem.
Zważywszy ręką zawartość, Niemiec pokręcił głową:
– Zu viel!18 – odrzekł. –
E, tam! Dawaj! – powiedziałem po rosyjsku. – Dawaj, dawaj! Pij szybciej i zwalniaj naczynie!
– Dafaj, dafaj? – upewnił się i podniósł brzeg kubka do warg.
– Dawaj! Schnell! – poinstruowałem go. Jeniec zaczął pić typowo po niemiecku, malutkimi łyczkami, za każdym razem podrzucając głowę niczym wróbel. Wszyscy, którzy byli w ziemiance, obserwowali go i byli porażeni umiejętnością picia wódki w taki sposób.
– Ja bym nie dał rady tak siorbać przez brzeg małymi łyczkami! – odezwał się sanitariusz.
– U nas pije się jednym haustem, wszystko na raz! – powiedział drugi i głośno splunął na ziemię.
Porucznik nie wytrzymał i pociągnął mnie za rękaw.
– U Niemców tak jest przyjęte? Żeby tak pić? Czy taki Niemiec się trafił?
– Oni piją pomału i przez cały wieczór. A my pijemy, jak należy – na jeden raz! – wyjaśniłem. – Mam nadzieję, że teraz to dla wszystkich jasne. Uporawszy się z ostatnim łykiem, Niemiec oderwał kubek od ust, otworzył je i zamachał dłonią.
– Russische schnaps! – powiedział, robiąc głęboki wdech. – Sehr stark!
Koniec wojny – zwolnienia i powroty
Przytoczone fragmenty „Wańki Trepa” pojawiły się tu nie bez przyczyny. Ilustrują, jak zmieniała się sytuacja na froncie, a przez to i podejście samych Niemców oraz do Niemców, jak również specyfikę kontaktów z jeńcami. Ci mogli być traktowani różnie w zależności od tego, na kogo trafili i z jakiej jednostki się wywodzili. Stosunkowo najłagodniej obchodzono się z żołnierzami Wehrmachtu. Największe prawdopodobieństwo zabicia na miejscu wiązało się ze służbą w SS i Waffen-SS – przynależność do którejkolwiek z tych jednostek kojarzyła się jednoznacznie z masowymi mordami.
Sowieci stopniowo zmniejszali represje. Wynikało to nie tyle ze względów humanitarnych, co z praktyczności radzieckiego systemu pracy przymusowej. Wspominaliśmy, iż w 1944 roku więźniów objęto nadzorem gułagów. Działania te miały na celu włączenie ich w odbudowę ZSRR ze zniszczeń wojennych. Radzieckie władze chciały wymusić na zachodnich sojusznikach, by ludność z okupowanych terytoriów niemieckich także została zaangażowana do powojennej odbudowy. Ostatecznie na masowe wywózki nie było zgody aliantów, ale ZSRR otrzymało możliwość „wypłacenia” sobie odszkodowań w formie przymusowej pracy wziętych do niewoli. Jako że jeńcy mieli pracować, warunki bytowej musiały ulec polepszeniu. I w tym wypadku były one zależne od koniunktury w ZSRR. W 1947 roku zanotowano choćby załamanie gospodarcze, które przełożyło się na możliwości wyżywienia wciąż licznej rzeszy robotników. Tych przesiedlano do miejsc, w których odbudowywano radziecki przemysł, pracowali nie tylko w obozach, ale i kopalniach czy zakładach produkcyjnych.
Po wojnie jeńców stopniowo zwalniano do domów. Kolejne fale repatriantów powracały do swoich ojczyzn, co wiązało się z tworzeniem nowej kultury historycznej. Dla narodów pobitych w trakcie wojny losy setek tysięcy jeńców stanowiły element zbiorowej traumy, a powroty celebrowano w wielu rodzinach.
Mowa nie tylko o Niemcach, ale i o przedstawicielach innych nacji – Włochach, Węgrach czy Rumunach. I tak, w 1948 roku ich liczba spadła do 500 tys., by w kolejnym wynieść zaledwie 85 tys. Tak znacząca zmiana była podyktowana m.in. utworzeniem NRD, które swoim patronatem objął ZSRR. Zwolnienie jeńców było jednym z elementów kształtowania nowych stosunków. Ostatnia fala powrotów nastąpiła w 1955 roku. We wrześniu do ZSRR przyjechał kanclerz RFN Konrad Adenauer. Niemcy Zachodnie nawiązały relacje dyplomatyczne z ZSRR. Na mocy umowy bilateralnej „przywiózł” ze sobą 10 tys. pozostałych przy życiu jeńców. To zamknęło kwestię powojennych powrotów, choć pojedyncze przypadki „odnalezionych” żołnierzy notowano jeszcze w kilkadziesiąt lat później.
Cheda pisał jeszcze o… pragmatyzmie radzieckiego systemu pracy, który na pewnym etapie dokonał zestawienia zysków i strat. Okazało się, że pozostałych w niewoli jeńców lepiej zwolnić, niż… dokładać do ich utrzymania. Na tamtym etapie ich fizyczna eksterminacja nie wchodziła już w grę: „Wyliczenia GUPWI z 1952 r. wykazały dobitnie, że wydajność pracy nie zwraca nawet kosztów utrzymania jeńców i infrastruktury obozowej, o korzyściach dla gospodarki nie wspominając. I chyba ten czynnik w największym stopniu przyczynił się do zmiany polityki Moskwy wobec niedawnych przeciwników”. Cóż, nawet systemy totalitarnych państw czasem kierowały się względami praktycznymi i swego rodzaju bilansem ekonomicznym – jeśli w ogóle można w tym wypadku użyć takiego sformułowania, zważywszy na ogrom zbrodni i niehumanitarne traktowanie jeńców – zarządzania zasobami ludzkimi.
Zdjęcie tytułowe: niemiecka kobieta dowiedziała się od jednego z powracających jeńców, iż jej syn zginął na froncie lub w niewoli. Powroty więźniów stanowiły element zbiorowej narodowej traumy. Zdjęcie za: Wikipedia, domena publiczna.