„O jeden most za daleko”

Rok premiery – 1977

Czas trwania – 176 minut

Reżyseria – Richard Attenborough

Scenariusz – William Goldman

Zdjęcia – Geoffrey Unsworth

Muzyka – John Addison

Tematyka – ekranizacja książki Corneliusa Ryana dotyczącej lądowania aliantów pod Arnhem i batalii o holenderskie miasto.

Operacja „Market-Garden” to jeden z najbardziej znanych epizodów II wojny światowej. Bitwa pod Arnhem i tragiczne zmagania spadochroniarzy alianckich, w tym polskich, do dzisiaj wzbudzają sporo emocji. Dla Polaków historia ta ma wymiar szczególny ze względu na zaangażowanie do boju Samodzielnej Brygady Spadochronowej dowodzonej przez gen. Stanisława Sosabowskiego. Wydaje się, iż nasi rodacy nie zostali w pełni docenieni za bohaterską postawę podczas bitwy. Wokół Arnhem narosło bowiem sporo mitów, szczególnie związanych z osobą Sosabowskiego, który w opinii wielu jawił się jako mężny żołnierz i świetny, przewidujący dowódca, a w opinii innych stał się winnym klęski z 1944 roku. O postrzeganiu generała na świecie na pewno zdążymy jeszcze opowiedzieć przy okazji kreacji aktorskich (w jego rolę wcielił się świetny aktor amerykański Gene Hackman znany z produkcji takich, jak chociażby „Firma” czy „Karmazynowy przypływ”). Po wojnie światowa literatura została zasilona masą książek, które opisywały zmagania żołnierzy podczas światowego konfliktu. Wśród autorów brylował Cornelius Ryan, który szybko zdobył sobie sławę opowieścią o Normandii – „Najdłuższy dzień” – i bitwie o Berlin – „Ostatnia bitwa”. W 1974 roku ukazała się „O jeden most za daleko”, książka opisująca przygotowania i bitwę pod Arnhem. I ta publikacja szybko stała się bestsellerem i nie może dziwić, iż natychmiast znaleźli się ludzie zdecydowani na zekranizowanie sprawnie napisanej opowieści. Postanowiono jednak, iż scenariusz będzie nieco odbiegał od literackiej wersji historii, co spowodowało dodanie kilku scen i zmianę niektórych wydarzeń i postaci historycznych. Twórcy filmu nie odeszli jednak daleko od pierwowzoru, cały czas poruszając się w konwencji stricte historycznej z elementami fabularyzowanymi.

Fabuła filmu to nic innego, jak przedstawienie dni poprzedzających operację „Market-Garden” oraz bitwy o Arnhem. „O jeden most za daleko” to całościowe ujęcie bitwy, od początku do końca, z uwzględnieniem najważniejszych wydarzeń historycznych. Pojawiają się również dobrze nam znane postacie. Historia II wojny światowej sama napisała scenariusz do filmu. Ten wymagał niewielkich poprawek i obróbek dokonanych przez speców od wojennej kinematografii. Film realizowano bardzo sprawnie, a jedną z przyczyn był ogromny budżet, w dużej mierze dzięki Josephowi E. Levine, który finansował część przedsięwzięcia. „O jeden most za daleko” przyniósł spore dochody, co pozwoliło na zwrot zainwestowanej gotówki. Juz same gaże aktorów zakrawały na kwoty horrendalnie wysokie, a przecież historia walk pod Arnhem wymagała ogromnych środków finansowych pozwalających na realizację scen wojennych, w tym monumentalnego lądowania spadochroniarzy. Dzięki zastosowaniu techniki filmowej i kunsztowi operatorów udało się doskonale wyreżyserować trudne sceny, w tym rzeczone lądowanie czy ostrzeliwanie dział. Efekty specjalne są bardzo mocną stroną filmu, nawet jeśli zrealizowano go kilkadziesiąt lat temu. Nie ma widocznych niedoróbek, a całość świetnie komponuje się z dobrze dobraną muzyką. Ścieżka dźwiękowa wpada w ucho, odgłosy walk są naturalne. Nic dziwnego, bowiem do produkcji zaangażowano również prawdziwych żołnierzy i grono specjalistów, którzy czuwali nad oprawą przedsięwzięcia. Wydaje się zatem, iż pod względem wrażeń estetycznych „O jeden most za daleko” jest filmem kompletnym. W połączeniu z wciągającą fabułą i skutecznym ujęciem poszczególnych scen daje to obraz fenomenalny. Wrażenia są niezapomniane, a przerywniki w postaci rozmów sztabowych nie obniżają wartości filmu. Co więcej, zrealizowano je w sposób żywy i ciekawy, dlatego nie odniesiemy wrażenia „przegadania filmu”, co miało miejsce w przypadku kilku innych produkcji.

Kolejnym z plusów obrazu jest stojąca na wysokim poziomie gra aktorska. Wystarczy wymienić nazwiska osób wcielających się w role głównych bohaterów, aby zrozumieć, iż stanowili oni śmietankę ówczesnego filmu. Sean Connery zagrał gen. Urquharta. Wypadł bardzo korzystnie, nie tylko jako filmowy zdecydowany dowódca, ale i człowiek przypominający aparycją prawdziwego Urquharta. Connery był jakby stworzony do tej roli, a jego kariera pokazała, iż może robić furorę także w innych wcieleniach. Anthony’emu Hopkinsowi przyszło w udziale odgrywanie roli Johna Frosta, niezapomnianego dowódcy grupy na moście w Arnhem. Hopkins to klasa sama w sobie, gdziekolwiek się nie pojawił, był ozdobą ekipy aktorskiej. Polacy zapewne będą zainteresowani postacią gen. Sosabowskiego. Gene Hackman jest fachowcem aktorskiego rzemiosła i trudno mu cokolwiek zarzucić, oprócz tego, iż jego bohater był momentami jakiś apatyczny, osowiały. Trochę brakowało mu energii i spontaniczności cechującej prawdziwego dowódcę. Nie zagłębiając się w szczegóły gry aktorskiej kolejnych odtwórców ról, wymieńmy jeszcze kilka nazwisk, które dla obeznanych z filmem widzów mówić będą same za siebie – Redford w roli Cooka, Fox jako Horrocks, dalej Caine, Olivier i reprezentant kina niemieckiego Hardy Krüger. Wszyscy zaprezentowali się wyśmienicie, a poszczególne sceny wspomina się latami. Juz abstrahując od aspektów czysto militarnych, wymienić należy kolejne rozmowy sztabowe, które były jakby odskocznią od frontowych zmagań. To także unikalne połączenie, które zapewniło filmowi sukces – z jednej strony świetne elementy walk, z drugiej doskonałe dialogi oficerów dowodzących całą akcją po jednej i po drugiej stronie. W przypadku Niemców zwraca uwagę zastosowanie ich ojczystego języka podczas kręconych scen. Zabieg fantastyczny – wreszcie nie ma się uczucia sztuczności, gdy wszystkie nacje mówią z melodyjnym brytyjskim akcentem w języku, a jakże, angielskim. Polacy szybko wychwycą mowę ojczystą, także mieszkańcy Niderlandów zwrócą uwagę na swojsko brzmiące dźwięki. Dodaje to filmowi autentyczności i uświadamia widzom, że konflikt lat 1939-45 rzeczywiście zasłużył na miano wojny światowej.

Na sam koniec trochę miejsca poświęcimy historii. Bitwa o Arnhem została tutaj przedstawiona w sposób odbiegający od prawdy historycznej, jednakże filmowcy nie poszli zbyt daleko w fikcję. Nie ustrzegli się kilku błędów, wśród których na naganę zasługuje nazywanie 101. DPD brygadą (przynajmniej taka nomenklatura występuje w polskim tłumaczeniu). Kilka innych kwiatków wyszukali widzowie. Często mają one charakter przeinaczeń, czasem mamy do czynienia z celowym zabiegiem, jak chociażby zmiana nazwiska osoby dowodzącej jednostkami niemieckimi. Nie są to błędy rażące, dla przeciętnego widza są one niedostrzegalne. Bardzo miłym akcentem jest przedstawienie gen. Sosabowskiego w niezwykle pozytywnym świetle. Niejednokrotnie na zachodzie pokutowało twierdzenie, iż Polak odpowiedzialny był częściowo za klęskę wyprawy aliantów. Nic bardziej mylnego! Był on jednym z niewielu, którzy protestowali przeciwko pomysłom Bernarda Law Montgomery’ego. W filmie podkreślano to kilkukrotnie, a polski generał był w zasadzie jedynym człowiekiem zgłaszającym zastrzeżenia co do planu prezentowanego przez Browninga. To szalenie ważne, aby właśnie w taki sposób podtrzymywać pamięć o dowódcy Samodzielnej Brygady Spadochronowej, który przez wielu historyków jest po prostu niedoceniany. Chwała twórcom, iż wyłapali tak istotny szczegół i sprawili, iż Sosabowski odzyskał należne mu miejsce wśród wybitnych dowódców alianckich, wbrew temu, co mówił chociażby Montgomery.

„O jeden most za daleko” to z pewnością film wybitny. To dzieło, które zostało owiane legendą jeszcze w czasie produkcji. Wspaniałe ujęcia, rewelacyjna gra aktorska, którą zapewniała doskonała obsada, świetny scenariusz i bardzo dobre przedstawienie historii bitwy o Arnhem przysporzyły filmowi Attenborough liczne rzesze fanów na całym świecie. Do dzisiaj ekranizacja powieści historycznej Ryana jest sztandarowym przykładem kina wojennego i na zawsze ustaliła ona pewien kanon kręcenia filmów militarnych. To nic, iż w procesie produkcji zdecydowano się na odbiegnięcie od prawdy historycznej w kilku punktach. Często były to zabiegi celowe, które pozwoliły na urozmaicenie filmu i stworzenie go w sposób ciekawszy dla widza. Ten z pewnością nie będzie się nudzić, bo otrzymał produkt na najwyższym światowym poziomie. Amerykańsko-brytyjska produkcja okazała się strzałem w dziesiątkę, a filmowcy doskonale skomponowali wszystkie elementy, łącząc je we współgrającą całość. Dzięki temu obraz Attenborough ogląda się z zapartym tchem, a reżyser ten pokazał, iż jest wybitnym fachowcem także po drugiej stronie kamery (był bowiem świetnym aktorem, który zagrał w kilkudziesięciu produkcjach). Zdecydowanie można powiedzieć, iż biorąc się za realizację tak wielkiego przedsięwzięcia nie przeliczył się ze swoimi siłami i z pewnością nie wylądował „o jeden most za daleko”.

Ocena: