„Czas Honoru”

Rok premiery – 2008

Czas trwania – odcinek ok. 50 minut

Reżyseria – m.in. Michał Rosa

Scenariusz – m.in. Jarosław Sokół

Zdjęcia – m.in. Paweł Flis

Muzyka – Bartosz Chajdecki

Tematyka – opowieść o polskich cichociemnych przybyłych do okupowanego kraju oraz ich działalności podziemnej.

Krótko po wojnie światowa kinematografia rozpoczęła przygotowania do próby opowiedzenia historii konfliktu przez pryzmat seryjnie produkowanych filmów. Z mniejszym lub większym skutkiem filmowcy raczyli widzów kolejnymi opowieściami, które z rzeczywistością nierzadko nie miały nic wspólnego, przekazując jednak cenną wiedzę i nowe spojrzenia na dzieje konfliktu. Polskim produkcjom daleko było do doskonałości – nie tylko ze względu na kiepski poziom zaawansowania technologicznego, ale i cenzurę i dominację reżimu komunistycznego, które w jakimś stopniu ograniczały wolność artystycznego wyrazu. Dopiero przemiany polityczne umożliwiły reżyserom sięgnięcie po szereg wątków, które do tej pory pomijano. Jak się okazało, II wojna światowa, przy dużym udziale Bogusława Wołoszańskiego i jego „Sensacji XX Wieku” fascynowała nawet w kilkadziesiąt lat po zakończeniu działań zbrojnych. Dobrą koniunkturę wykorzystali filmowcy, którzy w latach 2005-2010 stworzyli szereg doskonałych polskich produkcji poświęconych historii konfliktu. Wśród prawdziwych perełek polskiej kinematografii wojennej znalazł się serial poświęcony drugowojennemu oddziałowi specjalnemu – cichociemnym, którzy niegdyś z narażeniem życia walczyli o wolność swojego kraju w nietuzinkowy sposób.

„Czas Honoru” już choćby z tego względu jest produkcją wyjątkową. Podjęcie istotnego, a tak często niedowartościowanego tematu, to krok nie tyle odważny, co ważny. Z perspektywy historycznej docenić trzeba zaznajomienie widzów z wątkami, o których rzadko mają okazję usłyszeć. Mimo iż opowieść o cichociemnych tylko momentami oparta jest na faktach, a większą część fabuły po prostu wymyślono na potrzeby filmu, zrobiono to na tyle przekonująco, iż można pomyśleć, że wydarzenia przewijające się na ekranie mogły zdarzyć się w rzeczywistości. Jeśli „Czas Honoru” skłoni kogoś do poszukiwań, poszerzania własnych horyzontów, tym lepiej – o to właśnie chodzi w lekcjach historii. Serial pełni bardzo ważną rolę inspiracji, motywacji do tego, by zapoznać się z dziejami grupy polskich cichociemnych, których operacje były nie mniej spektakularne niż lądowanie amerykańskich spadochroniarzy w Normandii. Brzmi niedorzecznie? Nic bardziej mylnego, wystarczy sięgnąć po którekolwiek ze wspomnień byłych skoczków bądź kolejną monografię poświęconą oddziałowi, by naocznie przekonać się o słuszności tego twierdzenia. Filmowcy dołożyli zatem cenną cegiełkę do świadomości historycznej Polaków, sięgając po pomysł innowacyjny, oryginalny, ale sprawdzony na przykładzie amerykańskich produkcji – jest ciekawie, jest wyraziście, w jakimś stopniu jest też prawdziwie. Efekt ten osiągnięto nie przy zastosowaniu najnowocześniejszych technologii, ale umiejętnej gry na emocjach i zaangażowaniu polskiej śmietanki artystycznej.

Reżyserią przedsięwzięcia, można powiedzieć – niespotykanego jak na polskie warunki – zajęło się trio znad Wisły – Michał Kwieciński, Michał Rosa i Wojciech Wójcik. Osiągnęli niewątpliwy sukces, co pokazał czas, z łatwością przyciągając kolejnych widzów. Nie ustrzegli się jednak szeregu ważnych błędów, rzutujących na odbiór serialu. Wśród negatywnych ocen najczęściej pojawiaja się posądzenie o oderwanie od realizmu. Nie da się ukryć, iż rodzimi konspiratorzy to żołnierze dość nieporadni – szereg ich akcji i zachowań całkowicie odbiega od tego, co przeczytać możemy w monografiach omawiających zaangażowanie wojenne cichociemnych. Bohaterowie, którzy totalnie nie dbają o kwestie bezpieczeństwa w okupowanym kraju, swobodne kontakty i podróże. To wszystko jakoś nie mieści mi się w zakresie tego, co znam z lekcji historii. Być może pojawiają się tu błędy scenariusza, choć elementy te to raczej kosmetyka i kwestia realizmu. Obraz Warszawy czasu wojny jest nieco oderwany od rzeczywistości, przez co zamazuje się wizja okupacji niemieckiej w stolicy. Co bardziej ambitni mogą sięgnąć po fachową literaturę. Nie czarujmy się jednak, takich wielu nie znajdziemy. Ogólnie rzecz ujmując, scenariusz autorstwa Ewy Wencel oraz Jarosława Sokoła prezentuje nam sfabularyzowaną, przez co ciekawszą, opowieść o konspiracji i Polskim Podziemiu, w umiejętny sposób promując naukę o przeszłości.

Docenić należy bardzo dobre kreacje aktorskie, choć nie ulega wątpliwości, iż poziom momentami jest mocno zróżnicowany, co jednak złożyć można na karby doświadczenia odtwórców poszczególnych ról. Mamy zatem aktorów, którzy z niejednego pieca jedli i w niejedną postać się wcielili (Daniel Olbrychski poganiający młodych gniewnych polskiego kina – Wesołowski, Zakościelny i spółka), ale i żółtodziobów, którzy w filmowym świecie dopiero stawiają pierwsze kroki. Kontrast nie jest jednak na tyle widoczny, by zniszczyć przyjemność oglądania. Większość z postaci to wyraziste, pełne emocji sylwetki wykreowane przez zdolną ekipę, która idealnie potrafi oddać nastrój tamtych dni, wciągając odbiorców w niemal interaktywną lekcję historii. Magdalena Różczka zbierała szereg pochlebnych recenzji, choć akurat na tle niektórych kolegów nie wyróżniała się w specjalny sposób. Nie można przy tym zapomnieć o świetnie dobranej muzyce – ścieżka dźwiękowa udanie komponuje się z wydarzeniami przewijającymi na ekranie, przez co podkreśla i uwypukla kolejne sceny, zwiększając dawkę emocji i podnosząc wartość artystyczną całości.

Film-serial okazał się być strzałem w dziesiątkę – świadczyły o tym entuzjastyczne opinie widzów i niesłabnące zainteresowanie, którym cieszył się w okresie emisji. Oczywiście, do naszych rozważań dotyczących produkcji wkradło się nieco sceptycyzmu, co jest zapewne pochodną wygórowanych oczekiwań, trzeba jednak przyznać, iż „Czas Honoru” to kawałek filmowego rzemiosła stojącego na przyzwoitym poziomie. Zarówno fabuła, momentami skonstruowana dość misternie, jak i kreacje aktorskie oraz szereg elementów, które wpływają na wartość artystycznego wyrazu, by wspomnieć muzykę czy zdjęcia, nie tylko nie zakłócają odbioru, lecz sprawiają, że do historii wciąż chce się wracać. Pojawiający się na horyzoncie cichociemni i Polskie Podziemie dodają całości dodatkowego smaczku – wreszcie mówi się o nich w przystępny sposób, a popularyzatorska forma lekcji historii sprzyja tej dyscyplinie naukowej, ukazując ją z nieco innej niż szkolna perspektywy.

Ocena: