„Battle of the Bulge”

Rok premiery – 1965

Czas trwania – 167 minut

Reżyseria – Ken Annakin

Muzyka – Benjamin Frankel

Scenariusz – Philip Yordan, Bernard Gordon

Zdjęcia – Jack Hildyard

Tematyka – film opracowany na podstawie wydarzeń grudnia 1944 roku, kiedy to Niemcy rozpoczęli ofensywę w Ardenach.

16 grudnia 1944 roku. Tego zimowego dnia niemieckie wojska ruszyły przez Ardeny w stronę francuskiego wybrzeża. Plan opatrzono kryptonimem „Wacht am Rhein”. Adolf Hitler wierzył jeszcze w możliwość odwrócenia losów III Rzeszy, która ponosiła porażkę za porażką na wszystkich frontach wojny światowej. To właśnie ardeńska ofensywa miała być punktem zwrotnym końcowej części konfliktu. Punktem, od którego zacznie się tryumfalny marsz Wehrmachtu do końcowego zwycięstwa. Na szczęście dla aliantów ostatnia ofensywa Wehrmachtu również zakończyła się klęską, przypieczętowując losy Niemiec. Zapoznanie się z tłem historycznym i znajomość realiów 1944 roku nie są niezbędne widzowi podczas oglądania „Battle of the Bulge”, jednak informacje te na pewno ułatwią orientację w zawiłościach dialogów bohaterów i szczegółów niektórych wydarzeń. Na samym początku wspomnieć jednak należy, iż film niewiele ma wspólnego z prawdą historyczną, co powoduje małe zamieszanie w umysłach historyków. Co poniektórzy, bardziej przewrażliwieni na punkcie prawdy historycznej, będą narzekać, bo nie znajdą tu wiernie oddanych realiów tamtych dni. Reszta powinna być zadowolona. Biorąc pod uwagę, iż odsetek tych pierwszych jest stosunkowo niewielki, film powinien przypaść do gustu większości widzów.

Przyznać trzeba, że autorzy filmu zdecydowali się na poświęcenie obrazowi szaleńczego wyścigu pułkownika Hesslera (fikcyjnej postaci, która stała się alegorią niemieckiego fanatyzmu wojennego) do alianckich składów benzyny bardzo dużo miejsca. To właśnie ten surowiec zapewnić miał powodzenia w dalszych operacjach niemieckich dywizji pancernych. Scenarzyści postanowili „nie dopuścić” Hesslera do benzyny, stawiając na jego drodze szereg alianckich żołnierzy (z pułkownikiem Kileyem kreowanym przez Henry’ego Fondę oraz sierżantem Guffy’m odegranym przez Telly’ego Savalasa). Grupie tej udało się powstrzymać natarcie wroga, a w końcowych scenach… Oczywiście tego zdradzić nie mogę, gdyż przyjemność z oglądania zmalałaby znacząco. Fabuła kręci się również wokół życia prywatnego niektórych bohaterów. Poznajemy dramatyczne losy sierżanta Guffy’ego i wraz z kamerą wchodzimy w głąb sztabu aliantów, gdzie nieufność wobec podwładnych i niedowierzanie powstrzymuje dowódców od działania. Tym samym czynności obronne są mocno spóźnione, a zaskoczenie potęguje fakt pojawienia się niemieckich komandosów na tyłach aliantów (fakt ten jest autentyczny – Niemcy przerywali łączność, dezorganizowali komunikację i pojawiali się w najmniej oczekiwanych miejscach i momentach w strojach amerykańskich żandarmów). Tyle o historyczno-fabularnym aspekcie „Bitwy o Ardeny”, przejdźmy zatem do samego filmu.

„Battle of the Bulge” zrealizowano z wielkim, jak na owe czasy, a pamiętajmy, iż to lata sześćdziesiąte, rozmachem. Było to wielkie przedsięwzięcie kinematografii Stanów Zjednoczonych. Film przyporządkować możemy do gatunku dramatu wojennego, który porusza, momentami bawi, ale często potrafi też zasmucić i zmusić do refleksji. Nic więc dziwnego, iż wyróżniono go dwukrotną nominacją do Złotego Globu za muzykę i rolę Telly’ego Savalasa. Dźwięki dochodzące z głośników działają na wyobraźnię – „Panzerlied” w wykonaniu młodych żołnierzy niemieckiej dywizji pancernej sprawia, iż jedynym rozsądnym wyjściem jest zasalutowanie i wymarsz do walki. Jednak, czym byłby film amerykańskiej produkcji bez miłosnego wątku? „Bitwa o Ardeny” również „nie zaskoczy” nas brakiem wspomnianego motywu. Wzruszająca scena rozstania Guffy’ego i jego wspólniczki w ostrzeliwanym mieście na pewno porusza, lecz… może troszkę odbiega od tematyki filmu. Osobiście przypadła mi do gustu część romantyczna, a także zachowanie Guffy’ego po rozstaniu. Świetnie połączono w tej roli duszę zabijaki i hulaki, dla którego najważniejszy jest handel, oraz przepełnionego miłością człowieka, który pod maską obojętności skrywa prawdziwe uczucia. Na pochwałę zasługuje Telly Savalas, prezentujący się znakomicie. Aktor ten był chyba najczęściej angażowanym w wojennych superprodukcjach. Jego dorobek artystyczny to przede wszystkim filmy historyczne, ze szczególnym uwzględnieniem II wojny światowej. Nie można się temu dziwić, gdyż Savalas pozostał w pamięci widzów jako niezapomniany odtwórca ról żołnierzy, dowódców i wielu innych charakterystycznych postaci. Przekonuje też Hessler, który swoje obowiązki traktuje nadzwyczaj poważnie, a w stosunku do podwładnych jest wymagający i apodyktyczny. Typowy niemiecki oficer? Tak chcieli go przedstawić twórcy „Battle of the Bulge” i, przyznam szczerze, przekonali mnie do tego wizerunku. Obie kreacje są w moim przekonaniu największymi atutami filmu i nie bez przyczyny rolę Savalasa dostrzegli i wyróżnili eksperci w dziedzinie gry aktorskiej.

Gra aktorska stoi na wysokim poziomie, równie dobrze prezentują się efekty specjalne (wybuchy, walki pancerniaków i piechoty) oraz oprawa muzyczna. Szczególne wrażenie robi wspomniana już przeze mnie „Panzerlied”. Odgłosy walki mogą się podobać miłośnikom kina akcji, gdyż ich twórcy przyłożyli się do swojej pracy. Jedyne, co rozczarowało mnie podczas oglądania filmu, to odbiegnięcie od prawdziwej historii zmagań w Ardenach. Nie można mieć jednak wszystkiego. Akcja rozwija się szybko, kluczowe momenty na długo zapadają w pamięć. Fabuła jest dość prosta, scenarzystą była w tym wypadku historia. Wszystko to sprawia, iż rozwój wydarzeń staje się dość przewidywalny. Widz, który oczekiwał zaskakujących rozwiązań, będzie z pewnością rozczarowany, bowiem filmowcy nie zaserwowali nam w tym wypadku większej dawki emocji. Elektryzujące pojedynki i zgiełk bitwy nie mogą zatem wynagrodzić przewidywalnej końcówki i zrekompensować widzowi ukłucia żalu.

Podsumowując, „Battle of the Bulge”, mimo niewielkiej zgodności z historią zmagań w Ardenach w 1944 roku, potrafi przykuć do telewizora na prawie trzy godziny. Większość kluczowych dla oglądalności filmu czynników przemawia za dziełem Annakina, dlatego nie wypada zrobić nic innego, jak polecić „Battle of the Bulge” szerszemu gronu widzów. Tym bardziej, że jest to obowiązkowy film dla miłośników historii II wojny światowej. Przez lata pozycja ta wypracowała sobie uznanie widzów na całym świecie i trudno teraz obalać mit o niezłym filmie, jakim niewątpliwie „Battle of the Bulge” jest. Rozczarowanie fabułą szybko przeminie, przyjemność z oglądania pozostanie na długo. Zresztą, aby zaskoczyć widza filmowcy musieliby wygrać za Niemców ofensywę w Ardenach i wejść z Wehrmachtem do Paryża. Problem w tym, że w 1944 roku Rzesza przegrała.

Ocena: