Żołnierz nie do zabicia

Historii tego typu, o bohaterach, męstwie i niesamowitym szczęściu na pewno można opowiedzieć więcej. Ta jednak ma w sobie coś magicznego. Kapitan Mark Shelley na pierwszy rzut oka niczym nadzwyczajnym się nie wyróżniał. Na pewno jednak możemy go zaliczyć do grona najbardziej wytrzymałych żołnierzy II wojny światowej, a to ze względu na niebywałe szczęście, jakie towarzyszyło mu na froncie w czasie licznych zagrożeń, które ostatecznie udało się mu przeżyć.

Gdy siły alianckie przystąpiły do szturmowania Sycylii w ramach operacji „Husky”, Shelley wszedł w skład amerykańskich sił desantowych. Najpierw jego samolot został zestrzelony. Kapitan cudem przeżył awaryjne lądowanie, w czasie którego maszyna roztrzaskała się o ziemię. Potem podjął próbę ratowania kolegów, którzy nie wydostali się na zewnątrz. W tym czasie samolot eksplodował, wybuch odrzucił Shelleya – raniony stracił przytomność. Znaleźli go dwaj włoscy żołnierze, którzy oddali wroga do niemieckiego szpitala. Shelley trafił zatem do niewoli, lecz nie zabawił w niej szczególnie długo. W kilka dni później szpital został zdobyty przez Kanadyjczyków, a Amerykanin został przeniesiony do kanadyjskiego punktu sanitarnego.

Ze względu na obrażenia nie dostał zgody na kontynuowanie walk. Jak na nieustraszonego żołnierza przystało, uciekł ze szpitala, aby brać udział kampanii włoskiej. W czasie marszu ku linii frontu natknął się na czterech Niemców. Doszło do strzelaniny. Ranny kapitan prowadził ogień na leżąco, opierając się wyłącznie na lewym ramieniu, gdyż prawe uległo w czasie wypadku ciężkiemu poparzeniu. Dzięki niebywałemu szczęściu i samozaparciu udało mu się zabić wszystkich Niemców (co samo w sobie stanowi niezły wyczyn, zważywszy na przewagę liczebną wroga)! Tuż przed śmiercią jeden z nich rzucił w kierunku Shelleya granat. Amerykanin ponownie został ciężko ranny.

I tym razem miał masę szczęścia do Kanadyjczyków. Na wpół przytomnego Shelleya znaleźli medycy z tego kraju. Zapakowali go do ambulansu. W drodze do punktu ewakuacyjnego ambulans zaatakowała niemiecka Luftwaffe, a obok karetki… wybuchła bomba. Eksplozja wyrzuciła Shelleya przez tylne drzwi pojazdu. I tym razem sprzyjało mu szczęście, gdyż spotkanie z wrogimi bombowcami skończył „jedynie” ze złamaną ręką. Jak pisze William Breuer („Szpieg, który spędził wojnę w łóżku”), który dotarł do historii Shelleya, gdy Amerykanin został przeniesiony do północnej Afryki na zasłużony odpoczynek i „wylizanie ran” miał stwierdzić sarkastycznie: „Hitler pokpił sprawę. Szwaby nie storpedowały mojego statku”.

Historia Shelleya składa się z dziwacznych zbiegów okoliczności. Amerykanin musiał mieć naprawdę silny organizm, by przetrwać taką liczbę wypadków, eksplozji i strzałów. Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na historię Desmonda Dossa, który pod ostrzałem Japończyków uratował kilkudziesięciu kolegów, wynosząc ich pojedynczo z pola walki. Nie został ani razu trafiony przez wroga, mimo iż cały czas trwał ostrzał miejsca, w którym operował Doss. Trudno nie nazwać tego cudem.

Zdjęcie tytułowe: Przegrupowanie niemieckich spadochroniarzy po lądowaniu na Krecie. Źródło: Wikipedia/Bundesarchiv, CC-BY-SA 3.0 de.