Japoński premier z okresu II wojny światowej, generał Hideki Tojo, należy do postaci zazwyczaj ocenianych negatywnie. Związany z japońskim militaryzmem wspierał plan ekspansji na Pacyfiku, często z użyciem brutalnej siły. Pełnił szereg ważnych funkcji w Cesarstwie, a w latach 1941-44 zajmował urząd premiera. Był bezpośrednio odpowiedzialny za zbrodniczą politykę Japonii, której ofiarą padł setki tysięcy cywili. W konsekwencji w 1948 roku został uznany za zbrodniarza wojennego i w związku z tym stracony.
W czasie swoich rządów Tojo był jednak postacią popularną w Japonii – dbała o to rozbudowany aparat propagandy, który wspomagał zresztą sam Tojo. Premier chętnie podróżował po Tokio, spotykał się z mieszkańcami miasta, a jego wyprawom towarzyszyli dziennikarze, którzy „spontaniczne” pojawiali się w miejscach, gdzie Tojo wykonywał gesty obliczone na pozyskanie przychylności opinii publicznej. Japońska prasa tego okresu była zdominowana przez sterowane przekazy rządu i wojska, co kształtowało określoną perspektywę Japończyków. Bombardowani propagandą obywatele powszechnie wspierali imperialne ambicje dowódców i polityków. Nietrudno w tym względzie dostrzec analogie do działań niemieckich nazistów.
Opisał to w swoich wspomnieniach Robert Guillain, francuski dziennikarz, który okres wojny spędził w Tokio: „Od pewnego czasu mam wrażenie, że woli [Tojo] wóz odkryty, nieskazitelnie czarny. Jedyną eskortą generała, wystawiającego na pokaz dość wyrazisty profil, jest na ogół wojskowy kierowca i dwie umundurowane postaci. W ślad za samochodem premiera podąża jeden lub dwa motocykle z policjantami w ciemnych okularach za kierownicą. Cały ten scenariusz wydaje się dokładnie wzorowany na przejazdach Hitlera, które niegdyś obserwowałem w Berlinie i Norymberdze. Todzio [spolszczona wersja nazwiska] pragnie oczywiście zademonstrować wszem, że podobnie jak jego niemiecki sojusznik jest umiłowany przez naród i niczego się nie obawia. […]”.
Dalej Guillain pisał tak: „Co dzień generał odbywa spacer pieszo lub konno. Niedawno pojawił się na głównym rynku rybnym równie wcześnie jak handlarze ryb z Tsukidzi. Z dobroduszną prostotą rozmawiał z ludźmi w hali o przypływach i odpływach morza, cenach i czarnym rynku. W kilka dni później zaszczycił – czy raczej sterroryzował – swą niespodziewaną wizytą targ warzywny. Wszystkie te miejsca ‘nieoficjalnych spotkań z narodem’ są zapełnione policją po cywilnemu, zaś reporterów zwykł sprowadzać tu ‘szczęśliwy traf’, o czy naturalnie słowem nie wspominają w pisanych nad ranem artykułach reklamowych na zamówienie. Ukochany przywódca […], odziany w elegancki strój angielski do konnej jazdy, często na ulubionym wierzchowcu w towarzystwie jednego tylko ordynansa udaje się kłusem przed 7.00 rano aż do świątyni Meidzego. Gdy zdarza mu się spotkać kolejkę gospodyń przed straganem warzywnym, natychmiast zatrzymuje się i nie zsiadając z konia, wdaje się w pogawędkę. Musi się zwykle zadowolić monosylabową odpowiedzią łaskawie wyróżnionej kobieciny czy handlarki, zaś pozostałe pękają ze śmiechu, co oznacza: umierają ze strachu. Dzienniki oczywiście opublikują obszerne marsowe oświadczenie gospodyń z Jojogi, w pełni zadowolonych ze swego losu”.
Warto zauważyć, iż Guillain nie był tak jednoznaczny w ocenie efektów japońskiej propagandy. W jego ocenie wielu mieszkańców Tokio nie dało się zwieść przekazom promującym kult jednostki: „A może raczej serce japońskiego ludu nie zatraciło odwiecznego instynktu, który nakazuje – choć mgliście – otaczać należnym szacunkiem prawdziwe wartości i w głębi duszy odmówić poważania Todzio, mimo że Japonia przywykła tak nim szafować”.
Opinia ta mogła być trafna, choć nie można nie doceniać efektów propagandy. Pamiętajmy, iż do ostatnich dni kampanii na Pacyfiku japońskie społeczeństwo było gotowe walczyć, a wielu żołnierzy – zamiast niewoli – wybierało honorową śmierć.
Cytaty za: Robert Guillain, „Od Pearl Harbor do Hirosimy”. Zdjęcie: domena publiczna.
Marek Korczyk