Walka wręcz żołnierzy Wehrmachtu i Armii Czerwonej

Niemiecki lekarz Heinrich Haape w 1941 roku był świadkiem potyczki, do jakiej doszło na froncie wschodnim między pięcioma żołnierzami Armii Czerwonej a grupą żołnierzy Wehrmachtu. Starcie to miało miejsce pośród wysokiego zboża – dlatego też zaczęło się od bezładnej strzelaniny, a skończyło na walce wręcz. Wygrali Niemcy, a żołnierze radzieccy polegli nie od pocisków, lecz od ciosów kolb. Tak opisał to Haape:

„Niemalże w tym samym momencie z pola, na którym dosłownie jakieś piętnaście metrów od nas łagodnie kołysały się łany zboża, rozległy się nagle strzały. Neuhoff osadził konia tak gwałtownie, że ten aż wspiął się na tylnie nogi i niemal się przewrócił. Nikt nie miał cienia wątpliwości, że strzelano właśnie do nas. W oka mgnieniu wyskoczyliśmy z siodeł i przygięci nisko do ziemi zdążyliśmy zauważyć jak adiutant Neuhoffa, Hillemanns, wraz z kilkoma żołnierzami, rzucili się w zboże, strzelając w biegu. Zaraz dobiegły stamtąd odgłosy krótkiej, lecz zaciętej walki wręcz, rozległy się ostre, pojedyncze wystrzały z pistoletów, łomot ciosów kolb karabinowych i stłumione krzyki. Pierwszy na drogę wytoczył się tyczkowaty piechur z kompanii sztabowej, wciąż trzymając swój karabin za lufę. Wzruszył ramionami i, jakby takie epizody przytrafiały mu się na co dzień, rzucił krótko w naszą stronę:

– Po robocie!

Od razu zauważyłem, że kolba jego karabinu była cała zapaćkana krwią. Wraz z Neuhoffem od razu wlazłem w zboże. Na ziemi, dopiero co rozrytej w celu wykopania miejsca do ukrycia i zbryzganej świeżą krwią, leżały w nienaturalnych pozach ciała czterech żołnierzy i komisarza. Ich twarze były dosłownie wprasowane w ziemię uderzeniami kolb. Gdy spoglądałem na ten przerażający widok, przemknęła mi przez głowę myśl, że ci, którzy przygotowali tak idiotyczną zasadzkę, wybrali najbardziej bezmyślny sposób samobójstwa. Zaciśnięte w spazmie śmierci dłonie komisarza wciąż ściskały wyrwane z korzeniami łodygi zboża. Nasze straty były nieporównywalnie mniejsze: jeden żołnierz dostał bagnetem w rękę, drugi miał draśnięcie mięśnia brzuchatego. Ciut jodyny, trochę gazy, parę plastrów samoprzylepnych i po chwili obydwaj byli gotowi, aby kontynuować marsz razem z nami. Neuhoff, Hillemanns i ja pojechaliśmy konno na czele kolumny.

– Nie sądziłem, że zobaczę coś takiego.

Wtórując moim myślom, wstrząśniętym głosem odezwał się Neuhoff:

– W pięciu atakować cały batalion… Toż to czyste samobójstwo!

Wkrótce jednak mieliśmy się przekonać na własnej skórze, że takie drobne grupki rosyjskich straceńców okażą się jedną z naszych głównych bolączek.

Fragment książki: Heinrich Haape, „Przystanek Moskwa. Niemiecki lekarz na froncie wschodnim 1941 – 1942”.

Fotografia ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego przedstawia trzech żołnierzy niemieckich na froncie wschodnim we wrześniu 1941 roku. Jeden z nich wyważa drzwi do wiejskiego domu. Potyczki w ZSRR – gdy toczono je w pośród wysokich zbóż lub w zabudowaniach – często prowadziły do walk wręcz, podczas których kolby stawały się równie niebezpieczną bronią jak pociski.

Marek Korczyk