Przymusowy pobór Polaków do Armii Czerwonej

W 1940 roku na wcielonych do ZSRR Kresach Wschodnich ogłoszono pobór do Armii Czerwonej. Do służby wojskowej zobowiązano także wielu Polaków, którzy na różne sposoby próbowali uchylić się od rekrutacji. Najczęściej jednak z marnym skutkiem. Dokładnie opisuje to Alfred Wirski, który właśnie wówczas został – wbrew swojej woli i staraniom – powołany do Armii Czerwonej:

„Dzień był tak mglisty, że stojąc na przystanku tramwajowym nie byłem w stanie odczytać czerwonych liter afiszów na przeciwległym rogu ulicy. W tramwaju usłyszałem pogłoski, iż ogłoszono regularny pobór dla trzech grup wiekowych – dziewiętnaście, dwadzieścia i dwadzieścia jeden lat. Moja – to ta ostatnia. Byłem zbyt zaspany, aby o tym myśleć i zbyt przejęty tym, aby zdążyć do fabryki przed szóstą. […] Zaraz po mnie nadszedł Puzer, który niegdyś był ładowaczem ciężarówki, za której kółkiem zasiadałem.

– Cóż, Wirski – zagrzmiał jego basowy głos – będziesz żołnierzem i odśpiewasz nam ‘Katiuszę’ na ulicy.

– Żebyś się nie zdziwił – odpowiedziałem z oburzeniem. – Wiele wody upłynie w Pełtewie, zanim ujrzysz mnie w bolszewickim mundurze. Poza tym nie mogą mnie zgarnąć; jestem uchodźcą i nie mam paszportu!

Puzer podrapał się w głowę.

– Może i masz rację, ale coś czuję, że będziesz krasnoarmiejcem. […]

Tydzień później nadeszły formularze komisji poborowej. Dowiedziałem się, że wiosną 1940 roku powołali na jakieś przeszkolenie rezerwistów armii polskiej z roczników 1909, 1910 i 1911. Ludzie z bodaj jednym członkiem rodziny ‘po drugiej stronie’, czyli pod okupacją niemiecką, nie byli dopuszczani na te ćwiczenia, gdyż uznawano ich za ‘niepewnych’ lub wręcz  podejrzanych.  Dlatego  ja,  jako  pochodzący z Krakowa, z rodziną rozproszoną po całym świecie, nie powinienem podlegać poborowi. […] Choć data poboru nie była jeszcze oficjalnie znana, wzbudziła już ogólne wzburzenie. Pobór miał objąć sto pięćdziesiąt do dwustu tysięcy mężczyzn z całego terytorium okupowanego przez bolszewików. Nie mogło być żadnej mowy o ucieczce lub o niestawieniu się w biurze werbunkowym, ponieważ rodziny zostałyby natychmiast aresztowane. Słyszeliśmy o jakimś szaleńcu, który, gdy zostanie powołany, zamierzał uciec na niemiecką stronę, skąd w 1940 roku nie nadchodziły jeszcze najczarniejsze wieści. Jednakże ogół społeczeństwa spozierał na nadchodzący pobór z rezygnacją, spodziewając się go każdego dnia. 29 września – z wyjątkową sprawnością, jeśli weźmie się pod uwagę sowieckie metody – wszyscy ci, którzy podlegali powołaniu, otrzymali zawiadomienie informujące, gdzie i kiedy mają się stawić przed komisją poborową. Pierwszy rzut poborowych został wezwany na następny dzień. Byłem wśród nich. […]

Kiedy zbliżyłem się [podczas wizyty w wojskowej komisji lekarskiej] do laryngologa, byłem tak głuchy, że nie słyszałem jego pytań; u ortopedy udawałem płaskostopie, a u okulisty, iż nie potrafię odczytać największej litery na tablicy. Okulista poklepał mnie po plecach, pokiwał głową i śpiewnym wileńskim akcentem powiedział poufnie:

– Rzecz jasna, braciszku, w niczym ci to nie pomoże, ale staraj się ze wszystkich sił. […]

Po jakimś czasie poproszono mnie, abym znowu stanął przed pułkownikiem [odpowiedzialnym za decyzję o powołaniu do Armii Czerwonej]. Pogrzebawszy przez kilka długich minut w moich papierach, zapytał mnie wprost:

– Ty jesteś kim? Kierowcą?

– Da! – odpowiedziałem po rosyjsku.

– Dobrze. – odrzekł. – Będziesz u nas kierowcą w artylerii.

Zrozumiałem to bez pomocy tłumacza, ale w pierwszej chwili nie w pełni to do mnie dotarło. Poeta-tłumacz uśmiechał się do mnie szeroko.

– Co mam przez to rozumieć? – zapytałem go. – Że jestem powołany?

– Ani mniej, ani więcej – odpowiedział.

Podczas gdy kolejny kandydat zajął miejsce przed pułkownikiem, poeta odwrócił się do mnie.

– Nic ci nie mogło pomóc – wyszeptał. – Biorą kierowców bez żadnych ograniczeń.

Oszołomiony, wciąż nie zdając sobie sprawy z tego, co zaszło, poszedłem powoli do holu, gdzie wisiały nasze ubrania. Ubrałem się automatycznie, usiłując uświadomić sobie, że przegrałem bitwę i że nic więcej nie mogę już zrobić”.

Fragment książki: Alfred Wirski, „Moje życie w Armii Czerwonej”.

Fotografia przedstawia żołnierzy Armii Czerwonej z karabinem maszynowym Maxim ok. 1930 roku. Źródło: Wikipedia, domena publiczna.

Marek Korczyk