Odwaga powstańczego dowódcy lekarstwem na strach żołnierzy

Podczas wojny często zdarzały się sytuacje, gdy żołnierze – sparaliżowani strachem – nie chcieli wykonać zleconego im ataku. Wówczas dowódca, którego rozkaz zignorowano, miał dwa wyjścia. Mógł siłowo wymusić wykonanie rozkazu – poprzez grożenie sądem wojennym lub swoim pistoletem – albo też zmotywować żołnierzy własnym przykładem. Podczas powstania warszawskiego, 11 sierpnia 1944 roku, w takiej sytuacji znalazł się porucznik Wacław Zagórski (Lech Grzybowski). Wydał dwóm żołnierzom rozkaz, którego nie chcieli spełnić – nie przez brak szacunku lub ignorancję, lecz strach.

Aby przełamać ten impas porucznik Zagórski, zdecydował się na drugie wyjście – aby zmotywować opornych żołnierzy, sam ruszył do natarcia. Na pozytywny efekt takiej postawy nie musiał długo czekać – tak pisał w swoich wspomnieniach:

„Przy tej samej barykadzie przeżywam trudny moment. Barykada zbudowana jest w poprzek ulicy Grzybowskiej między kamienicami nr 5 i 6. Nie można z niej ostrzeliwać ulicy Rynkowej i Skórzanej. Po lewej stronie, za wylotami tych ulic rozpościerają się gruzy zburzonych w 1939 roku posesji nr 2 i 4. Po prawej stronie, na miejscu posesji nr 1 i 5 także leżą stare gruzowiska otoczone niewysokim murkiem i zalegające obszerny trójkąt aż do ul. Granicznej i placu Grzybowskiego. Te gruzy są pod ogniem z trzech stron: z placu Żelaznej Bramy, z dachów i okien kamienic przy ulicy Granicznej i z PAST-y. Stanowią one ‘ziemię niczyją’, patrolowaną przez nas głównie w nocy. Jedyne do niej dojście prowadzi przez barykadę i odsłoniętym chodnikiem do oddalonej o kilkanaście kroków furtki w murze. Teraz trzeba tam skoczyć, by z boku wykurzyć niemiecki karabin maszynowy, który wspiera natarcie Wehrmachtu.

Wyznaczam dwóch strzelców, jednego z peemem i jednego z karabinem. Tłumaczę im, o co chodzi, i każę wykonać. Nie ruszają się. Przynaglam – bezskutecznie. Przyglądam im się uważnie. Jasne: boją się. Tłumaczę im, że ryzyko jest niewielkie, bo do furtki blisko, w sekundę będą za murkiem, a na barykadzie też można oberwać. Milczą. Któż z nas nie zna uczucia obezwładniającego strachu? Każdy nieraz bał się, boi się i będzie się bał. Ukrywanie i przezwyciężanie strachu wymaga ogromnego wysiłku. Chcę im pomóc. Jeśli im zabrakło dość silnej woli, muszę ją mieć dla siebie i dla nich. Powtarzam rozkaz podniesionym głosem i tonem nie znoszącym sprzeciwu. Nie ruszają się z miejsca. Strach i brak dyscypliny są zaraźliwe. Uczono nas w podchorążówce, że gdy podczas bitwy żołnierz odmawia wykonania rozkazu, oficer ma prawo i obowiązek wymuszenia posłuszeństwa przez użycie broni. Co robić? Strzelić jednemu z nich w łeb? Czy jest to taki sam okrutny mus, jak wczorajszy rozkaz strzelania do kobiet i dzieci? Sekundy mijają…

Wyrywam jednemu z żołnierzy karabin, przeskakuję przez wał barykady i po chwili przypadam do ziemi tuż za furtką. Zanim po murze klasnęły niemieckie kule, wali się tuż koło mnie plutonowy Śmierć z elkaemem.

– Pan porucznik sam? Nie pozwolę, chociaż bez rozkazu!

Jeszcze parę sekund i za furtą są obaj wyznaczeni przeze mnie strzelcy. Uśmiecham się do nich. Oddaję karabin. Poszli i wzorowo wykonali zadanie. Plutonowy Śmierć ustawił w gruzach swój karabin maszynowy i warował tak długo, aż obaj byli z powrotem za barykadą.”

Fragment książki: Wacław Zagórski (Lech Grzybowski), „Wicher wolności”.

Fotografia: budynek PAST-y ostrzeliwany z barykady na ulicy Zielnej przez Powstańców z baonu „Kiliński”. 22 sierpnia 1944 roku. Ręcznie pokolorowane czarnobiałe zdjęcie autorstwa Eugeniusza Lokajskiego. Wikimedia, domena publiczna.