Mechanicy Dywizjonu 303 – bohaterowie bitwy o Anglię

Niezaprzeczalne sukcesy polskiego Dywizjonu 303 – odniesione głównie podczas bitwy o Anglię z 1940 roku – były możliwie nie tylko dzięki wysokim umiejętnościom pilotów. Znaczną rolę odegrali także polscy mechanicy, którzy swoją nieustanną pracą – często w godzinach nocnych lub w stanie bezpośredniego zagrożenia – naprawiali i przygotowywali do lotu myśliwce Hurricane i Spitfire. To dzięki ich pracy polscy lotnicy mogli wyruszać do walki z niemiecką Luftwaffe. Piloci mieli dodającą otuchy świadomość, że ich maszyny były dobrze przygotowane do boju, a obsługa naziemna robiła wszystko, by zapewnić im jak największe bezpieczeństwo.

Mechanicy Dywizjonu 303 mogą uchodzić za „cichych bohaterów” bitwy o Anglię. Choć ich wyczyny nie były tak spektakularne jako osiągnięcia pilotów, to jednak odgrywały ogromną rolę. Pracowali za kulisami najważniejszej batalii powietrznej II wojny światowej. Dobre przygotowanie samolotów do lotu – oraz ich naprawa – były konieczne do odnoszenia zwycięstw lotniczych nad niemiecką Luftwaffe. Warto odnotować, że większość składu osobowego Dywizjonu 303 stanowili właśnie mechanicy. Początkowa kadra jednostki wynosiła bowiem jedynie 21 pilotów (13 oficerów i 8 podoficerów), podczas gdy obsługa naziemna liczyła 135 pracowników.

Ciekawą relację o pracy mechaników Dywizjonu 303 przedstawił jeden z nich, sierżant Bedelek. 7 września 1940 roku, kiedy piloci świętowali liczne zestrzelania w pubie „The Orchard”, Mirosław Ferić namówił Bedeleka do opisania swoich wrażeń w dzienniku Dywizjonu:

„Mamy mnóstwo roboty, ale każdy wykonuje ją chętnie i z radością, bo nasi piloci codziennie tłuką szkopów. Liczba zwycięstw wzrasta, ale maszyny są tak postrzelane, że zakrawa na cud i łaskę Opatrzności, iż piloci na nich powracają. Dwa dni temu wrócił [z akcji] nasz as, František. Jego maszyna była właściwie bez ogona, lotki nie działały, a cały samolot był tak pokiereszowany, że nie sposób zrozumieć, jak doleciał do bazy. Ale my, mechanicy, cieszyliśmy się, że mu się to udało, i pracowaliśmy cały dzień i noc, aby przywrócić jej sprawność. Wśród mechaników panuje świetny duch, bo wszyscy jesteśmy Polakami i możemy teraz pokazać, że znamy się na naszej robocie jak nikt na świecie. Brytyjczycy nie są w tym od nas lepsi. Codziennie szykujemy Hurricane’y na wielką bitwę, toczoną nad Anglią przez naszych pilotów. Polscy technicy zawsze są gotowi wykonać pracę, która wymaga fachowości, tak jak [wcześniej] we Francji. Mógłbym się rozpisywać, ale czasu mało i liczy się każda sekunda, kiedy robota czeka.”

Pilot i obsługa naziemna z Dywizjonu 303 przy myśliwcu Spitfire. Lata 1941-45 (NAC).

Istnieją liczne relacje pilotów, którzy wspominali, iż z mechanikami łączyła ich więź szczególna. Mieli pełną świadomość, że dokonywali oni cudów, by maszyny mogły wzbić się w powietrze. Często w bardzo trudnych warunkach, przy ograniczonych możliwościach technicznych. Twórca witryny „Myśliwcy” przytacza jedną z wypowiedzi polskiego asa lotnictwa Stanisława Skalskiego:

„Podczas jakiegoś przyjęcia, wtedy już wing commander Skalski, podszedł do swojego mechanika i ucałował jego ręce. Na zdziwione, tym gestem,  miny Brytyjczyków odpowiedział – 'Gdyby nie te ręce, nigdy nie zestrzeliłbym tylu samolotów, już bym nie żył’.”

Był to tylko jeden z wielu przykładów ogromnej wdzięczności, która często była werbalizowana, a czasem przeradzała się w przyjaźnie łączące pilotów i mechaników. Arkady Fiedler pisał o nich: „Myśliwca i mechaników przenikało jedno wspólne, głębokie uczucie: on i oni kochali zapamiętale swój samolot. Lecz ich kochanie nie było jednakie: podczas gdy mechanicy wszystko w tej miłości dawali, nic w zamian nie biorąc, on, myśliwiec, przeciwnie wszystko brał: porywał samolot jak pannę w górę, promieniał zwycięstwami, zbierał laury. Był jak okazały kwiat albo ponętny owoc, który budził głośny podziw i dla którego były pieśni, zaszczyty, słońca. Oni mechanicy, byli skromne korzenie tego kwiatu, niezbędnie potrzebne co prawda do jego rozkwitu, lecz zacienione bez promieni. I bez zaszczytów. Po prostu: szare korzenie”.

To niewątpliwie piękne, metaforyczne ujęcie symbiozy, jaka łączyła mechaników, myśliwca i samolot. Fiedler pisał zresztą, iż tradycyjne beczki wykręcane przez pilotów podczas powrotu do bazy i oznaczające zestrzelenie wrogiej maszyny były robione ku uciesze właśnie mechaników. Był to sygnał, iż ich praca ponownie przyniosła sukces, forma podziękowania za przygotowanie samolotu do lotu.

Mechanicy pozostawali zatem w cieniu, cisi bohaterzy walk toczonych na niebie. Znajdowali się w cieniu prawdziwych „gwiazd” lotnictwa, myśliwców. Trzeba jednak jasno powiedzieć, iż byli oni niezbędni, by walki te w ogóle mogły się odbywać. I za to należą się im ogromne uznanie i wdzięczność.

Cytat za: Richard King, „Dywizjon 303”.

Fotografia: mechanicy Dywizjonu 303 podczas prac przy samolocie Spitfire. Lata 1941-1945. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Marek Korczyk