Gdy Amerykanie uderzali na Wyspy Gilberta i Wyspy Marshalla napotkali na niezwykły opór japońskich żołnierzy. Okazało się wkrótce, iż te krwawe walki były zaledwie preludium do kolejnych starć. Tym razem polem bitwy miały być Filipiny. Żołnierze Stanów Zjednoczonych wracali tam po trzech latach bolesnego rozstania. Czy Manila czekała na nich z otwartymi rękami? W 1942 roku niewolę amerykańską zastąpiła niewola japońska. Filipińczycy chcieli wolności, pełnej wolności, a nie namiastki, jaką oferowali im ci, którzy do tej pory władali archipelagiem. Pragnęli państwa na miarę XX wieku. Dlatego też raczej popierali Amerykanów, mimo chwytliwych zapewnień Japończyków o „Azji dla Azjatów” i budowaniu wielkiej potęgi azjatyckiej pod dyktando kraju wschodzącego słońca. Obietnice Japonii były jedynie pustymi słowami, niewiele znaczącymi w politycznych realiach. Wróćmy jednak do sedna sprawy, jakim są przygotowania do zajęcia Filipin. Na pierwszy ogień pójść miała wyspa Leyte, o której nieco za chwilę opowiemy. Tymczasem skupimy się na siłach i możliwościach atakujących w tym wypadku sprzymierzonych. 8 września 1944 roku Połączony Komitet Szefów Sztabów nakazał gen. Douglasowi MacArthurowi realizację operacji desantowej na Filipinach 20 grudnia. Dzięki namowom adm. Halseya lądowania przesunięto i jeszcze w drugiej połowie września ustalono, iż datą rozpoczęcia operacji będzie 20 października. Z kolei 20 grudnia MacArthur miał już zacząć wyzwalać Luzon. Generał, opuszczając w 1942 roku Filipiny, zapowiedział, iż jeszcze tam powróci, a jego słowa miały stać się prorocze. Pierwszym celem przynależnym do archipelagu stać się miała wyspa Leyte, leżąca nieco na północ od Mindanao. Jej długość wynosi 203 km, a szerokość nie przekracza 83 km. Górzyste ukształtowanie powierzchni zawęża nieco pole manewru ofensywy odnośnie miejsca lądowania. Najlepsza do wykonania zadania wydaje się być wschodnia część lądu. Tymczasem na Leyte znajdowały się oddziały 16. Dywizji Piechoty dowodzonej przez gen. Makino. Był to spory oddział, który mógł stawiać długotrwały opór nacierającym wojskom przeciwnika, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę dotychczasowe przejścia Amerykanów walczących w kampanii na Pacyfiku. Całych Filipin broniło w tym czasie 6 dywizji (1., 8., 16. 28., 30. i 103. DP) przynależnych do 14. Armii gen. Tomoyuki Yamashity i 35. Armii gen. Sosaku Suzuki. Siły te były zbyt wątłe, aby pokryć zapotrzebowanie defensywy archipelagu w momencie rozpoczęcia operacji amerykańskiej. Wróg dysponował znacznie liczniejszymi wojskami i mógł zgnieść Japończyków ilością żołnierzy. Wsparcie siłom lądowym zapewniały dwie armie lotnicze wiceadm. Gunichi Mikawy. Dzięki atakom sił powietrznych USA 4. Armia i 5. Armia poniosły poważne straty jeszcze zanim na dobre rozpoczęła się bitwa. W przeddzień zainicjowania batalii obie floty posiadały kolejno 237 samolotów oraz 201 samolotów.
Tymczasem Amerykanie szykowali się do uderzenia. Ich możliwości znacznie przewyższały japońskie. Wyższe dowództwa wszystkich rodzajów broni brały udział w przygotowaniach do operacji. Jeśli zaś chodzi o kompetencje, to podzielono je pomiędzy gen. MacArthura (całość sił lądowych, część lotnictwa i 7. flota wojenna), adm. Chestera Nimitza (3. flota wojenna i 7. armia lotnicza), gen. Arnolda (20. armia lotnictwa strategicznego), gen. Stilwella (14. armia lotnicza), wiceadm. Kinkaida (siły morskie atakujące środkową część Filipin) i gen. Krügera (dowódca wojsk lądowych desantujących w centralnej części archipelagu). Adm. Halsey kierował działaniami osłaniającej resztę sił 3. floty. Jego zadanie było wyjątkowo odpowiedzialne, ponieważ od sytuacji na morzach i oceanach mogło zależeć powodzenie całej misji. Na samej Leyte lądować miał 10. korpus gen. Franklina C. Siberta mający w składzie 24. Dywizję Piechoty i 1. Dywizję Kawalerii (północne zgrupowanie) oraz 24. korpus gen. J.R. Hodge’a jako południowe zgrupowanie z 7. i 96. DP w składzie. W odwodzie pozostawały 17. i 32. DP. Planowano wysadzenie aż 154 000 żołnierzy w ciągu pierwszych 5 dni lądowania. Za desant i przewóz wojsk odpowiedzialny był wiceadm. Wilkinson. W sumie, obok sił lądowych, Amerykanie zaangażowali 734 okręty (plus 3. flota Halseya) i spore siły powietrzne. Desant rozpoczął się zgodnie z planem 20 października 1944 roku o godz. 10.00. Poprzedziło go nocne przygotowanie artyleryjskie. 17 i 18 października Amerykanie zajęli wysepki Saluan, Dinegat i Homonhon, instalując tam naprowadzające światła. W ten oto sposób siły amerykańskie powracały na Filipiny. Na razie w ograniczonym stopniu, lecz była to przygrywka do ogromnej operacji przeciwko archipelagowi. Sam MacArthur krótko podsumował zaistniałą sytuację: „Powróciłem”. W jego ustach słowa te miały wyjątkowo złowieszczy charakter. Pierwszy desant przebiegał pomyślnie, choć okupiono go sporymi stratami. Celny ogień japoński był śmiertelnym zagrożeniem dla znajdujących się na plażach Amerykanów. Mimo to już 20 października 10. korpus zajął port Tadoban oraz ważne ze strategicznego punktu widzenia lotnisko. 24. korpus zdobył Dulag i San Jose. Japończycy, którzy wiedzieli, iż na plażach nie są w stanie wyhamować impetu uderzenia, zaczęli ustawiać się na pozycjach obronnych.
Filipiny miały niebagatelne znaczenie strategiczne, co Japończycy potrafili docenić, opracowując plan „Sho” (od „sho”, czyli zwycięstwo). Plan ten zakładał użycie całości sił floty do odparcia spodziewanego ataku. Amerykanie od początku października byli niezwykle aktywnie zaangażowani w walki morskie. 6 października 3. flota zaskoczyła nieprzyjaciela na Wyspach Riukiu, niszcząc 75 okrętów i wiele samolotów na lotniskach. Większość maszyn nie zdołała nawet wzbić się w powietrze, aby podjąć się walki przeciwko agresorowi. W dniach 12 i 13 października Amerykanie zaatakowali Peskadory i Formozę, niszcząc 123 samoloty i 193 zestrzeliwując. Sami stracili 43 maszyny. Obok tych strat ciężko uszkodzone zostały niedawno zwodowane krążowniki „Canberra” i „Houston”. Oba okręty doholowano do Urusi. Mimo strat Stany Zjednoczone odniosły kolejny sukces, detronizując lotnictwo japońskie, które słabło z dnia na dzień. Przemysł japoński nie nadążał z produkcją nowych maszyn niszczonych masowo przez przeciwnika. Wróćmy jednak do planu „Sho”. Siły marynarki japońskiej podzielono na trzy zespoły – grupę centralną, grupę południową i grupę północną. Pierwsza z nich pod dowództwem wiceadm. Takeo Kurity miała 5 pancerników, 10 ciężkich i 2 lekkie krążowniki oraz 15 niszczycieli. Miała za zadanie przepłynąć cieśninę San Bernardino i zaatakować Amerykanów z zatoce Leyte. Grupą południową dowodził wiceadm. Shoji Nishimura, który miał do dyspozycji 2 pancerniki („Yamashiro” i „Fuso”), ciężki krążownik „Mogami” i 4 niszczyciele. Przydzielono jej do pomocy zespół wiceadm. Shimy w sile 2 ciężkich krążowników („Nati” i „Ashigara”), lekkiego krążownika „Abakuma” i 4 niszczycieli. Z kolei grupa północna wiceadm. Jisaburo Ozawy była niczym innym, jak przynętą, sprytnie zastawioną na flotę amerykańską. 4 lotniskowce, 2 okręty liniowe-lotniskowce, 3 lekkie krążowniki i 10 niszczycieli – grupa ta miała od północy zaatakować Amerykanów i odciągnąć ich od pozostałych zespołów. Na uwagę zasługuje fakt wykorzystania sporej liczby lotniskowców, które do tej pory obie strony starały się oszczędzać. Szafowanie siłami okrętów przewożących samoloty było czynem niemalże desperackim ze strony Japończyków. Na lotniskowcach nie mieli oni wystarczającej liczby maszyn, które umożliwiłyby im efektywne zmagania przeciwko nieprzyjacielowi. W sumie dysponowali oni zaledwie 116 samolotami, a przeciwnik miał na pokładach aż 1280 maszyn. Jak zatem widzimy, amerykańska przewaga na lądzie, w powietrzu i na morzu nie ulegała wątpliwości. Momentami nazwać ją możemy druzgocącą, a kwestia zaatakowania zgrupowania sił Stanów Zjednoczonych przez okręty japońskie wydawać się mogła szaleństwem. Ale to było normą w japońskim systemie prowadzenia działań militarnych, kampania na Pacyfiku pokazała, iż japońscy żołnierze są zdolni do każdego rodzaju głupstwa, jeśli widzą w tym możliwość zaszkodzenia przeciwnikowi. W nocy z 22 na 23 października amerykańskie okręty podwodne „Darter” i „Dace” wykryły, a następnie zaatakowały grupę centralną. Do kontaktu doszło w cieśninie między wyspami Palawan i Borneo. „Darter” posłał na dno krążownik „Atago”. Kolejnym celem okrętu podwodnego był krążownik „Takao”, który udało się uszkodzić. Podczas gdy Japończycy zaczęli bronić się przed intruzem, od drugiej strony nadpłynął „Dace”. Udało się mu zatopić krążownik „Maya”. To zsynchronizowane uderzenie dwóch okrętów przyniosło wymierne korzyści Amerykanom, a grupa centralna została mocno osłabiona przed spodziewanym spotkaniem w cieśninie San Bernardino. 24 października obie strony zmierzyły się w powietrzu. Samoloty z lotniskowców amerykańskich dopadły okręty nieprzyjaciela, czego efektem było trafienie pancernika „Fuso”. Następna fala odniosła wiekszy sukces, atakując grupę centralną. Zatopiony został „Musashi”, a krążownik „Myoko” został ciężko uszkodzony. Trafienia otrzymały również pancerniki „Yamato” i „Nagato”. W tym samym czasie japońskie lotnictwo atakowało lotniskowce z grupy adm. Shermana. Z 200 wysłanych maszyn 78 samolotów zostało zestrzelonych. Reszta zawróciła, a cała wyprawa skończyłaby się klęską, gdyby nie gapiostwo Amerykanów. Ci przeoczyli bowiem jeden samolot, któremu udało się przedrzeć przez kordon myśliwców. Samotny bombowiec japoński zrzucił swój ładunek na lotniskowiec „Princeton”. Okręt musiał wyjść z szyku. Do pomocy pozostawiono mu 7 niszczycieli i 2 krążowniki. Na tym nie skończył się pech nieszczęsnego okrętu. W chwili, gdy krążownik „Birmingham” zbliżał się do jego burty, na „Princetonie” nastąpiła eksplozja. 225 ludzi z załogi zostało zabitych. Ostatnim przejawem aktywności japońskiej był atak samolotów na 3. flotę Halseya. Admirał wiedział już, że ma przed sobą lotniskowce wroga i postanowił skierować się na północ, aby rozprawić się z grupą Ozawy. Nie powiadomił jednak o swojej decyzji gen. MacArthura i dowódcy 7. floty adm. Kinkaida. Pozostawił również cieśninę San Bernardino bez osłony, narażając na niezwykłe niebezpieczeństwo siły w rejonie Leyte.
Amerykańskie lotniskowce z 3. floty podążały na północ, cieśnina San Bernardino była niestrzeżona, a tymczasem w drugiej z cieśnin miało dojść do niezwykłego pojedynku. Surigao oddziela Leyte od Mindanao, mając w najszerszym miejscu 25 mil. Tutaj zgrupowała się część 7. floty pod dowództwem kontradm. Jesse Oldendorfa. O zmroku 24 października okręty ustawiły się w szyku, strzegąc wąskiego przejścia. Kontradm. Oldendorf miał w cieśninie 6 pancerników („Mississippi”, „West Virginia”, „Maryland”, „Tennessee”, „California” i „Pennsylvania”), 8 ciężkich krążowników („Louisville”, „Portland”, „Minneapolis”,, „Columbia”, „Phoenix”, „Denver”, „Boise” i „Shropshire”), 26 niszczycieli i 39 kutrów torpedowych. Od strony północnej stały pancerniki, nieco na południe krążowniki w dwóch grupach i wreszcie niszczyciele pogrupowane wokół większych okrętów. Kutry torpedowe pełniły rolę strażnika i informatora o pojawieniu się Japończyków. Tej nocy przeciwnikiem Amerykanów miały być jednostki grupy południowej wiceadm. Nishimury. Dowódca japoński po północy rozpoczął forsowanie przejścia, nie spodziewając się wiekszych problemów podczas przepływania na drugą stronę przesmyku. Ustawił swój zespół w dwóch kolumnach. Prawą stanowił krążownik „Mogami” i 4 niszczyciele, lewą pancerniki „Fuso” i „Yamashiro”. Gdy tylko okręty wroga pojawiły się w cieśninie, do ataku przystąpiły kutry torpedowe. Mimo dużej liczebności i wielu prób nie udało się uzyskać trafienia. Upewniło to Nishimurę o słuszności twierdzenia, iż Surigao nie jest broniona dostatecznie dobrze. O 3.00 do boju ruszyły niszczyciele Oldendorfa. Udało się im uzyskać trafienia – zatopiony został „Yamashiro” (dowodzenie przejął kmdr Bana, jego okrętem flagowym był „Fuso”) oraz 2 niszczyciele – „Michishiro” i „Yamagumo”. „Mogami” został uszkodzony. O 3.55 do walki włączyły się amerykańskie krążowniki. Ich ogień okazał się na tyle celny, iż Japończycy zmuszeni byli do położenia zasłony dymnej. Więcej im to jednak zaszkodziło niż pomogło. Wyposażone w radary okręty amerykańskie nadal prowadziły celny ogień, namierzając bez większych trudności siły japońskie w ciemności. Podobny skutek, co postawienie zasłony dymnej, miało użycie pocisków oświetlających, które jeszcze widoczniej pokazały Amerykanom, gdzie znajduje się przeciwnik. O 4.18 na dno poszedł pancernik „Fuso”. Dopiero po tej stracie i dostrzeżeniu 6 pancerników „Mogami” i 2 niszczyciele postanowiły zawrócić. Amerykanie początkowo podjęli pościg, jednak zmuszeni byli do zaniechania pogoni ze względu na niebezpieczeństwo ostrzelania własnych okrętów oraz zbytniego oddalenia się od cieśniny, która była priorytetem postawionym przez dowództwo. Podczas starć obrońcy stracili zaledwie jeden niszczyciel. Aby było ciekawiej i dramatyczniej, za Nishimurą płynął wiceadm. Shina, który miał ze sobą 3 krążowniki i 4 niszczyciele. Z tym samym samobójczym uporem, co Nishimura, rozpoczął on forsowanie cieśniny. Dopiero uszkodzenie krążownika „Abakuma” i zderzenie krążownika „Nachi” z wracającym „Mogami” spowodowały zwrot o 180 stopni. Japończycy zakończyli bitwę w cieśninie Surigao całkowitą klęską. Rano Amerykanie dobili „Asagumo” i „Mogami”. Podobny los spotkał „Abakumę”. Grupę południową tworzyły teraz krążowniki „Nachi” i „Ashigara” oraz 5 niszczycieli.
Mówiliśmy już o pochopnej i ryzykownej decyzji dowódcy 3. floty, który popłynął za grupą północną, aby rozprawić się z japońskimi lotniskowcami. Czego zatem strzegł adm. Halsey? Przez cieśninę San Bernardino można się było dostać do Zatoki Leyte. W pobliżu wyspy Samar znajdowały się trzy grupy lotniskowców kontradm. Thomasa Sprague’a. Nad ranem 25 października grupa centralna bez przeszkód przepłynęła cieśninę i wykryła 6 lotniskowców amerykańskich – „Fanshaw Bay”, „Gambier Bay”, „Kalinin Bay”, „St Lo”, „White Plains” i „Kitkun Bay” – oraz 3 niszczyciele i 4 eskortowce osłaniające cenne jednostki. O 25 mil od tej grupy płynęło kolejnych 6 lotniskowców eskortowych, a o 70 mil następne 4 jednostki. Gdy wróg pojawił się w zasięgu, Amerykanie byli jednocześnie przerażeni, ale i zdziwieni. Dzięki rozpoznaniu lotniczemu kontradm. Sprague dowiedział się o siłach wroga i postanowił wezwać pomoc. Sprague wiedział, iż jego okręty nie popłyną szybciej niż 19 węzłów, co stawiało go w nadzwyczaj trudnej sytuacji, gdyż nie miał możliwości ucieczki. Nie miał również wystarczającej siły na odparcie ewentualnego natarcia. O godz. 7.00 pancernik „Yamato” rozpoczął ostrzeliwanie zgrupowania lotniskowców. Pozostałe okręty również otworzyły ogień, podążając tropem największej japońskiej jednostki. Dowódca amerykański nakazał zmianę kursu, aby nieco wybić z uderzenia Japończyków. Zwrot przyniósł spodziewane efekty, gdyż ogień atakujących stał się na chwilę mniej skuteczny. około 7.15 Japończycy zatopili niszczyciel „Johnston”, którego dowódca opacznie zrozumiał rozkazy i rzucił się do szaleńczego ataku torpedowego. Po chwili do ataku ruszyła reszta niszczycieli. Zorganizowane uderzenie pomieszało szyki nacierających. Uszkodzony został krążownik „Kumano”. Niestety, impet japońskiego ataku znowu zaczął się wzmagać. Około 8.00 trafiony został „Gambier Bay”, który, po odłączeniu się od grupy, został dobity przez krążowniki przeciwnika. O 8.20 kontradm. Sprague postanowił po raz drugi skierować do ataku niszczyciele. W międzyczasie trafienia zanotowano na „Kalinin Bay”, „Fanshaw Bay” oraz „Kitkun Bay”. Niestety, bohaterskie natarcie niszczycieli tym razem poniosło straty – zatopione zostały „Hoel” i „Samuel B. Roberts”. Uszkodzony został „Dennis”. To, co od tej pory zaczęło się dziać na placu boju, można określić mianem wyjątkowo dziwnego. Wiceadm. Kurita dowiedział się o drugiej grupie lotniskowców i wysłał przeciw nim pancernik „Haruna”. Amerykanie tymczasem rzucili do walki lotnictwo, czego efektem było zatopienie krążowników „Suzuya”, „Chokai” i „Chikuma”. Gdy Japończycy podeszli do Amerykanów na najmniejszą odległość, jaką osiągnęli tego dnia, nagle rozpoczęli odwrót. Bój koło wyspy Samar zakończył się niespodziewanie i przedwcześnie. Mimo miażdżącej przewagi w szybkości i sile ognia, wiceadm. Kurita postanowił nie kontynuować walki. Oczywiście, straty rosły, być może nieco zbyt szybko, jednakże sukces, jaki mógł osiągnąć zespół japoński nie stał się udziałem grupy Kurity. Nie wykorzystał on ogromnej szansy, jaką dał mu los i adm. Halsey.
W czasie, gdy Sprague cudem uniknął zagłady, Halsey atakował grupę północną. 25 października o 7.10 Amerykanie dogonili grupę wiceadm. Jisaburo Ozawy. Adm Halsey miał do dyspozycji 10 lotniskowców, 6 pancerników, 8 krążowników i 41 niszczycieli. Około godz. 8.00 rozpoczęła się bitwa w rejonie przylądka Engano, północno-wschodniego cypla na Luzonie. Amerykańskie samoloty szybko rozprawiły się z obroną powietrzną grupy północnej. Zaatakowały następnie lotniskowce „Zuikaku” i „Zuiho” oraz „Chiyoda”. Podobny los spotkał krążownik „Tama”. Okręt odesłano na Okinawę, jednak nie dane mu było dopłynąć do bazy, gdyż w nocy zatopił go okręt podwodny „Jallao”. Wtedy też Halsey otrzymał komunikat od Sprague’a. Chcąc naprawić zaniedbanie, postanowił zawrócić pancerniki i dwa zespoły lotniskowców i skierować się na południe. Niestety, Halsey wrócił za późno, a efektem powrotu było zatopienie niszczyciela „Nowake”. Pozostawiony na północy zespół lotniskowców dokończył dzieła zniszczenia i posłał na dno pozostałe lotniskowce japońskie, „Zuiho”, „Zuikaku” i „Chiyodę” dobiły wysłane w pogoń krążowniki „New Orleans” i „Mobile” oraz 6 niszczycieli. Następnego dnia samoloty zatopiły jeszcze krążownik „Noshio” i jeden z niszczycieli. Wtedy też 7. flota zniszczyła grupę japońską, wioząc posiłki na Leyte – z zespołu złożonego z 5 niszczycieli i krążownika na dno poszły krążownik „Kinu” i niszczyciel „Uranami”. Mimo pokonania grupy północnej, winą za narażenie marynarki Stanów Zjednoczonych na szwank obarczyć należy adm. Halseya. Sam admirał meldował potem: „Poszukiwania dokonane przez moje samoloty po południu 24 X 1944 r. ujawniły obecność północnego zgrupowania lotniskowców. Podsumowało to obraz wszystkich sił morskich przeciwnika. Wydawało mi się dziecinnie nieaktywne strzeżenie Cieśniny San Bernardino. Zabrałem więc lotniskowce i pod osłoną nocy popłynąłem na północ, aby o świcie zaatakować nieprzyjaciela. Wierzyłem, że centralne zgrupowanie zostało tak poważnie osłabione na Morzu Sibuyan, iż nie może już stanowić zagrożenia dla 7 floty Stanów Zjednoczonych”. W raporcie tym dowódca tłumaczy się z podjętej decyzji. Na jego szczęście tym razem obyło się bez poważniejszych konsekwencji, a bilans zysków i strat wypadł zdecydowanie na korzyść Amerykanów. 26 października, mimo dotkliwej porażki, wydział morski Cesarskiej Kwatery Głównej w Tokio obwieścił wspaniałe zwycięstwo. Propaganda japońska, wskutek fatalnej sytuacji na froncie, była już ostatnim powodem do radości w Tokio. Dzień wcześniej, po bitwie w rejonie wyspy Samar, Japończycy dokonali samobójczego ataku. Kamikaze uderzyli na amerykańskie lotniskowce. Wobec szarżującego bardzo szybko przeciwnika obrona przeciwlotnicza była bezradna. Samobójcy władowali swe maszyny w pokłady lotniskowców eskortowych „Santee”, „Surennee” i „St Lo”, uszkadzając dwa pierwsze i zatapiając ostatni. Ta nowa forma walki była niemałym zaskoczeniem dla Amerykanów. „Boski wiatr” miał wyrządzić im jeszcze sporo szkód w tej wojnie.
Wróćmy teraz do wydarzeń na lądzie. Relacja zakończyła się na pomyślnym lądowaniu na wyspie Leyte. Gdy Amerykanie wysadzali na plażach wyspy swoich żołnierzy, siły japońskie wzrastały. Początkowo wynosiły one 21 700 żołnierzy, jednak posiłki zapewniał stały dowóz ludzi i zaopatrzenia, co poprawiało sytuację obrońców. Atakujący byli w lepszej sytuacji, jeśli chodzi o ekwipunek, jednak Leyte nie okazało się dla nich prostą przeprawą. Mimo świetnych walorów turystycznych, wyspa witała przybyszów ogniem. Udało się jednak zająć część miejscowości przybrzeżnych. To umożliwiło stopniowe umacnianie się na opanowanym gruncie. 23 października na Filipiny powrócił gen. MacArthur, przybywając wraz z prezydentem filipińskiego państwa, Sergio Osmeną. Do 25 października oba korpusy zostały wyładowane niemal w całości. 10. korpus reprezentowało 80 900 żołnierzy, 24. korpus 51 500 ludzi. Teraz rozpoczął się mozolny marsz w głąb wyspy. Japończycy bronili się w każdym możliwym miejscu. Na początku listopada przeszli na stanowiska w górach, aby tam odpierać kolejne ataki. Na północy uderzyły 1. dywizja kawalerii, 24. i 32. DP, a na południu 7. i 96. DP. Amerykanie potrafili wykorzystać przewagę i do grudnia opanowali prawie całą wyspę. Ogniskiem oporu pozostał teraz Półwysep San Isidoro, gdzie broniło się 35 000 żołnierzy japońskich. Amerykanie mieli na Leyte 183 000 ludzi. Wojska MacArthura rozpoczęły zmasowaną ofensywę. 7 grudnia wysadzono desant oddziałów 77. DP w rejonie portu Ormoc (na południe od San Isidoro). 10 grudnia opanowany został port Ormoc. Wkrótce opór japoński został zlikwidowany. Część obrońców zginęła w walkach, spora część popełniła samobójstwo, nie widząc innego wyjścia z katastrofalnej sytuacji. 25 grudnia gen. MacArthur obwieścił światu zdobycie Leyte, choć walki z Japończykami trwały w niektórych miejscach nawet do marca 1945 roku. Obrońcy stracili 80 567 zabitych i 828 jeńców. Ich klęskę na Leyte przypieczętowała 8. Armia gen. Roberta L. Eichelbergera, która oczyściła teren z resztek żołnierzy wroga. Kolejnym celem miał być Luzon. Ale najpierw MacArthur rozpoczął przygotowanie gruntu pod przyszły desant. Przesunięto termin lądowania na Luzonie, najpierw zajęta być miała Mindoro. Datę uderzenia wyznaczono na 15 grudnia. Jednostkami zaangażowanymi w akcję dowodził gen. Dunckel mający do dyspozycji 11 878 żołnierzy i 5901 saperów z 24. DP i 503. pułku powietrznodesantowego. Morską częścią akcji zajął się kontradm. Struble. Mindoro broniło zaledwie 500 żołnierzy japońskich, lecz garnizon ten stale wzmacniano, dosyłając posiłki z Luzonu. Desant rozpoczął się o 7.30, zgodnie z pierwotnym planem. Mimo ataków kamikaze oraz nalotów sił powietrznych Japonii, wyspę zdobyto bardzo szybko i już 23 grudnia gotowe było lotnisko w rejonie San Jose. Ale Mindoro były tylko przygrywką do znacznie większej ofiary amerykańskich żołnierzy. Największej wyspy archipelagu broniło 260 000 Japończyków, którzy posiadali ponadto spore siły powietrzne i morskie. Obok nich walczyć miało 25 000 marynarzy zaadaptowanych do warunków lądowych. Siły morskie stanowiło 6 pancerników, 4 lotniskowce, 4 krążowniki, 35 niszczycieli i 43 okręty podwodne. Alianci postanowili zaatakować siłami 6. Armii, 3. floty, 14. i 20. armii lotniczej. Przewidywano uderzenie w Zatoce Lingayen, której ostrzeliwanie rozpoczęło się 9 stycznia 1945 roku. W międzyczasie Amerykanie ponieśli znaczne straty. Przyjrzeć się musimy okresowi od czasu wspomnianych ataków kamikaze do początków stycznia 1945 roku. Ucierpiały m.in. lotniskowiec eskortowy „Ommaney Bay”, pancernik „New Mexico” i krążownik „Australia”. 9 stycznia o godz. 9.30 rozpoczęło się lądowanie. W pierwszym rzucie desantował sie 1. korpus gen. Swifta i 14. korpus gen. Griswolda. Na pierwszy ogień poszły 37., 40., 6., 42., 25. DP i 158. pułk piechoty. Nieprzygotowani na desant Japończycy przegrali pierwsze rozdanie, tracąc przy okazji lotnisko Lingayen. Amerykanie szybko zaczęli umacniać się na zdobytym przyczółku. Pierwszy tydzień walk zakończył się strategicznym zwycięstwem Stanów Zjednoczonych. Okres ten Robert Guillain nazywa „błyskawiczną wojną MacArthura”. Rzeczywiście, Amerykanie posuwają się z zadziwiającą prędkością, wspomagani przez filipińskie podziemie, 70 000 miejscowych ludzi zwanych Hukbalahap. 29 stycznia atakujący wysadzają kolejny desant na zachodnim brzegu wyspy. Lądują 38. dywizja i 34. pp z 11. korpusu. Po szybkim uderzeniu oddziałom tym udaje się opanować szereg miejscowości. 31 stycznia 11. dywizja powietrznodesantowa opanowuje Nasugbu. Wojska kierują się teraz w stronę Manili, którą osiągają 2 lutego. 10 lutego rozpoczyna się ofensywa w kierunku stolicy. 37. DP idzie od północy, 11. DPD od południa, a 1. dywizja kawalerii sunie od wschodu. Walki o miasto trwały blisko miesiąc. Dopiero 4 marca Manila została przez Amerykanów zdobyta. 20 000 Japończyków przypłaciło życiem lub zdrowiem uderzenie nieprzyjaciela. Tymczasem 15 lutego 151. pułk z 38. DP i 3. baon z 34. pułku lądują na Corregidorze, gdzie broni się 6000 Japończyków. 27 lutego garnizon zostaje pokonany, tracąc 4497 zabitych żołnierzy. Amerykanie przypłacili to zwycięstwo śmiercią 208 ludzi. Kolejnym etapem walk na Filipinach było wyzwolenie centralnej części Luzonu. 10 marca siły sprzymierzone lądują na Mindanao. Po zaciętych walkach, trwających do końca kwietnia, wyspę udaje się opanować. Praktycznie w tym samym miesiącu Luzon także był już w rękach aliantów, choć lokalnie 14. Armia japońska nadal stawiała opór. 30 czerwca ogniska oporu zostały zgaszone, a 15 sierpnia Japończycy złożyli broń.
6. Armia straciła na Filipinach, licząc od 9 stycznia 1945 roku, 8140 zabitych, 29 557 rannych i 157 zaginionych. Japończycy okupili oddanie archipelagu krwią 450 000 żołnierzy. W sumie w walkach o Filipiny zginęło 13 700 żołnierzy MacArthura, a 48 443 zostało rannych. Do strat tych należy jeszcze doliczyć zgony wśród reprezentantów marynarki Stanów Zjednoczonych. Tutaj śmierć również zebrała straszliwe żniwo, a to za sprawą japońskich kamikaze. W wyniku kampanii wyniszczona została Cesarska Marynarka, która praktycznie przestała istnieć. Nazywani w Japonii „barbarzyńcami” Amerykanie dokonali kolejnego kroku w kierunku zakończenia II wojny światowej.
Fotografii tytułowa: gen. Douglas MacArthur podczas amerykańskiego desantu na Leyte, 20 października 1944 roku. Źródło: Wikipedia/ Gaetano Faillace, domena publiczna.