Gdy 1 września 1939 roku w Europie rozpoczynano walki, obszar Pacyfiku wydawał się oazą spokoju. Wprawdzie na linii Tokio-Waszyngton iskrzyło, a Japończycy nie ukrywali, iż mają agresywne zamiary względem tej części świata, lecz póki co nie było mowy o wojnie między Japonią i Stanami Zjednoczonymi. Dwaj najwięksi rywale mieli zmierzyć się ze sobą w ponad dwa lata później, gdy europejska rozgrywka militarna zaangażowała ponad pół kontynentu. 7 grudnia 1941 roku na zawsze zostanie zapamiętany jako dzień chwały japońskiej marynarki i lotnictwa. Tak przynajmniej może być to odebrane w kraju kwitnącej wiśni, dla którego zaatakowanie Amerykanów i tryumf w Pearl Harbor pokazywały, iż pierwszy etap wojny w tej części świata przebiega po myśli polityków i wojskowych z Tokio. Dla Waszyngtonu był to wstrząs. Choć spodziewano się tam, iż w najbliższym czasie Japonia może przystąpić do ataku, uderzenie na amerykańską bazę morską było zaskoczeniem. Cały świat wstrzymał oddech, obserwując jak mocarstwo z kontynentu północnoamerykańskiego budzi się ze snu i przystępuje do wojny po stronie koalicji alianckiej. Dla Japończyków Pearl Harbor było pierwszym aktem zniszczenia. Nie zamierzali poprzestać na spustoszeniu Floty Pacyfiku, ale kontynuowali swoją ofensywę, korzystając ze sprzyjającej sytuacji strategicznej. Najważniejszy partner Amerykanów, Brytyjczycy, angażowali się w walki w Europie i Afryce, co zmuszało ich do dzielenia sił na mniejsze grupy i koncentrowania uwagi na kilku punktach jednocześnie. To jasno wskazywało, iż posiadłości brytyjskie mogą stać się łatwym łupem dla silnej armii japońskiej wspieranej przez doskonale przygotowaną do boju marynarkę i prężnie działające lotnictwo. W Tokio obawiano się jednak, iż Royal Navy może namieszać w szykach Marynarce Cesarskiej, co było o tyle uzasadnionym twierdzeniem, o ile wciąż uważano, że flota brytyjska przedstawia największą siłę bojową. Nie był to jedyny atut Wielkiej Brytanii. Do obrony posiadłości na Malajach zaangażowano bowiem sporą liczbę żołnierzy, nad którymi czuwać miała potężna twierdza rozmieszczona w Singapurze. Przez lata wyrobiono zdanie, iż właściwie jest ona nie do zdobycia. Odmienne poglądy prezentowali Japończycy, którzy w pierwszych dniach grudnia zaokrętowali 25. Armię w Zatoce Samah i odesłali swoich żołnierzy na Malaje. Do operacji zaangażowano spore siły marynarki wojennej, wśród których na wymienienie zasługuje zespół wsparcia z 7. eskadrą krążowników kontradm. Kurity („Mogami”, „Mikuma”, „Suzuya”, „Kumano” wspierane przez dywizjon niszczycieli) oraz krążownik „Chokai” wiceadm. Ozawy z zespołem osłony, na który składały się siły 2. Floty wiceadm. Kondo dysponującego pancernikami „Kongo” i „Haruna” oraz krążownikami „Atago” i „Takao”. Brytyjczycy doskonale zdawali sobie sprawę z zagrożenia czyhającego na ich bazę morską w Singapurze, wobec czego zdecydowali się na wzmocnienie stacjonującej tam floty. 2 grudnia do bazy przybyły dwa potężne pancerniki: „Prince of Wales” oraz „Repulse”. Nie powiodło się przerzucenie lotniskowca „Indomitable”, ale może to i lepiej, zważywszy na to, jak słabo radzili sobie Brytyjczycy w tym rejonie. Zespołem pancerników dowodził adm. Tom S. V. Phillips, który niemal natychmiast po przybyciu do Singapuru udał się na Filipiny, aby skonsultować swoje zadania z gen. MacArthurem i adm. Hartem. 7 grudnia Phillips był z powrotem w Singapurze, gdzie trwały gorączkowe przygotowania do obrony. Co więcej, w tym czasie było już wiadome, iż do Zatoki Syjamskiej zbliżył się silny zespół japoński. Następnego dnia Japończycy rozpoczęli lądowania na Malajach, które były pierwszym aktem ich morskiej i lądowej ofensywy w tym rejonie. Desant prowadzono w rejonie Singora. Adm. Phillips niemal z miejsca postanowił, iż najrozsądniej jest zaatakować przeciwnika w momencie lądowania, co gwarantowało zaskoczenie i mogło przyczynić się do sukcesu. Jednocześnie uzyskał informacje ostrzegające go o sporej liczbie japońskich bombowców, które mogły zagrozić ewentualnej wyprawie brytyjskiej Royal Navy. Miał jednak upoważnienie Admiralicji do podjęcia działań i zdecydował się na wariant ofensywny, czemu dziwić się nie można. Zdumienie może budzić fakt, iż Phillips lekceważąco oceniał możliwości lotnictwa japońskiego, uważając, iż jego okręty będą w stanie prowadzić skuteczną defensywę w wypadku nagłego ataku powietrznego. W tym czasie wiedział już, iż nie otrzyma odpowiedniego wsparcia od brytyjskich sił lotniczych, co powinno było go zaalarmować. Nadmierna beztroska admirała ustąpiła miejsca chęci szybkiego rozstrzygnięcia starcia z zespołem desantowym. 8 grudnia sprzyjało mu szczęście. Lotnictwo japońskie co i rusz zapuszczało się nad brytyjską bazę morską, śledząc poczynania największych okrętów wroga. Z wywiadu fotograficznego wynikało, iż do 8 grudnia ani „Prince of Wales”, ani „Repulse” nie wyruszyły na poszukiwania nieprzyjaciela. Wtedy pogoda się pogorszyła, a japońscy zwiadowcy przegapili wypłynięcie okrętów brytyjskich. Phillips zabrał ze sobą dwa najsilniejsze okręty oraz cztery niszczyciele: „Electra”, „Express”, „Vampire” i „Tenedos”, co zgodne było z zaleceniami adm. Harta, który rekomendował oddelegowanie czterech jednostek tego typu. Niestety, obiecane wsparcie z Borneo nie nadeszło, a Phillips zmuszony był rozporządzać siłami swojego „Force Z”. Okręty opuściły bazę o 17.35 8 grudnia i udały się na północny-wschód, kierując w stronę japońskich miejsc desantowania. Rankiem 9 grudnia nadal notowano kiepską pogodę, co zmuszało Japończyków do zaprzestania prowadzenia rozpoznania lotniczego. Niezauważone okręty brytyjskie nie niepokojone przesuwały się na północ. Po południu szczęście opuściło „Force Z”. Patrolujący ten rejon japoński okręt podwodny wykrył wyprawę nieprzyjaciela i natychmiast poinformował o tym fakcie dowództwo. Załoga okrętu nie zdecydowała się na zaatakowanie przeciwnika, co było krokiem bardzo przezornym – adm. Phillips nie wiedział, że jego wyprawa została wykryta, a plany ofensywy „Force Z” znane są dowódcom japońskim.
Gdy zespół prowadzony przez adm. Phillipsa zbliżył się na 470 km od Sajgonu po raz kolejny został dostrzeżony przez japoński samolot rozpoznawczy. Tym razem Brytyjczycy nie dali się zaskoczyć i zorientowali się, iż sami stracili element zaskoczenia. Phillips postanowił zawrócić na południe, aby uniknąć spotkania z japońskimi bombowcami. Dowódca brytyjski dość niefortunnie założył, iż nie zostanie dosięgnięty przez ogień lotnictwa przeciwnika, ponieważ to ma mniejszy zasięg. W nocy z 9 na 10 grudnia otrzymał meldunek o desancie Japończyków pod Kuantan, co skłoniło go do skierowania się w tę stronę. Decyzja ta spowodowana była błędnym rozeznaniem sytuacji. Na miejscu okazało się, iż do lądowania nie doszło, o czym informowała załoga wysłanego wodnosamolotu. Phillips tracił cenny czas, a Japończycy coraz lepiej orientowali się w jego poczynaniach. Nie zmienia to faktu, iż także oni popełniali błędy. Gdy o 16.00 do Sajgonu spłynęły meldunki o wykryciu floty nieprzyjaciela, 53 bombowce z 22. Flotylli Powietrznej działającej w ramach 11. Floty Powietrznej szykowały się do ataku na Singapur. Nalot wstrzymano, a bomby pospiesznie zamieniono na torpedy i o 18.00 wypuszczono samoloty z nadzieją odnalezienia „Force Z”. Fatalna pogoda pokrzyżowała plany Japończyków. Maszyny zmuszone były do zawrócenia, nie odnajdując uprzednio celów. W nocy adm. Phillips ponownie zmienił kierunek i obrał kurs na Singapur. O świcie Japończycy wypuścili 10 samolotów, które miały odnaleźć nieprzyjaciela. Mniej więcej o siódmej podniosły się bombowce, które rozesłano w różnych kierunkach. Dowództwo japońskie po części liczyło na sporą dozę szczęścia, w sumie wysyłając 27 bombowców i 61 torpedowców. Łącznie poderwano do boju trzy korpusy powietrzne: „Genzan”, „Mihoro” i „Kanoya”. Krótko po 10.00 samolot podchor. Hoashi nadleciał nad brytyjską wyprawę i natychmiast zaczął słać meldunki do dowództwa. Samoloty bombowe i torpedowe zostały powiadomione o dokładnej lokalizacji Phillipsa, którego zespół znajdował się w tym czasie o 100 km na południowy-wschód od Kuantan. To wystarczyło do naprowadzenia wyprawy lotników japońskich na wroga. O 11.33 spłynęły pierwsze meldunki o dostrzeżeniu nieprzyjaciela, co umożliwiało rozpoczęcie operacji ofensywnej. Jako pierwsza do ataku przystąpiła eskadra bombowców dowodzona przez ppor. Shirai Mihoro w składzie ośmiu maszyn. Adm. Philips nakazał przygotowanie do boju z przeciwnikiem, wciąż uważając, iż ogień jego dział wystarczy do odparcia ataku lotników nieprzyjaciela. Postanowił również, iż jego okręty wykonają zwrot o 50 stopni w prawo, co w późniejszym czasie mocno krytykowano jako działanie pozbawiające Brytyjczyków celności ognia (Z. Flisowski, „Burza nad Pacyfikiem”, str. 146). „Repulse” szybko zostaje trafiony 250-kilogramową bombą. Uderzenie pocisku w pokład powoduje groźny pożar. Załoga dość szybko opanowała zagrożenie, a trafienie bombą nie wpłynęło znacząco na możliwości manewrowe okrętu. Winston Churchill oceniał, iż zmianie nie uległa nawet szybkość pancernika. W wyniku trafienia na „Repulse” naliczono 50 zabitych lub rannych. Chwilę później nad okręty brytyjskie nadleciała kolejna wyprawa, tym razem torpedowców, które wzięły na cel „Prince of Wales”. Załoga sprawnie wymanewrowała osiem torped. Ostatnia, dziewiąta, trafiła w lewą burtę, co spowodowało zmniejszenie prędkości okrętu do 15 węzłów i zacięcie steru. Pancernik zaczął zataczać kręgi i szybko tracił sterowność. „Repulse” miał więcej szczęścia i żadna z posłanych w jego kierunku torped nie sięgnęła celu. W sumie 19 pocisków pędzących tuż pod powierzchnią wody zostało wymanewrowanych przez starszy z pancerników (jego młodość przypadła na okres I wojny światowej, później był odnawiany i unowocześniany). Wkrótce nad „Prince of Wales” nadleciało 26 samolotów Mitsubishi G4M1. Atak torpedowy został przeprowadzony w doskonałym szyku, choć artyleria okrętowa biła w powietrze niemal nieustannie. W tym samym czasie w drodze do „Force Z” była już wyprawa dywizjonu myśliwców z Singapuru, ale odległość była spora, a czasu było mało, co w zasadzie przesądzało wynik starcia brytyjsko-japońskiego. Aż cztery torpedy trafiły w prawą burtę „Prince of Wales”. Gdy okręt ten dogorywał, śmiertelny bój toczył „Repulse”. Początkowo odparto atak ośmiu torpedowców nadciągających od prawej burty. Niestety, znowu dziewiąty samolot udanie zanurkował i trafił pancernik prosto w część kadłubową. Jakby tego było mało, z nieba spadły kolejne maszyny japońskie, które wpakowały cztery kolejne torpedy w burty „Repulse”. O 12.33 pancernik zakończył swój morski żywot. Rozkazy następowały po sobie z szybkością błyskawicy. Złowieszcze: „Opuścić okręt” zwiastowało szybki koniec okrętu. Jak wspomina marynarz D.W. Avery: „Zdecydowałem się i skoczyłem, ale wydawało mi się, że nie jestem w stanie wynurzyć się na powierzchnię. Szedłem w dół, w dół z otwartymi oczami”. Mimo iż okręt zatonął dość szybko, ilość ofiar nie była tak duża, jak mogłoby się wydawać. Z 1309 ludzi zginęło 513 marynarzy. Japończycy, nie zważając na dramat „Repulse”, kontynuowali szaleńcze ataki na drugi z pancerników. Co i rusz do okrętu zbliżały się japońskie bombowce i torpedowce, wyrzucając swój śmiertelny ładunek. Ogółem 33 maszyny, które wpakowały w burty okrętu siedem torped. To przesądziło o losie „Prince of Wales”, który o 13.15 zatonął, biorąc na dno 840 ludzi z 2921-osobowej załogi. Wśród zabitych znalazł się adm. Phillips, który tak nieudolnie pokierował swoją wyprawą. W momencie przegranej zachował się jak prawdziwy bohater i do końca pozostał na mostku, gdzie czekała go pewna śmierć. Ucieczka powiodła się natomiast niszczycielom otaczającym oba tonące pancerniki. Bilans operacji Japończyków był dla floty brytyjskiej druzgocący. Dwa okręty poszły na dno, a podczas obrony udało się zestrzelić ledwie 3 maszyny przeciwnika i uszkodzić dalszych 20. Bitwa pod Kuantan była jedną z większych klęsk Royal Navy podczas tej wojny i w opinii licznych komentatorów położyła kres morskiej hegemonii Korony. S. Roskill twierdzi: „[…] po raz pierwszy od setek lat Royal Navy straciła swą supremację na oddzielnym teatrze wojny morskiej i nie udało się jej owej supremacji odzyskać! Po stracie 'Prince of Wales’ i 'Repulse’ Royal Navy stała się i pozostała odtąd młodszym bratem na Dalekim Wschodzie. I można było rzec, że berło Royal Navy zaczęło przechodzić do United States Navy od godziny 13.20 10 grudnia 1941 roku”. Załamany Winston Churchill miał realne powody do niepokoju. Jego dwa pancerniki, które miały siać spustoszenie na Pacyfiku, zatonęły w ciągu pierwszy kilkunastu godzin operacji i nic nie zwiastowało na to, że na lądzie pójdzie Brytyjczykom lepiej. Gdy 10 grudnia przemawiał przed Izbą Gmin, nie mógł ukryć, iż jest załamany wiadomościami spływającymi z Malajów: „Mam Izbie do przekazania bardzo złe wiadomości. Otrzymaliśmy właśnie raport z Singapuru, że HMS Prince of Wales i HMS Repulse zostały zatopione w czasie prowadzenia działań przeciwko Japończykom na Malajach. Nie posiadamy na ten temat żądnych szczegółowych danych poza informacjami zawartymi w oficjalnym komunikacie japońskim, wedle którego obydwa okręty zostały zatopione w wyniku ataku powietrznego”. Nie ulegało też wątpliwości, iż lotnictwo po raz kolejny pokazało swoją prawdziwą siłę, odsyłając do lamusa przeświadczenie o samowystarczalności wielkich jednostek pływających.
W Japonii zapanowała euforia. Wydawało się, iż teraz wszystko musi iść po myśli dowódców i polityków kraju kwitnącej wiśni. Robert Guillain, który śledził wydarzenia tamtego okresu ze swojej japońskiej placówki, ocenia, iż sukces odniesiony w starciu z flotą brytyjską przyniósł Japończykom niezwykłą ulgę i zatarł ostatnie ślady niepokoju ranka 8 grudnia 1941 roku. „Japońska duma wzbiera z podwójną satysfakcją: z afrontu uczynionego marynarce brytyjskiej, uważanej za znacznie groźniejszą od amerykańskiej, oraz ze skuteczności ciosu – tu już satysfakcja miesza się ze skrywaną radością – zadanego wrogowi, który tym razem nie może się tłumaczyć zaskoczeniem”. Słowa jak najbardziej trafne i doskonale obrazujące sytuację zaistniałą po tragicznych wydarzeniach pierwszego tygodnia grudnia 1941 roku. O ile Amerykanie do wojny nie byli przygotowani i mogli tłumaczyć swoje wcześniejsze porażki absolutnym zaskoczeniem i sprawnym przeprowadzeniem akcji przez flotę i lotnictwo przeciwnika, o tyle w przypadku Brytyjczyków, zahartowanych już w boju, można bez problemów powiedzieć o beztrosce, która wpakowała silne okręty Royal Navy pod ogień Japończyków. Był to jednak dopiero początek rozgrywki, która swój finał miała znaleźć w kilka lat później. Używając nieco sportowych porównań, Japończycy przełamali serwis Brytyjczyków, którzy z zapałem polowali na asa. Ten gem zmuszeni byli oddać rywalowi, jednak do końca rozgrywki było daleko, a w ostatecznym rachunku zwycięstwo przypadło parze, niekoniecznie deblowej, Londyn-Waszyngton.
Fotografia tytułowa: zatopienie pancernika HMS „Prince of Wales” na obrazie Terence’a Cuneo’a. Źródło: Wikimedia/The National Archives, domena publiczna.