Sprawa zbrodni katyńskiej przez blisko pięćdziesiąt lat była jednym z głównych powodów, względem których naród polski oczekiwał wyjaśnień od strony sowieckiej. Dyktatura komunistów w odbudowanej po zakończeniu II wojny światowej Polsce Ludowej uniemożliwiała głośne wyrażanie poglądów na temat rzekomego masowego morderstwa polskich oficerów dokonanego przez NKWD. Choć wszystkie fakty wskazywały na to, że za zbrodnią katyńską stały stalinowskie służby, temat ten był sprytnie przemilczany, najpierw przez propagandę sowiecką w okresie trwania II wojny światowej, następnie przez polskich komunistów, którzy nie chcieli narażać się Moskwie poprzez wydawanie sądów godzących we współpracę „bratnich narodów”. Mimo iż prawdy oczekiwał cały naród polski, komuniści nie chcieli jej wyjawienia. Nie mieli też innych planów. Jednoczyć naród w walce przeciwko Związkowi Radzieckiemu poprzez poddawanie mu pod osąd zbrodni reżimu Stalina? Nie, nawet mimo krytyki dyktatora przeprowadzonej po jego śmierci, głoszenie haseł „ludobójstwa” i „zakłamania”, było nie do pomyślenia w powojennej Polsce, która w trakcie II wojny światowej utraciła nie tylko ogrom ludności, ale i suwerenność, oddając się pod kuratelę ZSRR i partii komunistycznej. Niestety, propaganda komunistyczna zabraniała powracania do tak drażliwych tematów, co spowodowało, że ludność Polski i świata przez czterdzieści siedem lat od podania przez niemieckie radio informacji o znalezieniu masowych grobów musiała czekać na oficjalne przyznanie się Sowietów do tak odrażającego czynu.
Przez ten czas komuniści mamili Polaków informacjami, jakoby groby polskich oficerów były efektem zbrodniczej działalności Niemców. Istnieją dokumenty, z których jasno wynika, iż władze PRL nie przekazywały do wiadomości publicznej informacji dotyczących Katynia. W dodatku do gazety „Nasz Dziennik” z dnia 12 kwietnia 2003 roku przeczytać możemy, iż wytyczne dla działaczy partyjnych były jednoznaczne w kontekście odniesień do zbrodni katyńskiej:
„Przy ocenie materiałów na temat śmierci polskich oficerów w Katyniu należy kierować się następującymi kryteriami:
1. Nie wolno dopuszczać jakichkolwiek prób obarczania Związku Radzieckiego odpowiedzialnością za śmierć polskich oficerów w lasach katyńskich.
2. W opracowaniach naukowych, pamiętnikarskich, biograficznych można zwalniać sformułowania w rodzaju 'rozstrzelany przez hitlerowców w Katyniu’, 'zmarł w Katyniu’, 'zginął w Katyniu’. Gdy w przypadku użycia sformułowań w rodzaju 'zginął w Katyniu’ podawana jest data śmierci, dopuszczalne jest jej określanie wyłącznie po lipcu 1941 r.
3. Należy eliminować określenie 'jeńcy wojenni’ w odniesieniu do żołnierzy i oficerów polskich internowanych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r. Właściwym określeniem jest termin 'internowani’. Mogą być zwalniane nazwy obozów: Kozielsk, Starobielsk, Ostaszków, w których byli internowani polscy oficerowie, rozstrzelani później przez hitlerowców w lasach katyńskich.
4. Nekrologi, klepsydry, ogłoszenia o nabożeństwach zgłoszonych w intencji ofiar Katynia oraz informacje o innych formach uczczenia ich pamięci mogą być zwalniane wyłącznie za zgodą kierownictwa Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk.
Niniejszy zapis przeznaczony jest wyłącznie do wiadomości cenzorów. Przy ewentualnych wykroczeniach nie wolno się na niego powoływać ani ujawniać jego istnienia. (14 I 1975 r.)”.
Tak oto rozwiązano sprawę ludzkiej pamięci, która nie zapomniała o zbrodni sprzed lat. Nawet komunistom, mistrzom propagandy i matactw nie udało się pogrzebać na zawsze polskich żołnierzy pomordowanych w Lasku Katyńskim.
Był 13 kwietnia 1990 roku. Prezydent ZSRR, Michaił Gorbaczow, zdecydował się na przemówienie, w którym przyznał się do głęboko skrywanej tajemnicy narodu sowieckiego. Skrywanej przez niemalże pół wieku, pomimo wielu dowodów i relacji jednoznacznie wskazujących, iż za zbrodnię popełnioną na początku lat czterdziestych XX wieku odpowiada NKWD oraz Stalin, który wydał rozkaz likwidacji polskich wojskowych przebywających w radzieckich obozach dla oficerów. Specjalne oświadczenie opublikowała nazajutrz agencja prasowa TASS, szokując świat wyznaniem skrzętnie skrywanej prawdy. Trzy lata wcześniej utworzona została specjalna polsko-radziecka komisja, której głównym zadaniem było zbadanie historycznych wzajemnych relacji obu narodów. Pod przykrywką historycznej działalności naukowcy mieli odkryć kulisy zbrodni katyńskiej. Wreszcie prawda została ujawniona, a strona polska otrzymała część dokumentacji dotyczącej całej sprawy. 14 października Sowieci przekazali prezydentowi Polski, Lechowi Wałęsie, (z polecenia nowego prezydenta Rosji, Borysa Jelcyna) kopię dokumentów zamkniętych w tak zwanej teczce specjalnej numer 1, która zawierała informacje dotyczące wymordowania polskich oficerów w 1940 roku. Większą część dokumentacji Sowieci zniszczyli, jednakże teczka specjalna nr 1 pozostała jako namacalny dowód ich zbrodni.
Gdy 30 lipca 1941 roku premier Rządu RP na Emigracji i Naczelny Wódz generał Władysław Sikorski podpisywał układ Sikorski-Majski, w Londynie rozgorzała dyskusja, czy faktycznie winien on był to zrobić. Polscy ministrowie podzielili się na dwa obozy. Kilku z nich zdecydowanie potępiło szefa rządu i zapowiedziało dymisję. Wydawało się jednak, iż w ówczesnej sytuacji polityczno-militarnej wykonanie tego gestu było niezbędne do pełnej kooperacji w łonie państw alianckich. Stosunki polsko-radzieckie zostały nawiązane, a impas we wzajemnych relacjach przełamany. Do tego Polacy zdobywali sobie poparcie Winstona Churchilla, który był orędownikiem polubownego załatwienia problemu sowieckiej agresji na Polskę z 17 września 1939 roku. Krytycy Sikorskiego zdawali sobie sprawę, iż strona polska pozbawia się kluczowego argumentu, puszczając w niepamięć przewiny Sowietów. W ten oto sposób sankcjonowano tamten najazd, a Polacy otrzymywali niewiele – mgliste gwarancje wschodniej granicy, których nikt na piśmie nie chciał potwierdzić. Okazało się, że koalicja aliancka wzbogaciła się o nowego, potężnego sojusznika, który miał wkrótce odegrać kluczową rolę w rozgromieniu armii hitlerowskiej na froncie wschodnim. Polacy zyskiwali nietypowego sprzymierzeńca, przy czym wydawało się, iż układ polsko-radziecki jest wyjątkowo krzywdzący dla poszkodowanej we wrześniu 1939 roku strony polskiej.
W późniejszym okresie wzajemne relacje obu stron układały się różnie – raz było lepiej, raz gorzej. Coraz to nowe kryzysy narastały i były stopniowo wyciszane przez Sowietów i Brytyjczyków, którym nie w smak był rozłam wśród koalicjantów. Szczególne kontrowersje wzbudziła sprawa nagłego zniknięcia polskich oficerów więzionych po zakończeniu kampanii wrześniowej w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Wielokrotnie strona polska zwracała się z zapytaniem do Józefa Stalina i radzieckiego ministra spraw zagranicznych, Wiaczesława Mołotowa, z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Niestety, Polacy otrzymywali mgliste zapewnienia, iż rzekoma amnestia z lipca 1941 objęła także tych żołnierzy i albo pozostali oni na terenie ZSRR, albo niedługo powrócą z przymusowej emigracji. Sowietów nie dziwił także fakt nagłego urwania korespondencji z Polakami, którzy niegdyś regularnie pisywali do rodzin i przyjaciół pozostających na wolności. Wkrótce Stalin i Mołotow zmienili strategię tłumaczenia się i przedstawili Polakom hipotezę, wedle której oficerowie Wojska Polskiego… uciekli do Mandżurii. Teoria ta była mocno naciągana, co coraz bardziej niepokoiło Sikorskiego i dowódcę Armii Polskiej w ZSRR, gen. Władysława Andersa. Obydwaj naciskali na sowieckich adwersarzy, dociekając prawdy. Było bowiem oczywiste, iż strona sowiecka sprytnie przemilczała część faktów i ukrywa niewygodne informacje. Pytania stawiane przez Polaków pozostawały bez odpowiedzi. Międzynarodowe interwencje w tej sprawie nie przyniosły rezultatu, Sowieci nadal bezkarnie mogli kłamać i opowiadać sojusznikom wyssane z palca historie. Do czasu… Apogeum zaostrzenia stosunków polsko-sowieckich przyszło w kwietniu 1943 roku. 13 dnia tego miesiąca niemiecka radiostacja podała wiadomość, iż na terenie Lasku Katyńskiego zostały odnalezione masowe groby polskich oficerów rozstrzelanych przez Sowietów podczas okupowania tych rejonów przez Armię Czerwoną. Polski Rząd na Emigracji z dystansem odniósł się do sensacyjnych doniesień geobbelsowskiej propagandy, traktując to początkowo jako kolejną próbę rozbicia koalicji alianckiej. Mimo to w Londynie rozpoczęły się burzliwe dyskusje, gdyż przy okazji przypadkowego odkrycia niemieckich żołnierzy i nagłośnienia sprawy przez nieprzyjaciela, rozwiązana została zagadka zniknięcia kilku tysięcy polskich oficerów. Wszyscy zdawali sobie sprawę, iż w tej sytuacji winą za wymordowanie Polaków obarczyć należy albo Sowietów, albo Niemców. W tym drugim wypadku można by mówić o świetnie zorganizowanej operacji, która wbijała klin w niejednolitą strukturę alianckiego sojuszu. Gdyby jednak sprawdziła się pierwsza z opcji… Nagle wyszła na jaw mroczna tajemnica skrywana przez Stalina maskującego masową zbrodnię bzdurnymi opowieściami. W tej sytuacji Polakom nie zostało nic innego, jak sprawdzić owe doniesienia, chociaż Rząd Polski na Emigracji wyraźnie zaznaczył, iż jego celem nie jest wykazanie zaufania względem niemieckiej propagandy, ale zwykłe sprawdzenie doniesień wroga, który w przeszłości niejednokrotnie starał się prowadzić oszczerczą kampanię względem sprzymierzonych. Trudno się dziwić dyplomatycznym wybiegom Polaków. Nie chcieli drażnić silniejszych sojuszników, którzy trzymali w swoich rękach polityczne karty. Tymczasem Berlin zapewniał, iż operacja mordowania Polaków musiała odbyć się wiosną 1940 roku, a więc wtedy, gdy na tych terenach byli czerwonoarmiści. 15 kwietnia na oskarżenia odpowiedziało Radzieckie Biuro Informacyjne, które w ostrych słowach skomentowało doniesienia niemieckiego odpowiednika ze stolicy Rzeszy. Na potrzeby sytuacji wymyślono w Moskwie, iż komunikaty „nie pozostawiają żadnych wątpliwości co do tragicznego losu dawnych polskich jeńców wojennych, którzy znajdowali się w 1941 roku w rejonach położonych na zachód od Smoleńska na robotach budowlanych i wraz z wieloma ludźmi radzieckimi, mieszkańcami obwodu smoleńskiego, wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie roku 1941, po wycofaniu się wojsk radzieckich z rejonu Smoleńska. Nie ulega żadnej wątpliwości, że goebbelsowscy oszczercy usiłują teraz za pomocą kłamstw i oszczerstw zatrzeć krwawe zbrodnie zbirów hitlerowskich”. Sikorski był zdezorientowany. Postanowił zwrócić się do Anglików. Pytany o radę Churchill przychylił się do opinii Sowietów. Nazajutrz Polacy wysłali do Genewy wniosek o zbadanie grobów katyńskich i rzucenia światła na wydarzenia ostatnich dni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w tym samym czasie do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża spłynęła podobna prośba, tyle że niemiecka. Wywołało to niemałe zamieszanie w szeregach aliantów, a stronie sowieckiej oczywiście dostarczyło możliwości do snucia dalszych teorii spiskowych. Polaków oskarżono bowiem o współdziałanie z hitlerowcami i prowadzenie oszczerczej kampanii przeciwko Związkowi Sowieckiemu. 21 kwietnia Stalin zakomunikował Churchillowi, iż „postępowanie rządu polskiego wobec ZSRR w ostatnich czasach rząd radziecki uważa za całkowicie nienormalne i naruszające wszelkie zasady i normy przyjęte w stosunkach między dwoma państwami sojuszniczymi”, co oczywiście dostarczyło pretekstu do dalszych działań. Sikorski, mimo namów Anthony’ego Edena i Churchilla, nie wycofał prośby z Genewy, a w Moskwie Sowieci przyszykowali kolejny błyskotliwy fajerwerk propagandowy, wręczając ambasadorowi polskiemu Romerowi notę, w której zrywano stosunki dyplomatyczne między obydwoma gabinetami (noc z 25 na 26 kwietnia). Anglosasi, którzy mogli być ostatnią deską ratunku dla Polaków, nie zdecydowali się na zaangażowanie dyplomatyczne. Taki stan rzeczy, z niewielkimi tylko inicjatywami, miał przetrwać jeszcze wiele lat.
Zwrócenie się Polaków do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i związane z tym załamanie stosunków polsko-radzieckich Anglicy i Amerykanie potraktowali jako samowolną inicjatywę Władysława Sikorskiego godzącą w Związek Sowiecki. Ambasador amerykański przy rządzie polskim, Anthony Drexell-Biddle, w ostrych słowach skomentował posunięcia premiera. Najbardziej zaś ubodło go to, iż Sikorski nie skonsultował swojej decyzji z mocarstwami zachodnimi. Co więcej, ambasador amerykański chciał wykazać, iż teraz Rząd Polski na Emigracji oczekuje ratunku ze strony mocarstw zachodnich. Podobne wnioski wyciągnęli z całego zajścia Brytyjczycy, choć od tej zasady znalazły się i wyjątki. Ambasador brytyjski przy rządzie polskim, Owen O’Malley, nie starał się dotykać bolesnej sprawy konfliktu z Moskwą, lecz próbował wyjaśnić zagadkę odkrytych przez Niemców grobów. Sporządził nawet raport, który 24 maja przekazał Anthony’emu Edenowi. Z jego treści jasno wynikało, że za zbrodnią stał reżim Stalina. Dokument ten nie został jednak ujawniony i dopiero po kilkudziesięciu latach miał ujrzeć światło dzienne. Ważnym jednak jest, iż w tych ciężkich chwilach, gdy ważyły się losy współpracy polsko-sowieckiej, Brytyjczycy i Amerykanie nie zdecydowali się na poparcie Rządu Polskiego na Emigracji, ponosząc tym samym odpowiedzialność za wieloletnie ukrywanie zbrodni przez ZSRR. Wiosna 1943 roku stanowiła przełom dla gabinetu Sikorskiego, który po raz kolejny zmuszony był zmagać się z poważnym kryzysem. I tym razem kontrowersji dostarczył niechciany przez Polaków sprzymierzeniec, jakim był Związek Sowiecki. Niestety, strona polska miała stosunkowo małą siłę przebicia i w porównaniu do Związku Sowieckiego niewiele znaczyła w koalicji alianckiej. Co więcej, wszystko to rozegrało się niemalże nazajutrz po największych sukcesach Armii Czerwonej na froncie wschodnim, gdzie niepokonany niegdyś Wehrmacht ponosił teraz spektakularne porażki. Przede wszystkim zaś w kilka miesięcy po Stalingradzie, bitwie przełomowej, która w efektywny i efektowny sposób pokazała, jak wielką potęgą militarną dysponuje Stalin. Wszystko to złożyło się na wielką niesprawiedliwość, jaką były oskarżenia kierowane w stronę Polaków (chociażby posądzenie o współpracę polsko-niemiecką czy zdradę sprzymierzonych). Jak widzieliśmy, dopiero po czterdziestu siedmiu latach byli koalicjanci wyjaśnili sobie wszystkie nieścisłości, chociaż niewielu było już takich, którzy pamiętali kwietniowe zamieszanie i reperkusje względem narodu polskiego i jego politycznych przedstawicieli w Londynie.
Do końca wojny stosunki polsko-radzieckie były niezwykle napięte. Mimo iż łączność dyplomatyczna w końcu została przywrócona, okazało się, iż sojusznik radziecki nie ma zamiaru traktować Rządu Polskiego na Emigracji jako równorzędnego partnera. Idealnym przykładem na nietolerancję we wzajemnych stosunkach było chociażby instalowanie kolejnych komunistycznych organizacji, których głównym zadaniem było przejęcie władzy po zakończeniu działań zbrojnych na terenie Polski. Co więcej, Sowieci nie zawahali się użyć swych sił przeciwko Polskiemu Podziemiu działającemu pod rozkazem londyńskiego rząd. Żołnierze Armii Krajowej traktowani byli w podobny sposób, jak wojacy nieprzyjaciela i zamiast stać się partnerem w wyzwalaniu ziem polskich, byli przez Sowietów zwalczani wszelkimi środkami. Jakby tego było mało, NKWD zorganizowało akcję przeciwko przywódcom Polskiego Podziemia, porywając szesnastu z nich i stawiając przed marionetkowym trybunałem, który oskarżył ich m.in. o działalność antyradziecką. Na nic zdały się protesty dyplomatyczne Polskiego Rządu na Emigracji – mocarstwa zachodnie jeszcze raz mało energicznie zabrały się do rozwiązania zaistniałego problemu i niewiele wskórały. Konferencje Wielkiej Trójki także ugodziły w dobro polskiego narodu, w praktyce oddając ojczyznę Polaków pod hegemonię Sowietów i systemu komunistycznego. Dyplomaci polscy, oczywiście ci zgromadzeni wokół legalnych władz londyńskich, starali się kilkukrotnie interweniować, sprzeciwiając się nierównorzędnemu traktowaniu sojuszników znad Wisły. Niewiele osiągnęli. Szczególnym wyrazem lekceważenia polskich działaczy był proces przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze, podczas którego Polacy dążyli do rozwiązania sprawy katyńskiej. Alianci zbagatelizowali całą sprawę, a o zajście w Chatyniu (sic!) strona sowiecka oskarżyła Niemców. Jeszcze przez kilka lat po wojnie Brytyjczycy i Amerykanie starali się nie powracać do drażniącej kwestii, aby nie psuć sobie stosunków ze Związkiem Radzieckim. Dopiero w dobie postępującej Zimnej Wojny Stany Zjednoczone zrehabilitowały się nieco, powołując w 1951 roku Komisję Izby Reprezentantów USA ds. Katynia, która orzekła, iż sprawa winna zostać przedstawiona na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Niestety, ten postulat nie został zrealizowany. Krytykując Amerykanów i Brytyjczyków za brak zdecydowanych działań przeciwko katyńskim zbrodniarzom, należy jednak wspomnieć, iż w okresie II wojny światowej koalicja aliancka nie mogła sobie pozwolić na rozbieżności i drażliwe kwestie, które rzutowałyby na sojusz trzech mocarstw. Franklin Delano Roosevelt wręcz zabraniał publikacji ukazujących w złym świetle Sowietów, aby przypadkiem nie drażnić Stalina, który w tym czasie był jego największym sprzymierzeńcem. Dlatego też hańbiąca działalność, a raczej brak działalności, władz amerykańskich i brytyjskich znajduje pewne usprawiedliwienie. Czy jednak przemilczenie masowej zbrodni reżimu Stalina i tuszowanie jej przez kilkadziesiąt lat było odpowiednią ceną za sojusz ze Związkiem Sowieckim?
17 września 1939 roku, zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow, Armia Czerwona zaatakowała wschodnie rubieże Rzeczpospolitej, wspierając natarcie armii niemieckiej atakującej od zachodu. Wojsko Polskie załamało się, nie będąc w stanie obronić kraju przed zmasowanym uderzeniem dwóch przeciwników walczących na frontach po obu stronach kraju. Kampania wrześniowa skończyła się porażką Polaków, a co za tym idzie do niewoli powędrowały dziesiątki tysięcy żołnierzy, w tym również i tych pojmanych i aresztowanych przez czerwonoarmistów. W specjalnie wydzielonych obozach w Kozielsku k. Briańska, Starobielsku nad rz. Ajdar i Ostaszkowie skupiono blisko 15 tys. polskich żołnierzy, z których gros stanowili oficerowie i podoficerowie Wojska Polskiego w liczbie 8700. W obozie w Kozielsku kierowanym przez mjr NKWD Koralowa znalazło się 5 tys. osób, z czego 4,5 tys. oficerów. W Starobielsku (kpt. NKWD Bierieżkow) 3,8 tys. i praktycznie wszyscy mieli stopień oficerski. Z kolei w Ostaszkowie kierowanym przez mjr NKWD Borysowca znalazło się 6,3 tys. żołnierzy, przede wszystkim z Korpusu Ochrony Pogranicza, w tym 400 oficerów. Sowieci stopniowo badali nastroje Polaków, starając się dowiedzieć, czy możliwa jest ich rusyfikacja i komunizacja. W związku z tym przeprowadzono specjalną ankietę, która zawierała pytanie dotyczące tego, gdzie po wojnie pragną udać się przepytywani żołnierze. Zdecydowana większość opowiedziała się za powrotem do okupowanego ówcześnie kraju i tylko nieliczni stwierdzili, iż swoją przyszłość wiążą z pozostaniem na terenie Związku Sowieckiego. Ci, którzy zadeklarowali chęć pozostania, uznani zostali przez NKWD za przydatnych i dlatego też przeniesiono ich do innych obozów. Ich droga prowadziła przez Pawliszczew Bor koło Kaługi oraz Griazowiec koło Wołogdy. Było ich w sumie 448. Część z niech trafiła później do armii Andersa, a następnie wyjechała z ZSRR podczas prowadzonej ewakuacji. Bardzo niewielu zdecydowało się na pozostanie w Związku Sowieckim i wstąpienie w przyszłości do kolejnych polskich sił na terenie ZSRR, tyle że już organizowanych przez sympatyzujący z komunistami Związek Patriotów Polskich. Pozostali jednak zmuszeni byli oczekiwać w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Choć nie zdawali sobie z tego sprawy, ich patriotyczny wybór był wstępem do tragicznych wydarzeń. Początkowo polscy więźniowie mieli możliwość korespondowania z rodzinami i znajomymi przebywającymi na wolności. Listy z obozów docierały regularnie i nic nie zapowiadało, iż kontakt ten ma nagle się urwać. Latem 1940 roku wiadomości przestały przychodzić. Spowodowało to uzasadnione zaniepokojenie dotychczasowych adresatów, którzy nie wiedzieli, co stało się z nadawcami setek listów przychodzących ze Związku Sowieckiego. Niepokój ten nasilał się wraz z upływającym czasem, gdyż zerwanie kontaktu mogło oznaczać najgorsze.
5 marca 1940 roku na najwyższych szczeblach władzy ZSRR zapadła decyzja o zlikwidowaniu polskich jeńców wojennych. Biuro Polityczne KC WKP(b) uzasadniało to słowami:
„[Rozstrzelanie] bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów […] członków różnych kontrrewolucyjnych organizacji szpiegowskich i dywersyjnych”.
Autorem pomysłu zlikwidowania Polaków bez sądu był ówczesny Ludowy Komisarz Spraw Wewnętrznych ZSRR, Ławrientij Beria. Pod dokumentem podpisali się czołowi działacze Związku Radzieckiego, Stalin, Woroszyłow, Mołotow i Mikojan. Po kilkunastu dniach wydany został oficjalny rozkaz sygnowany podpisem Berii, który zapoczątkował krwawą likwidację kolejnych obozów. A rozpoczęto ją 3 kwietnia 1940 roku w Kozielsku. Więźniów formowano w transporty, które odchodziły z obozów co 2-3 dni. 5 kwietnia Sowieci przystąpili do likwidacji obozów w Starobielsku i Ostaszkowie. Wszystko odbywało się systematycznie i bardzo… sprawnie. Oficer NKWD zbierał pewną grupę Polaków, nakazując im zabrać ze sobą rzeczy osobiste i udać się w stronę przygotowanego transportu. Pakowano ich do samochodów więziennych, ciężarówek pod silną eskortą enkawudzistów. Początkowo wywożeni Polacy sądzili, iż chodzi o ich rychłą repatriację i nic im nie grozi. Dopiero na widok strażników uzbrojonych po zęby i nie przebierających w środkach odzywała się żołnierska czujność. Następnie żołnierzy ładowano do pociągu, który odchodził w nieznanym kierunku. Transport odbywał się w katastrofalnych warunkach. Jeńców stłoczono w ciasnych przedziałach, kilkukrotnie przekraczając normę ilości pasażerów. Pociąg zatrzymywał się w Gniazdowie, skąd zabierał ich specjalny autobus więzienny. Stamtąd autobus kierował się szosą na Katyń, gdzie rozciągała się ładna polanka. Niestety, tutaj kończyła się podróż polskich oficerów. Jeden z żołnierzy zdążył zanotować w pamiętniku: „Przywieziono mnie gdzieś do lasu, coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godzina 6.30, pytano mnie o obrączkę, zabrano ruble, pas główny, scyzoryk…”. Relację tę zostawił po sobie mjr Adam Solski, tuż przed śmiercią. Na polanie wykopany był głęboki dół. Polacy mieli zająć miejsce na jego brzegu i uklęknąć. Opornych kneblowano (niektórych nawet trocinami!) i związywano im ręce. Często oprawcy zakładali ofiarom worki na głowy. Śmierć odbywała się przez pojedynczy strzał w tył głowy z niedużej odległości z pistoletów niemieckiej marki Walther kal. 7,65, zapewne sprowadzonych przez radzieckich szpiegów na terenie Rzeszy. Typowa egzekucja. Następnie ciała spychano do rowu i układano w stosy. I tak przybywały kolejne transporty. Z Moskwy przesyłano do obozów starannie dobrane listy nazwisk. Ci, którzy się na nich znaleźli wkrótce mieli spocząć w masowej mogile. W tym samym miejscu, zwanym przez miejscową ludność Laskiem Katyńskim, spoczywały ofiary bolszewickiej rewolucji i prześladowań z lat dwudziestych. Polaków ułożono w ośmiu potężnych dołach, które po zakończeniu likwidacji zostały zasypane i starannie ukryte. Zresztą Sowieci nie musieli się obawiać, iż zbrodnia ujrzy światło dzienne, gdyż był to prywatny teren NKWD i cywile nie mieli tam wstępu. 13 maja 1940 roku zakończono makabryczną operację. Ogółem w Katyniu spoczęło 4400 oficerów polskich. Poszukiwania pozostałych jeńców, więzionych przede wszystkim w Starobielsku i Ostaszkowie zakończyły się dopiero w 1991 roku, kiedy to odkryto kolejne masowe mogiły w Charkowie i Miednoje. W sumie znalazło się tam 22 tys. ludzi. Relację z transportu do Gniezdowa znamy dzięki wspomnieniom Stanisława Swianiewicza, który dotarł do ostatniego peronu likwidowanych w Katyniu, jednakże został stamtąd zabrany przez NKWD i wywieziony do Moskwy. Swoich kolegów, w ich ostatniej drodze, obserwował przez dziurę w ścianie jednego z wagonów. Po wojnie odważył się ujawnić przerażającą prawdę związaną z działalnością NKWD. Oprawcy nie przyznali się do tego strasznego czynu. Być może jeszcze w maju 1940 roku zostali zamordowani przez swoich kolegów z NKWD, co umożliwiało Sowietom zatarcie wszelkich śladów po Polakach i masowej zbrodni.
Po odnalezieniu przez Niemców mogił rozpoczęto ekshumację zwłok. Zidentyfikowano 2914 ciał, w tym zwłoki gen. Bohatyrewicza, Mińkiewicza, Smorawińśkiego, adm. Czernieckiego, 100 pułkowników, 300 majorów i oficerów niższych stopni. Kwiat polskiej wojskowości i inteligencji, gdyż w okresie pokoju większość z rozstrzelanych pełniła ważne funkcje jako cywile. Wśród pomordowanych była jedna kobieta – ppor. Janina Lewandowska zwana „Janką”. Najpewniej jej śmierć nastąpiła 21 lub 22 kwietnia 1940 roku, w dniu 32 urodzin… Nikt nigdy ze strony Rosjan, a wcześniej Sowietów, nie przeprosił za zamordowanie tysięcy Polaków. Do dzisiaj nie znalazł się ktoś, kto przyznałby, iż los polskich więźniów w ZSRR był po prostu tragiczny. Słuszne były obawy gen. Andersa, który 15 kwietnia 1943 roku mówił: „Uważam za konieczne wystąpienie Rządu w tej sprawie, celem uzyskania oficjalnych wyjaśnień sowieckich, tym bardziej że nasi żołnierze są przekonani, że i reszta naszych ludzi w Sowietach zostanie zniszczona”. Miał rację – wielu zginęło, wielu zaginęło bez wieści. Wielu nigdy nie wróciły na ojczyste ziemie. I nawet teraz, w kilkadziesiąt lat po dokonaniu zbrodni katyńskiej, wielu wciąż cierpi z powodu ogromu zniszczeń wśród ludności polskiej na „nieludzkiej ziemi”.