Zbigniew Blichewicz „Szczerba” – zapomniany bohater Powstania

„Próbowałem żyć, nie potrafię” – napisał tuż przed śmiercią, 16 października 1959 roku, w swoim mieszkaniu w Monachium pracownik Radia Europa, Zbigniew Blichewicz, ps. „Szczerba”. Oprócz butelki whisky i pustej fiolki po środkach nasennych znaleziono przy nim list adresowany do kolegi, tak jak on kawalera Virtuti Militari, Tadeusza Chciuka „Celta”, a w nim prośbę, aby doprowadził on do wydania jego wspomnień z Powstania Warszawskiego. Tak rozstał się ze światem zapomniany, jeden z największych bohaterów Powstania Warszawskiego, obrońca Starówki, porucznik „Szczerba”. Jego kolega nie spełnił tej prośby. Być może, po zapoznaniu się z maszynopisem, przestraszył się tego, co tam znalazł. Już sam podtytuł książki: „Dni krwi i chwały, czy obłędu i nonsensu” musiał szokować w 1959 roku, zwłaszcza na tle innych wspomnień. Ale, jak pisze Szczerba, Powstanie mitów nie potrzebuje i obroni się bez nich.

A z mitami „Szczerba” rozprawia się samodzielnie, w tym z mitem o sobie samym. Relacjonuje powstanie tak, jak je postrzegał. Już po tygodniu, w emocjonalnej rozmowie z dowódcą batalionu „Bończa”, kapitanem „Bończą”, dowiaduje się, że Powstanie nie ma szans na zwycięstwo, bo, jak twierdzi „Bończa”, „mamy same blotki”. Na pytanie „Szczerby”, dlaczego więc walczy, odpowiada krótko: „Bo tak trzeba”. To właśnie wtedy powstaje słynny wiersz „Ziutka”, chłopaka z „Parasola”, w którym pisze on: „Czekamy na ciebie czerwona zarazo”. Wiersz, który tak dosadnie pokazuje cały tragizm powstania. Zwycięstwo możliwe było bowiem tylko wtedy, gdy Rosjanie wejdą do Warszawy. A to oznaczało, że jeśli Polaków nie wymordują Niemcy, to zgniją w lochach NKWD. Pamiętano bowiem, jak przebiegała „Burza” na Kresach. Szczerba bardzo szybko to zrozumiał. A po wojnie, gdy wyszedł już z oflagu, zrozumiał coś jeszcze. Coś, o czym tak napisze: „Anglosasi ze swoim cynizmem byli gorsi od Hitlera i Stalina razem wziętych”. Bo to przecież oni oddali Polskę w objęcia Stalina już w Teheranie. „Zapomnieli” jednak powiadomić o tym Polaków. Byli im jeszcze przecież potrzebni w tej wojnie.

Jak brygada Sosabowskiego, o której wszyscy mówili, że pewnego dnia, gdy wybuchnie powstanie, jednostka właśnie tam zostanie użyta. Na prośbę Anglików została jednak wykorzystana przez nich i rozbita pod Arnhem. W dodatku zrzucono na nią całą winę za klęskę tej operacji. Musieli oni walczyć o swoje dobre imię ponad 50 lat po wojnie! Na wielką uroczystość z udziałem królowej holenderskiej przyjdzie już jednak tylko  garstka staruszków, płaczących ze szczęścia i żalu, że tego momentu nie dożyli już ich koledzy. Na czele tej walki o dobre imię naszej brygady przez lata całe stała kobieta, wokół której domu lądowała nasza brygada. To właśnie w jej domu zorganizowano punkt opatrunkowy, a wielu naszych rodaków konało, trzymając ją za rękę i powierzając jej ostatnie słowa, których zrozumieć nie mogła.

Zbigniew Blichewicz (fotografia za: Finna).

Był taki jeden moment Powstania, chwil kilka, że ludzie uwierzyli, że są w stanie jeszcze odwrócić losy walki. To był nalot blisko 100 samolotów alianckich nad Warszawę. To właśnie wtedy cała ludność Warszawy wybiegła na dachy i ulice, widząc las spadochronów. Wszyscy śmiali się i płakali ze szczęścia, bo byli pewni, że to właśnie Sosabowski ze swoimi żołnierzami przybywa, aby uratować Powstanie. I gdy tak te spadochrony zbliżały się do ziemi, uśmiech na twarzach powstańców gasł, bo nagle okazało się, że to nie ludzie są podwieszeni do spadochronów, a tylko pojemniki. To wtedy zrozumieli, że Powstanie skończy się klęską.

Wspomnienia „Szczerby” pokazują dwa oblicza powstania. To pierwsze najbardziej „święte”, to okres walki na Starówce. Tam dokonywano cudów waleczności. To tam narodził się mit „Młodzika”, o którym „Szczerba” powie, że „wart jest 10 żołnierzy”. Odbijał z rąk Niemców katedrę św. Jana.  Po wojnie „Młodzik” nie mógł sobie znaleźć miejsca na ziemi. Był marynarzem, wylądował też w klasztorze. Syndrom powstania ciągle go jednak doganiał. W końcu związał się z kimś, kto mógł go zrozumieć – z sanitariuszką z Powstania.

„Szczerba” przed szturmem na katedrę siedział na barykadzie tyłem do Niemców, narażając się na kule snajpera i z pogardą śmierci przemawiał do żołnierzy. A potem, z ręką na temblaku, rzucił się w wir walki na pierwszej linii. Poprowadził trzy szturmy na katedrę. Gdy na ostatniej odprawie przed odwrotem kanałami pada pytanie, kto będzie bronił ostatniego skrawka Starówki, aby umożliwić odwrót kanałami pozostałym, zgłasza się jedynie Szczerba. I broni tych gruzów wokół głazu do końca. Gdy w końcu skrajnie wykończeni żołnierze podchodzą do włazu, zatrzymuje ich żandarmeria i odsyła na koniec kolejki. Widzi to major „Róg” i każe natychmiast przepuścić ich do włazu. Gdy tak zmęczeni, jeden z a drugim znikają we włazie, major „ Róg” z pozostałymi żołnierzami salutują. Scena iście filmowa!

A potem, gdy przetrwali to piekło „Starówki”, „już nigdy nie było tak dobrze jak tam” – napisze „Szczerba”. Wspomnienia nie są laurką powstania. Szczerba pokazuje w nich i głupotę dowódców, którzy bezmyślnie posyłają żołnierzy na śmierć, i rozprawia się, jak pisze, ze swoja legendą. Bez ogródek pisze o tym, że pił ostro i zdarzało mu się na odprawie być pijanym. Pisze też i o tym, że część ludności cywilnej prosiła ich o to, żeby się poddali, myśląc, że dzięki temu uda im się uratować siebie i bliskich. Nigdy jednak nie pisze złego słowa o przywódcach powstania. Z Borem-Komorowskim spotyka się nawet po wojnie i to jemu właśnie powie, że powstanie mitów nie potrzebuje, że i tak obroni się samo i zajmie w historii poczesne miejsce. Za tą klęskę powstania, oprócz Hitlera i Stalina, obciąża Anglosasów. To oni umyli ręce jak Piłat, jak twierdzi, i są gorsi niż Stalin i Hitler razem wzięci – bo ci pierwsi „zabili ciała, a tamci zamordowali dusze milionów”.

Dzięki wspomnieniom „Szczerby” prawdziwi bohaterowie powstania odzyskują swoje miejsce w historii. Blichewicz prostuje wiele nieścisłości książki Podlewskiego „Przemarsz przez piekło”. To właśnie dzięki niemu jawi się „Młodzik” jako prawdziwy bohater walk o katedrę. A „Baśka-lecę-pędzę” dowie się o nominacji do orderu „Virtuti Militarii dopiero po wydaniu wspomnień” Blichewicza. Jak sam powie, po powstaniu już nikt z uczestników nie będzie nigdy taki sam. Ilu z nich wciąż miało przez lata całe przed oczami wybuch czołgu-pułapki na Starówce, budząc się wiele razy w nocnym koszmarze. Ilu z nich nie mogło się odnaleźć w życiu po wojnie, bo nie mogli się pozbyć syndromu powstania?

Szczerba opisuje tez jeszcze jeden niezwykły moment powstania. Zobaczył w pewnym momencie jak wyprowadzano jeńców niemieckich i rozstrzeliwano. Powstrzymał tę egzekucję, ratując jednego z Niemców z bronią przyłożoną już do skroni. W dowód wdzięczności ten Niemiec był z nim do końca powstania. Jak powie „Szczerba” po latach: „Zwyciężyło wtedy we mnie człowieczeństwo.”

Jeden z najbardziej dramatycznych momentów w tej książce, który na długo pozostanie w mej pamięci, to obraz pary – chłopaka i dziewczyny. W wyniku bombardowania zostali oni uwięzieni w gruzach i odcięci od możliwości ucieczki. Nikt nie był w stanie im pomóc. Czekali aż zbliżający się ogień do nich dojdzie. I tak zginęli razem, ku rozpaczy przyjaciół.

Po wojnie Szczerba, aktor scen wileńskich, na których grał Hamleta, nie mógł znaleźć sobie miejsca na ziemi. W końcu po wielu latach trafił wraz ze swoją żoną do Radia Wolna Europa. Wydawało się, że znalazł w końcu szczęście i tak bardzo mu potrzebną stabilizację. I wtedy spadł na niego cios najgorszy. Jego żona otrzymała wiadomość, że jej matka, z którą była bardzo zżyta, została w bestialski sposób w Polsce komunistycznej zamordowana. Na wieść o tym jej córka wyskoczyła przez okno i się zabiła. „Szczerba”, ogarnięty rozpaczą, ponieważ ślubował jej, że nie będzie żyć dłużej niż ona, jako kawaler Virtuti Militari, musiał dotrzymać raz danego słowa. Tak dopełnił się jego los.

Jego grób, nieopłacany, został w Monachium zniwelowany. Pozostał jego  symboliczny grób w Otwocku. Powinnością państwa powinno być sprowadzenie jego szczątków do Polski. Jego miejsce powinno być na Powązkach. I na końcu Blichewicz zostawia nam niejako na deser swoją filozoficzną rozprawę na temat ludzkiego losu – fascynującą i tragiczną zarazem.

I na koniec słów kilka jak doszło do wydania tej książki. Miałem niezwykłe szczęście, że dzięki Mariuszowi Olczakowi, dyrektorowi AAN, miałem możliwość poznać Andrzeja Rumianka, żołnierza batalionu „Bończa”. To on zebrał wszystkie relacje członków batalionu Bończa. Wśród nich okazał się prawdziwy skarb: „Powstańczy tryptyk” Zbigniewa Blichewicza ps. „Szczerba”.

Wydawca wspomnień „Szczerby”, Andrzej Ryba

Źródła zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe, Powstańcze Biogramy Muzeum Powstania Warszawskiego