Wywiad z Krzysztofem Goluchem – „Polska historia to samograj”

Krzysztof Goluch jeszcze do niedawna był postacią całkowicie anonimową na rynku książkowym. Debiutował powieścią historyczną „Czerwona zaraza”, która pokazała, jak duży potencjał pisarski drzemie w nim jako autorze i historii Polski jako temacie. Nic dziwnego, iż po bardzo dobrze przyjętych dwóch tomach „Czerwonej zarazy” niejako „poszedł za ciosem” i opublikował cztery tomy nowej serii zatytułowanej „W tajnej służbie II Rzeczypospolitej”. Historia, w tym prawdziwi bohaterzy, mieszają się w niej z wydarzeniami i postaciami fikcyjnymi, tworząc niezwykłą mozaikę, w której pierwsze skrzypce grają plastyczne opisy i stylizowane dialogi. O pisarstwie, historii i… fankach Wieniawy-Długoszowskiego Krzysztof Goluch rozmawia z portalem „II wojna światowa”. 

 

WarHist.pl: „Czerwona zemsta” to okres bezpośrednio po zakończeniu II wojny światowej, „W tajnej służbie II Rzeczypospolitej” to z kolei czasy odradzającej się Polski, tuż po I wojnie światowej. Upodobał Pan sobie klimaty powojenne. Konfliktów w naszej historii było wyjątkowo sporo, to i tematów na nowe książki nie zabraknie…

Krzysztof Goluch: Polska historia to samograj, gdyby Amerykanie mieli taką, to zapewne nie wychodzilibyśmy z kina. A u nas, po blisko trzech dekadach wolnej Polski, nie mamy się czym pochwalić. Dobre produkcje można policzyć na palcach jednej ręki. A szkoda. Mi tematów zapewne nie zabraknie. Nie mam szczególnych upodobań, a to, że akcje moich powieści dzieją się pomiędzy wojnami, to czysty przypadek.

 

Co motywowało Pana do napisania „W tajnej służbie II Rzeczypospolitej”? Seria powstała w ekspresowym tempie, a podobno nie jest to koniec.

Skala trudności. Ta powieść to nie tylko walka wywiadów. To także próba odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że u progu XX wieku człowiek zrezygnował z człowieczeństwa. Co pchnęło go w ramiona zbrodniarzy pokroju Hitlera, Stalina i Lenina. Dlatego świat powieściowy jest budowany z pedanterią. Widzimy więc upadek gospodarczy Niemiec. Weterani wojenni są rozczarowani. Bezrobocie, inflacja, nędza. A jednocześnie dekadentyzm elit.

 

Rosja?

Rosja to terror niesłychany. Ludzie się podporządkowują, bo chcą przetrwać. Iwan Saszkin walczy o przetrwanie. Jest mu obojętne, czyim narzędziem będzie. Całe tło jest prawdziwe. Gdy w powieści pojawi się Adolf Hitler, jego mowy będą oparte na notatkach prasowych z tamtego czasu. Tak tworzę.

 

Remigiusz Mróz, który słynie wręcz z masowej produkcji nowych tytułów, ma wypracowany konkretny rozkład dnia, dzięki któremu może tak dużo pisać. Mariusz Borowiak, kolejny z niezwykle płodnych autorów – również trzyma się pewnego schematu. Jak to wygląda u Krzysztofa Golucha?

Mróz produkuje masowo dla czytelnika masowego. Ja również. Staram się, by wszystko to, co przekazuję, było prawdziwe. Opisy miejsc, ubiorów. Pamiętam, ile się zastanawiałem, czy bohaterka może nosić stanik, czy nie? Moja praca, to czytanie pamiętników, gazet, biografii, ale także książek kucharskich, kart dań. To wszystko daje potem efekt. Czytelnik czuje się tak, jakby brał udział w akcji.

 

Skąd zainteresowanie historią? Były jakieś konkretne literackie i historyczne inspiracje?

Nie wiem. To trochę jak z ziarnem. Czasem padnie na dobry grunt, a czasem na skały. Lubię to, co robię i czytelnik to wyczuwa. Jeśli chodzi o inspiracje, to korzystałem z dokumentów UB i AK, prasy rządowej i podziemnej, a nade wszystko ze wspomnień osób starszych. Zwłaszcza mojego śp. dziadka. Wiele epizodów z „Czerwonej zemsty” jest prawdziwych.

 

Wróćmy zatem do „Czerwonej zemsty”. Już pobieżna analiza tekstu pokazuje, iż musiał Pan wykonać kawał roboty, by wejść w klimat tamtych dni i bohaterów – to nie tylko wydarzenia, tło historyczne i charakterne postaci, ale i specyficzny język, dziś trudny do naśladowania.

Sam byłem w szoku, jak dobrze to wyszło. W pewnym momencie zacząłem mówić tym językiem, co irytowało moją rodzinę. Ale dzięki temu wszystko wyszło świetnie. Byłem zdumiony. Ludzie płakali nad tą serią. Zwłaszcza starsi. Dziś moi czytelnicy powiększyli moją wiedzę o tamtym czasie. To nie jest laurka dla podziemia ani dla UB. Starałem się być obiektywny. Partyzanci to też ludzie. Piją. Oglądają się za kobietami.

Wszystkich na głowę bije Emilka…

Emilka trzyma w ryzach tę serię. Pierwotnie miała być ledwie epizodem. Ale się rozmyśliłem. Nie miałem zamiaru wydawać tej serii, więc machnąłem ręką na realizm. Po premierze I tomu chciałem ją uśmiercić. Ale fantastyczna reakcja czytelników kazała mi porzucić ten zamiar.

 

W książce „W tajnej służbie II Rzeczypospolitej” wykreowana rzeczywistość nieustannie miesza się z wydarzeniami historycznymi. Co było trudniejsze: opisywanie zdarzeń fikcyjnych czy przełożenie prawdziwej historii na świat powieści?

Zdecydowanie fikcja. Ja w realiach historycznych czuję się jak u siebie domu. Gorzej idzie mi kreacja bohaterów. Przyznaję się do tego szczerze. Dlatego miałem tak wielkie wątpliwości, czy chcę wydać tę serię. Ale nie mogłem zostawić czytelnika. Brak mi trochę doświadczenia życiowego. Przez co postaciom brakuje rysu psychologicznego. Choć czasem miałem taki zamiar, np. Wiktor. Staram się poprawiać, choć nie wiem, czy to coś da.

 

Jednym z głównych bohaterów „W tajnej służbie II Rzeczypospolitej” jest ulubieniec internautów, Wieniawa-Długoszowski…

W jego przypadku możemy mówić o ulubienicach… Ale znają go jedynie z anegdoty. To była prawa ręka Piłsudskiego. Emisariusz i człowiek do zadań specjalnych. Czy Wieniawa mógłby pełnić tak odpowiedzialne funkcje, gdyby tracił rozum na widok kobiety i butelki? Chyba nie.

 

W obiegowej opinii rozum tracił regularnie, choć fason trzymał zawsze.

Oczywiście miał fantazję kawaleryjską i to starałem się pokazać. Ale anegdotyczny wizerunek wydaje mi się mocno fałszywy. Był przecież znakomitym ambasadorem we Włoszech. Ojcem rodziny. Oczywiście nie zwalczę wykreowanego wizerunku ułana, ale wydaje mi się, że mój portret jest bliższy prawdy.

 

Odniosłem wrażenie, że Wieniawa-Długoszowski – postać nietuzinkowa i źródło niewyczerpanych anegdot – nieco przyćmił fikcyjnych bohaterów.

Tak. Zwłaszcza, że Wiktor jest nijaki. Ale taki był mój zamysł. Nie chciałem tworzyć postaci oczywistych. Wiktor jest niepewny i nieśmiały, co pasuje do jego wieku. To nigdy nie miał być James Bond. A Wieniawa to Wieniawa. Pisało mi się go fajnie. Eliza to typowa kobieta swojej epoki. To był inny czas, inna mentalność ludzi. Beata Dobrowolska będzie już zdecydowanie ciekawsza, ostrzejsza. W ogóle rola kobiet w powieści zdecydowanie wzrośnie. Pojawi się wątek handlu kobietami.

A Wiktor? Będzie go więcej w kolejnych tomach? Stanie się bardziej wyrazisty?

Tak. Wiktor stanie się postacią ciekawą, ale po czasie. Po pewnym wstrząsającym dla niego wydarzeniu. Będzie walczył w III powstaniu śląskim. W ogóle następne tomy będą znacznie ciekawsze… Ta powieść właściwie nie ma jednego bohatera. Jest to mi zresztą wytykane. Ale tak chciałem.  Nie chciałbym zdradzić za dużo.

 

W którym kierunku będzie zmierzać seria? Lata dwudzieste i trzydzieste nie obfitowały w tak emocjonujące zdarzenia, historia nie będzie zatem szczególnie pomocna w kreowaniu świata powieści.

W tej chwili pracuję nad latami 1922-26. Widzimy karierę Adolfa Hitlera. Wolf wpada w kłopoty, ponieważ jego siostra wikła się w konflikt z członkiem SA. Zamierzam pokazać konflikt na Kresach wschodnich. Pierwsze wystąpienia OUN , napady sowieckich dywersantów, powstania śląskie, mord na Narutowiczu. Będzie co czytać.

 

Rozmowę przeprowadził Mateusz Łabuz z portalu WarHist.pl.