Ślązacy w Wehrmachcie. Żołnierze dwuznaczni?

Z pokolenia Górnoślązaków żyjących na przełomie wieków XIX i XX historia gorzko zadrwiła kilkukrotnie. Los sprawił, że nie ruszając się z miejsca przyszło im żyć w obrębie kilku państw. Czasem było nawet trudno nadążyć za tymi zmianami – dotyczącymi urzędowego języka, przyznanego lub odbieranego obywatelstwa, oficjalnymi nazwami miast i wiosek w najbliższym otoczeniu, czy germanizacyjnymi lub polonizacyjnymi obowiązkami szkolnymi. Niemcy mordowali i wsadzali do więzienia za opowiedzenie się „za Polską”, potem Polacy wsadzali i szkalowali za opowiedzenie się „za Niemcami”.

Rzuceni w wir historii

Reorganizacja ta nie dokonywała się stuleciami czy dziesięcioleciami, ale co kilka lat. Między rokiem 1900 a 1945 Górnoślązak, który urodził się w Cesarstwie Austriackim lub w Królestwie Prus, po 1918 roku znalazł się w republice Czechosłowackiej, Rzeczypospolitej Polskiej, demokratycznej Republice Weimarskiej. Potem mógł żyć w nazistowskiej Trzeciej Rzeszy lub Polsce, żeby po 1945 roku wszyscy, którzy tu zostali, znaleźli się w granicach nowej, „ludowej” Polski, a część znów w Czechosłowacji. Można było się pogubić… W każdym z tych państw tutejsi mieszkańcy tracili obywatelstwo, albo na powrót je otrzymywali, wielokrotnie oskarżani byli z tego powodu o zdradę, albo uzyskiwali na drodze aktu łaski lub amnestii rehabilitację za czyny niepopełnione z wolnego wyboru. Przełomowy dla regionu był rok 1922. Po trzech zbrojnych powstaniach i plebiscycie ostatecznie podzielono obszar Górnego Śląska pomiędzy Niemcy i Polskę. Po stronie polskiej znalazło się wtedy około ćwierć miliona Niemców, a po stronie niemieckiej ok. 750 tysięcy Polaków. Po tym bolesnym dla wielu rodzin akcie polityczno-społecznym co dziesiąty Ślązak przeniósł się na drugą stronę granicy, zrywając często więzi rodzinne, zawodowe, religijne.

 

Volkslista

Gdy Niemcy po rozpoczęciu wojny weszli na Górny Śląsk, potraktowali te ziemie, które od prawie dwóch dekad wchodziły w skład Województwa Śląskiego, jako swoje. Nowa władza dokonała zmian administracyjnych. Przyłączyła fragmenty województw krakowskiego i kieleckiego, oraz część Rejencji Opolskiej i dekretem Adolfa Hitlera z 8 października 1939 roku stworzyła tutaj Rejencję Katowicką. Była to część Prowincji Śląskiej, o od 1941 roku Prowincji Górnośląskiej. Od razu przystąpiono do wysiedlania autochtonicznej ludności polskiej oraz stosowania wobec niej terroru. Od 4 marca 1941 na podstawie dekretu Heinricha Himmlera wprowadzono na tych terenach Volkslistę (DVL), czyli niemiecką listę narodowościową, dzielącą mieszkańców na cztery kategorie.

Jedynkami byli czyści rasowo Niemcy, którzy aktywnie wspierali hitlerowców. Dwójkę dostawali Niemcy bierni politycznie. Trójkę osoby zaliczane przez Niemców jako częściowo spolonizowane, w tym właśnie najczęściej Ślązacy. Czwórkę otrzymały osoby pochodzenia niemieckiego, które całkowicie się spolonizowały. Następną kategorią było już tylko „P”, czyli „Polak”.

W trzeciej kategorii DVL znalazły się więc osoby autochtoniczne uważane za częściowo spolonizowane (Ślązacy, Kaszubi, Mazurzy) oraz Polacy niemieckiego pochodzenia (w tym osoby pozostające w związkach małżeńskich z Niemcami). Wszystkie osoby mieszkające na Górnym Śląsku były zobowiązane do wypełnienia kwestionariuszy. 16 lutego 1942 roku zarządzono obowiązek wskazania policji osób, które nie podały narodowości niemieckiej.

Na podstawie volkslisty decydowano o wielu kluczowych kwestiach codziennego życia m.in. o powoływaniu do armii i przyznawaniu niemieckiego obywatelstwa. Osoby zaliczone do kategorii pierwszej i drugiej dostawały je bezterminowo, osoby z kategorii trzeciej warunkowo – na dziesięć lat, zaś ci z grupy czwartej – tylko w drodze wyjątku. Volkslistę musieli podpisywać wszyscy. Odmowa wiązała się z wywózką do obozu koncentracyjnego, a od drugiej połowy 1944 roku bezpośrednią konsekwencją odmowy była karą śmierci. Trzeba dodać, że odmawiające osoby narażały na represje nie tylko siebie, ale także swoje rodziny.

Według zachowanych, niepełnych danych dla powiatów rejencji katowickiej do poszczególnych grup volkslisty wpisano ok. 90% mieszkańców. Na Górnym Śląsku wpisano na DVL 1,45 mln osób. Otrzymanie 3 kategorii DVL było dla Ślązaków ochroną przed więzieniem lub obozem koncentracyjnym. Wszyscy, którzy podpisali niemiecką listę narodowościową, podlegali prawu niemieckiemu. Byli powoływani do służby we wszystkich formacjach wojska niemieckiego. Odmowa służby była jednoznaczna z wyrokiem śmierci za zdradę i represjami wymierzonymi w rodzinę.

Powoływaniu do niemieckiego wojska towarzyszyły różne postawy. Niektórzy w ogóle nie podpisywali „volkslisty”, narażając się świadomie w ten sposób na poważne konsekwencje, łącznie z wysłaniem do Auschwitz. Inni, już powołani, manifestowali swoją polskość, otwarcie rozmawiając po polsku czy śpiewając polskie pieśni patriotyczne, a jeszcze inni zgłaszali się ochotniczo nawet do jednostek SS. Nie wszystkich było stać na niezwykłą odwagą, jaką wykazał się np. Romuald Hawranke. Ten gimnazjalista z Katowic, powołany w 1942 roku do Wehrmachtu, już podczas uroczystej przysięgi zameldował po niemiecku że „jest Polakiem i przysięgi nie złoży”.

Jak szacuje znawca tematu, prof. Ryszard Kaczmarek, historyk z Uniwersytetu Śląskiego, prawie pół miliona Polaków pochodzących z Górnego Śląska i Prus Zachodnich walczyło w niemieckim wojsku podczas II wojny światowej. Fakt ten jest mało istotny i niedostrzegany w Niemczech, a w Polsce przez cały czas PRL-u był pomijany i tabuizowany. Po wojnie wielu z tych, których to dotyczyło, milczało na temat swojej przynależności do Wehrmachtu, aby uniknąć ostracyzmu jako zdrajców. Dopiero w ostatnich latach historia tych ludzi stała się przedmiotem zainteresowania i publicznej debaty, a coraz częściej także akademickich badań. Prof. Kaczmarek przyczynił się do tego w istotny sposób swoją książką „Polacy w Wehrmachcie”, która ukazała się po polsku dekadę temu. Co jakiś czas również lokalna prasa i publicystyka podejmuje ten temat.

Przede wszystkim przeżyć

W wielu śląskich rodzinach bliskie są sytuacje przedstawiane co jakiś czas w prasie czy publikacjach. Jak na przykład scena wspominana po 75 latach w lokalnym dzienniku („Dziennik Zachodni” 16.08.2017):

„Był rok 1941, obaj moi bracia dostali przepustkę z Wehrmachtu. Wrócili do swojego domu rodzinnego na Śląsku, do Katowic, by zobaczyć się ze swoją mamą, Kasią. Z boku wszystko obserwuje 10-letnia wtedy Tereska, ich siostra. Dialog pomiędzy braćmi wydał jej się bardzo dziwny, obaj w końcu walczyli po tej samej stronie i w tej samej armii. Ba, byli ze sobą raczej zżyci – przeżyli przecież wspólnie dzieciństwo, a różnica wieku pomiędzy nimi wynosiła dwa lata. A jednak Günter czuł się Niemcem a Hans Polakiem. Pora obiadowa dobiegła końca. Przepustka też. Obaj bracia wrócili do Wehrmachtu, do swoich jednostek. Hans nie mógł jednak przeboleć walki dla hitlerowców. Szukał okazji na to, by zdezerterować, jednak plan ucieczki musiał być przemyślany. Chyba niemożliwym do wyobrażenia jest już dziś uczucie, które towarzyszyło mamie, przygotowującej wtedy dla swoich synów obiad. Mamie, która słyszała ich przekomarzających się o to, kto wygra wojnę”. Takie sytuacje na Górnym Śląsku nie były czymś wyjątkowym.

Kilkanaście lat temu Tomasz Borówka, historyk regionalny i redaktor „Dziennika Zachodniego” pisał:

„Dla Ślązaka, wcielonego podczas II wojny światowej do niemieckiego wojska, zmiana frontu nie była wcale łatwa, a jej dokonanie wcale nie musiało oznaczać końca kłopotów. Przede wszystkim, żołnierz w niemieckim mundurze, który usiłował się poddać któremukolwiek z aliantów, nie zawsze mógł liczyć na spokojne powędrowanie do niewoli. Niestety, większość armii państw walczących w II wojnie światowej zapisała wówczas sporo niechlubnych kart swojej historii. Niebranie jeńców na froncie wschodnim było częstym zjawiskiem, tak po stronie niemieckiej, jak i radzieckiej. Istnieje relacja wzmiankująca o tragicznych losach grupy kilkunastu Ślązaków, którzy po zbiorowej ucieczce do Rosjan zostali przez nich wzięci na przesłuchania, po czym rozstrzelani.”

Autor wspomnień z niemieckiego wojska, Ślązak – Juliusz Szaflik volkslisty nie podpisał. Prawdopodobieństwo, że zostałby zakwalifikowany nie do grupy trzeciej, tylko do czwartej, było bowiem duże – jak pisał, czuł się co prawda Ślązakiem, ale jednocześnie również bardzo mocno Polakiem. Mimo to, dostał on powołanie do Wehrmachtu – jako Polak, wbrew obowiązującemu wtedy prawu niemieckiemu, co w pierwszych latach okupacji było niezwykle rzadkim przypadkiem. Historię swojej wędrówki pan Juliusz opisał w swojej publikacji, pt. „Polak w Wehrmachcie. Byłem niemieckim żołnierzem I Batalionu 190. Pułku 62. Dywizji Piechoty”.

„Z mojej rodziny do Wehrmachtu wzięli moich kuzynów, Stanisława i Franciszka. Jeden już po wojnie nie wrócił”, opowiada 85-letnia dziś Stefania Erm, która miała wtedy 9 lat. „Niemcy na początku brali tylko te młodsze roczniki, ktoś w końcu musiał tu zostać pracować – kopalnie, huty i tak dalej. Mój ojciec, Emanuel, był urodzony w 1904 roku. Dostał trójkę na volksliście. W 43. roku polityka się jednak zmieniła i zaczęto brać kogo się dało, wtedy też mój tata dostał powołanie. Wysłali go na wschód, był bodajże gdzieś nad Prypecią. W 44. roku mama dostała wiadomość, że zaginął. Została sama z trójką dzieci, a ja byłam najstarsza, bo miałam wtedy 11 lat. Moja mama nie mogła wiedzieć czy wróci, więc zaczęła się rozglądać za jakąś pracą. Zatrudniła się w jakimś hotelu, co było sukcesem, bo dawniej kobieta na Śląsku nie mogła za bardzo pracować. To ojciec zarabiał, a matka opiekowała się domem – i to było święte prawo. Które wojna potem zmieniła. Teraz może się to wydawać trochę niezrozumiałe, ale bardzo dużo matek zostało wtedy same z dziećmi. Pamiętam, że wśród osamotnionych kobiet była wtedy moda na to, by chodzić do wróżek, pytać się co będzie dalej. I raz moja mama wróciła radośnie od jednej, mówiąc nam, że z kart wyszło, że ojciec żyje”.

Największa część polskich żołnierzy w Wehrmachcie po prostu chciała przeżyć, dopasowując się do istniejących warunków. Przypominali w tym większość z 20 milionów żołnierzy niemieckich.

Mówi o tym starszy Ślązak: „Wie pan, nie potrafię tylko zrozumieć jednej rzeczy. Jeżdżę dużo po Polsce i bardzo często spotykam się z opinią, że Ślązacy trzymali z Niemcami. Przecież to nieprawda! Ludzie nie rozumieją, że oni nie mieli wyjścia. Co mieli zrobić? Znam historię pewnego człowieka, nazwijmy go Walenty P., który nie chciał iść ani do armii niemieckiej, ani nie chciał dla nich pracować. Nie chcę ujawniać nazwiska, bo może sobie tego nie życzyć, on lub jego rodzina. W każdym razie – opowiadał, że część Niemców mieszkających wtedy na Śląsku już w przeddzień ataku wywieszało do okien swastyki. Nie wszyscy, ale ta część, która uległa wojennej propagandzie. Walenty powiedział, że w życiu nie pójdzie do Wehrmachtu, bo czuje się Polakiem. Ślązakiem, ale polskim. Więc udawał: że głuchy, że z chorobą psychiczną. W końcu go wzięli na badania, które wykazały, że symuluje. Wysłali go na dwa tygodnie do obozu przejściowego, do Mysłowic, taki jakby przedsionek Auschwitz. Co ciekawe, mówił, że jedzenie było super – według jego relacji „jak na weselu”. Był jednak pod stałą obserwacją, w celi z pryczą, gdzie mógł jedynie leżeć. Jak mu się zachciało, to nie mógł pójść do toalety. Miał ściśle wyznaczone na to godziny i strażnika nic więcej nie obchodziło. Mówił, że po tygodniu walił w drzwi swojej celi i błagał o to, by go wzięli do tego Wehrmachtu, bo dłużej tej tortury psychicznej już nie wytrzyma”.

Inna historia rodzinna relacjonuje wojenne losy ojca, który służył w Luftwaffe, jako strzelec pokładowy: „Zestrzelili go nad Kaukazem. Z przekazów mojego ojca wynika, że to był rok 44. Zaopiekowali się nim zwykli wieśniacy. Był ranny w rękę, zresztą do końca życia miał ją już sztywną. Potem Wehrmacht dotarł do niego i znowu go wcielili, ale niedługo później odesłali na rehabilitację do Wrocławia. Na front jako tako już nie wrócił, chociaż dostał się potem do jednostki nawigacyjnej”.

Dezercja z niemieckich oddziałów wojskowych była niezwykle trudna. Dowódcy oddziałów, do których trafiali byli obywatele polscy dobrze wiedzieli, że większość z nich nie ma zamiaru umierać za III Rzeszę. Jeżeli Ślązakowi w mundurze Wehrmachtu „udało się” dostać do niewoli alianckiej, miał szansę trafić w szeregi polskiej armii, która na froncie zachodnim usilnie potrzebowała rekrutów. Ale nie był to proces łatwy. Stosunek dowództwa, zwierzchników i kolegów do byłych wehrmachtowców nie był jednoznaczny: z jednej strony, ceniono ich jako wyszkolonych żołnierzy, z drugiej – często nie obdarzano pełnym zaufaniem. Przyjęcie do polskiego wojska poprzedzały przesłuchania, nierówne traktowanie wobec innych żołnierzy, co budziło żal i rozczarowanie. Melchior Wańkowicz opisuje nawet jeden z takich przypadków, kiedy to dwóch śląskich żołnierzy, w polskim wojsku zabiło na patrolu swego oficera i z powrotem przeszło do Niemców. Jak opisywał Wańkowicz, obaj pochodzili z przedwojennej niemieckiej mniejszości, znali polski tak samo jak rodowici Polacy i w oczach przełożonych wciąż byli Niemcami. Trzeba jednak stwierdzić, że wielu Ślązakom udało się uciec z niemieckiego wojska i trafić do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie lub do 1. Dywizji Piechoty w ZSRR. W starciu pod Monte Cassino brało udział wielu Polaków walczących w Armii Andersa i tych służących w Wehrmachcie. Ucieczki na froncie wschodnim były bardziej ryzykowne. Tak zwanych „polskich Niemców” nieraz brutalnie przesłuchiwano i wysyłano do łagrów. Zbiegowie z Wehrmachtu próbowali swoich sił także w konspiracji, lecz partyzantów przestrzegano przed powoływaniem ich do ruchu oporu.

Podczas bitwy pod Monte Cassino spora grupa Ślązaków, licząca blisko tysiąc ludzi, znalazła się wtedy w wojsku Andersa dołączając do niego wcześniej, w Afryce. Żołnierze ci, nie musieli wcale przechodzić do polskiego wojska, mogli zostać w obozie jenieckim. Wysłano by ich do obozu internowania i spokojnie przeżyliby wojnę, ponieważ już na początku 1944 roku wiedziano, że Hitler nie ma większych szans na zwycięstwo. Ale oni i tak chcieli pomóc.

 

 

Listy pisane z Wehrmachtu

W śląskich rodzinach nie brakuje listów, trzymanych jak relikwie, pisanych przez synów i ojców, którzy z tej wojny nie wrócili. Na pożółkłych kartkach i pocztówkach Feldpostu zostały ostatnie ślady ich dziadków, rodziców i braci pisane w Rosji, Francji, Włoszech, Afryce…

Historia wojenna z perspektywy Śląska łatwa nie jest. Nie znając jej, łatwo dokonać fałszywej oceny, wykrzywić złożoną rzeczywistość, zbiorowo osądzić. Dlatego warto spojrzeć na te wydarzenia przez pryzmat konkretnych osób, ich losów i umieścić je w tamtejszych realiach. Pomagają w tym listy polowe, często bardzo osobiste i czułe, od bliskich, którzy spoczęli daleko od domu, zapomniani, anonimowi, zmieleni przez tryby historii. Stawiając tego typu pytania, nie można generalizować, oceniać zbiorowo, ale brać  pod uwagę cały kontekst czasu i warunków.

Czy ich autorzy byli dobrzy, czy źli? Czy ponoszą odpowiedzialność za zbrodnie Wehrmachtu? Czy są winni przestępstw? Czy mogli postąpić inaczej, stawić opór złu?

Wojenne losy Górnoślązaków nie pozostawiają wątpliwości: żołnierz nie miał lub miał minimalny wpływ na swoje przeznaczenie i wybory, w jakich się znalazł. Konsekwencją zawsze pozostawała realna groźba śmierci: jego lub jego bliskich. Jak to np. wyraził w liście z Ostfrontu do domu Ślązak Józef Solecki zanim zginął w czerwcu 1942 pod Charkowem: „Kochana Mamo, wyjeżdżamy na ostfront. Niy starojcie sie nad mym losem, bo wszystko w rękach Boga. Byda mioł żyć – to byda żył. Bydzie mi pisane co innego – trudno. Z wolą Bożą muszymy sie pogodzić. O jedno Wos ino prosza: módlcie sie za mnie”.

Mówiąc o tych zawiłych i niejednoznacznych wojennych losach Ślązaków, warto wspomnieć o Erneście Wilimowskim, najlepszym polskim piłkarzu okresu międzywojennego. Jego losy są symboliczne dla tego pokolenia mieszkańców Śląska. Popularny „Ezi” mówił o sobie, że jest Górnoślązakiem. Po wybuchu II wojny światowej podpisał volkslistę i kontynuował swoją sportową karierę. Wstąpił do OrPo – niemieckiej policji porządkowej, co uchroniło go od służby w Wehrmachcie. Dla Niemiec zagrał 8 razy w kadrze III Rzeszy, zdobywając 13 bramek. Po II wojnie światowej Wilimowski za tę zdradę został wymazany z historii polskiej piłki. Grał w Niemczech do 1959 roku. Nigdy już nie wrócił na Śląsk. W 1980 roku Polski Związek Piłki Nożnej wyróżnił byłego reprezentanta honorową odznaką. Wilimowski zmarł w 1997 roku w Karlsruhe.

Gra w reprezentacji Niemiec sprawiła, że przez dziesięciolecia skazano piłkarza w Polsce na potępienie lub zapomnienie. W sporządzanych kronikach nie grano w piłkę nożną, lecz w politykę – pisał w miesięczniku „Śląsk” Ryszard Jasnorzewski.

Ślązacy po wojnie: wstyd, tabu, zdrajcy

Historię łatwo oceniać, stawiając dzisiejsze miary. Historie „wojenne”, które znamy z podręczników historii o bezkompromisowych bohaterach są pociągające i budzą szacunek. Stanowią ideał. Ale życie zwykłych ludzi wymagało kompromisów i bezustannego lawirowania na granicy moralności, życia i śmierci.

O patriotycznej różnorodności Ślązaków świadczą losy tutejszych mieszkańców. W czasach II wojny światowej były one bardziej podzielone i skomplikowane niż w narodowościowo bardziej jednorodnej centralnej Polsce. Nie można stosować tej samej miary (tożsamościowej, historycznej, narodowościowej) dla Warszawy i Katowic. Jak w jednym z przytaczanych powyżej tekstów prasowych, bohaterka mówi o symbolicznej sytuacji – ślubie dwóch sióstr matki autorki – Katarzyny i ciotki Klary z roku 1920. Klara była nauczycielką języka polskiego, Kasia zaś czuła się bardziej Niemką. Sama ceremonia ślubna odbywała się w języku łacińskim – jednak chór dla Kasi śpiewał po niemiecku a dla Klary po polsku. Pomiędzy siostrami nie istniała żadna wielka animozja na tym punkcie – była to po prostu osobista preferencja i nikt nie miał nikomu tego za złe.

„W armii niemieckiej, jak w każdej armii, byli ludzie prawi i szuje różnego autoramentu, a na polach bitew zdarzają się rzeczy straszne. Na moje szczęście, jednostka w której służyłem, nie trafiła do najgorszych miejsc bitewnych, a służący w niej żołnierze byli w znakomitej większości przeciętnymi Niemcami a nie ortodoksyjnymi hitlerowcami”, pisze jeden ze Ślązaków noszących niemiecki mundur w latach 40-tych.

Nie można też zapominać o tym, co działo się ze Ślązakami, kiedy II wojna światowa się skończyła. O tzw. Tragedii Górnośląskiej, mającej miejsce w latach 1945-1948 i o prześladowaniach przez nowe władze tych, którzy służyli w Wehrmachcie. Wszystko to spowodowało rozwój pewnej nieufności do obcych osób. Poza kręgami rodzinnymi, większość ludzi, którzy przeżyli wojnę, nie chciało o niej opowiadać. Nie bez powodu. Ślązacy znów byli podejrzani.

W wywiadzie z 2015 roku w Tygodniku Regionalnym „Nowiny” Marian Kulik, publicysta „Jaskółki Śląskiej”, podaje przykład jak to zastraszanie się odbywało: „Jedna z osób, która wróciła z Kazachstanu opowiadała mi, jak po zwolnieniu z deportacji wszystkich skazanych przewieziono do obozu filtracyjnego w Mysłowicach. Tam przebywali na tak zwanej obserwacji przez czternaście dni. Następnie ustawiono ich na placu i wyszedł do nich radziecki oficer, który długo stał i tylko patrzył, a potem położył palec na usta i pogroził palcem. To wystarczyło, że ta pani milczała przez pięćdziesiąt lat. Myślę, że dotyczyło to większości wracających z deportacji czy z obozów koncentracyjnych. Poza tym było wiele innych, bardziej prozaicznych powodów tego milczenia. Nie należy zapominać, że PRL był państwem policyjnym. Dzisiaj ci ludzie też milczą, bo wolą dmuchać na zimne i nie narażać już swoich dzieci czy wnuków. Ślązacy wciąż są niestety traktowani podejrzliwie”.

W innym tekście możemy przeczytać: „Jak się wojna skończyła w 45. roku, to ja miałem wtedy sześć lat. Jak to dzieci, byliśmy ciekawscy. Jednak za każdym razem, kiedy pojawiał się temat wojny moi rodzice zaczęli patrzeć czy nie jesteśmy gdzieś w pobliżu. Mama mówiła do ojca 'uważaj na dzieci’. Po wojnie roiło się od szpicli, którzy chodzili i nasłuchiwali. Dlatego przez długi czas to wszystko było tajemnicą. Dopiero jak miałem jakieś dziewiętnaście lat ojciec zaczął mi opowiadać o tym, co przeżył. Przerażenie trwało cały czas. Ba, ludzie boją się do teraz”.

Jeszcze dziś się zdarza w Polsce, że „dziadka z Wehrmachtu” używa się w znaczeniu pejoratywnym, obraźliwym, jako synonim zdrajcy i „volksdojcza”. Ale emocje powoli wygasają i coraz częściej można mówić o „tej” historii bez skrępowania i nadmiernych politycznych kontekstów, tak by przedstawić ją zgodnie z prawdą, bez uprzedzeń i generalizowania. Choć służba polskich Ślązaków w Wehrmachcie nie jest już powodem do represji, to wstydliwość tematu pozostała. Po wojnie starano się przedstawić to jako przymus, a powołanych jako ofiary wojny. Obecnie są zaliczani w poczet „polskich strat wojennych”. Obok nich znaleźli się: deportowani do ZSRR, wcieleni do Armii Czerwonej, przymusowi robotnicy w Niemczech czy osadzeni w obozach koncentracyjnych. Mówi się też o nich jako o „zakładnikach” III Rzeszy. Wstępując do Wehrmachtu, mieli świadomość, że jest to gwarancja bezpieczeństwa dla ich rodzin.

Ustawą z 6 mają 1945 roku dopuszczono rehabilitację przed sądem grodzkim osób, które podpisały niemiecką listę narodowościową II, III i IV kategorii. Osoby, które podpisały listę I kategorii (tzw. Reichslistę) nie podlegały rehabilitacji.

Jeszcze przed konferencją poczdamską zakazano osobom narodowości niemieckiej przebywania na terenie ówczesnego województwa śląsko-dąbrowskiego. Pięć lat później ówczesne władze państwa polskiego zrehabilitowały wszystkich, którzy podpisali volkslistę, a nie zostali zrehabilitowani w inny sposób.

Doskonałym źródłem wiedzy na ten temat jest praca prof. Ryszarda Kaczmarka „Polacy w Wehrmachcie” (Wydawnictwo Literackie Kraków 2010).

Zdjęcia zamieszczone w artykule pochodzą z Internetu. Część z nich pochodzi z archiwum rodziny Liszków i została oryginalnie wykorzystana w materiale „Ślązacy w Wehrmachcie. Zdrajcy czy ofiary?” opublikowanym w Dzienniku Zachodnim.

Rafał Ryszkakoordynator m.in. polsko-niemieckich wymian młodzieży i pedagogów oraz pedagogicznych wizyt studyjnych w Niemczech (certyfikat organizatora projektów międzynarodowych Deutsch-Polnisches Jugendwerk), realizator projektów metodą Erlebnispädagogik (pedagogika przeżyć/edukacja przygodą),instruktor harcerski (harcmistrz) ZHPpgK w Niemczech. Koordynator niemieckiego projektu krajoznawczo-turystycznego „Schlesien mal anders”. Zawodowo nauczyciel w szkole specjalnej Schloss Schönefeld w Leipzig. Przewodnik turystyczny PTTK po Dolnym Śląsku i Saksonii. Z zamiłowania krajoznawca.

Zapraszamy także na stronę drużyny harcerskiej z Lipska prowadzonej przez Pana Rafała: https://harcerstwoleipzig.home.blog.

 

„Tajemnica Cecylii Broll”

Sfabularyzowany temat Ślązaka w Wehrmachcie podejmuje w świeżo wydanej powieści Rafał Ryszka. Autor książki, debiutant, bierze pod lupę fragment niszczycielskiego impetu drugiej wojny światowej na Górnym Śląsku. Zatrzymujemy się dokładnie na sierpniu 1942 roku. Wehrmacht jest wtedy w apogeum swojej mocy i aspiracji. Niebawem na horyzoncie pojawi się Stalingrad i wszystko zmieni. Później będzie już tylko gorzej. Ale tego jeszcze nikt nie wie. Kto by to przypuszczał? Jeszcze Niemcy chcą i mogą zdobyć świat.

Akcja „Tajemnicy Cecylii Broll” dzieje się w Alt Berun i Tichau, wschodnich rubieżach Trzeciej Rzeszy, przy granicy z nowo powstałym Generalnym Gubernatorstwem. Rzeczywistość tutaj, w tym czasie stała się przerażająco niemiecka. Gefreiter Henryk/Heinrich/Hajnel Krawietzki, prosty żołnierz z Tychów, dostaje trzytygodniowy urlop zdrowotny i przyjeżdża do domu z frontu na wschodzie. Jest ranny i ma się tutaj podleczyć. Na zapleczu wojny życie wydaje się toczyć swoim rytmem: w Bieruniu setki ludzi pracują przy wojennej produkcji, mieszkańcy widzą dymy nad Babicami, a hasło „Auschwitz” budzi strach, niepokój i niepewność, ale jeszcze nie grozę. Wydłużają się listy poległych i zaginionych na frontach. I w tej scenerii dochodzi do morderstwa – w niejasnych okolicznościach zostaje zabita kuzynka Krawietzkiego, tytułowa Fraulein Cecylia Broll, pracownica fabryki dynamitu LIGNOZA. A jest to nietuzinkowa Ślązaczka, co wychodzi podczas prywatnego śledztwa kuzyna.

Książka bazuje na oryginalnych dokumentach, miejscach, osobach i wydarzeniach, które stały się przyczynkiem do wysnucia opowieści o tamtych czasach, ludziach, miejscach w niebanalnej konwencji fabularnej.