Początki wojny podwodnej – antyczni podwodniacy, cz. 1

Blisko sto lat temu Rudyard Kipling napisał wiersz na cześć tego, co nazwał „rzemiosłem”, uprawianym przez podwodniaków, którzy jego zdaniem uczestniczyli w „przerażających igrzyskach po omacku”. Ponury potencjał okrętów podwodnych objawił się w czasie pierwszej wojny światowej, gdy ich dowódcy za pomocą peryskopów wyszukiwali cele, aby posłać im „jednooką śmierć”, jak to określił Kipling.

Wiersz The Trade (Rzemiosło) kończy się słowami: Przy pracy nie słychać ich, a zwycięstw ich nie widać. Bo taki zwyczaj ich „rzemiosła”.

Przez lata to zabójcze „rzemiosło” przyciągało śmiałych i odważnych, olśniewająco niekonwencjonalnych, a nawet niebezpiecznie ekscentrycznych młodzieńców. Wielu z nich żyło szybko i umarło młodo.

Między najlepszymi z nich zdarzali się hazardziści i egocentrycy, niezwykle ambitni kapitanowie prezentujący ogromną dumę i niezachwianą wiarę we własne umiejętności, przekonani, że zwycięstwo ostatecznie przypadnie właśnie im. Wśród najskuteczniejszych zdarzali się jednak i tacy, którzy prezentowali odmienną postawę – spokojni, oczytani, bardziej pasujący do wizerunku akademików niż emanujących męskością wojowników, ale w działaniu tak samo zabójczo skuteczni. W czasie wojny w niektórych krajach młodych kapitanów okrętów podwodnych traktowano niczym bogów, nagradzając ich ekskluzywnymi przepustkami na ląd, aby następnie ponownie wysłać w morze, gdzie czekała ich śmierć albo jeszcze większa chwała.

Tysiące z nich – włącznie z tymi, którzy wcale nie palili się do służby na okrętach podwodnych – zapłaciły najwyższą cenę za to, że ich dowódcy podjęli błędną decyzję. Sama walka podmorska – zarówno ta między okrętem podwodnym i nawodnym, jak i ta między dwoma okrętami podwodnymi – potrafi być szarpiącym nerwy połączeniem zimnej, bezlitosnej kalkulacji oraz technicznej precyzji z odrobiną (potencjalnie) szaleńczego ryzyka i grozy. Jeden błąd, tak na wojnie, jak i podczas pokoju, może oznaczać śmierć dla kapitana i całej załogi… a umrzeć można na wiele sposobów. Oprócz utonięcia jest uduszenie, spalenie żywcem, zmiażdżenie, zagazowanie i rozerwanie na strzępy. Pomimo tego wszystkiego podwodniacy i okręty podwodne mają w sobie jakąś fatalną siłę przyciągania oddziałującą nie tylko na tych, którzy zamustrowali się, aby uprawiać „rzemiosło” – a w naszych czasach na pokładach okrętów niektórych krajów są również kobiety, które dowodzą nawet całymi flotyllami – ale na ogół społeczeństwa.

U-Boot U-1023 należący do typu VIIC poddający się w porcie w Plymouth w maju 1945 roku (Wikipedia, domena publiczna).

Już starożytnym wojna podmorska jawiła się jako rzecz rodem z marzeń i jednocześnie koszmarów sennych. Przez stulecia artyści i naukowcy, generałowie oraz królowie fascynowali się ideą podróżowania pod powierzchnią oceanu. Obawiali się jednak także spustoszeń, które tak potężny okręt mógłby spowodować na świecie. Marzyciele widzieli w podwodnych wojownikach i okrętach środki pozwalające rzucić na kolana niepokonane imperia lub nawet szansę na uwolnienie handlu światowego od tyranii flot nawodnych. Niektóre narody w różnych czasach darzyły okręty podwodne tak wielką niechęcią, że zabiegały o ustanowienie ogólnoświatowego zakazu stosowania tych machin piekielnych, grożąc przy tym, iż będą wieszać ludzi, którzy je obsługiwali.

Dla niektórych wizjonerów jednak pokusa stworzenia narzędzi prowadzenia wojny spod powierzchni oceanu – i jednostki do podróżowania przez jego ciemne, urzekające głębiny – przeważała nad wszelkimi względami moralnymi czy nawet zagrożeniem życia ludzkiego.

Owi ludzie byli albo geniuszami wyprzedzającymi swoje czasy, albo zwykłymi najemnymi zdrajcami gotowymi stworzyć podwodne uzbrojenie dla tego, kto zaoferuje im najwięcej.

Niektórym politykom i admirałom okręty podwodne jawiły się jako swoisty magiczny pocisk – wyrównywacz szans słabszego kraju w konfrontacji z potęgą. Takie oczekiwania niejeden raz miały się wszakże okazać ułudą.

Los całych narodów stawiano na jedną kartę, a mianowicie na zdolność własnych podwodniaków do siania spustoszenia w szeregach wroga, bo głównym ich celem było niszczenie oceanicznego handlu, tego krwiobiegu świata. W skrócie można powiedzieć, że wojna podwodna to bezpośredni atak dokładnie na te środki, za pomocą których ludność cywilna jest zaopatrywana w żywność, odzież i opał. Z tego powodu niejeden raz głoszono, że wojna podwodna to oburzający gwałt dokonywany przez brutalnych zbrodniarzy wojennych i piratów – próba zagłodzenia na śmierć niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci oraz zmuszenia ich ojczyzny do poddania się. Nie ulega wątpliwości, że okręt podwodny – w swoich różnych formach na przestrzeni wielu dziesięcioleci – okazał się decydującym rodzajem broni w wojnie konwencjonalnej, i to w stylu, który przed XX wiekiem mogło sobie wyobrazić bardzo niewielu ludzi.

Pomimo bezlitosnego, brutalnego aspektu tego zabójczego rzemiosła nadal fascynują nas ci, którzy żyli, walczyli i ginęli na okrętach podwodnych. Widzimy w nich istoty z innego świata, które wiodą jakąś niepojętą egzystencję, żyjąc całymi tygodniami lub nawet miesiącami pod powierzchnią. Mimo złej reputacji podwodniacy w wielu przypadkach okazywali swoim ofiarom sporo ludzkich uczuć (o czym chyba zbyt często się zapomina), sami zaś byli czczeni przez swych rodaków jako najdzielniejsi z dzielnych.

Same okręty podwodne również pozostają owiane aurą tajemniczości, dokonując swoich wyczynów w głębinach i ciemnościach, z dala od naszych oczu. W XXI wieku okręty podwodne o napędzie atomowym stały się najbardziej złożonymi i najkosztowniejszymi jednostkami pływającymi, jakie istnieją. Budowanie i używanie ich świadczy o przynależności do pierwszej ligi najpotężniejszych krajów świata. Uzbrojone w broń jądrową, okręty te są w stanie unicestwić miliony ludzkich istnień. Ta książka [„Zabójcze rzemiosło”, Iain Ballantyne, Wydawnictwo Rebis] z konieczności odmalowuje szeroką panoramę wydarzeń, opowiadając heroiczną historię wojny podwodnej od podejmowanych przed wiekami wysiłków marzycieli i wynalazców, poprzez niszczące konflikty globalne i niebezpieczne konfrontacje zimnowojenne – z których część okazała się całkiem gorąca – aby zakończyć na przyspieszającym obecnie podwodnym wyścigu zbrojeń.


Zobacz drugą część materiału


Tekst stanowi fragment książki „Zabójcze rzemiosło” autorstwa Iaina Ballantyne. Publikacja ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Rebis.

Zdjęcie tytułowe: Podobno tak w XVI wieku wyobrażano sobie zejście pod wodę Aleksandra Wielkiego. Miał używać szklanej kapsuły. Aleksander Wielki z powodzeniem wykorzystywał do prowadzenia walk nurków. Zdjęcie za: Wikipedia, domena publiczna.