Największy uciekinier z obozu z Colditz

Jeśli Walhalla naprawdę istnieje i przyjmuje do swych hal herosów każdej nacji, i jeśli trafiają tam ludzie pełni odwagi i śmiałości, których determinacja wypływa z jednego powodu, jakim jest umiłowanie swojej ojczyzny, to zgodnie z naszą germańską tradycją porucznik Michael Sinclair znalazłby w niej wieczny odpoczynek. Bez względu na to, jakie kierowały nim drugorzędne cele, wszyscy doskonale wiedzieli, że dla niego tym ostatecznym była służba.

Porucznik Sinclair wierzył, że jego prawem i obowiązkiem jest powrót o własnych siłach do Anglii [został pojmany przez Niemców w czasie II wojny światowej i osadzony w kolejnych obozach jenieckich, trafił także do osławionego Colditz]. Liczba podjętych prób ucieczek, dystans, jaki przebył, niesztampowość i pomysłowość, jakimi się wykazał, drobiazgowość w przygotowaniach i precyzja wykonania – wszystko to sprawiało, że jego wyczyny były wyjątkowe i godne uwagi.

Po raz pierwszy porucznik Sinclair uciekł z obozu w północno-wschodnich Niemczech. Wędrował przez Polskę, Słowację, Węgry i Jugosławię, aż został pojmany przy bułgarskiej granicy. Został następnie przetransportowany do Colditz, a po drodze na jakiś czas umknął z transportu. Trzecia próba, ze szpitala w Lipsku, zaprowadziła go do Kolonii. Zyskał sobie wówczas wśród członków naszej kompanii wartowniczej przydomek Czerwony Lis.

Czwarta ucieczka Sinclaira została udaremniona w południowych Niemczech, lecz zarówno w Weinsbergu, jak i w drodze powrotnej próbował zbiec.

Gdyby siódma próba, podjęta w październiku 1943 r. w stroju Franciszka Józefa, zakończyła się pełnym sukcesem, z obozu w wielkim stylu zbiegłaby cała rzesza więźniów. Wtedy też Sinclair został postrzelony z bliskiej odległości i jakimś cudem przeżył.

Ósma ucieczka przez zachodni taras w Colditz styczniowego wieczora 1944 r. zaprowadziła go aż do holenderskiej granicy.

Zamek Colditz w kwietniu 1945 roku (Wikipedia, domena publiczna).

Latem 1944 r. było wiadomo, że wojna mogła skończyć się już tylko w jeden sposób, lecz Sinclair najwyraźniej uważał, że pozostawanie w niewoli to dla niego policzek, mimo iż wówczas nie miało to już większego znaczenia.

25 września [1944 roku] jeńcy ruszyli do parku na spacer, chodzili w grupkach i rozmawiali w popołudniowym słońcu. Liście na drzewach zaczęły zmieniać barwę, zwiastując najbardziej malowniczy okres w Colditz, kiedy spoglądając ze wschodnich okien dominujących nad doliną, można było zobaczyć rozciągający się widok grabów, buków i jaworów rosnących w Tiergarten i ginących gdzieś w oddali na południowym wschodzie.

Nagle bez ostrzeżenia czy uprzedniego poinformowania współtowarzyszy, porucznik Sinclair wyrwał się z małej grupy spacerującej wewnątrz zasieków. Dał susa ponad drutem kolczastym i znalazł się przy głównym ogrodzeniu. Dzięki grubym rękawicom wspiął się na górę po kłującym drucie. Zeskoczył po drugiej stronie.

Stojący nieopodal podoficer krzyknął, aby się zatrzymał. Jego rewolwer nie wypalił przy strzale. Sinclair puścił się przez jar, gdzie ok. 130 m dalej znajdowało się miejsce, w którym strumień przebiegał przez kratę w trzymetrowym murze parku. Nie mógł wspiąć się na mur. Nie mógł też przecisnąć się przez kratę. Jaka pozostawała mu możliwość?

Część wartowników otworzyła ogień. Nawet wtedy strzał, który zabił Michaela Sinclaira, nie był celny. Los najwyraźniej chciał dać mu jeszcze jedną szansę. Lecz o ile rok wcześniej kula wystrzelona z niecałego metra musnęła jego żebro i wyszła na zewnątrz, o tyle tym razem pocisk szarpnął o ramię i skierował się do serca. Zginął na miejscu, „zastrzelony podczas próby ucieczki”.

Wypełniał obowiązki w zgodzie ze swoją wolą, nasi ludzie zaś wypełniali swoje. Tym razem nie wywiązała się żadna dyskusja na temat strzelaniny. Sinclair został pochowany z pełnymi honorami na cmentarzu wojskowym w Colditz.

Jakiś tydzień po śmierci porucznika Sinclaira starszy oficer Brytyjczyków, podpułkownik Tod, wydał odezwę podczas apelu:

– Ucieczka z obozu nie jest już wartą ryzyka eskapadą. Każdy, kto wydostanie się na zewnątrz, i tak przybędzie do ojczyzny zbyt późno, by ruszyć jeszcze na wojnę. Co więcej, nie pochwalam kopania leżącego. Od dzisiaj ustają wszelkie demonstracje podczas apeli.

Tekst stanowi fragment książki „Tajemnice obozu Colditz” autorstwa Reinholda Eggersa. Publikacja ukazała się w Polsce nakładem Wydawnictwa Replika i została objęta patronatem medialnym portalu WarHist.pl. Fotografie tytułowe także pochodzą z tej publikacji.