„Kto się ośmieli, zwycięży” – brytyjscy komandosi na pustyni w latach 1941-1943

Brytyjscy komandosi tworzyli historię prowadząc jako pierwsi działania dywersyjne w głębi pustyni. Ponieważ nikt przed nimi nie robił tego na tak dużą skalę, stworzyli sami metodą prób i błędów zasady walki na tyłach wroga, które są używane do dzisiaj przez żołnierzy sił specjalnych. Pod tym względem byli zatem pionierami. Osiągnęli jednak znacznie więcej.        

Narodziny SAS

Ojcami SAS było dwóch Anglików Winston Churchill i płk. Dawid Stirling. Po upadku Francji w 1940 roku potrzebne stały się oddziały, które miały nękać siły niemieckie najpierw w Europie, a później także w Afryce Północnej. Churchill doświadczył w czasie jednej z wojen burskich, jak niewielkie oddziały Burów, działając nieszablonowo, właściwie w ramach wojny podjazdowej, zadawały poważne straty nieprzygotowanym do obrony przed mobilnym przeciwnikiem Anglikom. Stirling widział to samo w czasie walk Arabów z Żydami w latach trzydziestych w Palestynie.

Korzystając z tych doświadczeń, postanowili stworzyć oddziały funkcjonujące na podobnych zasadach. Wymierzone w tyły i zaplecze przeciwnika. W tym artykule skoncentrujemy się na działaniach na pustyni, w szczególnie trudnych warunkach, w których kluczową rolę odgrywali nie tylko ludzie, ale i sprzęt.

Sprzęt

Sprzęt przeznaczony dla komandosów walczących na pustyni nie został wówczas jeszcze wyprodukowany. Idea powołania jednostki komandosów była nowa, dlatego wykorzystano to, co akurat było dostępne. Uzbrojenie składało się z pistoletów maszynowych Tompson ze Stanów Zjednoczonych oraz brytyjskich ciężkich karabinów maszynowych Vickers wymontowanych z bombowców. Do przemieszczania się po pustyni postanowiono wykorzystać Jeepy Willysy i ciężarówki Chevroletta. Dorzucono do nich broń osobistą, materiały wybuchowe oraz żywność i wodę.

Willysy były zazwyczaj mocno przeciążone. Pomimo tego spisały się dobrze w trudnych warunkach operacyjnych. Ciężarówki zostały pozbawione dachu, lusterek oraz wszystkiego, co na pustyni uznano za zbędne. W ten sposób obniżono ich ciężar, by nie zapadały się łatwo w piasku. Podniosło to efektywność pojazdów i obniżyło ich awaryjność.

Pułkownik David Stirling, ojciec komandosów brytyjskich. Źródło zdjęcia: Wikipedia.
Pułkownik David Stirling, ojciec komandosów brytyjskich. Źródło zdjęcia: Wikipedia, domena publiczna.

Żołnierze SAS

Do walk na pustyni wybrano nie tylko żołnierzy o dobrych predyspozycjach fizycznych, ale także tych, którzy nie potrafili dostosować się do standardowego wojskowego rygoru. Dlatego wśród komandosów na pustyni znalazło się wiele oryginalnych postaci, czasem nawet oustsiderów, dla których specyficzna jednostka oznaczała wybawienie. Oznaczało to zupełnie inne podejście do dyscypliny. Często jedyną karą w przypadku wykroczeń było po prostu wyrzucenie z oddziału. Także w kwestii umundurowania nie trzymano się ściśle regulaminu. Ze względu na wysokie temperatury komandosi nosili niezapięte mundury i nakrycia głowy używane tradycyjnie przez Arabów.

W wielu oddziałach tradycją stało się noszenie długiej brody. Było to spowodowane przede wszystkim brakiem wojskowego drylu i tym, że na pustyni wody zawsze brakowało na tak prozaiczną czynność (a przy tym zbędną!) jak golenie się. Jakby tego było mało, komandosi często pili na umór po zakończeniu patrolu, a przy tym zdarzało się, że byli dość często zatrzymywani przez brytyjską żandarmerię za łamanie regulaminu. Byli to ludzie często nietuzinkowi, którzy musieli odnaleźć się w bardzo trudnych warunkach, ich służba była obarczona dużymi obciążeniami psychicznymi. Trudno się zatem dziwić, iż dochodziło do nieprzepisowych zdarzeń, na które dowódcy regularnie przymykali oko.

Sztuka przetrwania na pustyni

Aby zniszczyć cel na tyłach wroga, trzeba było pokonać wiele kilometrów po bardzo trudnym terenie. Dlatego komandosi musieli się nauczyć trudnej nawigacji zliczeniowej. Dysponując prostym kompasem, wyliczali – na podstawie jego wskazań oraz prędkości pojazdu – przybliżoną pozycję. Sama jazda była trudna, ponieważ często trasa patrolu prowadziła przez piaszczyste wydmy, koryta wyschniętych rzek oraz przez obszary pustyni pełne ostrych kamieni.

Dlatego każdy patrol był zaopatrzony w kilka zapasowych opon dla każdego pojazdu i metalowe trapy do wyciągania zakopanych jeepów. Metodą prób i błędów wymyślono także bardzo prosty sposób jazdy przez grząski piasek. Z opon spuszczano powietrze do połowy.

Niedobór wody w czasie trwania  dalekiego patrolu był poważnym problemem. Poradzono sobie z tym poprzez odpowiednie gromadzenie zapasów, racjonowanie wody oraz jej przemyślane wykorzystanie (przykład z goleniem się dobrze to ilustruje). Stworzono specjalny podręcznik zasad przeżycia na pustyni. Ustalono w nim normę zużycia wody na jeden galon dziennie do wszystkich zastosowań. Tylko w czasie przebywania „u źródła wody” można było złamać tą zasadę. Zabraniano także zużywania dużej ilości wody naraz. Według podręcznika konserwę należało podgrzewać w wodzie gotowanej do zaparzenia herbaty. Także czas gotowania został skrócony do absolutnego minimum.

Każdy mógł otrzymać tylko 8 pint wody dziennie. Podręcznik zabraniał szybkiego picia wody w upale, ponieważ wywołuje to zwiększone pocenie. Podręcznik zalecał zwilżanie ust i gardła małymi ilościami wody. Brudne naczynia można było myć tylko piaskiem. Opracowane formułki stały się podstawowym źródłem wiedzy o zasadach przeżycia na pustyni w „Pustynnych Grupach Dalekiego Zasięgu”.

Warto dodać, że na pustyni występowały także inne istotne zagrożenia jak chasminy (ogromne burze piaskowe). Ostre kamienie ukryte w trudnym do sforsowania gruncie mogły poważnie uszkodzić nie tylko opony, ale i zawieszenie. Mając do dyspozycji jedynie proste narzędzia, mechanicy w każdym z patroli musieli improwizować. Nie mając części zapasowych, korzystali z tego, co było akurat dostępne. Według wspomnień samych komandosów zdarzyło się, że w miejsce urwanej miski olejowej zamocowano puszkę po brzoskwiniach.

Poważnym zagrożeniem były także ataki niemieckiego lotnictwa. Wówczas stosowano taktykę rozpraszania się po pustyni. Ewakuacja rannych oraz uzupełnianie zaopatrzenia na pustyni były dość trudne. Trzeba było odnaleźć nieliczne punkty na pustyni, skąd możliwe było podjęcie rannych przez transport samolotowy. Ponieważ na pustyni brakuje punktów orientacyjnych, znalezienie wyznaczonego miejsca, gdzie mógł lądować samolot było bardzo trudne.

Podstawą przeżycia była czujność, unikanie oddziałów wroga, otwartej walki i maskowanie. Wszystko to stanowiło chleb powszedni oddziałów specjalnych stworzonych do potyczek, a nie otwartych bitew.

Walka z wrogiem

Każdy patrol otrzymywał konkretne zadania. Patrole zbierały informację o planach wroga poprzez nasłuch radiowy i obserwację. Było to bardzo niewdzięczne zadanie, ponieważ trzeba było obserwować działania nieprzyjaciela, leżąc nieruchomo na pustyni lub siedząc w jaskiniach. Komandosi nie lubili takich zadań, wówczas zawsze znajdowali się bardzo blisko nieprzyjaciela i w momencie odkrycia tracili przewagę zaskoczenia.

Musieli więc odpowiednio się maskować i zachowywać ciszę. W praktyce oznaczało to nie tylko długotrwałe oczekiwanie, ale i brak możliwości umycia się oraz kiepskie jedzenie. Ubrania po powrocie z patrolu często nadawały się już tylko do wyrzucenia.

Patrole atakowały także wrogie kolumny transportowe, lotniska i magazyny z zaopatrzeniem. Sukces zależał od uzyskania efektu zaskoczenia i dokładnego planu. Nierzadko to improwizacja, działanie z zaskoczenia oraz szybkość działania umożliwiały pełny sukces. Atakowano więc z zaskoczenia ,podkładając pod samoloty na lotniskach ładunki wybuchowe domowej roboty, strzelając do celu z karabinu maszynowego w czasie jazdy. Taktyka ta zwłaszcza, że wiele ataków przeprowadzano nocą, okazała się bardzo skuteczna. Włoscy żołnierze uważali nawet, że komandosi są czymś w rodzaju „armii duchów”.

Po wykonaniu zadania komandosi musieli zniknąć na pustyni i bezpiecznie wrócić do swoich linii zaopatrzeniowych. Koniec każdej misji był często niebezpieczny, ponieważ wróg orientował się w sytuacji i ostatecznie ruszał w pościg za nielicznym przeciwnikiem. Patrole musiały więc przetrwać ataki wrogiego lotnictwa, poradzić sobie z poważnie uszkodzonymi pojazdami, ewakuacją rannych i możliwością zaatakowania przez mobilne oddziały wroga.

Pomimo  wielu trudności komandosi często uznawali pustynię za swój prywatny obszar działań, do którego niechętnie wpuszczali inne oddziały.

Bibliografia:

Beevor A., Druga wojna światowa, Kraków 2015.

Lewis D., SAS. Komandosi jego królewskiej mości. Poznań 2019.

Perepeczko A., Komandosi w akcji, Gdańsk 1982.

Wołoszański B., Wiek Krwi, Kraków, 2016.

Fotografia tytułowa: komandosi z SAS „L” Detachment w Afryce Północnej w styczniu 1943 r. Źródło: Wikipedia, domena publiczna.

Szymon Waraksa – magister historii po Uniwersytecie Gdańskim. Głównie interesuje się polską przedwojenną i II wojną światową. Laureat wojewódzkiego konkursu organizowanego przez kuratorium w 2012 roku. Regularnie publikuje artykuły na stronach internetowych i prowadzi badania nad polską przedwojenną motoryzacją i polską armią przedwojenną na bazie wspomnień i dostępnych online gazet i dokumentów z tego okresu.