Król białych kurierów – Władysław Ossowski

Władysław Ossowski odszedł z tego świata z ogromnym bagażem bolesnych doświadczeń. Nie zapominajmy o Nim. Jest cząstką nas. Wspominajmy Go. Króla Białych Kurierów. Harcerza, przewodnika ratującego innych, zesłańca, więźnia, patriotę. „- Który to już raz ty przez granicę, Władziu? – Sam dwa razy i z Rudkiem w kompanii też dwa. Pospołu: cztery, a razy dwa – to osiem (…). – Szczylu ty mój serdeczny – mówi Tońko, ocierając twarz z potu i ukrywając w ten sposób dość niezwykłe dla niego wzruszenie – taże ty jeszczy przy maminym cycku wisić powinin, taże ty jeszczy pod stołym na piszki możysz chodzić, a drałujisz przez granicy jak stary. Ja ciebi uroczyści przyjmuji do Lwowskich Orląt na honorowego. Ale jak tobi nie dadzą Krzyża Walecznych, to ja ich wszystkich będę miał w dupi głęboku, na samym dnie i przez kilka dni nie pójdę si wysrać, żeby poczuli, te rotmiszcze, majory…”. Może i dadzą kiedy – powiedział Władziu w zamyśleniu – mamusia by była kontenta. A i honor byłby znaczny, na całe Iwaszkowce.

Władysław Ossowski urodził się 5 listopada 1925 roku we wsi Iwaszkowce w województwie lwowskim. Gdy skończył szkołę powszechną, nauczycielka, Emilia Sozańska skierowała go do gimnazjum w Turce. Już w szóstej klasie wstąpił do harcerstwa i w chwili wybuchu wojny był zastępowym zastępu Lisy. Na tereny Polski wschodniej wkroczyła Armia Sowiecka. Rodzinna wieś Władka znajdowała się na granicy węgierskiej. Znał on doskonale te rejony, po jednej i po drugiej stronie, gdyż wraz z innymi dziećmi chodził na grzyby i doskonałe jagody. W polskich czasach była tam placówka KOP, ale przez granicę można było swobodnie wędrować.

Pewnego dnia, a było to w październiku 1939 roku, nauczycielka Sozańska powiedziała młodemu Ossowskiemu, że ukrywa polskich oficerów i trzeba ich przeprowadzić na stronę węgierską. – Zgoda – powiedział i wywiązał się z trudnego zadania znakomicie. W Budapeszcie mieszkał dwa miesiące u rotmistrza Jana Billewicza. Od niego otrzymał nazwiska i adresy następnych osób, które miał przeprowadzić. Byli to oficerowie i cywile. Za trzecim razem prowadził niebezpiecznymi szlakami ukrywających się ludzi spod Lwowa.

Oświadczenie. 20 sierpnia 1991 roku. „Oświadczam uroczyście – wszem wobec – co następuje: Władysław Ossowski z Iwaszkowiec, powiat Turka n/Stryjem pełnił w pierwszym roku II wojny światowej funkcję Kuriera ZWZ. Podlegał – podobnie jak ja sam – rtm. Janowi Billewiczowi, odpowiedzialnemu w bazie „Romek” w Budapeszcie za łączność kurierską pod okupacją sowiecką. Wielokrotnie przekraczał granicę, przeprowadził wiele osób, m. in. oficerów, żołnierzy, ochotników do armii generała Sikorskiego, uratował wiele osób od wywózki na Sybir lub do Kazachstanu, pomagał organizującemu się podziemiu pod okupacją sowiecką. W mojej książce „Biali Kurierzy” piszę o Władysławie Ossowskim. Nazywam go Małym Władkiem lub Królem Kurierów, gdyż ten 14-letni wówczas chłopiec najlepszym z nas był kurierem”. Podpisał: Tadeusz Chciuk („Marek Celt”) – były biały kurier rządu generała Sikorskiego, były emisariusz premiera Mikołajczyka, były cichociemny, były wicedyrektor Radia Wolna Europa, prezes Samodzielnego Oddziału Byłych Żołnierzy AK w Niemczech.

W końcu stało się najgorsze. Mały Władzio prowadził przez granicę osiemnaście osób. 7 lipca dotarli do Komornik. Nocowali w stodole. O świcie zobaczyli, jak przez kartoflisko biegną ku nim sowieccy żołnierze z karabinami maszynowymi. Rosjanie kazali wszystkim położyć się na ziemi, związali nogi, skuli ręce, wrzucili na ciężarówkę i zawieźli do więzienia w Drohobyczu. Przesłuchania odbywały się tylko nocą. Ossowski stał sześć, siedem godzin, a kiedy wyczerpany opierał się o ścianę, śledczy bezpardonowo walił go w twarz. Tak było przez trzy miesiące. Postawiono mu zarzut szpiegostwa na rzecz rządu polskiego w Paryżu, a potem w Londynie. Śledczy prawdopodobnie nie mógł pojąć, że to właśnie Mały Władzio prowadził całą grupę. Był przecież najmłodszy i najmniejszy. Po więzieniu w Drohobyczu były inne: we Lwowie, w Złoczowie, Starobielsku, łagier w Starobielsku. Wciąż nie otrzymywał wyroku. Po dwóch miesiącach został wraz ze wszystkimi ewakuowany. Szli cały miesiąc. Jedzenie stanowiło tylko to, co znaleźli na polach. Na stacji kolejowej Liski załadowano ich do bydlęcych wagonów. Po sto osób. Stłoczonych niemiłosiernie. Od czasu do czasu pociąg zatrzymywano, by wyrzucić wiele trupów.

Do więzienia w Ufie w Baszkirii dojechało siedem – osiem osób w każdym wagonie. W Ufie siedział do jesieni 1942 roku. I wtedy usłyszał wyrok: 5 lat w Istrawitielnowej Trudowoj Kołonii (ITK) – Poprawczym Obozie Pracy. Łagier nr 9 nad rzeką Białą. Początkowo pracował przy wydobywaniu ściętego drzewa spod lodu. Następnie budował ufimskie rafinerie naftowe. Był tam do 1945 roku. W lipcu skończył się mu pięcioletni wyrok. Nie zwolniono go jednak. Teraz na Uralu rąbał i ładował drzewo w innym obozie pracy. Tak do maja 1947 roku. I ponowny wyrok. Pięć lat zesłania do iszymskiego rejonu, tiumeńskiej obłasti. Jeszcze przed upłynięciem terminu – ponowne zesłanie Króla Białych Kurierów do tasiejewskiego rejonu w Krasnojarskim Kraju. Był tam do 1957 roku. Nawiązał kontakt z matką. Mieszkała na tzw. Ziemiach Zachodnich. Ojciec umarł. Tyle lat poza domem minęło. Myślał o powrocie do Polski. Miał już żonę – Rosjankę. Elizę. Dzieci obowiązkowo do sowieckich szkół chodziły. A gdzie uczyć się miały w Wielkim Sowieckim Związku? A czy te obce Ziemie Zachodnie, to moja Polska? – zastanawiał się wieczorami.

Do Polski po raz pierwszy przyjechał w 1966 roku. Potem wracał jeszcze dwa razy. Na stałe nie mógł wrócić. Był zarejestrowany jako Ukrainiec. Obywatel Związku Sowieckiego. Gdy tylko powstała możliwość powrotu na stałe do ojczyzny ukochanej, chciał z niej skorzystać. Wrócić z całą rodziną. Na przeszkodzie stał brak polskiego obywatelstwa. I zdarzył się prawie cud. Profesor Tadeusz Jasudowicz z Katedry Praw Człowieka Uniwersytetu Toruńskiego w ciągu jednej nocy napisał odpowiednią ekspertyzę i posłał ją do Klubu Parlamentarnego OKP. W oparciu o ten dokument – 17 września 1991 roku, w 52 rocznicę napaści na Polskę wojsk sowieckich Władysław Ossowski, Król Białych Kurierów, odzyskał polskie obywatelstwo. Na początku osiedlił się z częścią rodziny w Legnicy, gdzie obiecano repatriantowi – bohaterowi nad bohaterami – wiele, a dano niewiele. A może mniej. Inna była ta Polska od tej, od której Władysława oderwano siłą wojny i sowieckiej przemocy i więzień strasznych, i obozów pracy… Władysław Ossowski robił, co mógł, aby sprowadzić wszystkich żyjących jeszcze najbliższych do Polski. Tu szukał dla nich mieszkań i pracy. Nigdy nie prosił na kolanach, ale często przez swoich był upokarzany… W ojczyźnie, za którą walczył, którą darzył wielką, największą synowską miłością. Mały Władzio. Król… Trafił także do Szczecina. Właśnie w tym mieście autor miał okazję Go poznać i z Nim rozmawiać. A plonem tych rozmów jest rozdział w książce Dziękuję za rozmowę* oraz artykuł, cząstka opisu niezwykłego życia Wielkiego Króla Białych Kurierów. Zapraszała Go do studia Polskiego Radia Szczecin i przeprowadziła z Nim wiele rozmów pani redaktor Agata Foltyn. Aby Mu pomóc przemierzyła wiele kilometrów w podróżach po polskiej ziemi, upominając się o prawa i pomoc dla bohaterskiego syna Polski. Władysław Ossowski nie żyje. Zmarł 5 sierpnia 2000 roku. W Legnicy. Odszedł z tego świata z ogromnym bagażem bolesnych doświadczeń. Nie zapominajmy o Nim. Jest cząstką nas. Wspominajmy Go. Króla Białych Kurierów. Harcerza, przewodnika ratującego innych, zesłańca, więźnia, patriotę. Jak nie my, to kto Go wspomni?

Artykułowi towarzyszy także materiał wideo, który możecie obejrzeć na YouTube

Lech Galickiur. 29 I 1955, z ojca Władysława (więzień Fort VII w Poznaniu i niemieckich obozów koncentracyjnych KL Auschwitz – Birkenau i KL Mauthausen – Gusen) i matki Stanisławy Galickich w domu rodzinnym przy ulicy Stanisława Moniuszki 4 (Jasne Błonia) w Szczecinie. Syn: Marcin. Dziennikarz, prozaik, poeta. Polonofil. Reportaże i felietony Galickiego dotyczą zawsze minionej i najbliższej rzeczywistości: ułamki rozmów, wspomnień wielu ludzi i spotkań w tramwaju, migawki spostrzeżeń, codzienność w jej często przytłaczającym wymiarze.