Karuzela emocji we wspomnieniach dowódcy U-Boota

Przeczytałem wiele książek o U-Bootach, ale żadna z nich nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak „Żelazne trumny”. Autor napisał tę książkę późno, dopiero w latach 70., a więc prawie 30 lat po wojnie! A jednak doskonale zapamiętał każdy szczegół swojej służby na U-Boocie. Ma się wrażenie, że jest to relacja pisana na bieżąco, niemal sprawozdanie z emocjonujących zawodów sportowych. Tyle tylko że w tych zawodach stawką jest życie lub śmierć.

Przed każdym patrolem uczestnicy tych swoistych „igrzysk śmierci” żegnali się z kolegami i pakowali swoje rzeczy, zostawiając kartkę, komu je przekazać, gdyby tym razem przegrali i nie wrócili. Herbert Werner nie chce, żeby ktoś źle o nim pomyślał po jego śmierci. Dlatego, gdy w Paryżu zamawia u krawca nowe ubranie, płaci z góry, wywołując tym zdumienie u Francuza.

Każdy dzień pobytu na lądzie przeżywano tak, jakby to był ostatni dzień ich życia.

U-415, pierwsze samodzielne dowództwo Wernera. Na miniaturze widać Wernera na pokładzie U-953. Zdjęcia za: „Żelazne trumny”, Herbert A. Werner.

Kobiety i alkohol – to ich dwie największe pasje, pasje, którym się oddają bez opamiętania. Miłość, ta za którą tak tęsknią lub choćby jej namiastka w burdelu, i morze alkoholu, żeby zapomnieć, żeby móc zasnąć i nie krzyczeć w nocy ze strachu, że tym razem idą na dno. Emocje – to jest najważniejsza rzecz w tej książce. Werner przedstawia je po mistrzowsku. Ma się wrażenie, że oto jest się we wnętrzu U-Boota obok autora i przeżywa się razem z nim ten strach, gdy słyszy mielenie śrub nadchodzących ścigaczy okrętów podwodnych i kuli się razem z nim w oczekiwaniu na wybuch bomby głębinowej. Ta karuzela emocji, gdy słyszy się, jak wpadają do wody bomby głębinowe. Za chwilę wybuchną. Gdzie!? Daleko czy blisko? Wybuch i ulga, że kolejny raz się udało. Ale nie ma czasu na radość, bo za chwilę spadają następne bomby. I tak w kółko.

Werner nie boi się tylko o siebie. Jako dowódca czuje się odpowiedzialny za całą załogę. Za ich życie. To on musi podawać komendy, zmieniać kierunek chodu i głębokość. Nie  może się  pomylić ani  razu. Utkwione w nim oczy sprawiają, że nie może okazać strachu. Różne są metody jego  zwalczania. Niektórzy z dowódców gwiżdżą pod nosem, inni śpiewają, jeszcze inni opowiadają kawały, a wszystko po to, aby pokazać załodze, że się nie boją. Żeby pokonać ten olbrzymi stres, który  narasta i wydaje się nie do wytrzymania.

Przed Wernerem nie udało się przejść przez angielskie zasieki postawione przed Brestem sześciu innym okrętom podwodnym. 11 kwietnia 1944 roku Werner wychodzi z Brestu odprowadzany przez eskortowiec: „Pokonywałem te drogę wiele razy wcześniej. Ale tym razem to ja dowodziłem okrętem i trzymałem życie 58 ludzi w moich rękach, i to teraz, gdy szanse na sukces i perspektywa przeżycia praktycznie nie istniały.” – napisze później Werner.

Woda ze sztormowych fal wpada przez właz do kiosku. Zdjęcie za: „Żelazne trumny”, Herbert A. Werner.

Przez 5 dni U-Boot Wernera przedzierał się przez kanał La Manche wśród nieustannych wybuchów bomb głębinowych. Dotarli do Bergen. Ocaleli raz jeszcze! W Norwegii zastaje Wernera koniec wojny. Słyszy przemówienie Karla Dönitza i słowa skierowane do nich, załóg U-Bootów. A więc przeżył! To koniec. Więc dlaczego po jego policzkach spływają łzy? Jak zapamiętał ten moment? Napisał: „A więc koniec, koniec męki, koniec wojny i koniec historii Niemiec! Ogarnął mnie ogromny smutek. Wraz z 10 milionami Niemców straciłem wszystko to co miałem i kochałem. Dla kraju i zwycięstwa poświęciłem dom, rodzinę i ślepo wierzyłem w nasze racje, o które walczyłem. Czekałem na cud…”.

Książka Wernera wywołała w Niemczech wielka dyskusję. Oto ci z załóg U-Bootów, którzy przeżyli wojnę, jak jeden mąż powiedzieli, że utożsamiają się z tą książką, że oto Werner wyraził najpełniej to co oni czuli i jak przebiegała walka w rurach zwanych U-Bootami. Kilka lat wcześniej, gdy ukazał się „Okręt” Buckheima, niemal jednogłośnie potępili tamtą książkę. Wydali nawet publikację zatytułowaną wprost: „Nie, takiej wojny nie było”, aby odciąć się od „Okrętu”.

Autor służył na U-Bootach w latach 1941-1945. Niewielu jego kolegów z takim stażem przeżyło wojnę. Służył jako oficer wachtowy, potem zastępca dowódcy i w końcu już jako dowódca. Pływał na U-557, U-612, U-230 ,U-415 i U-953. Jego okręt,U-953, był ostatnim, który wychodził z Brestu.

„Żelazne Trumny” to książka, po którą powinni sięgnąć nie tylko czytelnicy interesujący się wyłącznie wojną  podwodną. To  jedne z  najbardziej  emocjonujących  wspomnień wojennych II wojny światowej.

Wydawca wspomnień  Herberta A. Wernera, Andrzej Ryba

Zdjęcia pochodzą z książki „Żelazne trumny” i zostały udostępnione dzięki uprzejmości Wydawcy Fundacja Historia.pl.